29 marca 2015

24. Existing doesn't mean living

   -Ja pierdolę, Reus! - ryknęłam, bez zapowiedzi wpadając do jego sypialni. Gwałtownie odwrócił się w moją stronę. -Czy Ty znasz takie pojęcie jak prezerwatywa?
   -Jasne. - odparł spokojnie, powracając do zapinania guzików swojej kratkowanej koszuli. -Dlaczego pytasz mnie o tak banalne fakty?
   -Bo jeszcze nie widziałam Cię w towarzystwie tej malutkiej, kwadratowej paczuszki. - rzuciłam krzyżując ręce na piersi. Podszedł do mnie z nietęgą miną.
   -Jesteś w ciąży?
   -Nie. - udostępniłam mu wynik wykonanego chwilę wcześniej testu. Wpatrywał się w płytkę kilkadziesiąt sekund, w końcu ponownie zerkając na mnie.
   -To dobrze. Myślę, że zrobiłbym Ci krzywdę, doprowadzając do zapłodnienia jednej z Twoich zaledwie dwudziestoletnich komórek.
   -A gdyby to się jednak stało? - weszłam za nim do łazienki i obserwowałam, jak dopieszcza swoje włosy żelem. Uśmiechnął się nienaturalnie lekko.
   -Pomógłbym Ci. Normalne, prawda? Nosiłabyś pod sercem moje dziecko, czułbym się za Ciebie... Za Was jeszcze bardziej odpowiedzialny. Chcę w przyszłości zostać ojcem, ale przy jednoczesnym ustaleniu tego planu z moją partnerką. Rozwijające się w łonie matki maleństwo potrzebuje akceptacji i spokoju, nie wiecznych kłótni i odrzucenia.
   -Marco, uważasz, że to śmieszne? - fuknęłam z wyrzutem, odrzucając głowę. Spojrzał na mnie, po czym zmarszczył czoło.
   -W żadnym wypadku. Dużo rozmawiałem o tym z Yvonne przed narodzinami Nico. Wiem, że ten odmienny stan pociąga za sobą masę obowiązków, na które trzeba się przygotować i oboje rodzice muszą być zaangażowani. Stworzą rodzinę, więc powinni udzielać sobie wsparcia. Mam rację?
   -Będziesz świetnym ojcem. - oświadczyłam przenosząc ciężar ciała na drugą stopę. -Ale jeśli nie chcesz zaliczyć wpadki, zabezpieczaj się, okej?
   -Spróbuję, choć nie przyzwyczaiłem się do tego, że coś mi przeszkadza. - mruknął strzelając ramiączkiem mojego stanika. Zrozumiałam, że powinnam się ubrać.
   -Nie obchodzi mnie to, słyszysz? Gdy będziesz starał się o dziecko z dziewczyną lub żoną postąpisz jak zechcesz, ale aktualnie macierzyństwo to nie moja bajka.
   -Poczekam. - puścił oczko, napotkawszy moje zdezorientowane spojrzenie. -A następnym razem po prostu weź tabletkę albo powiedz mi, kiedy masz okres, dopasuję się.
   -Nie będzie następnego razu, jeśli nie zaczniesz używać gumek. - warknęłam strząsając rękę Niemca przyczepioną do mojego biodra i wyrzuciłam go z łazienki, by wziąć prysznic.


   Wiązałam buty, kiedy przemknął przez hol, do którego cofnął się moment później, zaintrygowany moim działaniem. Gotowy do wyjścia, ściskał w lewej dłoni rączkę walizki z logo klubu. Zlustrowałam ją wzrokiem i wydęłam wargę.
   -Idziesz na uczelnię? - usłyszałam nad sobą. Wstałam i zdjęłam z wieszaka skórzaną kurtkę. Od samochodowego incydentu minęły już trzy tygodnie, co oznaczało, że dzisiejszy dzień był moim dziesiątym na uniwersytecie. Jest ciężko, ale robię to, co kocham, dlatego zaciskam zęby i nie narzekam.
   -Tak. A Ty? Wyprowadzasz się?
   -Jadę na mecz do Madrytu, zapomniałaś? Jeszcze wczoraj o tym rozmawialiśmy.
   -Och. - wymsknęło mi się. -No tak, rzeczywiście.
   -Jednak zapomniałaś.
   -Czy ja muszę o wszystkim pamiętać? - syknęłam wychodząc na korytarz. Marco w pośpiechu zamknął mieszkanie na klucz i dołączył do mnie przy windzie.
   Nie chciałam, aby wyjeżdżał. Z każdym meczem rozgrywanym poza murami Signal Iduna Park uświadamiałam sobie, że nie potrafię bez niego funkcjonować. Istnieć nie znaczy żyć. Bez niego moja codzienność stawała się jedynie przymusową egzystencją, opartą na wyczekiwaniu jego powrotu, by móc wpaść mu w ramiona. Desperacja doprowadziła do tego, że pojawiłam się na wszystkich zaplanowanych na obiekcie w Dortmundzie do tej pory spotkaniach, raz nawet w towarzystwie Marcela i Robina, lecz najistotniejsze było to, że znajdowałam się w pobliżu Marco. Gdyby ktoś wnikliwiej prześledził naszą relację, nie miałby wątpliwości, że jesteśmy parą. Pomyliłby się. Całowaliśmy się, uprawialiśmy seks i mieszkaliśmy razem, ale nie łączył nas związek. Wiedziałam, że to absurdalne, ale nie spieszyłam się, aby coś zmienić.
   -Nie oburzaj się tak. - trącił moje ramię, ruszając ze świateł. Przystałam na jego propozycję podwiezienia mnie pod uczelnię. -Naprawdę stanąłbym na głowie, abyś donosiła tą ciążę. Fakt, nieplanowaną, ale kurde, to byłoby nasze dziecko i nie zostawiłbym Cię z nim samej.
   -W porządku, nie myślę już o tym. - zapewniłam wyglądając przez szybę.
   -Więc o czym?
   -Znów Cię nie będzie.
   -Tylko trzy dni, jak zawsze. Mała, mówiłaś, że tolerujesz moje wyjazdy. - wypomniał gładząc moje włosy. Westchnęłam.
   -Nadal je akceptuję, co nie świadczy o tym, że znoszę je bez problemu.
   -Lena...
   -Rozumiem Cię, serio. Kłopot leży w tym, że Twoje obowiązki budzą we mnie uciążliwą pustkę. Marcel i Robin nie zastąpią Ciebie.
   -Mam jeszcze możliwość zarezerwowania dla Ciebie biletu na ten mecz. - zaproponował przypatrując się mojej reakcji. Wygięłam usta w podkówkę, kręcąc głową.
   -Nie mogę, muszę chodzić na zajęcia.
   -Wiesz, czuję się tak, jakbym siedział właśnie obok Carolin. - burknął znienacka. Tego się nie spodziewałam. -Pretensje, uwagi i kłótnie. Mi też nie jest łatwo, ale nie mamy innego wyjścia. Albo będziemy utrzymywać naszą relację na dotychczasowych zasadach albo ją zakończymy. Nie jestem w stanie zaoferować Tobie wyższych standardów.
   -Marco, wybacz. - wymamrotałam, gdy zatrzymał wóz u celu naszej podróży.
   -Mam prośbę. Odbierzesz auto z Brackel po wykładach? Kluczyki zostawię w portierni. Nie chcę dodatkowo obciążać siostry.
   -Oczywiście, możesz na mnie liczyć. Muszę już iść. - odpięłam pas, a on położył dłoń na moim kolanie. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam jego beznamiętna, niewyrażającą żadnych emocji twarz.
   -Do zobaczenia w czwartek. - uśmiechnął się figlarnie, aż zmiękło mi serce. Poczułam jego filigranowe wargi na zarumienionym policzku.
   -Do zobaczenia.


   Kolejne starcie do kolekcji. Niczym nałogowy maniak zasiadłam w środowy wieczór przed ekranem telewizora, by obejrzeć transmisję batalii ze stolicy Hiszpanii. Bez wahania przyznałam, że przeżyłam właśnie najbardziej ekscytujące widowisko piłkarskie w marnym dorobku mojej kibicowskiej kariery. Dodatkowego smaku i ekscytacji dodały bramki Götze i Marco przy asyście Bobka. Widok trójki przyjaciół, będącej głęboko w twoim sercu, ściskających się i wskakujących sobie nawzajem na plecy - jedno z największych szczęść, jakiego możesz doświadczyć.
   Do późnych godzin nocnych rozmawialiśmy na Skype wraz z Ann-Kathrin, która łączyła się z nami z Monachium. Po pewnym czasie Lewy wyszedł do będącej na miejscu Anki i już nie wrócił. Mario uznał, że musi powiedzieć swojej ukochanej coś bardzo ważnego na osobności i wybrali rozmowę telefoniczną, rezygnując z czatu. Zostałam więc sama z Reusem. Dopiero wtedy, świadomi, że dzieli nas około dwóch i pół tysiąca kilometrów rozumieliśmy, jak bardzo nam siebie brakuje. Przy kumplach z ekipy Marco zgrywał nieugiętego twardziela, lecz przy konwersacji w cztery oczy wzruszał mnie swoją tęsknotą do łez, którymi za wszelką cenę nie chciałam go obarczać, bo przypisywał sobie przez nie poczucie winy. Zdawał sobie sprawę z mojej frustracji, lecz miał związane ręce i czuł się przy tym bezsilny. Wolałam cierpieć w samotności, niż przelewać na niego swój ból, nie mając pewności, jak długo go zniosę.
   W nocy długo leżałam w łóżku nie mogąc zasnąć. W jego łóżku. Dawało mi swego rodzaju ukojenie, które łagodziło postępujące porywy serca i silną potrzebę przebywania z blondasem przez okrągłą dobę. Związek z Semirem nie dostarczał mi takich atrakcji. Nie wypełniał swoją osobą mojego mózgu, bo wiedziałam, że zawsze wróci. Nie przejmowałam się nieodebranymi lub odrzucanymi połączeniami, bo zapewne coś pilnego w tym samym czasie zaprzątało jego głowę. Dużo czasu zajęło mi dojście do wniosku, że Reus i Štilić to dwa ogniwa, które zaprzeczają sobie w każdej dziedzinie. Z ta różnicą, że Bośniak był tym najsłabszym, natomiast Niemiec górował nad wszystkimi. Do dziś zastanawiam się i próbuję sobie wytłumaczyć decyzję Caro o rozstaniu z facetem, którego serce pragnie podbić więcej niż połowa europejskich kobiet. Nie tylko dlatego, że jego portfel pęka od upchniętych w nim kart kredytowych. Dlatego, że nie dał omotać się sławie, cały czas pozostaje tym samym Marco, który unika dziennikarzy, nie odzywa się do napastujących go fanów, aczkolwiek zawsze pozwoli na pamiątkowe zdjęcie. Walczy o swój byt, o realizowanie pasji, którą kocha kosztem rodziny i przyjaciół, co z drugiej strony sprawia, że każda godzina spędzona z najbliższymi staje się cenniejsza niż wszystkie strzelone gole. Perspektywa Carolin otwierała się teraz przede mną niczym drzwi rodzinnego domu. Futbol zabierał jej chłopaka, ale to jedynie jedna z wad zawodu, który uprawiał. I choć musiała się nim dzielić z Borussią Dortmund, on i tak pozostał jej wierny. Nie wytrzymała presji, nie doceniła go. Teraz sama widzę, jak trudną drogę przechodzili, lecz życie nie jest usłane różami. Absencja Marco jest drastyczna również dla mnie, ale każąc mu zrezygnować z hobby, zabiłabym nadrzędną część jego osobowości. Kochając profesjonalnego piłkarza, musisz mieć na uwadze wszystkie trudności oraz przeciwności losu i obiecać sobie, że one nie zniszczą Waszej miłości. Lena, czy Ty właśnie powiedziałaś, że zakochałaś się w urodzonym trzydziestego pierwszego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku w Dortmundzie, perwersyjnym, bezczelnym, brutalnym, zboczonym i niepoprawnym blondynie, legitymującym się jako Marco James Reus?


   Nad ranem totalnie opadłam z sił. Pomieszczenie przesiąknięte uwodzicielskim dupkiem podarowało mi tylko parę godzin snu, bezlitośnie znęcając się nade mną bez chwili wytchnienia już od siódmej. Zwlokłam ociężałe ciało z wygodnego legowiska Reusa i przedzierając się przez panująca w mieszkaniu ogłuszającą ciszę, dotarłam do ekspresu, szybko parząc kawę. Trzydzieści minut później w ulubionym komplecie sportowym i słuchawkami w uszach wyszłam z wieżowca, by rozbudzić kości porannym joggingiem.
   Świeże, jesienne powietrze unosiło się nad koronami drzew, pieszcząc moje nozdrza. Bieganie to najlepszy pomysł, na jaki udało mi się wpaść na samym początku tego dnia. Zgodnie z planem chłopaki powinni wylądować z Zagłębiu Ruhry w południe, co wydaje się luką możliwą do zapełnienia późniejszym prysznicem i pożywnym śniadaniem.
   Park, do którego się skierowałam o dziwo nie świecił pustkami. Wielu mieszkańców Dortmundu zdecydowało się aktywnie wejść w kolejną październikową dobę. Obecność tych ludzi motywowała mnie podwójnie, miałam szansę sprawdzenia poziomu swojej kondycji oraz indywidualnej rywalizacji, o której moi przeciwnicy nie pomyśleli nawet przy milisekundzie, mrugając oczami. Nie przeszkadzało mi to. Każdego człowieka mijałam z uśmiechem na ustach, doceniając ich zaangażowanie i troskę o własne zdrowie, które także dla mnie, może ze względu na narzeczoną Roberta stanowiło wyzwanie.
   Trasy prezentowały się przyzwoicie, chodniki nie narażały na kontuzje, jednak szczególnej ostrożności wymagały wysokie krawężniki, o czym bezustannie przypomina mi Marco. Raz biegaliśmy nawet wspólnie. Nabijał się ze mnie za każdym razem, gdy prosiłam o odrobinę wyrozumiałości i sprawiedliwy dobór tempa, gdy zapominał, że nie goni za piłką po zielonej murawie wśród osiemdziesięciu tysięcy fanów. Marudził wtedy ubliżając mi, że jogging w moim towarzystwie to dobra rozgrzewka przed treningiem, ale czego on do cholery oczekiwał? Nie posiadałam ani sprinterskich umiejętności ani potrzeby natychmiastowego dopadnięcia futbolówki, a prędkość mojego biegu nie należała do najgorszych, gdyż zawsze utrzymywałam regularność i stabilność pokonanego dystansu. Docinki Reusa jawiły się jako swoisty przykład na sztuczne gwiazdorstwo, co spowodowało, iż przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie zaproszę go na bieganie. Niestety, obawiałam się, że skruszy mnie jednym spojrzeniem czy ruchem, jeśli tylko znajdzie na to chęci.
   Pogrążona we wspomnieniach zupełnie darowałam sobie ostrożność, czego mocno pożałowałam. Moment dekoncentracji, któremu dał się ponieść biegnący za mną mężczyzna, rozpętał prawdziwe piekło. Młodzieniec wpadł na mnie z impetem, na co moja prawa stopa zsunęła się z rantu, powodując bolesny upadek. Nie czułam nic poza przeszywającą kostkę bolączką, potworną i doskwierającą niczym kamień na sercu. Zacisnęłam mocno usta obejmując rękoma zranione miejsce. Mój napastnik pochylił się nade mną rozgorączkowany. Rozpoznałam w nim Nicklasa, pasażera samolotu, którym przyleciałam tutaj na stałe. Zdobyłam się na teatralny przewrót oczami, po czym oparłam czoło o podkurczone kolano. Na prawie 81 milionów obywateli napatoczył się akurat on!
   -Najmocniej przepraszam! - lamentował szukając telefonu. -Zadzwonię na pogotowie. Jezu, zamyśliłem się... Wszystko w porządku?
   -Nieszczególnie. - jęknęłam hamując napływające do oczu łzy. Wiedziałam już, że wizyta w szpitalu jest konieczna, aczkolwiek wciąż łudziłam się, że badania nie wykażą złamania. Kostka puchła z każdą minutą.
   -Proszę mi wybaczyć... To wypadek... Gdybym mógł coś... Lena? Ty biegasz? - wykrzywiłam się, pchnięta zarówno gehenną, bezradnością, jak i poirytowaniem. Nie miałam ochoty na odnawianie starej znajomości.
   -Proszę powiadomić mojego brata. - warknęłam, gdy zakończył rozmowę z dyspozytorką służb ratowniczych i podałam mu smartfon. -Robert Lewandowski. Jeśli nie odbierze, niech wyśle pan wiadomość. Z pewnością ją odczyta.
   Zerknął na mnie z wyraźną dumą i podekscytowaniem, po czym wybrał numer Bobka. Ukryłam twarz w dłoniach i zamknęłam się w swojej własnej drodze przez mękę.


   Jasne światło ledowej żarówki założonej w szpitalnej lampie zobligowało mnie do otwarcia oczu po przyjemnym śnie. Wybadałam sytuację orientując się w ostateczności, że moją nogę od stopy po kolano okala bielutki, gipsowy opatrunek. Tylko nie to. Zniosłabym wszystko oprócz faktu, iż przez najbliższy okres kule lub nawet kanapa staną się moim najlepszym przyjacielem. Z widocznym obciążeniem nie ulegało to żadnej wątpliwości.
   -Dzień dobry. - usłyszałam, gdy do sali wszedł młody lekarz w towarzystwie mojego niedawnego napastnika, który swoją drogą przy bliższym poznaniu wiele zyskiwał. -Jak samopoczucie?
   -Zdecydowanie lepiej, niż jakiś czas temu. Która godzina?
   -Za kwadrans piętnasta. - odpowiedział chirurg, na co wybałuszyłam oczy. Tak długo tutaj przebywam?! -Spokojnie, pani bliscy powinni dotrzeć do szpitala w ciągu kilku minut. Przygotuję wypis i będą mogli zabrać panią do domu.
   -Dziękuję. - wymusiłam kwaśny uśmiech, a mężczyzna w białym kitlu skinął głową i opuścił pomieszczenie. Niepewnie spojrzałam na Nicklasa, zajmującego miejsce przy moim łóżku. -Wyjaśnij mi, proszę, co się tutaj stało. Nawet mnie nie poinformował, w jakim stanie jest moja noga!
   -Nie chce Cię denerwować, wszystkie wskazówki przekaże Robertowi. Lekarze poddali Cię narkozie, aby nastawić kostkę, bo ciągle powtarzałaś, że odczuwasz ogromny ból. Potem ją zabezpieczyli i znalazłaś się tutaj.
   -Lewy dzwonił?
   -Odezwał się krótko po trzynastej i obiecał, że przyjedzie najszybciej, jak będzie mógł. Dostarczy Ci jakąś normalną odzież.
   -Super. - odetchnęłam z ulgą, zaraz jednak odniosłam wrażenie, jakoby krew krzepnie w moich żyłach. Wszystkie fatałaszki, bez wyjątku, spoczywały w mieszkaniu Reusa, co oznacza, że Niemiec na pewno wie już o wypadku i nie omieszka nie wpaść z wizytą. -Cholera.
   -Co?
   -Nie, nic... - jęknęłam, pocierając dłonią czoło. Zagipsowana noga nagle przypomniała o sobie, serwując kolejną dawkę cierpienia. -Mógłbyś poprosić lekarza o dodatkowe środki przeciwbólowe?
   -Naturalnie. Zaraz wrócę.
   Opadłam na puszystą poduszkę i ukryłam twarz w dłoniach. Jestem niereformowalną niezdarą. Chłopaki na sto procent umrą ze śmiechu, gdy dotrze do nich, co jest przyczyną mojego tymczasowego kalectwa. Albo zdenerwuje ich moja nieuwaga. Obie opcje wchodziły w grę, lecz znając ich wystarczająco dobrze, skłaniałam się ku pierwszej. Uwielbiali nabijanie się ze mnie w niezręcznych sytuacjach.
   Nie minęło nawet pięć minut, gdy doktor zjawił się pod drzwiami. Nie zdążył ich otworzyć, zatrzymany przez dwóch zaczepnych piłkarzy. Wymienili kilka zdań, po czym wpuścił ich obojga do środka, przechodząc przodem. Zaaplikował odpowiednie leki i poprosił Roberta do swojego gabinetu. Przynajmniej nie zdążył na mnie naskoczyć.
   -Matko Boska, Lena. - Marco przysiadł na łóżku, kładąc swą ciepłą dłoń na mojej. -Możesz mi wyjaśnić, jak Ty tego dokonałaś? Wałkowaliśmy temat biegania tyle razy, że aż nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
   -To moja wina. - wtrącił Nicklas, podchodząc bliżej. Blondas spiorunował go wzrokiem. -Wpadłem na nią, przewróciła się i zraniła w nogę. Nie zauważyłem jej, choć powinienem.
   -Musi pan zainwestować w mózg i okulary korekcyjne! - warknął Marco, zaciskając pięści. -Tak trudno dostrzec, że to dziewczyna o drobnej posturze? To zdarzenie mogło zakończyć się znacznie mniej przyjemną konsekwencją.
   -Reus, zamilcz. - rozkazałam stanowczo. Wiedziałam, że jego cięty język, którego używał między innymi w furii, potrafi rozpętać wojnę. -Pomógł mi. To może przytrafić się każdemu, więc pozwól, że sama z nim porozmawiam.
   Wpatrywałam się w jego niespokojne tęczówki, szukając choć odrobiny zrozumienia. Delikatnie pogładziłam jego ramię, na co prychnął niedosłyszalnie i przeniósł się pod okno, nie zamierzając wycofać się na korytarz nawet na minutę. Złapałam się za głowę, w rozbawieniu mrugając do poznanego w samolocie mężczyzny.
   -Będę uciekał. - oświadczył, wsuwając dłonie w kieszenie. -Dasz sobie radę, prawda?
   -Nie martw się. Mam tych dwóch dziwaków, więc nic się nie stanie.
   -Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam, naprawdę mocno się zatarłem. Wychodząc rano z domu nie przypuszczałem, że przesiedzę z Tobą pół dnia w szpitalu... Przykro mi.
   -Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco. -Skontaktujemy się jakoś, okej? Umówimy się na jogging, jak odzyskam sprawność.
   -Pewnie. Szybkiego powrotu do zdrowia. Cześć.
   -'Szybkiego powrotu do zdrowia.' - przedrzeźniał go rozeźlony Marco, powracając na swoje miejsce. -Już nigdy nie wyjdziesz biegać. Po moim trupie.
   -Zamknij się. - odszczeknęłam wyciągając ramiona, by go przytulić. -Też się cieszę, że Cię widzę.
   -Lena, zbieraj się. - Lewandowski jak zawsze wparował do sali w najmniej odpowiednim momencie. -Pójdziesz z Marco do łazienki, żeby się przebrać, a ja poczekam w aucie. Tylko bądźcie grzeczni. - parsknął śmiechem widząc nasze oburzone twarze i wyszedł przygotować samochód do drogi.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Okej, dziewięć to prawie dziesięć, poza tym, wczoraj obchodziłam urodziny i w dodatku leżę w łóżku z gorączką, przez co strasznie się nudzę, więc... Niech stracę, macie następny 😊 I cieszę się, że liczba komentarzy wraca do formy :)

Dziś nasi panowie grają z Irlandią, a Herr Reus i jego kumple mierzą się z Gruzją. Swoją drogą, też odnosicie wrażenie, że nasz Götzeus przechodzi jakieś śmieszne 'ciche dni'? Przykre...

Postaram się wrzucić kolejny do piątku, ale nic nie obiecuję. Lg ♡

24 marca 2015

23. You let me congratulate you on my own private way

   -Niemożliwe! - krzyknęłam zbliżając się do ekranu notebook'a. Przy tak istotnej wiadomości wypadało sprawdzić, czy aby na pewno dobrze widzę wszystkie litery i wyrazy w otrzymanym mailu. -Jednak możliwe... Boże, to się dzieje naprawdę!
   Drzwi frontowe otworzyły się, zwiastując powrót Reusa z treningu. Z prędkością światła wpadłam do sypialni i zamieniłam piżamę na wygodny, szary dres, po czym przeskoczyłam przez oparcie kanapy, znalazłszy się z powrotem przy moim elektronicznym mózgu. Miałam powody do radości, ba, nawet do zorganizowania grubej imprezy.
   -Źle się czujesz? - blondas wgapiał się we mnie litościwie, energicznie przeczesując czuprynę. Zbombardowałam go wzrokiem, podejmując natychmiastową decyzję o wyładowaniu na nim nadmiaru energii. Odwrócił się, zawzięcie szukając czegoś w szufladzie, na co wzięłam niewielki rozbieg i wpakowałam się wprost na plecy piłkarza, oplatając kończynami jego ciało. Jęknął spłoszony, ale spokojnie przeszedł do salonu, gdzie postawił mnie na podłodze, kurczowo ściskając za ramiona.
   -Źle się czujesz. - stwierdził jednoznacznie, na co tylko wywróciłam oczami i podsunęłam mu pod nos małe urządzenie. Zmarszczył czoło. -Co Ty mi pokazujesz?
   -Marco, faktycznie jesteś tak głupi czy słono Ci za to płacą? - fuknęłam wyrywając sprzęt z jego dłoni. -To odpowiedź z uczelni. Dostałam się na studia do szkoły muzycznej!
   Sekunda po sekundzie obserwowałam, jak krew odpływa z jego twarzy, czyniąc ją trupio bladą. Przeżyłam historyczną chwilę, w której przekonałam się, że oblicze Niemca może być równie bielutkie, jak samotnie spadający z nieba płatek śniegu. Sądziłam, iż przy jego karnacji nie istnieje nic jaśniejszego.
   -Fajnie. - bąknął jedynie i oddalił się tam, skąd oboje przyszliśmy.
   -Myślałam, że wykażesz więcej entuzjazmu.
   -Cieszę się, wiem, że w ten sposób spełnisz swoje marzenia, ale jednocześnie dajesz mi do zrozumienia, że wracasz do Poznania.
   Patrzyłam jak męczy się z ekspresem do kawy zachodząc w głowę, czy wybuchnąć spazmatycznym śmiechem czy może nieokiełznanym płaczem. Niezależnie od własnej woli połączyłam oba zjawiska - popłakałam się ze śmiechu.
   -Zarobiłbyś miliony na swoim ciemniactwie, Reus. - nadął się, gdy ubawiona ścierałam z policzków łzy. -Złożyłam dokumenty na uniwersytet w Dortmundzie i z tejże uczelni odpisali. Cały tekst sklecili po niemiecku, nie zauważyłeś czy przez brak inteligencji zapomniałeś, jak wygląda Twój ojczysty język?
   -Daj mi to. - porwał z kuchennego stołu torturowanego od rana notebook'a, wnikliwie śledząc treść. Szczerzył się pod nosem, szydząc z siebie samego. -Przyznaję Ci rację, jestem bałwanem.
   -Och, Marco. - pisnęłam, opierając się o jego bok. -Jesteś po prostu małym dzieciątkiem w ciele dorosłego człowieka. Takim, jak Nico.
   Wzruszył ramionami, nie ripostując mojej tezy. Odetchnęłam głęboko, dając skonanym mięśniom brzucha odsapnąć i rozpoczęłam przygotowywanie drugiego śniadania.


   -Trzeba to opić. - oświadczył uroczyście, pochłonięty wyborem składu na swój wirtualny mecz Barcelony z Realem. -Najlepiej jeszcze dziś. Ale możesz mieć pewność, że będę Cię pilnował.
   -Dzięki, tatuśku. - mruknęłam przyglądając się jego poczynaniom. Odkąd otrzymał najnowszą wersję FIFY, pochłaniała większość jego wolnego czasu. -Już o tym myślałam. Planuję zaprosić Lewego, Mario i Kevina na kolację, oczywiście z osobami towarzyszącymi. Z Twoimi kumplami uczcimy to na osobności.
   -Powiedz, że żartujesz. - zaabsorbowałam go na tyle, że porzucił na moment telewizor i obdarzył mnie mętnym spojrzeniem.
   -Dlaczego? Robin będzie mógł odhaczyć sobie randkę ze mną.
   -Jesteś nienormalna. - powiedział ze śmiechem. -Rozebrałby Cię wzrokiem, wiem to.
   -Też mi nowość! - żachnęłam się na znikome prychnięcie Reusa. -Naprawdę nie rozumiem, czego od nich oczekujesz. Są zabawni, śmieszni, niepowtarzalni i infantylni. Zupełnie, jak Ty. Oj, przestań mnie już atakować i zajmij się tą swoją Primera Division, bo jeszcze obierzesz złą taktykę i przegrasz.
   -Odczep się, Maleńka, trenuję wielką Barcę i nikt mi nie podskoczy. Sam kiedyś zagram na Camp Nou i wszyscy będą skandować moje nazwisko, a po meczu zniosą mnie na rękach i...
   -Tak, tak. Chyba na noszach. - machnęłam ręką, deklasując jego niezawodne poczucie wartości. -Idę zadzwonić do chłopaków, żeby zaklepali sobie dzisiejszy wieczór.
   -Czekaj! - ryknął Marco, podrywając się z kanapy. Cofnęłam się i stanęłam obok niego. -Udziel mi dobrej rady: Villa czy Alexis? A może Messi i Pedro? Pomóż mi, nie mogę się zdecydować.
   -Messi i Reus. - palnęłam z kąśliwym uśmieszkiem. -Ten drugi to straszny farciarz, więc albo wygrasz 1:0 albo przegrasz 0:5.


   Pokochałam dokuczanie Woody'emu (omal nie spadłam ze schodów, gdy pochwalił się, że odziedziczył pseudonim po postaci z kreskówki, bo rzekomo wykonują identyczne ruchy głową). Przeraźliwie pełna radości obserwowałam teraz, jak zaciska ręce na kierownicy, miażdżąc ją palcami, usiłując na mnie nie spoglądać. Sarkastycznie specjalnie dla niego założyłam czerwoną, prostą sukienkę, której materiał kończył się na udach, koronkowym rękawem maskował za to całą długość rąk. Pogoda nadal dopisywała, więc nie mogłam odmówić pokusie doprowadzania go do furii.
   -Słyszałaś o tym, że Marcel zerwał z Aniką? - zagadnął enigmatycznie, wychylając się w oczekiwaniu na zielone światło.
   -Słyszałam.
   -Podobno oboje próbują już szczęścia w nowych związkach. Ciekawe, dlaczego Klopp nie wyskoczył do nich z pretensjami o ambitne podboje miłosne. Nie doszły mnie słuchy, jakoby posiadali specjalne przywileje.
   -Bo Ty stanowisz o sile jego zespołu. - zagrałam starą kartą, delikatnie gładząc dolną kończynę chłopaka. -Weź czasem pod uwagę jego troskę.
   -Lena, do cholery. - warknął, gwałtownie hamując. -Znów to robisz. Musisz? Kiedyś pożałujesz, nie ręczę za siebie.
   -Jezu, Marco. Trochę cierpliwości i samokontroli, dasz radę. Wierzę w Ciebie.
   -Nienawidzę Cię. - stęknął, po czym ścisnął moją niesforną dłoń. -Nienawidzę i jednocześnie kocham. Wykańczasz mnie.
   -Może właśnie taki obrałam cel? - uniosłam wysoko brew, na co westchnął głęboko, nie odpowiadając. Ulitowałam się nad nim i odsunęłam się, pozwalając mu spokojnie prowadzić.
   Do lokalu wpadliśmy mijając w drzwiach Mario oraz Ann-Kathrin. Zajęliśmy swoje miejsca, z uśmiechem na twarzy odebrałam gratulacje, po czym dostaliśmy zamówione wcześniej danie. Marco otworzył butelkę szampana, umiejętnie rozlewając go do kieliszków. Nie mam pojęcia, gdzie nabrał takiej wprawy, ale mało mnie to interesowało. Nie zamierzałam po raz kolejny siadać za kołkiem jego auta, bo Rolls-Royce jest uparty i nie oddaje władzy tak lekko, jak Aston.
   -Nie do wiary. - zachwycał się Bobek. - Moja głupiutka siostrzyczka jako studentka niemieckiej uczelni. To brzmi jak przyjaźń BVB i Schalke.
   -Abstrakcyjnie? - wtórował mu Götze. -Popieram. Nie ma nic bardziej żmudnego od prób pogodzenia tych klubów.
   -Nie licz na to ani teraz, ani w najbliższej przyszłości, ani nigdy. - do rozmowy włączył się Kevin, najbardziej zagorzały wróg lokalnej drużyny, jakiego poznałam. -Mają swoje popaprane miasto i lepiej, żeby nie przekraczali jego granic.
   Panowie szybko zawiązali wątek o odwiecznym sporze drużyn, żwawo dyskutując o jego historii. Wszystkie wzruszyłyśmy ramionami i podjadając słodkie przekąski, wymieniałyśmy poglądy na temat modowych nowości, gdzie jako modelka brylowała Ann-Kathrin. Anka z przejęciem opowiadała o swoim karate, a my z Niną uczestniczyłyśmy w całym przedsięwzięciu jako czynne słuchaczki. Wkrótce towarzyszki zmusiły mnie jednak do wywodu o przygodzie z muzyką, więc w kontekście nadchodzących studiów przedstawiłam im krótką historię.
   Do wspólnej pogawędki dobrnęliśmy zobowiązani do obrony Mario przed napaścią Keva, dotyczącą bawarskiego pochodzenia dortmundzkiej 'dziesiątki'. Napięta, aczkolwiek pełna żartów konwersacja doprowadzała do niekontrolowanych napadów śmiechu, co przyciągało uwagę ciekawskich gości restauracji. Chłopcy zapozowali do kilku zdjęć, wypatrzeni przez wiernych fanów Borussii.
   Ciągle czułam na sobie przeszywające spojrzenie Reusa, pomimo iż całe spotkanie przesiedzieliśmy ramię w ramię. Niejednokrotnie trącał stopą moją nogę lub zakleszczał dłoń na moim kolanie. Niesamowitym wyczynem było odpieranie oraz ignorowanie jego nachalności przy doskonałej świadomości, iż właśnie wprowadził w życie kolejny rewanż za przedbankietowe podjudzanie. Robert i Anna odpuścili swoje docinki, mając dostateczną wiedzę o uczuciach blondasa, z kolei Mario darował sobie marudzenie, będąc w odwrotnej sytuacji. Nie mógł nawet snuć podejrzeń, że od czasu do czasu sypiam w łóżku Reusa, wtulona w jego pierś, że poddaję się jego pieszczotom, że akceptuję jego odważne posunięcia. Prawdopodobnie nikt nie poinformował go choćby o tym, że mieszkanie, w którym przebywam, nie należy do mojego brata, a jest własnością jego najlepszego przyjaciela.
   -Powinniśmy się zbierać. - mruknął niechętnie Marco, lustrując reakcję towarzystwa. -Jutro kolejny trening.
   -Niestety, ale masz rację. - przyznała Nina, uśmiechając się szeroko. -Po udanym końcu dnia Kevin walecznie opiera się wstawaniu z łóżka wcześnie rano.
   Dopóki nie wsiedli do auta, słuchaliśmy argumentów Großkreutza obalających tezę jego ukochanej, a jeszcze długo po wyjeździe z parkingu wyrażał swoje racje, nie dając dziewczynie dojść do słowa.
   Marco za to milczał. W słabym, lecz podejrzanym uśmieszku prowadził swój wóz, dość często zmieniając kanały radiowe. Pocierał przy tym moją łydkę lub mięsień czworogłowy, doskonale zdając sobie sprawę, że rozprowadza tym samym przyjemne dreszcze na mojej skórze. Nie zaskoczył mnie, gdy wsunął rękę pod i tak za krótką sukienkę, kreśląc nietypowe wzory na maleńkim kawałku cery. Wyciągałam już ramię, by powtórnie go rozproszyć, gdy niespodziewanie wcisnął gwałtownie hamulec, zatrzymując samochód na wyludnionym parkingu.
   -Co Ty robisz? - zapytałam zszokowana, nie otrzymując nawet słowa wyjaśnienia. Wyjął kluczyki ze stacyjki, otworzył drzwi i przesiadł się na tylne siedzenie.
   -Nic. - zbliżył twarz do mojego ucha na tyle, że czułam nieregularny oddech, wydobywający się z jego gardła. -Przesadziłaś. Nikt Ci nie mówił, do czego służy kanapa z tyłu auta?
   -Marco! - nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, przeciągnął mnie na swoją stronę i uwięził między barkami, napierając dodatkowo ciałem na moje. W ciągu niespełna dziesięciu sekund wykonał kilka czynności naraz: jednym sprawnym ruchem pociągnął w dół zamek mojej kreacji, ściągając ją przez głowę i błyskawicznie pozbył się swojej koszuli. Objęłam go nogami w pasie przytrzymując blisko siebie, po czym niespiesznie przesunęłam palcami wzdłuż ognistego torsu blondyna, rozpinając ostatecznie skórzany pasek jego ciemnych jeansów. Pocałował mnie gładząc moje plecy aż po same pośladki, usuwając przy okazji ciążącą mu bieliznę, która przestała w tym momencie okrywać moją skórę. Bez skrępowania dotykał piersi, brzucha, ud. Pod wpływem jego ciepłego muśnięcia uniosłam biodra, co natychmiast wykorzystał, gdyż chwilę później czułam go w sobie. Złączył nasze usta pełnym namiętności i pożądania pocałunkiem zauważywszy, że mocniej zacisnęłam nadgarstki na obitym skórą fotelu jego Rolls-Royce'a.
   -Wytrzymasz. - szepnął w odpowiedzi na zduszony jęk, spowodowany jego delikatnymi pchnięciami. -Przecież wiesz, że nie pozwolę Ci cierpieć. Nie ja. Nie zniósłbym myśli, że coś, co sprawia mi tyle przyjemności, Tobie przynosi choćby najmniejszy ból.
   -Och, zamknij się, Marco. - syknęłam w ekstazie, wbijając paznokcie w jego ramiona. Roześmiał się cicho, przygryzając moją wargę. Wykonywał coraz pewniejsze ruchy, pozostając w pobliżu moich spęczniałych ust. Upojona erotycznymi doznaniami w zupełnie nietypowym miejscu spojrzałam w jego pociemniałe tęczówki. Płonęły. Zaskoczona cudownym, niecodziennym widokiem, zatopiłam dłonie w rozwichrzonych włosach tego narwańca.
   Już nic się nie liczyło. Nic, oprócz jego obecności, szatańskiego apetytu na nowe doświadczenia i pieszczot, którymi nawzajem obdarzaliśmy swoje rozochocone ciała. Nie zwracałam uwagi na piekącą boleść wewnątrz, skupiałam się na potężnej fali dreszczy, na nieznanych mi dotąd zakamarkach miłości, które odkrywałam właśnie wspólnie z gwiazdą dortmundzkiego futbolu. Piłkarz niecierpliwie zaciskał dłonie na moich udach i pupie, serwując kolejne pocałunki, jakby każdy poprzedni nie był wystarczająco dobry. Niespodziewanie zatopił twarz w moim obojczyku i jęknął przeciągle, przygryzając wystającą kość. Trwaliśmy przez jakiś czas w bezruchu, wsłuchując się w swoje płytkie i urywane oddechy.
   -Wszystko w porządku? - spytał zachrypniętym głosem, obejmując mój policzek. Z cwanym uśmieszkiem zapiął spodnie, po czym sięgnął na przednie siedzenie i podał mi majtki wraz ze stanikiem. -Maleńka, powiedz mi, co mam zrobić?
   -Po prostu mnie kochaj, Marco. - wpiłam usta w wargi Reusa, uświadamiając sobie, że spłonęłam w ogniu jego pasji. -Powinniśmy wracać.
   -Wiem. - zapewnił, ledwie wypowiadając słowa, gdy tylko uwolniłam go od pocałunku. -Mogę być Twój zawsze i wszędzie, rozumiesz? I cieszę się, że pozwoliłaś mi złożyć Ci gratulacje z okazji przyjęcia na studia na mój własny, prywatny sposób, zarezerwowany tylko dla Ciebie.
   Zdradziecko uniósł brwi, po raz ostatni tego wieczora muskając wewnętrzną stronę moich ud i zasiadł za kierownicą, okrywając kurtką moje zdrętwiałe ramiona.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Okej. Nie mogłam się powstrzymać :)
Powinnam się wytłumaczyć, dlaczego uważam, że to jeden z moich ulubionych rozdziałów? Powinnam :)
Po pierwsze, planowałam TAKĄ SCENĘ od samego początku tego opowiadania i czerpałam niesamowitą radość z tego, że w końcu ją napisałam (choć oczywiście nie wygląda tak, jakbym chciała). Po drugie: pisząc, poświęciłam jej więcej czasu, niż całemu rozdziałowi. Po trzecie: zważając na wcześniejsze zaloty Reusa i sytuację, w której oboje się znaleźli uznałam, że pasuje do rozwoju wydarzeń. I po czwarte: chciałam w TYCH sprawach wprowadzić coś innego.
Odnośnie następnego rozdziału... Cóż, jeśli dobijecie do dwucyfrowej liczby komentarzy, mogę go wrzucić nawet w piątek. Wiem, że potraficie :))
I jeszcze jedno: naprawdę podobają Wam się dialogi między Marco i Leną? Przyznam szczerze, że nie zwracałam na to większej uwagi, oczywiście, chciałam, żeby ich rozmowy 'jakoś' wyglądały, ale zazwyczaj tworzyłam je mechanicznie. Obiecuję więc, że przyłożę do nich większą wagę :)
Wszystko, nie przedłużam, do usłyszenia ♡

20 marca 2015

22. Sometimes you don't need to require much to receive much

   -Marco, nie wiem, ilu członków liczy grupa Twoich przyjaciół, ale jeśli ich osobowości pokrywają się z charakterami Marcela i Robina, wyprowadzam się do Polski! - krzyknęłam, wybuchając intensywnym śmiechem. Piłkarz pokręcił tylko głową i zamknął za nami drzwi mieszkania.
   -Teraz rozumiesz, prawda? - zapytał, bezustannie prezentując rządek białych zębów. -Nie spędzam z nimi wiele czasu, bo moje komórki mózgowe zwyczajnie tego nie wytrzymują.
   -Ale znacząco poprawiają Ci humor, nie zaprzeczysz. - zerknęłam na niego badawczo. Spoważniał, lecz półuśmieszek nadal zdobił jego twarz, dodając niepowtarzalnego i jedynego w swoim rodzaju uroku. Sam Reus także właśnie taki był: do tej pory w całym świecie nie odkryto jego kopii.
   -Oczywiście. Co nie zmienia faktu, że Twoje towarzystwo szanuję bardziej. - znacząco poruszył brwiami. -Całe szczęście, że Marcel chodzi z Giulią, stał się taki... Dojrzały, w szerokim tego słowa znaczeniu.
   -Sugerujesz, że gdy Robin znajdzie swoją połówkę, również wydorośleje?
   -Nic takiego nie powiedziałem. Wiesz... - szukał odpowiedniego języka, przesuwając dłonią po przyciskach opuszczających zewnętrzne rolety. -Spodobałaś mu się. Wymieniłem z nim kilka sms-ów, gdy zatrzymywaliśmy się na skrzyżowaniach z sygnalizacją.
   -Ja? - oświadczenie Marco dotarło do mnie z lekkim opóźnieniem. Roześmiał się, jakby moje zdziwienie było czymś nienaturalnym.
   -Nagminnie dziś błaznował, chciał Ci zaimponować. Zaskoczyłaś mnie, sądziłem, że zauważyłaś to na sto procent.
   -Szczerze, nie zwróciłam uwagi. - przygryzłam dolną wargę. -Zupełnie co innego przykuwało mój wzrok.
   -Pokazałbym Ci te wiadomości, ale fatalnie dobierał określenia, wypadły gorzej niż te, którymi zasypywałem Cię na... Czekaj, co Ty powiedziałaś?
   -Kiedy? - przybrałam niewinną pozę i z gracją pomaszerowałam do kuchni napić się wody. Dortmundzka 'jedenastka' uparcie podążała moim śladem.
   -Jakieś trzydzieści sekund wcześniej. - stanął dokładnie za mną, gdybym wykonała pół kroku w tył, zderzyłabym się z jego ciałem.
   -Nie pamiętam. Przepraszam, to postępujące zmęczenie.
   -Kłamiesz. - niespodziewanie oplótł mnie w pasie i posadził na blacie. -Same kłamstwa. Nie tak łatwo mnie wyrolować.
   -Skąd ta pewność siebie?
   -Nie znasz mnie jeszcze z każdej strony. - założył kosmyk moich kręconych włosów za ucho. -Więc?
   -Och, Marco. - jęknęłam czując, że łagodnie wbija paznokcie w moją szyję. -Świetnie dziś wyglądasz. Tak niecodziennie, że aż boli.
   -Dziękuję. Co dalej?
   -Nic. - wzruszyłam ramionami, bacznie go obserwując. -Przyciągałeś spojrzenia Twoich zazdrosnych fanek.
   -Tak? Nie skupiałem się na tym. Ale miło wiedzieć. - cmoknął mnie w czoło i odszedł, prawdopodobnie wziąć kąpiel.
   -Marco? - zatrzymałam go, wciąż pozostając w kuchni, gdy znikał za rogiem. Westchnął zniecierpliwiony.
   -Hmm?
   -Jesteś cholernie seksowny. - wypaliłam z kokieteryjnym uśmiechem, stając na równe nogi. Parsknął śmiechem, a po chwili trzasnął drzwiami toalety.


   Niemalże doprowadziłam własnego brata do stanu przedzawałowego, gdy zobaczył mnie przy stadionie przed meczem, ramię w ramię z blondynem. Spojrzeliśmy na siebie z Reusem, szczerząc się kąśliwie, co stanowiło jedyny komentarz do reakcji Bobka. Ten jednak, nieprzejęty docinkami, zawzięcie dyskutował z Götze o naszej znajomości, jak się później dowiedziałam od samego Marco. Oboje byli święcie przekonani, iż między nami od dawna iskrzy, choć dzielnie odpieraliśmy ich ataki. Nie ulegało jednak wątpliwości, że ta relacja to już nie przyjaźń, a coś pomiędzy przyjaźnią i związkiem. Nieformalny związek oparty na przyjaźni, o ile w ogóle istnieje takie pojęcie.
   Sezon rozkręcał się w zawrotnym tempie, przez co coraz częściej zostawałam sama, zdana na własną kreatywność. Wyjazdowe potyczki Borussii traktowałam jak karę za bliżej nieokreślone stosunki z Reusem, którego z każdym dniem brakowało mi mocniej. Nie znosiłam spędzania czasu w jego domu w samotności, tylko z nim potrafiłam wyjść, by poznawać miasto, tylko on dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Odskocznią od odliczania godzin do jego powrotu były przyjazdy Anny, która w Dortmundzie przebywała wyjątkowo rzadko i ewentualne spotkania z Ann-Kathrin, zajętą przybywającymi sesjami i pokazami. Wiedziałam, że zwariuję, jeśli nie znajdę zajęcia, dlatego wróciłam do notorycznej gry na gitarze.
   Któregoś późnego wieczora rozmyślałam nad dopasowaniem melodii do refrenu własnej piosenki, gdy do mieszkania z zawodów we Frankfurcie wparował Reus. Nabuzowany, niekipiący wściekłością, ale zauważalnie zły. Nie był tak przerażający, jak po meczu pierwszej kolejki, kiedy to pokłócił się z Robertem oraz Mario, ale irytowały go najdrobniejsze rzeczy, jak źle powieszona kurtka czy niedomknięta szafa w jego garderobie. Odczekałam aż weźmie prysznic, po którym zaszył się w swojej sypialni i bez wahania zapukałam do drzwi. Nie usłyszałam nawet zwykłego 'proszę', więc prychnęłam bezceremonialnie i wprosiłam się do środka, czego chwilę później pożałowałam.
   Marco leżał na łóżku ze stopami opartymi o ścianę. Odziany jedynie w czarne, obcisłe bokserki, z zaciśniętymi ustami wgapiał się w ekran swojego iPhone'a, jakby czytał właśnie oczerniający go artykuł. Jego skąpy ubiór nakazywał bezzwłoczne wycofanie się, ale nie, głupiutka stałam i oczekiwałam jego ruchu.
   -Potrzebujesz czegoś? - warknął oschle, nie odrywając wzroku od ekranu. Być może myślał, że zrezygnuję, ale się pomylił. Nienawidziłam, gdy się dąsał, nie podając przy tym konkretnego powodu.
   -Tak. Rozmowy z Tobą.
   Przekręcił głowę w bok i podpierając się na łokciu testował moją wytrwałość. Zmarszczyłam czoło, odbijając jego jadowite spojrzenia. Naburmuszył się, bo widział, że znów przegrał i wreszcie łaskawie zwolnił miejsce obok siebie. Nieludzko mnie rozpraszał, mając tego pełną świadomość. Ach, powoli przeistaczał się w pana 'jestem Marco Reus i wszystko mi wolno'.
   -Do usług. - burknął odkładając smartfon. Westchnęłam zniesmaczona jego postępowaniem.
   -Co Cię tym razem ugryzło? Baw się w rozkapryszone dziecko, jeśli chcesz, lecz nie ze mną.
   -Odczep się. Zagrałem dziś jak zawodnik z okręgówki i to mnie zwyczajnie trapi. Trener przekazał mi tyle uwag, że po pierwszej połowie najbardziej pragnąłem spakować swoje rzeczy i jechać do domu. Czuję się mega podle.
   -Przecież zremisowaliście, zdobyliście jakieś punkty, może nie całą pulę, lecz lepszy jeden, niż porażka.
   -Skąd wiesz? - uśmiechnął się półgębkiem, lecz zaraz odpuścił, gdy teatralnie przewróciłam oczami. -Prowadziliśmy dwa do zera, zwycięstwo mieliśmy w kieszeni. Uwierz, nie cieszy mnie ten zdobyty gol. Oddałbym go za wygraną lub przyjął z dumą, gdyby ustalił wynik. Obecnie jest tylko jedną z sześciu bramek.
   -Marco, bardzo krytycznie się oceniasz. - pogładziłam jego ramię, gdy opadł na poduszkę, zrezygnowany dzisiejszym niepowodzeniem. -Nie jestem futbolowym ekspertem i nie wiń mnie za to, ale nie sądzę, że dałeś tragiczny występ. Jeśli Cię nie przekonałam, powinieneś wiedzieć, że w życiu każdego człowieka przychodzą dobre i słabe momenty. Nie możesz cały czas funkcjonować na najwyższych obrotach. Spójrz, Mario przesiedział pierwszą część meczu na ławie, a na początku drugiej strzelił gola, dzięki czemu okrzyknięto go swego rodzaju bohaterem. Nie obarczaj się wypadkiem przy pracy, stanowicie zespół, jedność, która wspólnie odpowiada za błędy. Może się mylę, ale...
   -Masz całkowitą rację. - przerwał mi nieznośnie podekscytowany. -Ty naprawdę obejrzałaś ten mecz od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty?
   -Widzisz, do czego doprowadziłeś? - zachichotałam sprzedając mu kuksańca. -A uparcie wpierasz mi, że to ja robię z Tobą, co chcę.
   -Po prostu nie wierzę, że sama z siebie przełamałaś się, by przeżyć półtorej godziny nad kopaniem piłki. Niemożliwe.
   -To dobry sposób na uciekanie od przykrych wspomnień, gdy nawet gitara zaczyna męczyć.
   -Mogłem się domyślić. - blondas podniósł się do pozycji siedzącej i oparł plecy o ścianę. -Semir?
   -Niestety. - przyznałam, wbijając wzrok w swoje kolana. -Wy większość dnia spędzacie w klubie, Ann wyjeżdża, a narzeczona Lewego pojawia się tutaj rzadziej, niż ja na stadionie. Nie mam nic ciekawszego do roboty.
   -W następny weekend poproszę Marcela i Robina o opiekę nad Tobą.
   -Błagam, tylko nie oni. - roześmialiśmy się oboje. -Może nie jestem w najlepszej kondycji psychicznej, ale oni wykończyliby mnie ostatecznie.
   -Chciałem Cię tylko uświadomić, że są do Twojej dyspozycji. Nigdy mnie nie zawiedli, polubili Cię. Ten drugi rzucał we mnie groźbami karalnymi, bo planuje zaprosić Cię na randkę, a ja nie dałem mu numeru Twojej komórki. Boże, co za kretyn... - Marco z niedowierzaniem pokręcił głową. -Niejednokrotnie spaliłem się przez nich ze wstydu.
   -Przestań, doceń to, że masz prawdziwych przyjaciół. Nie wiesz, czy w przyszłości nie wydarzy się coś, co skomplikuje Waszą znajomość.
   -W przyszłym roku minie siedemnaście lat, odkąd się poznaliśmy. To kawał czasu.  - dodał przyjmując ten fakt do wiadomości. Chwilę później musnął opuszkami palców mój podbródek sprawiając, iż chcąc nie chcąc, musiałam na niego spojrzeć. -Lena, przeraża mnie, że ciągle o nim myślisz. Mieszkasz w Dortmundzie prawie od miesiąca i bez przerwy się zadręczasz. Nie pozwolę, żebyś wpadła w depresję, ale powoli brakuje mi pomysłów, jak Ci pomóc.
   -Osiągnąłeś w tym celu zdecydowanie więcej, niż ktokolwiek inny. - zapewniłam szczerze. -Nie załamuj mnie, ufałam, że rozumiesz. Przez jak długi czas od rozstania nie umiałeś zapomnieć o Carolin?
   Ponownie wyłożył się na łóżku, rozciągnięty na całej jego długości. Chryste, niech coś na siebie założy, bo moje hormony buzują jak wrzątek i zaraz wybuchną niczym gorąca lawa we wnętrzu rozpalonego wulkanu.
   -Przez kosmicznie długi czas. Kochałem ją, do cholery. - warknął, przeczesując włosy otwartą dłonią. -W zasadzie nawet nie pogodziłem się z tym, ze odeszła. Zarywałem noce, zamykałem się w domu, doszło nawet do tego, że opuściłem kilka treningów w Mönchengladbach. Słyszałem o zainteresowaniu BVB i wtedy podjąłem decyzję, że pora na zmiany, bo nie mogę dłużej tam tkwić. Wspierali mnie kumple z klubu, będę im wdzięczny do końca życia, choćby za to, iż zaakceptowali moje przenosiny. Bolało, ale wracałem do rodziców, do sióstr, do Nico i to podtrzymywało mnie na duchu. Wiesz... Caro też szybko się pocieszyła.
   -To znaczy?
   -Trzy miesiące po zerwaniu, kiedy ja jeszcze zalewałem się łzami... Kurwa, płakałem wtedy przez nią po raz pierwszy, odkąd skończyłem szesnaście lat, wyobrażasz to sobie? - zerknął na mnie, jednak nie byłam w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Nigdy przedtem tak otwarcie nie opowiadał o swoich uczuciach. -A ona już się z kimś spotykała... Kojarzyłem tego gościa, zaprosiła go na swoje urodziny. Paradoksalnie zachowałem się wtedy tak samo, jak Ty: nawaliłem się do utraty świadomości z tą różnicą, że byłem z Marcelem, więc on załatwił transport do domu. Lecząc kaca nie wychodziłem z łóżka przez cztery dni.
   -Dlaczego mi o tym mówisz? - szepnęłam. Podniósł wzrok, obserwując mnie z niepasującą do niego powagą.
   -Bo spytałaś. - przez jego usta przemknął cień uśmiechu. -I usiłuję Ci uświadomić, że doskonale wiem, co czujesz. To trudne, zapomnieć o kimś, na kim kończył się i zaczynał cały Twój świat, o Twojej pierwszej miłości. Ale ludzie przychodzą i znikają szybciej, niż przypuszczasz, dopiero wtedy dając Ci znać, że nic dla nich nie znaczyłeś, bo miłość to przecież wieczne przywiązanie, obowiązek bycia ze sobą przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Przynajmniej taką definicję przyjęła Caro.
   -To błędna logika. Odrobina prywatności jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
   -No właśnie! - blondyn ożywiał się z każdą minutą dostrzegając, że łapiemy nic porozumienia. -Z tym, że ja nie potrzebowałem prywatności, a wyrozumiałości. Pojęłaś, do czego piję? Proszę, powiedz, że ogarnęłaś. Inaczej moja miłość do Ciebie straci sens, o ile w ogóle go zyskała.
   -Marco, mój były też zawodowo gra w piłkę. Przywykłam do jego nieobecności na co dzień, dzięki czemu doceniałam każdą godzinę, którą spędzaliśmy razem.
   -I wakacje.
   -I urlop zimowy...
   -I każdy przeklęty dzień zaraz po meczu, będący nagrodą i regeneracją. Cholera, jesteś aniołem. Moim prywatnym kawałkiem raju. Chodź do mnie, Maleńka. - wyciągnął rękę i przyciągnął mnie do siebie, gdy ją ujęłam, szczelnie okrywając ramionami. Jego ciało pachniało orzeźwiającą świeżą cytryną. -Wiesz, czasami nie trzeba wiele wymagać, aby wiele otrzymać.
   -Marco, bredzisz. - zażartowałam chowając twarz w jego rozgrzany tors. Słyszałam dokładnie przyspieszone bicie jego serca.
   -Nie. Może padam ze zmęczenia, ale zachowałem trzeźwość umysłu. W maju uważałem, że przyjechałaś tu w najgorszym z możliwych momentów. Przyszedł wrzesień i doszedłem do wniosku, że dotarłaś w samą porę. Matko, dziewczyno, kocham Cię do szaleństwa, tak mocno, że to uczucie wprost powala mnie na łopatki i osłabia na tyle, że nie mam siły się podnieść. Ale lubię je i głęboko wierzę, że kiedyś zrozumiesz, dlaczego.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Cóż... Odnośnie kilku ostatnich spotkań Borussii miałabym parę zdań do powiedzenia, ale nie potrafię dobrać odpowiednich słów. Po prostu mam nadzieję, że jutro wszystko wróci do normy.

Szkoda też, że spadła liczba komentarzy. Na zachętę powiem Wam, że następny rozdział jest w czołówce moich ulubionych, bo... Okej, wytłumaczę się za tydzień :) Teraz po prostu zostawiam Was z kolejnym i liczę choćby na krótkie opinie.
Pozdrawiam ❤

12 marca 2015

21. Is it a damn advisable plan?

   Po raz kolejny obudziłam się w łóżku Reusa, lecz jego nie było obok. Przeciągnęłam się leniwie, zastanawiając się, gdzie go wywiało. Być może brał prysznic lub wyszedł pobiegać albo po prostu zasnął w końcu nad włączonym telewizorem, co w dniu dzisiejszym naturalnie do niego pasowało.
   Usiadłam na posłaniu opierając plecy o puszystą poduszkę i wtedy otworzyły się drzwi. Marco pojawił się w sypialni trzymając sporych rozmiarów tacę z jedzeniem. Przetarłam pięściami oczy, by zyskać pewność, że już nie śpię.
   -W ramach podziękowania za doprowadzenie mnie do stanu używalności przygotowałem dla Ciebie śniadanie. - uśmiechnął się szelmowsko, stawiając posiłek na szafce nocnej, po czym wrócił do łóżka. -Grzanki z krewetkami w sosie pomidorowym. Może być?
   -Boże! - jęknęłam, zakrywając usta dłonią. -Zrobiłeś to sam? Błagam, powiedz, że ktoś Ci pomógł, w inną wersję nie uwierzę.
   -Nie ubliżaj mi. - odpyskował, rozbawiony moją zszokowaną miną. -Może nie uchodzę za mistrza kuchni, ale nie żywię się samymi fast foodami i piwem. Czasami wyczaruję jakieś dobre żarełko.
   -Marco. - zaczęłam, z trudem hamując łzy prawdziwego wzruszenia. -Pierwszy raz dostałam od chłopaka śniadanie do łóżka. Czuję się jak rozkapryszona córeczka bogatego tatusia. Jesteś bezkonkurencyjny, dziękuję.
   Blondas parsknął dźwięcznym śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Spożywając danie zachwalałam jego umiejętności kulinarne, które kwitował wspomnieniami z rodzinnej kuchni. Mając dwie starsze siostry wraz z tatą byli skazani na wspieranie ich w gotowaniu, co z początku nieszczególnie im odpowiadało, dopiero z czasem zrozumieli, iż wyniosą z tych lekcji cenne wskazówki na przyszłość.
   Siłą wpakowałam mu do ust ostatnią grzankę, gdyż nie potrafił pojąć, iż mój żołądek ma zdecydowanie mniejszą pojemność, niż założył. Mało brakowało, a poprzez uduszenie wprowadziłby swą osobę do grobu, bo jego iPhone dość niespodziewanie powiadomił go o nieodebranym sms-ie. Zsunął się z łóżka i niespiesznie odblokował ekran.
   -Yvonne zaprasza mnie do siebie na obiad. - mruknął, wpatrzony w wyświetlacz. -Cholera, chyba przysięgałem ostatnio Nico, że zabiorę go do wesołego miasteczka... Pojedziemy razem?
   -Nie zaczynaj. - pogroziłam mu palcem. -Twoja siostra mnie nie zna, nie będę czuła się komfortowo. Umówię się z Anką, dawno jej nie widziałam.
   -Zostawisz mnie na pastwę losu z siostrzeńcem? - marudził. -Ma straszny charakter, po mamusi.
   -Albo po wujku. - mruknęłam pod nosem i roześmiałam się pod wpływem uderzenia w żebro. -Żartowałam, po wujku odziedziczy zdolność podrywania dziewczyn.
   -Zabawne. - fuknął wrzucając smartfon do kieszeni. -Z drugiej strony... Może masz trochę racji?
   -Jeśli podzielisz się z nim tą wyjątkową skromnością, nie będzie najdrobniejszego nawet problemu.
   Reus spiorunował mnie wzrokiem bazyliszka, a ja zwinęłam się w kłębek, usiłując odpędzić histeryczny atak śmiechu.


   Po odwiezieniu przyszłej bratowej do mieszkania wpadłam do posiadłości Reusa totalnie wykończona, z marzeniem zaserwowania sobie kakao i zaciągnięcia się jego aromatycznym zapachem. Miałyśmy wyjść na małą kawę, wylądowałyśmy natomiast w jednym z większych dortmundzkich centrów handlowych, obładowane zakupami. W mgnieniu oka rozpakowałam więc nowe zdobycze i pofrunęłam do kuchni, by zagotować mleko. Kilka minut później siedziałam w salonie owinięta kocem, z kubkiem pożądanego napoju w dłoniach. Początek września zaszczycił Zagłębie Ruhry cudowną pogodą, lecz wieczory wychładzały już ostatki letniego powietrza.
   Marco nie zapowiedział, o której wróci, a ja nie zamierzałam nękać go telefonami, włączyłam zatem laptopa i po sprawdzeniu facebookowych nowinek rozpoczęłam przegląd portali plotkarskich. Nie miałam pojęcia, po co to robię, łapałam się natomiast na tym, że pustka, powodowana nieobecnością blondasa, niemiłosiernie mi doskwiera. Ja nie dzwoniłam, ale on także i pomimo, iż przebywał w obrębie rodzinnego miasta, martwiłam się, czy wszystko z nim w porządku. Ufałam mu jednak na tyle, że zapewne nie życzył sobie, abym drżała o jego bezpieczeństwo.
   Brak skupienia zadecydował o zakończeniu serfowania w internecie, aczkolwiek zanim odstawiłam sprzęt, wpisałam w wyszukiwarkę link do strony Lecha Poznań. Ciekawiło mnie, czy zespół dokonał przedsezonowych wzmocnień, kto zastąpi Bobka w napadzie i jak sprawują się nowi piłkarze. Czy Artjoms Rudnevs zwalczył ciążącą na nim presję i już stał się godnym podziwu napastnikiem.
   Wreszcie coś przykuło moją uwagę. Wnikliwie oglądałam teraz zdjęcia z imprezy inaugurującej ligę. Łotysz miał naprawdę przepiękną żonę, Peszkin założył tragicznie śmieszny krawat, odzwierciedlający za to jego charakter, Bosy na każdej fotce przywdziewał głupi wyraz twarzy, Semirowi towarzyszyła urocza szatynka o błękitnych tęczówkach... Zaraz. Urocza szatynka o błękitnych tęczówkach. Niemal oparłam czoło o ekran, gapiąc się na załączoną fotografię jak nienormalna. Boże. Nie. To niemożliwe. Czy oni... To cholerne, celowe zagranie?
   Niecałą sekundę później łączyłam się z Linettym, bez opamiętania wbijając paznokcie w przytulny dywan, na którym usadowiłam się po pierwszym szoku. Moje dłonie drżały, gardło boleśnie piekło, a ciałem wstrząsały nieprzyjemne dreszcze. Nie byłam pewna, czy zdołam wypowiedzieć choćby słowo.
   -Lena... - usłyszałam ciepły, kojący głos Karola po drugiej stronie. -Tylko spokojnie, nie wpadaj w panikę.
   -Powiedz mi tylko, czy to prawda. - krztusiłam się własną śliną. -Czekali na moją kapitulację i emigrację z Polski, tak?
   -Uwierz, tłumaczyliśmy im, że to słaby pomysł, ale nic do nich nie docierało... Staraliśmy się. Tak bardzo mi przykro... Štilić to palant, teraz to widzimy.
   -Dziękuję, Karol. - szepnęłam lakonicznie. -Tyle mi wystarczy.
   -Lena, nie załamuj się, pamiętaj, że...
   -Nie szukam litości, daruj. Porozmawiamy innym razem, okej? Przepraszam.
   Operowałam obecnie aparatem jak w transie. Ucięłam krótką pogawędkę o bolesnych faktach z młodym lechitą i wybierałam już kolejny numer. W myślach układałam odpowiednie do nadchodzącej konwersacji zdania. Zasługiwała na to.
   -Cześć. - wypaliła sucho do słuchawki. Wzięłam głęboki wdech, by nie rozbić smartfona o przeciwległą ścianę.
   -Ty wredna suko. - warknęłam bez zahamowań. -Pierdolona dziwko. Lepiej Ci teraz, co? W najbardziej przerażających snach nie wyobrażałam sobie, że tak impertynencko odbijesz mi chłopaka.
   -A czego oczekiwałaś? - ironizowała nie wychodząc z roli. -Szczerze, moja droga, mam to gdzieś. Semir jest teraz naprawdę szczęśliwy i dostaje ode mnie to, czego chce. Kocham go, rozumiesz? Jesteśmy najwspanialszą parą pod słońcem i nic Ci do tego, więc zamknij już buzię.
   -Matko, jesteś piracką kurwą. Cholerną zdzirą, dającą dupy mojemu facetowi, bo od początku właśnie tak to miało wyglądać. Jak długo Cię posuwa? Miesiąc, dwa? A może cały rok?!
   -Kochanie, dobra rada: uciekaj do swojego blondaska, bo po tej wiązance przekleństw mniemam, że dziś jeszcze Cię nie zaspokoił. Żegnam, nie dzwoń do mnie więcej.
   -Kurwa, nienawidzę Cię. Nienawidzę Cię, słyszysz?! - wrzasnęłam po raz ostatni, ponieważ w głośniku rozbrzmiewał już sygnał zerwanego połączenia. Cisnęłam komórką o podłogę i wtuliłam twarz w wykładzinę. Dawno nie czułam się jak podłe ścierwo, a teraz godność odebrało mi parę zdjęć w sieci i dwie rozmowy telefoniczne, które obróciły moje chaotyczne życie o kolejne 180 stopni.


<Marco>
   Z ulgą zatrzymałem auto na podziemnym parkingu i wsiadłem do windy, w pośpiechu szukając kluczy do mieszkania. Chrześniak dał mi ostro popalić, ale niepokoiło mnie głównie to, że smartfon Leny prawie od dwóch godzin był nieaktywny. Przyjmowałem do wiadomości, iż prawdopodobnie padła bateria, ale sto dwadzieścia minut to wystarczająca ilość czasu na jej naładowanie. Tymczasem wciąż milczała.
   Do środka wpadłem jak oparzony, a moje oczy podrażniła pusta butelka Jacka Danielsa, pozostawiona przy nodze stołu. Doskonale pamiętałem moment, w którym zabrałem ją Marcelowi i Robinowi na Ibizie, bo zwyczajnie zamówili o jedną za dużo. Z wahaniem wziąłem ją do ręki i wrzuciłem do kosza. Co do cholery skłoniło Lenę do opróżnienia jej zawartości i jak ją w ogóle znalazła?
   Szedłem do jej pokoju z nadzieją, że po prostu śpi, dopóki nie dotarły do mnie dźwięki zdradzające jej położenie w łazience. Szarpnąłem klamkę i zobaczyłem ją pochyloną nad muszlą sedesową. Zdając sobie sprawę z mojej obecności, zatrzasnęła ją i osunęła się na płytki. Zaobserwowana sytuacja osłupiła mnie na tyle, że dopiero po kilku minutach byłem w stanie zareagować.
   -Co Ty wyprawiasz, dziewczyno?! - próbowałem ocucić ją najdelikatniej, jak umiałem. -Jasna cholera, spójrz na mnie. Lena, słyszysz, co do Ciebie mówię?
   -Zostaw mnie. - odpowiedziała słabo, aż ugięły się pode mną kolana. -Jesteś kolejnym błędem w moim życiu, Reus. Nie chcę Cię znać, brzydzę się Tobą.
   -Ktoś tutaj był? - zgadywałem doprowadzony do ostateczności. Jej słowa rozbiły mnie na milion kawałków, jak stłuczony wczoraj półmisek. Nieważne, że zalała się w trupa. Zabolało.
   -Tak... Nie... Nie wiem... Chcę... On...
   -Co on? Jaki on? Przyznaj, z kim się spotkałaś? Lena, nie zasypiaj, błagam. Nie zniosę tej niepewności.
   Nawet się nie poruszyła. Najzwyczajniej w świecie zamknęła oczy, a jej głowa opadła na moje ramię. Zmuszony do walkowera, zaniosłem ją do łóżka, całując w czoło na dobranoc, a sam wróciłem do salonu w celu odszukania dowodów zbrodni. Druga z rzędu nieprzespana noc właśnie stała przede mną otworem.


<Lena>
   Głowa pulsowała bezlitośnie, jak po burzy mózgów o wysokim stopniu zaawansowania. Gardło paliło i domagało się choćby szklanki czystej, mineralnej wody. Zmęczone ciało odmawiało posłuszeństwa i siłą zmuszało do pozostania w łóżku. Ściślej rzecz ujmując: rozpoczęłam nowy dzień pod znakiem największego, życiowego kaca. Kaca-mordercy, kaca-niszczyciela, kaca-cierpienia.
   Boże Święty. Nie przeżyłabym szoku, gdyby po opuszczeniu pokoju okazało się, że Marco spakował moje rzeczy i wystawił za drzwi. Nie zaskoczyłby mnie nawet fakt, że wyprowadził się z własnego mieszkania, wszelkimi sposobami uciekając od przebywania ze mną w jednym lokum. Z dokładnością co do sylaby pamiętałam słowa, które wczoraj padły z moich ust pod jego adresem. Bałam się choćby pomyśleć, jak bardzo go zraniłam, wiedziałam jednak, że muszę to jak najszybciej odkręcić, dlatego ubrałam się pospiesznie i po przepłukaniu twarzy strumieniem chłodnej cieczy wyszłam, by go poszukać.
   Siedział na blacie kuchennym, pogrążony w lekturze. Cholernie negatywny znak. Reus niewyciągnięty na kanapie po treningu to rzadkość, a Reus czytający książkę to kompletna nowość. Powoli podniósł głowę, lustrując mnie spod przymkniętych, wyczerpanych powiek.
   -Ładnie wyglądasz. - zakpił, odkładając powieść. -Nigdy nie sądziłem, że podnieci mnie widok pijanej dziewczyny.
   -Nie dobijaj mnie. - poprosiłam cicho wchodząc do kuchni. Zaspokoiłam pragnienie i kiedy odstawiłam naczynie, blondas zamknął mi drogę powrotną, przypierając do bocznej ściany lodówki.
   -Co Ty odpierdalasz? - warknął, zabijając mnie samym wzrokiem. -Miej świadomość, że prawie doprowadziłaś mnie do obłędu. Myślałem... Ech, nieważne.
   -Przepraszam. To niczego nie zmieni, nie cofnę czasu, ale naprawdę przepraszam. Zachowałam się mega nieodpowiedzialnie.
   -Wpierałaś mi, że od osiemnastych urodzin nie przesadzasz. Zaufałem Ci, a Ty odstawiłeś szopkę! Podejrzewałem Cię już nawet o masochizm. - odsunął się, oddając mi trochę wolności.
   -Bardzo jesteś zły? - anemicznie ujęłam jego dłoń, na co znów z kąśliwym uśmieszkiem wbił we mnie swoje tęczówki.
   -Zły? Lena, jestem wkurwiony. Mogłaś przynajmniej zamknąć drzwi balkonowe! Przez całą noc nie zmrużyłem oka, bo z Twojego bełkotu wywnioskowałem, że ktoś Cię... Błagam, nie każ mi kończyć. Nadal mam mdłości, gdy sobie o tym przypominam.
   -Wybacz, tak cholernie mi głupio... Jeśli chcesz, jeszcze dziś przeniosę się do Lewego.
   -Co? - zerknął na mnie z niedowierzaniem, mocniej ściskając nasze splecione dłonie. -Okej, popełniłaś błąd, ale kto się nie gubi? Nie przejmuj się, przejdzie mi, ale nie ukrywam, że zawiodłem się na Tobie.
   -Jeżeli jest coś...
   -Obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz. Nigdy. Wprawdzie moi kumple stracili pretekst, by wpaść z kolejną, niezapowiedzianą wizytą, ale i tak wolałbym oglądać ich przepite mordy sto razy bardziej niż Ciebie półprzytomną w mojej łazience. Ale nie wracajmy do tego. - uniósł kąciki ust w nieznacznym uśmiechu, co pozwoliło mi rozluźnić spięte mięśnie.
   -Byłam przekonana, że wydasz mi polecenie tłumaczenia się z takiego zachowania.
   -Zamierzałem. - westchnął i usiadł na stojącym za nim fotelu. -Ale kiedy w nocy przeszukiwałem mieszkanie, nadziałem się na Twój rozładowany laptop. Podłączyłem go do prądu i zobaczyłem co nieco. Dopiero wtedy się uspokoiłem, dotarło do mnie, kim jest ten 'on' i w jaki sposób Cię skrzywdził.
   -Cieszę się, że nie muszę Ci tego powtarzać.
   -Lena. - Marco poklepał swoje kolana, więc zgodnie z prośbą, obciążyłam je masą swojego ciała. -Przykro mi, że facet, którego kochałaś, nie potrafił docenić Twojego uczucia. Uwierz, świetnie wiem, o czym mówię, bo Caro też zostawiła mnie z podobnego powodu i wariowałem przez to tak samo, jak Ty. Z czasem odkryłem jednak, że załamywanie się związkiem, który dla drugiej strony nie ma przyszłości, mija się z celem. Wiesz, kiedy to ogarnąłem? - zaprzeczyłam. -Kiedy poznałem Ciebie.
   Mrugnął do mnie, a po chwili zachichotał cicho, rozbawiony zapewne wyrazem mojej twarzy. Z pewnością wyglądałam komicznie z rozchylonymi z onieśmielenia ustami. Blondas leniwie pokręcił głową i opuszkami palców starł wypływające z moich oczu pojedyncze łzy.
   -Pocałuj mnie, Marco. - szepnęłam do zdębiałego piłkarza, zatapiając się w jego jasnych źrenicach. -Pocałuj mnie i nie wahaj się w nieskończoność.
   Zmarszczył nos, ale ponawianie sugestii nie było konieczne. Delikatnie dotknął moich ust, po czym szybko musnął je wargami. Na początku ostrożnie, później odważniej i w końcu namiętnie. Przylgnęłam do niego, podczas gdy gładził moje włosy, oplatając talię drugą ręką, jakby bał się, że ucieknę. Zaczęliśmy ze sobą współpracować, być może dlatego zatrzymał mnie przy sobie, gdy przerwałam mu na kilka sekund. Chciałam go czuć, jego dotyk, oddech, obecność, nie zważając na konsekwencje, na ból, jaki to może przynieść. Pojmowałam, że to nie jest dla nas bezpieczne, ale już od dawna nie sprzeciwiałam się naturze, która kazała mi nienawidzić jego istnienie. Stał się moim uzależnieniem, na które nie skonstruowano lekarstwa. Cofnął się nagle, oddychając ciężko, lecz nasze twarze wciąż dzieliło przeklęte kilka centymetrów. Wtuliłam się w niego, opierając głowę na silnym ramieniu Niemca.
   -Szlag by to trafił. - zaklął pod nosem. -Łudziłem się, że potrafię gniewać się na Ciebie dłużej niż pół godziny. Żyłem w błędzie. I wcale nie jest mi z tym źle.


   -Śpisz? - usłyszałam i odwróciwszy głowę w stronę dźwięku, napotkałam Reusa opartego o ścianę przy drzwiach.  -Kurde, Lena. Nic dzisiaj nie jadłaś, nie jesteś przypadkiem głodna?
   -Marco, czy Ty nigdy nie wypiłeś pół flaszki Jacka Danielsa? Przypomnij sobie. Czy chociaż raz po takim wydarzeniu naszła Cię ochota na jakikolwiek posiłek? Nawet na najmniejszą kanapkę?
   -Odpowiadam z myślą o moich przyjaciołach: nie. Nigdy nie wybiją mi z głowy dnia po imprezie na wakacjach, na której się spotkaliśmy. Całe popołudnie spędzili na jachcie, użalając się nad sobą, a wieczorem wyskoczyli na piwo. Chorzy ludzie, serio.
   -Chciałabym ich poznać i porównać z Tobą. Strasznie im docinasz, a prawdopodobnie jesteście siebie warci. - odgryzłam się unosząc brwi.
   -Właśnie z tym do Ciebie przychodzę. Zgadałem się z nimi i jesteśmy umówieni na czwartek. My, znaczy Ty i ja. Spokojnie, Maleńka, Marcel ma dziewczynę, przyjdą razem. - zapewnił, poruszony moim grymasem. -Skoro pod moją nieobecność upijasz się do nieprzytomności, czuję obowiązek zorganizowania Tobie wolnego czasu. Mogę umrzeć, ale nie z ręki Roberta Lewandowskiego.
   -Nie widzę problemu. Chętnie się z Tobą wybiorę.
   -Mówisz poważnie? - szerzej otworzył oczy, do czego zaraz dodał szeroki uśmiech. -Super. A na mecz za dwa tygodnie dasz się namówić?
   Westchnęłam wykrzywiając dolną wargę. Blondas próbował przekupić mnie maślanymi oczkami, jak parę tygodni temu Bobek, gdy wyciągał mnie na przedsezonowy trening. Ubolewałam nad tym, że nie miałam serca sprzeciwiać się litościwym błaganiom moich najbliższych, aczkolwiek w kwestii nawiedzania stadionów brawurowo walczyłam o swoje.
   -Moje pojawienie się na trybunach nie wpływa na Twoją formę pozytywnie. - wykręcałam się z myślą o półfinałowym spotkaniu Niemiec w ramach Mistrzostw Europy z Włochami. -A zakładam, że zależy Wam na zwycięstwie.
   -Bez Ciebie nie idę. - rzucił urażony, krzyżując ręce na piersi. -Poważnie, zadzwonię do Kloppa i przekażę, że nie zagram z powodu grypy. Może jeszcze się nie przekonałaś, ale czasami dobrze ściemniam.
   -Okej, zgadzam się! - skapitulowałam dość szybko, rozbawiona i zaintrygowana pogróżkami Reusa. Podszedł do mnie, a jego wilgotne wargi spoczęły na moim czole.
   -Dziękuję, Mała. - mruknął mi nad uchem. -A teraz prześpij się, proszę, bo nadal kiepsko wyglądasz. Zajrzę do Ciebie wieczorem, jak sam nieco odpocznę, okej?
   Z troską wygładził moje rozwiane włosy i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Na początku przepraszam za kumulację przekleństw. Może nie były konieczne, ale starałam się nadać sytuacji odpowiedni charakter.
Wrzucam nieznacznie, ale jednak wcześniej, ponieważ nie mogłam pozostać obojętna na 10 tysięcy wyświetleń, które przekroczył mój blog. Nie wiem, jak to zrobiłyście, ale kocham Was całym żółto-czarnym serduszkiem i dziękuję, że jesteście ❤
Bis bald ♡

05 marca 2015

20. I'm a king of the world and you're a queen by my side

   Gorąca i długa kąpiel była następnego ranka podstawową rzeczą, bez której nie funkcjonowałabym jak część społeczeństwa ludzkiego. Wczorajszy bankiet dostarczył mi tylu emocji, iż po powrocie do mieszkania wykrzesałam siły jedynie na rutynowy prysznic. Ułożenie się w głębokiej wannie będzie dla mnie najlepszym relaksem.
   Leżąc już po szyję w bąbelkach o uwodzicielskim zapachu orientalnej roślinności zamknęłam oczy, dzięki czemu niczym na pstryknięcie palca przywołałam żywe i do tej pory wywołujące przyjemne dreszcze słowa Marco. Po raz pierwszy od początku naszej znajomości widziałam w jego tęczówkach o bliżej nieokreślonej barwie tak ogromny zastrzyk pożądania, do którego dodatkowo otwarcie się przyznał. Jedną zwykłą sukienką sprawiłam, że stracił nad sobą panowanie, jednym muśnięciem mięśnia czworogłowego uda dał się sprowokować do najbardziej erotycznego monologu, jaki kiedykolwiek usłyszałam z ust mężczyzny. O ile wyboru kiecki dokonałam w zupełnej nieświadomości, o tyle oddziaływanie na jego ciało potraktowałam jako największą przyjemność minionej doby. Jezu, Marco Reus przeze mnie zwątpił w swoją męskość, a ja, prowadząc jego Astona Martina, myślałam głównie o tym, by zatrzymać się na najbliższym poboczu i oddać mu się choćby na masce tego demona prędkości. Chyba zupełnie postradałam rozum.
   Olewając stan ogłupienia, wyobrażałam sobie nasze rozgrzane ciała jako jedność, gdy drzwi do łazienki otworzyły się, chwilę później z impetem uderzając o ścianę. Właściciel posiadłości oparł się o framugę i z szelmowskim wyszczerzem założył ręce na piersi, przenosząc ciężar na prawą stopę. Być może nie wyglądałoby to jednoznacznie, gdyby moja bielizna nie znajdowała się w pokoju obok, a on założyłby coś poza bokserkami Pumy, które swoją drogą cudownie podkreślały jego jędrne pośladki. Matko, posiadał tak zabójcze pośladki, a ja dopiero teraz to zauważyłam! Choć w ogóle nie powinnam.
   -Cholera. - przeklął, wykrzywiając dolną wargę. -Zawsze wpadam w najmniej odpowiednim momencie.
   -I sam się o to prosiłeś. Przed pójściem do łóżka dwa razy przypominałam Ci, że rano wezmę kąpiel.
   -Sorry, zapomniałem.
   -O tym, że Twoja sypialnia jest od niedawna połączona z prywatną łazienką też? - uniosłam brwi w kąśliwym uśmiechu. -Problemy z pamięcią w tak młodym wieku to poważne schorzenie, drogi kawalerze.
   -Nie dogryzaj mi. - uciął, złapany na gorącym uczynku. -Trochę zaspałem, a niedługo mam trening, tylko znów szukam swojego Hugo i pomyślałem, że posiałem go tutaj. Mogę? - spytał, wskazując obszerną półkę pod lustrem, którą zapewne zamierzał przejrzeć.
   -Skoro musisz...
   Uważnie sprawdzałam, czy puszysta piana, otaczająca moją sylwetkę szczelnie wypełnia całą wannę, zdążywszy się przekonać, co w apodyktycznych sytuacjach wyprawia Reus. Podniosłam głowę i zauważyłam, że z zainteresowaniem przygląda mi się poprzez zawieszone przed nim szkło.
   -Rozpraszasz mnie. - usprawiedliwiał się, kontynuując 'poszukiwania'. -Pokazałbym Ci, jak bardzo, ale spóźniłbym się wtedy na stadion.
   -To tylko Twoja wina, bo nie powinno Cię tutaj być. - odparowałam, unosząc dłonie, by poprawić związane w ciasnego koka włosy. Nie przypuszczałam, że popełniłam błąd. Blondas przysiadł na krawędzi swojego jacuzzi na wysokości mojej klatki piersiowej i zanurzył dłoń w niepojęcie ciepłej wodzie. Kilka sekund później poczułam jego dotyk w okolicy biodra, a fakt, że był prawie nagi, doprowadzał mnie do ekstazy.
   -Kurwa. - był potężnie pociągający nawet, kiedy używał wulgaryzmów. -Nadal nie wierzę, że zgodziłem się na ten chory układ. Wczoraj nie miałem tak śmiertelnej ochoty na seks z Tobą, jak teraz. Prawdopodobnie dlatego, że byłaś ubrana w coś więcej, niż jedynie... Nic.
   Jego palce dociekliwie badały moją skórę brzucha, a później żeber i popiersia. Zafascynowana nie zorientowałam się, gdy osobiście przyciągnęłam go bliżej siebie, dzięki czemu mogłam kontrolować jego ruchy. Ścisnęłam nadgarstek chłopaka, kiedy niespodziewanie bez zaproszenia wpakował się do strefy moich piersi.
   -Na zbyt wiele sobie pozwalasz Reus. - syknęłam, przygryzając wargę. -Przerażasz mnie coraz częściej i bardziej.
   -Po prostu boję się, że przystałem na coś, co na dłuższą metę mnie przerośnie. Nie zrozum mnie źle, nie chodzi jedynie o to, żeby Cię zaliczyć, dobrze wiesz, co do Ciebie czuję. Robisz ze mną co chcesz i nie opieram się, bo nie umiem. Cieszę się, że tego nie wykorzystujesz.
   -Przecież widziałeś mnie już nago. - kolejne wyznanie pokazało słabość, którą z pewnością pragnął ukryć, ujęłam więc jego dłoń w celu dodania mu otuchy. -Czego jeszcze oczekujesz?
   -Właśnie tego, o czym mówię. Mój brak samokontroli względem Ciebie nie jest wynikiem wyłącznie popędu seksualnego - gdybym musiał zaspokoić się w ten sposób, złożyłbym wizytę w jednym z nocnych klubów i przepieprzył pierwszą panienkę, która wpadnie mi w ręce. Zapewne zerwałabyś wtedy wszystkie nasze kontakty.
   -Nie zrobiłbyś tego, nie jesteś taki.
   -Gdybym Cię nie poznał, takie posunięcie wchodziłoby w grę. Nie patrz tak na mnie, nie mam pojęcia, jakbym postępował. - zaśmiał się gorzko. -Na szczęście nie muszę się tym martwić, bo stanęłaś mi na drodze, dzięki czemu siedzisz sobie teraz w mojej wannie i wpędzasz w poczucie winy.
   -Przepraszam. - wymamrotałam, kompletnie zbita z tropu. Dotarło do mnie, jak wielką tajemnicą są uczucia Marco.
   -Nie przejmuj się. - puścił do mnie oczko. -Wytrzymam to. Kocham Cię, Lena i jeśli na kimś lub czymś mi zależy, nawet głupiutki Götze mnie nie zatrzyma. Pamiętam, jak go nosiło, gdy walczył o serce Ann i gówno mnie obchodzi, co myśli. To naprawdę nieistotne. - westchnął, wyswobodziwszy rękę z mojego uścisku. -Czas mnie goni. Zobaczymy się popołudniu. - pochylił się, by pocałować mnie w czoło, co spontanicznie wykorzystałam i ujęłam jego twarz w dłonie. Spoglądał na mnie zdziwiony.
   -Potrzebuję tylko kilku tygodni. - szepnęłam poważnie. -To stanowczo nie potrwa długo. Proszę Cię, Marco. Nie wyciągaj pochopnych wniosków tylko dlatego, że Cię dystansuję.
   -Spokojnie, Mała. - zwracał się do mnie tymi słowami tak cyklicznie, że przestawały mi przeszkadzać. -Ufam Ci. Wszystko będzie dobrze.
   Musnął wierzch mojej dłoni i wyszedł, pozostawiając mnie z kolejnym zestawem zagadek do rozwiązania.


   -Łap! - na kanapę obok mnie z hukiem spadła sterta kolorowego papieru. -Zgodnie z obietnicą.
   -Jesteś niepoważny! - krzyknęłam, śmiejąc się z przeczytanych nagłówków. Rozłożył bezradnie ramiona.
   -No co? Kupiłem wszystkie, tak, jak chciałaś.
   -Dziękuję, wariacie. - cmoknęłam go w policzek, gdy usiadł obok i otworzył puszkę z piwem. Spojrzałam na niego wilkiem.
   -Bezalkoholowe. - rzucił na obronę, po czym zajrzał przez moją rękę do gazety, którą aktualnie przeglądałam. -Wiesz, przejrzałem już kilka i uprzedzam, że się zawiedziesz. Jestem tutaj bogiem. Jestem królem świata, a Ty królową u mego boku. Zajebisty prestiż, nie sądzisz?
   -Marco, przestań. - usiłowałam nie wybuchnąć śmiechem, widząc jego dumną minę. -Najpierw zboczony, potem egoistyczny. Masz jeszcze jakąś twarz?
   -Sama zobacz. - oburzony, że ktoś odważył się zanegować jego pozycję w Dortmundzie, zabrał jeden z brukowców, otworzył na żądanej stronie i położył na moich kolanach. -Tutaj napisali, że mam seksowną dziewczynę, która jest jedną z najpiękniejszych WAGs w BVB, a nawet w niemieckiej reprezentacji i że będę miał dla kogo strzelać bramki. Rozwodzili się też nad Waszą piosenką, dotarli nawet do informacji, że chodziłaś z Semirem. Powinnaś tryskać dumą.
   -Za tydzień w tym samym źródle przeczytasz, że wywodzę się z rodziny arabskiego szejka, a Ty jesteś moim alfonsem. - oboje parsknęliśmy histerycznym śmiechem. -A tak na serio, zrobiłeś to specjalnie?
   -Nie rozumiem. - zmarszczył brwi.
   -Dobrze wiedziałeś, że przy wejściu natkniemy się na tych wszystkich ludzi.
   -Zgadza się. Przeszkadzało Ci to?
   -Nie... O dziwo nie. Zastanawiam się jedynie... Boże, Marco. Jak ja teraz pokażę się na ulicy?!
   -Wyluzuj, Maleńka. -moja nagła panika wprawiła go w rozbawienie. Objął mnie ramieniem, na co mimowolnie zadrżałam. -To przejdzie, ucichnie. Lepiej, żeby uznali Cię za moją partnerkę niż kochankę, co? Poza tym, może niedługo...
   -Tak, Marco. - mrugnęłam zalotnie. -Nie musisz kończyć.
   -Mogę zadać Ci jedno, małe pytanie? - odbił się plecami od kanapy i usiadł bokiem, lustrując mnie z zaciekawieniem. Ciche jękniecie odebrał jako pozwolenie. -Wpadniesz jutro na mecz? Wiem wiem, nie kręci Cię to, ale jeśli nieoficjalnie należysz już do grona WAGs, sprawiłabyś mi ogromną przyjemność swoją obecnością.
   -Marco... Przepraszam, chyba zostanę w domu.
   -Nie daj się prosić. To pierwsze spotkanie w sezonie! Mówiłaś kiedyś, że w Poznaniu zaliczałaś pierwsze i ostatnie.
   -Semir mnie namawiał.
   -A teraz ja grzecznie Cię zapraszam. - nie dawał za wygraną. -Lena, błagam, zgódź się. Nie chcę zostać sam, gdy wszystkie dziewczyny będą czekały na moich kumpli i w pojedynkę walczyć z Twoim bratem. Nie rań mnie.
   -Wybacz. - szepnęłam, wtulając się w jego obojczyk. -Wyjście na stadion nie napawa mnie entuzjazmem, ale w ramach zadośćuczynienia obiecuję, że zmobilizuję się na którąś z następnych kolejek.
   -Ech... Okej. - wyraźnie zrezygnowany przyłożył wargi do mojej skroni. -Trzymam Cię za słowo.


<Marco>
   -Marco? - usłyszałem za sobą, dochodząc do drzwi prowadzących na parking. -Masz chwilę? Chciałbym z Tobą porozmawiać.
   -Jasne, trenerze. - cofnąłem się o kilka metrów, a Klopp gestem ręki nakazał, bym wszedł do jego gabinetu. Dawno tam nie zawitałem, w zasadzie tylko raz, gdy składałem podpis na kontrakcie. Sprawa, którą miał do mnie siedzący naprzeciwko mężczyzna po czterdziestce, musiała zatem stanowić jego utrapienie.
   -Zaznaczę na początku, iż odpowiadanie na moje pytania nie jest Twoim obowiązkiem, aczkolwiek wierzę, że ufasz mi na tyle mocno, by podzielić się ze mną tą wiedzą.
   -Proszę przejść do rzeczy. - rzuciłem uprzejmie na zachętę, przypuszczając, w jaki temat uderzy. Zdawałem sobie sprawę, że moja forma nie uszła uwadze selekcjonera, w końcu nie każdy piłkarz ma okazję poszczycić się bramką otwierającą sezon już w jedenastej minucie i asystą przy golu najbliższego przyjaciela.
   -Wybacz moją wścibskość, ale zadziwia mnie Twoje nastawienie, Marco. Czy dziewczyna, z którą bawiłeś się w czwartek, ma z nim coś wspólnego?
   -W pewnym sensie. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. -To siostra Roberta Lewandowskiego. Od niespełna tygodnia mieszka w Dortmundzie.
   -Mniemam, że zatrzymała się u Ciebie. - wysoko uniósł lewą brew.
   -No... Tak. - przyznałem zmieszany, uśmiechając się pod nosem. -To źle?
   -Skąd Ci to przyszło do głowy? - fuknął ze zdziwieniem. -Masz pełne prawo żyć tak, jak Ci wygodnie.
   -Rozumiem.
   -Czytałem dzisiejszą prasę, Marco. - nerwowo bawił się leżącym przed nim zszywaczem do papieru. -Mam głęboką nadzieję, że nie pakujesz się w kolejny związek, który zniszczy Cię psychicznie.
   -Trenerze, Lena nie jest moją dziewczyną.
   -Nieistotne. Potrzebujemy Cię jako nienagannego zawodnika i świetnego człowieka. Nie wybaczę sobie, jeśli po raz kolejny przeżyjesz miłosne rozczarowanie.
   -Uważam, że nie ma powodów do obaw. - warknąłem rozdrażniony. Szanowałem Kloppa jak ojca, lecz moje życie prywatne było tylko moje. -Proszę się nie martwić. Skończyłem dwadzieścia trzy lata, co czyni mnie w pełni dorosłym mężczyzną. Rozgraniczam pracę i przyjemność oraz dobro i zło.
   -Nie gniewaj się. - opiekun BVB uśmiechał się, wpatrzony w blat biurka. -Staram się dbać o podopiecznych i doskonale wiem, że czasami przesadzam, ale jesteś ważną częścią zespołu. Z powodu tej dziewczyny na pół tygodnia zwiałeś z moich treningów! Nie pozwolę, by jakakolwiek kobieta poróżniła naszą ekipę, niezależnie od tego, czy jest siostrą, żoną czy matką Twojego kolegi. To mój obowiązek.
   -To wszystko, co chciał mi pan przekazać? - syknąłem, podnosząc się z fotela. Nie czułem się urażony, ale słowa, które wypowiedział padły w nieodpowiednim miejscu i czasie. Uderzały bezpośrednio w osobę, którą kochałem bez pamięci, a której selekcjoner w ogóle nie znał.
   -Tak, wracaj do domu. - obdarzył mnie przyjaznym spojrzeniem. -Marco? Przepraszam. Jeśli ją kochasz, życzę Ci szczęścia i powodzenia.
   -Dziękuję. - mruknąłem szczerze i opuściłem pomieszczenie.
   Szedłem przez plac, który jeszcze pół godziny temu zastawiały auta chłopaków z drużyny, jak debil z bananem na twarzy. Fakt, bezpodstawna opinia Jürgena trochę mnie rozjuszyła, aczkolwiek nie zepsuła mi humoru doszczętnie. Myślałem już jedynie o tym, że w mieszkaniu czeka Lena i wprost paliło mnie, żeby usiąść z nią nawet na podłodze przy lampce wina i opowiedzieć o dzisiejszej batalii. Dawno nie odczuwałem takiego zadowolenia ze swojej dyspozycji, dlatego zupełnie nie przewidziałem, że dzisiejszego wieczora wydarzy się coś, co bynajmniej zabierze mi całą radość życia.
   Zdążyłem otworzyć pilotem drzwi auta i gdy łapałem za klamkę, zobaczyłem przed maską Götze i Roberta. Podrażnili mnie samym tym, że opierali się o nią rękoma. Śmieli naruszyć przestrzeń mojego ukochanego samochodu, którego nikomu nigdy nie udostępniałem. Lena nie była świadoma, jak ciężką decyzję podjąłem, gdy oddałem jej w czwartek kluczyki i pierwszeństwo na miejscu kierowcy.
   -Czego? - ryknąłem, bezmyślnie celując w ich łokcie butelką wody mineralnej. -Nie przyjechałem Rolls-Royce'm, nie dam rady Was podwieźć.
   -Och Marco, mój najdroższy, najcudowniejszy przyjacielu. - zawył z kąśliwym uśmieszkiem Mario. -Nie ma takiej potrzeby.
   -Chcemy tylko spytać, jak minęła Ci rozmowa z Kloppem. - wtórował mu Lewy. Zmarszczyłem czoło.
   -Skąd wiecie, że gadaliśmy?
   -Widzieliśmy, jak Cię zatrzymał. Maglował Cię w temacie mojej siostry?
   -Może. - burknąłem, rzucając torbę na siedzenie pasażera. -Przykro mi, ale raczej nic Wam do tego.
   -Nie spinaj się, geniuszu. - klubowa 'dziesiątka' klepnęła moje ramię. -Powiedz nam, przecież nikomu Cię nie sprzedamy.
   -Proponuję, żebyście zajęli się swoim życiem.
   -O co Cię nagabywał? Czy ze sobą sypiacie? Czy dobrze Ci z nią w łóżku?
   -Jesteś popierdolony, Götze! - wrzasnąłem wściekle, na co zaczął się śmiać. -Odejdź, dopóki jeszcze nad sobą panuję.
   -Marco, ogarnij się. - nakazał Polak. -Bo w takiej sytuacji boję się zostawić z Tobą Lenę. Nie zamierzaliśmy Ci dowalić.
   -Więc chyba Wam nie wyszło. - zripostowałem oschle. -Jeśli tylko sobie zażyczysz, przywiozę ją do Ciebie nawet za godzinę.
   -Ona nie...
   -W takim razie daj jej święty spokój, do cholery. Zdoła zdecydować sama za siebie, nie podlega konieczności, byś ją wyręczał.
   -Matko, blondasku, Ty buntowniku! - niższy brunet szalenie działał mi na nerwy. -Jesteś nieokrzesanym, niewyżytym ogierem. Na miejscu tej biednej dziewczyny...
   -Kurwa mać! - z trudem powstrzymałem się, by nie podnieść na niego ręki. -Koszmarnie żałuję, że akurat dziś wsiadłem do Astona, bo gdyby posiadał większy bagażnik, bez skrupułów wrzuciłbym do niego Was obojga, wywiózł do lasu i z przyjemnością patrzył, jak głodne, dzikie zwierzę rozrywa Wasze puste mózgi na strzępy. Podziwiam Wasze partnerki, bo ja nie wytrzymałbym z kimś tak tępym, jak Wy.
   Ruszyłem z piskiem opon, próbując powstrzymać apogeum złości, które kumulowało się w moich dłoniach, uniemożliwiając poprawne prowadzenie auta. W tym, że Götze jest chory na umyśle, orientowałem się już od dawna, jednak nie wziąłem nawet pod uwagę, że Lewandowski zezwoli na docinanie jego krewnej. Coraz mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie powinienem dłużej im ufać i prosić o rady w problemach dotyczących dotarcia do sedna wybranki mojego serca.


<Lena>
   Po wiadomości od Bobka z wielką gulą w gardle oczekiwałam powrotu Reusa do mieszkania. Podobno silnie go nosiło, był zły jak osa i sypał przekleństwami niczym z rękawa. Nic więcej nie zdradził, pozostawało mi zatem wierzyć, że uda się przeprowadzić z piłkarzem normalną, mało emocjonującą pogawędkę.
   Nie upłynęło dużo czasu, gdy moje uszy zraniło przeraźliwe trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Później nastąpiło ciśnięcie pękiem kluczy na pobliską szafkę i rzut torby treningowej na podłogę. Przyglądałam się kipiącemu gniewem chłopakowi z bezpiecznej odległości, nie potrafiąc zmusić zdrętwiałego ciała do jakiegokolwiek ruchu. Zniknął na moment we własnej sypialni, by pojawić się z powrotem w salonie odzianym jedynie w dresowe szorty. Nie przejmował się ani swoim niekompletnym ubiorem ani moją obecnością ani zaawansowaną godziną wieczorną. Nie obdarzając mnie najmniejszym spojrzeniem, wszedł do kuchni, skąd po krótkiej chwili dobiegł dźwięk tłuczonego szkła. Wyjęty z szafy półmisek wypadł mu z dłoni, rozpadając się na posadzce w drobny mak.
   -Ja pierdolę! - syknął jadowicie, aż poczułam nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej. -Jebać to wszystko.
   -Pomogę Ci. - szepnęłam nieśmiało, pochylając się nad bałaganem. Ścisnął mój nadgarstek niczym opróżnioną puszkę po napoju energetycznym, sprawiając mi niemały ból.
   -Zostaw to. Nauczyłem się, że trzeba po sobie sprzątać.
   -Na litość Boską, Marco, co się stało?! Najpierw Lewy ostrzega mnie przed Twoją agresją, a następnie własnoręcznie demolujesz posiadłość. Po raz pierwszy się Ciebie boję, tak poważnie.
   Zastygł na parę sekund, po czym podniósł wzrok, wbijając go w moje wilgotne od napływających łez oczy. Testował mnie toksycznością swojej furii, ale nie poddałam się. Przegrany odwrócił głowę.
   -Idź do siebie, proszę. Chcę zostać sam.
   -Nie pozbędziesz się mnie. - zaoponowałam stanowczo, bez pośpiechu zbliżając się do blondasa. -Albo ze mną porozmawiasz albo spędzimy tutaj całą noc, aż nie opadniesz z emocji.
   Zaskoczony opornością, jaką mu zaserwowałam znów skierował na mnie swoją uwagę. Wyciągnęłam do niego rękę, ze stoickim spokojem czekając na jego reakcję. Przyjął zaoferowaną pomoc zdziwiony po raz kolejny, gdy zamiast salonowej sofy na miejsce konwersacji wybrałam jego łóżko. Ot spontaniczna decyzja.
   -Przełamałaś mnie. - mruknął pod nosem, bawiąc się gumką swoich spodni. Przyznaję, działało to na moje zmysły. -Jak Ty to robisz?
   -Nigdy się nie zastanawiałam. - wzruszyłam ramionami. -Powiesz mi w końcu, co Cię tak rozeźliło?
   -Twój szanowny braciszek i mój posrany przyjaciel. - prychnął kpiąco. -Lena, czy zakochując się w Tobie zgrzeszyłem w jakikolwiek sposób? Czy popełniłem gdzieś błąd? Przecież miłość nie wybiera, prawda?
   -Tak. - wykrztusiłam zdezorientowana. -Ale do czego pijesz?
   -Przy tych dwóch pajacach czuję się tak, jakbym nie miał prawa darzyć Cię takim uczuciem. Jakby było zakazane. A przecież niczym nie zawiniłem, do cholery. Czy ich proces myślenia naprawdę tak wolno pracuje?
   -Marco, oni nie mogą wpływać na to, co robisz po godzinach pracy, a już tymbardziej kontrolować Cię jak pięcioletnie dziecko. Niepotrzebnie zawracasz sobie nimi głowę.
   -Ich opinia jest dla mnie ważna, ale nienawidzę, gdy się nabijają. Zaakceptowałbym to, gdybym coś schrzanił, ale to tylko czysto ludzkie emocje, których nie pozbędę się na ich życzenie.
   -Daj sobie spokój. - brak koszulki sprawiał, że doskonale widziałam, jak mocno spina poszczególne mięśnie, czego nawet nie był świadomy. -Żaden inny człowiek na świecie nie zdaje sobie sprawy z irytującej postawy Roberta lepiej, niż ja, nawet sama Anna.
   -Za to szczytową upierdliwość Götze znamy jedynie Ann-Kathrin i ja. - roześmiał się delikatnie. -Szlag by to trafił, dobrali się jak para najgłupszych błaznów galaktyki.
   -Nie pozostaje nam nic innego, jak pogodzić się z ich szaloną odmiennością. - pogładziłam jego masywne, pokryte tatuażami ramię. -Natomiast teraz sądzę, że przyda Ci się odpoczynek i odprężenie. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo jesteś poirytowany.
   -Zostaniesz ze mną? Chyba Ci wspominałem, że nie przesypiam nocy po rozegranym meczu.
   -Ale ja...
   -Nieważne. Wystarczy, że po prostu będziesz.
   Nie kwapiąc się, by uzyskać odpowiedź, przesunął się, zwalniając dla mnie miejsce. Westchnęłam cicho, kiedy szczelnie okrył mnie kołdrą i ułożyłam się na jego rozgrzanym torsie, z którego stopniowo schodziło powietrze. Poczułam miękkie wargi chłopaka w gęstwinie swoich włosów.
   -Dobranoc, Mała.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Wrzucam dziś, bo jutro kibicuję na Bułgarskiej, przez co mój piątkowy grafik nieco się napiął i mogłabym nie znaleźć czasu.
Nie mam nic do powiedzenia... Derby... Puchar Niemiec... Kolejna kontuzja Marco i wypowiedź Erdmanna... Brak słów.
Nie, jednak mam coś do powiedzenia. Dziękuję Wam za komentarze, wszystkim razem i każdej z osobna ♡ To dla mnie ogromna motywacja.
Schwarzgelbe Grüße ❤