Słońce, plaża, piasek, błękitne morze, drinki, imprezy i wakacje. Po miesiącu podniebnego życia w samolotach właśnie tego brakowało mi najbardziej. Wreszcie mogłam poczuć się wolna, robić to, na co miałam ochotę i godzinami wylegiwać się w słońcu obserwując, jak moje ciało przybiera piękną, czekoladową barwę. Żyć nie umierać.
Siedziałam na jednej z krawędzi jachtu i moczyłam stopy w wodzie. Uniosłam głowę do góry, zamykając oczy i uśmiechając się do bezchmurnego nieba. Dawno nie byłam tak odprężona, a klimat hiszpańskich Balearów tylko ułatwiał mi zadanie.
Usłyszałam kroki, a po chwili Semir zmaterializował się obok, czule muskając moje ramię. Mocno zaskoczył mnie tym 'fajnym miejscem', w którym spędzaliśmy tegoroczny urlop, bowiem do tej pory na cele naszych wyjazdów wypoczynkowych nigdy nie obieraliśmy wysp. Pobyt na luksusowym jachcie po raz kolejny wprowadził do naszego życia harmonię i pozwolił cieszyć się swoim towarzystwem. Bośniak powoli zapominał o nieprzyjemnościach związanych z Marco i skupiał się na porządnym relaksie przed powrotem do treningów klubowych. Duży wpływ miała na to niewiedza Štilicia o moich potajemnych spotkaniach z Reusem oraz wizycie na półfinałowym spotkaniu Niemców. Rozumiałam, że to nie w porządku, lecz nie umiałam odsunąć się od wysokiego mężczyzny z idealną klatka piersiową, bo nawet nie próbowałam tego robić. Semir zaś, zabierając mnie ze sobą, udowodnił, że zamierza podjąć radykalne kroki, byśmy zaczęli w końcu normalnie rozmawiać.
Z letargu wyrwał mnie kolejny dotyk ukochanego, który przesuwał teraz wargami wzdłuż mojej szyi. Pogładziłam jego policzek wierzchem dłoni i pocałowałam go w usta.
-Co chcesz dziś robić? - zapytał, gdy szliśmy schodami na górny pokład. Wzruszyłam ramionami, badawczo przyglądając się chłopakowi.
-Masz jakieś propozycje?
-Jest piątek. Możemy spróbować szczęścia na tutejszych parkietach. - poruszył kilka razy brwiami w akompaniamencie szerokiego banana na twarzy. Śmiejąc się, pokręciłam energicznie głową.
-W takim razie idę wybrać sukienkę.
<Marco>
Promienie słoneczne wpadały przez okno, budząc mnie późnym rankiem. Przeciągnąłem się leniwie na łóżku, kątem oka zerkając na zegarek. Najwyższa pora śpiąc tyłek i zamówić śniadanie. Byłem gotów założyć się, że Marcel i Robin w ogóle nie pomyśleli o pierwszym posiłku tego dnia, jego organizacja figurowała zatem na liście moich obowiązków. Dostarczały mi ich nawet wakacje.
Na wypad tego lata musiałem wybrać się z kumplami ze studia tatuaży, w którym zawsze robiłem nowe dziary, gdyż Mario chciał poświęcić urlop swojej dziewczynie. Znaliśmy się z chłopakami już kilka dobrych lat i miałem do nich ogromne zaufanie. Może zdarzały im się przypały i czasami uchodzili za nienormalnych, ale mogłem na nich polegać. Stały kontakt sprawił, że szybko się zaprzyjaźniliśmy. Jeszcze rok temu przyjechałbym tutaj z Carolin. Doceniając swoją obecność, jedlibyśmy romantyczne kolacje, popijali drinki na plaży, spacerowali brzegiem morza, by ostatecznie dać upust pożądaniu i namiętności. Teraz patrzyłem jednak na parę psycholi, skaczącą do wody z górnej burty, podczas gdy ja, średniozaawansowanym angielskim konwersowałem z kelnerką na temat śniadania.
-Powinniście o czymś wiedzieć. - zaczął niepewnie Marcel, kiedy wróciliśmy ze stałego lądu i zasiedliśmy przy stole. Spojrzeliśmy w jego stronę, oczekując dalszych wyjaśnień.
-No...? - Robin zachęcał przyjaciela do zwierzeń. Ten przełknął ślinę, po czym podniósł się z miejsca, klasnął w dłonie i entuzjastycznie wykonał meksykańską falę.
-Pamiętacie Giulię, ta szatynkę z Vapiano? Poszedłem z nią do łóżka w zeszłym tygodniu! - krzyknął, wymachując rękoma, wyraźnie z siebie dumny. Oboje zabijaliśmy go w tamtym momencie wzrokiem.
-Zajebiście, stary! - jego współpracownik nie krył swojego zdziwienia, ale i radości. Wykrzywiłem się, zniesmaczony ich niepohamowaną satysfakcją.
-Kochasz ją chociaż? - zapytałem z wyrzutem. Chłopak kilkakrotnie klepnął mnie w ramię.
-Marco, no co Ty! Wiem, że różne rzeczy przychodzą mi do głowy, ale to porządna dziewczyna, nie jakaś tam panienka z ulicy.
-Zakochałeś się?!
-Nie wiem... Może, ale to jeszcze nic pewnego, dlatego...
-Trzeba to opić! - zarządził Robin, popijając pochłoniętą krewetkę sokiem ze świeżo wyciśniętych grejpfrutów. -Oczywiście, Ty stawiasz!
Wybuchnęliśmy głośnym śmiechem i bez wahania przystaliśmy na tą propozycję.
Sądziłem, że moi znajomi spoza boiska piłkarskiego to faceci z krwi i kości, że mają jaja i wiedzą, do czego ich używać. Wieczorem zacząłem się zastanawiać, czy nie żyłem w błędzie.
Marcel drugą godzinę leżał na podłodze z głową opartą o swoje łóżko, patrząc w szafę i głośno medytując, którą koszulą najlepiej podkreśli swój urok osobisty. Do tej pory wybrał jedynie ciemne jeansy, a ja doszedłem do wniosku, że oszaleję, jeśli nie przestanie marudzić pod nosem. Robin z kolei stroił się przed lustrem z opakowaniem żelu do włosów w ręku, który z najwyższą dokładnością nakładał na końcówki swojej czupryny. Uderzyłem się pięścią w czoło i wyszedłem z kabiny, pooddychać ciepłym, czystym powietrzem.
Wychyliłem się przez barierkę, zatapiając wzrok w ciemnej morskiej głębi, jakbym spodziewał się, że znajdę tam odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. Dobrze byłoby posiadać myślodsiewnię, jaka stała w gabinecie Dumbledore'a w Hogwarcie i móc archiwizować w niej wspomnienia, o których nie chcemy myśleć, ale pragniemy, by zostały w naszej pamięci. To jedna z wielu rzeczy, które wyniósłbym ze szkoły magii, gdybym trafił tam na jeden dzień.
Podniosłem głowę na dźwięk silnika samochodowego i ujrzałem wezwaną niedawno taksówkę.
-Chłopaki, mamy transport! Chyba, że czekacie na limuzynę, która podwiezie Wasze wypielęgnowane tyłki pod same drzwi! - zawołałem i przeszedłem przez kładkę łączącą naszą łajbę z portem. Dołączyli do mnie, łypiąc w moją stronę złowrogo, na co parsknąłem śmiechem.
Klub był wręcz przeludniony, co ani trochę mnie nie zdziwiło, bo w okresie wakacyjnym odbywały się tutaj najlepsze imprezy w okolicy. Przeciskając się przez szalejący w tańcu tłum, niczym największy na świecie narcyz dziękowałem sobie, że zarezerwowałem wcześniej boks, który teraz tylko czekał, aż zajmiemy swoje miejsca, w przeciwnym wypadku siedzielibyśmy przy barze, dzięki czemu moi kumple z pewnością zalaliby się w trupa. W bezpiecznej odległości od alkoholu szybko nie nabiorą ochoty na lawirowanie między gośćmi z naczyniami w rękach.
Zgodnie z obietnicą, Marcel zapłacił za dwie połówki Jacka Danielsa, którymi delektowaliśmy się już dobrą godzinę, spoglądając z piętra na bawiących się ludzi. Wspierany obowiązkami piłkarza, mocniejsze trunki spożywałem wyłącznie okazyjnie i zawsze w umiarkowanych ilościach, czego nie mogłem powiedzieć o siedzących naprzeciwko mnie tatuażystach. Ich zakrapiane imprezy często zwieńczał urwany film i kac-morderca do spółki z bólem głowy następnego dnia. Właśnie dlatego unikałem ich towarzystwa w weekendowe wieczory, wykręcając się meczem ligowym. Starałem się temperować ich procentowe pragnienia, by przez ich kretyńskie pomysły nie zapaść się pod ziemię. Tej nocy również zamierzałem ich kontrolować.
Nigdy nie miałem do tego mocnej głowy, więc gdy chłopaki zamówili kolejne pół litra, odczuwałem już skromne skutki spożywania alkoholu. Postanowiłem przystopować i przeczekać kilka kolejek, by zachować trzeźwość umysłu. Patrzyłem, jak kumple otwierają zakupiony trunek, podczas gdy sam popijałem wodę mineralną.
-Wow, mistrzu Reus! - wrzasnął Robin, odchylając się do tyłu z miną wyrażającą podziw. -Pijesz czystą? Serio, bez popity?! Respekt, stary, wygrałeś darmowe piwo!
Oboje bili w moją stronę pokłony, przeplatając je falą braw, na co pokręciłem głową ze śmiechem i rozłożyłem obojętnie ręce. Wyprowadzanie ich z błędu po wypiciu alkoholu było jak syzyfowa praca - nieskończone i bez sensu.
-No, panowie. - wyższy brunet niespodziewanie klasnął w dłonie. -Czas wyrwać jakieś nieziemskie laseczki!
-Podobno jesteś zakochany. - mruknąłem z przekąsem.
-Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal! - odparował i bez zbędnego wahania rozpoczął przegląd sali. Wodził nieco już zamroczonym wzrokiem, od sylwetki do sylwetki, czając się na swą ofiarę. W końcu wyciągnął rękę przez barierkę i wskazał jedną z imprezowiczek. -Biorę tamtą.
Mimowolnie odwróciłem się we wskazanym przez niego kierunku i zastygłem w bezruchu.
Niska, krucha kobieta o długich blond lokach, ubrana w czarną sukienkę sięgającą do połowy jej ud, z mocno wydekoltowanymi plecami, bawiła się z dobrze zbudowanym gościem o kruczoczarnych włosach i dość poważnej twarzy. Stanowili parę, co zdradzał fakt, że czule się obściskiwali, całowali, przez dłuższy czas przylegali do siebie, a jego dłonie niejednokrotnie błądziły w dolnych partiach jej ciała. Wyglądali na szczęśliwych i szczerze zakochanych, lecz coś podpowiadało mi, że oboje potrafią idealnie stwarzać pozory. Nie byłem pewien swojej tezy, ale miałem powody, by ją wysunąć.
-Nie. - warknąłem, hamując zapał Marcela. -Ona jest moja.
-Oj kochaś, chyba się mylisz, bo panna dobrze się bawi ze swoim kolesiem. Ale podbić można, może ma ochotę na coś więcej.
-Chyba nie zrozumiałeś, co do Ciebie mówię. Szukaj innej. - syknąłem wściekle, z impetem stawiając szklankę na stolik. Chłopak nagle jakby wytrzeźwiał, bo uniósł ręce w poddańczym geście i powrócił do wykonywanej wcześniej czynności.
Zajęty ustawianiem kumpla do pionu nie zauważyłem, że owe uosobienie piękna zmieniło swe położenie, przez co straciłem ją z oczu. Pod pretekstem zaopatrzenia się w następny trunek, odszedłem od boksu i podążyłem schodami w stronę baru, skąd roztaczał się przyzwoity widok na parkiet. Usiadłem na jednym z wysokich krzeseł i prowizorycznie wyczekiwałem podejścia barmana.
Stała przy przeciwległym rogu, pogrążona w rozmowie z obsługującym ją mężczyzną, który wyraźnie ją podrywał, aczkolwiek próbowała ignorować jego namolność, przecież miała chłopaka. Nie szedłem tam, by zrobić jej krzywdę, nie odważyłbym się. Znalazłszy się za jej plecami, ostrożnie położyłem rękę na ramieniu kobiety. Odwróciła się, zaskoczona i przerażona.
-Marco? Nie, to niemożliwe... Chyba za dużo już wypiłam...
-Nie sądzę, nie wyglądasz najgorzej, wręcz... Przeciwnie. Nie potrafię znaleźć odpowiedniego określenia. - wydukałem, spoglądając na nią. Roześmiała się głośno i promiennie, rozprowadzając dreszcze po moim ciele.
-No, zadaj mi to pytanie!
-Skoro nalegasz... Lena, co Ty, do cholery, robisz na Ibizie?!
Kolejny dzień przywitałem potwornym bólem głowy. Od spotkania z polską znajomą przechyliłem jeden, może dwa kieliszki wódki, co i tak daje mi się dziś w kość. Mimo wszystko, prezentowałem się o klasę lepiej, niż moi przyjaciele, który co prawda dotrwali do końca imprezy, lecz zasnęli w taksówce podczas drogi powrotnej do portu. Dobudzałem ich dyskretnie, modląc się, by nie puścili pawia, w tamtej chwili brakowało mi jedynie nocnej awantury z hiszpańskim taksówkarzem, a geniuszem z tego języka nigdy nie byłem i na razie nie planuję nim zostać.
Z dna walizki wygrzebałem tabletki przeciwbólowe i zaserwowałem sobie szklankę soku z pomarańczy. Domyśliłem się, że śniadanie będzie tego ranka zbędne, więc zostawiłem skacowanych chłopaków w spokoju i wyszedłszy na jachtowy taras, usiadłem na podłodze, opierając się o ścianę.
Wciąż ogarnięty zmęczeniem, zamknąłem oczy. Wróciły wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Intensywna i energiczna rozmowa przed klubem z motywem przewodnim próby zrozumienia przypadkowego spotkania na wakacjach. Wściekle niedowierzający wzrok jej faceta, którym zabijał mnie od czubka głowy do stóp, zachodząc w głowę, co ja tutaj robię. Niezbyt przyjemna wymiana zdań, w trakcie której uświadomiłem sobie, że za nic w świecie nie zapałam sympatią do Semira, nawet, gdyby ktoś kupił mu bilet w jedną stronę na Wyspy Dziewicze i odesłał go tam z kwitkiem. Sam jego widok sprawiał, że zaczynałem się zastanawiać, dlaczego Lena jest z kimś tak cholernie zapatrzonym w swoje własne potrzeby, z kimś, kogo świat kończył się na czubku jego nosa, kiedy powinien zaglądać do wnętrza swojej ukochanej, pragnąć ją poznawać i chłonąć. Gdy moja wyobraźnia wyprodukowała obraz, na którym ręce Štilicia bez skrępowania wędrowały po pośladkach Lewandowskiej, odnosiłem wrażenie, że trzyma ją przy sobie tylko ze względu na targające nim potrzeby seksualne. Oczywiście, widziałem go po raz pierwszy, ledwie przez pięć minut i nie wiedziałem, jak na osobności zwraca się do dziewczyny, ale dobrego wrażenia to on robić nie umie. Powiedział wzburzony Marco Reus, którego Carolin zostawiła, bo poświęcał jej niewiele czasu, co za paranoja!
Wylądowałem z powrotem na ziemi. Teraz znów przeżywałem wspólnie wypitego drinka i parę minut, które z łaskawości nadobnego piłkarza Bośni i Hercegowiny było nam dane spędzić na parkiecie. Usilnie starałem się patrzeć jej w twarz, lecz jestem jedynie mężczyzną, któremu średnia ilość alkoholu wyżerała mózg. Nie zrobiłem jednak nic, czego oboje moglibyśmy żałować, nie naraziłem się świdrującemu nas z końca sali, niezwykle sarkastycznemu panu ''miło mi Cię poznać, Reus'' i grzecznie trzymałem rączki przy sobie, mogłem więc odczuwać szeroko pojętą dumę.
Pociągała mnie, już wtedy byłem tego pewien. Nie dlatego, że założyła skąpą sukienkę i uwodziła nawet swoimi tanecznymi ruchami, bo o tym przekonałem się na początku Euro. Dlatego, że była sobą. Wyznawała zasadę: szaleństwo to szaleństwo, a praca to praca i zawsze rozgraniczała te podmioty. Nie ufała ludziom, dopóki jej do siebie nie przekonali, dystansowała ich, musiała mieć pewność, komu warto powierzyć tajemnice. Pozwalała się zdobywać, ale stopniowo, bez pośpiechu. Jeśli stałeś na parterze, nie było szans, byś wbiegł od razu schodami na piąte piętro. Nasza znajomość trwała nieco ponad miesiąc, ale czasami łapałem się na tym, że chcę przechytrzyć wszystkich i dotrzeć na górę windą, jednak zawsze, kiedy otwierały się jej drzwi, rezygnowałem i nie wsiadałem. Chyba, że dziewczyna sama wciągnęłaby mnie do środka, ale nie liczyłem na to, jak naiwny labrador, który wierzył, że doberman ustąpi mu miejsca w kolejce do miski z pokarmem. Dbałem o kondycję i nie przywykłem do chodzenia na skróty, więc schody stanowiły lepszą opcję.
Przysypiałem, gdy usłyszałem, że któryś z chłopaków z hukiem opadł na miejsce obok. Oprzytomniałem i ujrzałem zmarnowanego Marcela, odzianego wyłącznie w szorty, w których przespał noc.
-Kurwa, Fornell, okaż mi trochę serca i weź się ogarnij. - warknąłem z niezadowoleniem i stanąłem na nogi. Wróciłem do niego z identycznym zestawem, jakim sam nafaszerowałem się już jakiś czas temu, zostawiając go obok chłopaka. -I nie zmuszaj mnie do wyrzucenia Cię za burtę.
-Jesteś boski, stary. - bąknął, zapijając tabletki. -Kocham Cię.
-Twoja Giulia nie będzie posiadać się z radości, gdy to usłyszy, a jeśli próbujesz uczynić mnie swoim kochankiem, to trafiłeś pod zły adres.
Marcel parsknął śmiechem, krztusząc się napojem, którego aktualnie nabierał w usta. Pokręciłem zrezygnowany głową i udałem się do łazienki, by wziąć upragnioną i wyczekiwaną kąpiel.
<Lena>
Gładziłam jeszcze śpiącego obok mnie bruneta po policzku, z rozbawieniem obserwując zmieniającą się mimikę jego twarzy. Kiedy otworzył oczy, na ''dzień dobry'' obrzucił mnie obrażonym spojrzeniem, po czym odwrócił się w drugą stronę. Z cichym chichotem objęłam go w pasie i ucałowałam w policzek, nieco poprawiając mu humor.
-Jesteś głodny? - zapytałam szeptem, wciąż przywierając do jego pleców. Szybko powrócił do poprzedniej pozycji.
-Raczej spragniony.
-W porządku. Powinniśmy mieć coś zimnego w lodówce.
Usiadłam na łóżku, by wsunąć kapcie na stopy, lecz Semir skutecznie mi to uniemożliwił. Pociągnął mnie do tyłu tak, że leżałam teraz oparta o jego tors.
-Spragniony Twojego ciała, kochanie. - zamruczał mi do ucha i nie tracąc czasu, zaczął muskać wargami moją szyję. Nie protestowałam, uwielbiałam tego typu pieszczoty i poddawałam się im, gdy byliśmy sami. Czerwona lampka zapaliła się dopiero, gdy Bośniak zsunął z moich ramion ramiączka koszulki, w której spałam i przesunął ręką wzdłuż jej brzegów na wysokości piersi. Złapałam jego dłonie i wsparłam na nich czoło.
-Nie rób tego. - poprosiłam stonowanym głosem. Kolejna z moich odmów podziałała na niego jak płachta na byka.
-Lena, wytłumacz mi, o co Ci chodzi. Jesteśmy razem ponad rok, nie sądzisz, że to najlepszy moment na rozpoczęcie współżycia?
-Nie.
-Ach. - rzucił krótko i wyswobodziwszy mnie ze swoich objęć, przeniósł się na skraj łóżka. Milczenie, które mi fundował, było nie do wytrzymania. -Ktoś mnie wyprzedził i był w tym lepszy, mam rację?
-Nie.
-Wolisz od razu przejść do rzeczy?
-A jakie to ma znaczenie? - fuknęłam, zdenerwowana jego przesłuchaniem. -Nie czuję się na to gotowa.
-Spójrz na to z mojej perspektywy. Odtrącasz mnie, gdy próbuję się do Ciebie zbliżyć, bo nie chcesz iść ze mną do łóżka. Okej, sypiamy ze sobą od czasu do czasu, ale to przestaje mi wystarczać.
-Nie wymagasz ode mnie zbyt wiele?
-Pragnę, żebyś była tylko moja, rozumiesz? - przysiadł się do mnie i przytulił mocno na potwierdzenie swoich słów. -Nie mam zamiaru z nikim się Tobą dzielić.
-Nie zmuszam Cię do tego.
-Zmuszasz. Reus Cię prowokuje.
-Marco to mój dobry znajomy.
-Obiecałaś, że się do pozbędziesz.
-Przecież nie rozmawiam z nim! - wrzasnęłam, zaskoczona, iż tak łatwo przyszło mi skłamać. Działanie pod wpływem impulsu niekiedy jest skuteczne.
-Więc jakim cudem się tutaj znalazł?!
-Zwyczajny zbieg okoliczności. Przyjechał z kolegami na urlop. I nie, nie wspominałam mu o tym, że też tu będziemy, bo nie miałam o tym pojęcia, uprzedzając kolejne Twoje durne pytanie.
-Przepraszam. - pocałował mnie w czoło. Poderwałam się z miejsca i podeszłam do okna, skąd widziałam, jak jacht delikatnie faluje na wodzie.
-Przeprosiny przyjęte, chociaż nic mi po nich.
-Więc teraz wyjaśnij mi, dlaczego ciągle mnie odrzucasz. - drążył. Przewróciłam oczami i przysiadłam na parapecie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Bo nie chcę, żeby tak wyglądał mój pierwszy raz. - przyznałam szczerze. -Nie nagle, nie w porywie emocji, nie byle jak, ale tak, jak w największych kinowych romansidłach: z namiętnością i prawdziwą potrzebą serca.
-To tylko filmy, Lena. - bawiły go moje fantazje, czym spowodował że bariera pękła i nie powstrzymywała mnie już wystarczająco skutecznie.
-Więc lepiej, żebym puściła się z Tobą przy pierwszej okazji, najlepiej pod ciemną latarnią albo w klubie, w toalecie, tak? Aż tak bardzo Ci się spieszy?
-Nie mogę dłużej czekać.
-A ja nie mogę już tego słuchać. - ucięłam temat i wyszłam z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.
-Wychodzę. - oświadczyłam sucho, wchodząc na taras, gdzie natknęłam się na zdziwioną twarz Bośniaka. -Będę z powrotem za jakąś godzinę, ewentualnie dwie.
Nie odzywaliśmy się do siebie przez resztę dnia. W zupełnej ciszy spędziliśmy, ramię w ramię, kilka godzin na słońcu, wyszliśmy do restauracji na obiad i znów zaszyliśmy się na jachcie, starając się nie wchodzić sobie nawzajem w drogę. Po popołudniu, które upłynęło mi na obserwowaniu spacerujących po porcie zakochanych i gruchających parek, spasowałam i powiedziałam: 'dość'. Nie zamierzałam spisywać tego urlopu na straty.
-Dokąd? - świdrujący wzrok Semira przyprawił mnie o dreszcze. Być może nie przypadła mu do gustu moja krótka, zwiewna sukienka, którą założyłam, lecz nie chcąc podgrzewać atmosfery, zostawił wszelkie uwagi dla siebie.
-Nie wiem. Przejdę się po okolicy.
-Pójdę z Tobą.
-Daj mi trochę czasu. I nie martw się, nie zabawię w jakimś klubie nocnym, usługując bogatym i pijanym lamusom. - palnęłam złośliwie.
-Lena...
-Do zobaczenia. - pocałowałam go w policzek i wyminęłam, nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować.
Księżyc przeglądał się w nieruchomej tafli wody, jasno świecąc na niebie w asyście milionów malutkich, otaczających go punkcików. Dodatkowego uroku temu miejscu dodawał cichy szum fal, rozbijających się o brzeg plaży, moczących jednocześnie moje stopy. Spacerowałam granicą stygnącego po gorącym dniu piachu i kontrastującego z nim morskiego chłodu. Przygnębiający nastrój nie napawał mnie ochotą na wędrówki po centrum, gdzie w sobotni wieczór znów balują tysiące turystów. Wybrałam plażowe zacisze i wszechogarniający je spokój.
Gdy ściemniło się na tyle, że nie dostrzegałam wyciągniętej przed siebie dłoni, odbiłam nieco w górę i usadowiłam się pod palmą, nieopodal głównej promenady. Bezruch skłonił mnie do kolejnych przemyśleń i rozważań, głównie nad swoim związkiem, bo nie chciałam w tamtym momencie prowadzić monologu o Marco. Owszem, był dla mnie niepodważalnie ważny, ale to z Semirem przyjechałam na wakacje na Ibizę i właśnie na tym pragnęłam się skupić.
Jak on mógł. Od pierwszego dnia pobytu tutaj próbował doprowadzić do inicjacji seksualnej między nami, nie pytając o zdanie ani chęci. Zauważyłam to automatycznie, cóż, wielkiego problemu mi to nie sprawiło. Bolało mnie, że nie potrafię się odblokować i oddać mu swojego ciała, ale wynikało to jedynie z faktu, iż chciałam nabrać pewności, że on naprawdę na to zasługuje. Rodzice zawsze wpajali mi: ''cnota to jedna z najcenniejszych rzeczy, jaką możesz obdarzyć swojego ukochanego'', a ja ściśle się tego trzymałam. Natomiast Semir? Robił wszystko, aby mi ją wydrzeć, niczym lwica walcząca o pokarm dla swojego potomstwa. Chciał posiąść ową rzecz za wszelką cenę, łamiąc wszystkie zasady i nie zważając na konsekwencje, jakby stanowiła jego najistotniejszy, życiowy cel. Jestem w stanie zrozumieć jego popęd, ale współżycia powinny podjąć się dobrowolnie obie strony. Tymczasem ja coraz częściej czułam się w tej kwestii jak tani towar eksportowy, który nie nadaje się do spożycia, bo jego opakowanie jest uparte i nie ma szans, by je otworzyć.
Męskie dłonie zakryły mi wilgotne od zbierających się w środku łez oczy. Z początku myślałam, że mój chłopak wyszedł mnie szukać i właśnie zakończył zadanie, lecz sekundę później do moich nozdrzy dotarł zapach znajomych perfum. Roześmiałam się, a ich właściciel usiadł obok mnie.
-Co tutaj robisz? Sama? - spytał, dosadnie akcentując ostatni wyraz.
-Mogłabym zadać Ci to samo pytanie.
-Odpowiedź jest prosta: moi kumple doszli do wniosku, że najlepszym lekarstwem na kaca jest piwo, więc podbijają okoliczne bary, ale ja nie mam już na to siły. Szedłem do portu i zobaczyłem Ciebie. Pomyślałem, że nie zabijesz mnie, jeśli zagadam i oto jestem.
-Wstrząsająca historia z pouczającym morałem. - zażartowałam.
-Za to Twoja to pewnie mały thriller. Bo jak wytłumaczyć Twoją obecność pod palmą w ciemnym zaułku? Stanowisz łakomy kąsek dla gwałcicieli i seryjnych morderców.
-Marco, błagam Cię.
-Powiedz, że nie mam racji.
-Powinnam zatem uciekać?
-Teraz już nie musisz. Jestem przy Tobie. - wyszczerzył się dumnie, na co znów zareagowałam śmiechem. -Mogę być Twoją tarczą ochronną, jeśli chcesz.
-Więc mnie przytul, poczuję się bezpieczniej.
Nie kwapiąc się, by ukryć zaskoczenie, spełnił moją prośbę. Przywarłam do niego, na co okrył moje nagie ramiona własnym ciałem. Teraz żaden pocisk nie byłby w stanie do mnie dotrzeć, bo nie przebiłby się przez wypakowane mięśniami tkanki Niemca.
-Stało się coś? - rzucił znienacka. Pozwoliłam opaść emocjom i westchnęłam ciężko. Spojrzał na mnie z niepokojem. -Lena?
Z bijącym jak oszalałe sercem opowiedziałam Reusowi o wydarzeniach mijającego dnia. Kosztowało mnie to niemało wysiłku i cierpienia, gdyż moje oczy systematycznie wypełniały się cieczą, gdy przywoływałam kolejne wspomnienia. Blondyn słuchał cierpliwie mojego wywodu, w trudnych momentach przytulając mnie do siebie i ściskając za dłoń. Wraz z jego końcem odchylił się nieznacznie, by popatrzeć mi w twarz.
-Wiedziałem. Wiedziałem, że on chce Cię tylko wykorzystać. Nie miałem co do tego wątpliwości, gdy zobaczyłem wczoraj, jak Cię dotyka.
-Marco...
-Nie, Lena. - uciął stanowczo, nieco podburzony. -Daj mi dokończyć. Mówiłaś niedawno, że go kochasz. Wtedy nie przyszło mi to do głowy, ale teraz mam do Ciebie jedno pytanie: za co? Za to, że siłą chce zaciągnąć Cię do łóżka? Za to, że ciągle prawi Ci wyrzuty, robi selekcję znajomych, trzyma na uwięzi i nie dba o Twoje uczucia? Otwórz wreszcie oczy, dziewczyno! Nie zasłużyłaś na coś takiego, powtarzam po raz kolejny. I znów proszę, byś zdecydowała, co Cię naprawdę uszczęśliwia i obrała właściwą drogę, bo odkąd się poznaliśmy, ciągle słyszę, że Semir Cię krzywdzi. Nie znam go i nie umiem ocenić, czy jest idealnym facetem dla Ciebie, ale gdyby był, nie siedziałabyś teraz tutaj ze mną, a ja nie musiałbym patrzeć na Twoje cierpienie.
Przeniosłam wzrok z jego dłoni, spoczywającej na moim ramieniu, na twarz. Nie odważyłam się zaprzeczyć jego słowom, lecz dzielnie spojrzałam mu w oczy. Ze zmarszczonymi brwiami przenikał w głąb mojego mózgu, opuszkami palców ścierając płynące po policzkach łzy. Nie walczyłam z nimi, bo nie musiałam, przecież wiedział, przez co przechodzę.
-Pomóż mi. - szepnęłam błagalnie. Marco prychnął niemal niedosłyszalnie, po czym bez wahania ujął moją twarz w dłonie i delikatnie, z najwyższą ostrożnością musnął moje usta. Odsunął się na kilka milimetrów, czekając, jak zareaguję. Czułam na skórze jego ciepły, miarowy oddech, dostrzegałam parodniowy zarost, spowodowany wakacyjną zaniedbałością i dotarło do mnie, że tak blisko siebie jeszcze nie byliśmy. Wystarczyła sekunda, bym wplotła rękę w jego włosy i wpiła się w jego wargi. Sam przerwał tą krótką chwilę zapomnienia, uśmiechając się lekko już ze znacznie większej odległości.
-Przepraszam. - wymamrotał zmieszany, ale rozluźniony. -Nie zamierzam wykorzystać ani Ciebie ani ciężkiego okresu, który przeżywasz. I jak, lepiej?
-Może być. - odparłam, unosząc kąciki ust ku górze, co Marco skwitował cichym chichotem. Podniósł się i wyciągnął do mnie dłoń, którą bez zastanowienia zamknęłam w swojej.
-Pozwolisz się odprowadzić?
-Skoro uważasz, że czyhają tu gwałciciele i mordercy...
Roześmialiśmy się oboje i niczym para najlepszych przyjaciół ruszyliśmy w drogę powrotną do portu, jakby wcześniejszy pocałunek wcale nie miał miejsca.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Plażowy Reus w Miami, uwieczniony na zdjęciach. Ech... Tlenu, powietrza, wszystkiego.
Wraz z tym rozdziałem akcja wkracza na główny tor i będzie się działo coraz więcej. Pozdrawiam!
Awwwww ;* Jaki kochany Marco ! <3
OdpowiedzUsuńUbóstwiam go w tym opowiadaniu ! Co ja mówię , ja w ogóle go ubóstwiam :D :*
A tamten napaleniec Semir niech spada :>
Czekam z niecierpliwością na następny ! :*
Pozdrawiam , Karinka ;*
Super, super, super, super :D Mam nadzieję, że dziewczyna w końcu otworzy oczy i zostawi Stilica, bo to co on wyprawia, przechodzi wszystko. Marco jest taki kochany tutaj, ja nie wiem ... niech naprawdę zostawi Stilica i będzie z Marco.. tak będzie najlepiej :D Super rozdział, czekam na następny i pozdrawiam gorąco :)) - Karu ;d
OdpowiedzUsuńNie, no rozdział wspaniały!
OdpowiedzUsuńCiekawy zbieg okoliczności, że Lena i Marco trafili razem na Ibizę.
Tak jak uważałam na początku tak i teraz uważam, że Semir nie jest dla niej.
Ogromnie jestem ciekawa co stanie się dalej, jak zakończy się wycieczka.
Pozdrawiam i zapraszam na kolejny rozdział do mnie ! ♥
Buziaki :*
Jestem oczarowana Twym stylem pisania, dobierasz tak idealnie słowa, że mam wrażenie że czytam książkę a nie opowiadanie na bloggerze.
OdpowiedzUsuńCo do samego rozdziału to o kurczaki sie porobiło! Obydwoje na Ibizie?
Kurczę,szkoda mi Marco, musiał patrzeć jak obleśny Semir obściskuje się z Leną.
Serce wtedy mocno krwawi, ech :c
Ale mam nadzieję, że Lena zostawi tego Semira i będzie z blondynem.
Czekam na nn:)
Buziaki:*