29 marca 2015

24. Existing doesn't mean living

   -Ja pierdolę, Reus! - ryknęłam, bez zapowiedzi wpadając do jego sypialni. Gwałtownie odwrócił się w moją stronę. -Czy Ty znasz takie pojęcie jak prezerwatywa?
   -Jasne. - odparł spokojnie, powracając do zapinania guzików swojej kratkowanej koszuli. -Dlaczego pytasz mnie o tak banalne fakty?
   -Bo jeszcze nie widziałam Cię w towarzystwie tej malutkiej, kwadratowej paczuszki. - rzuciłam krzyżując ręce na piersi. Podszedł do mnie z nietęgą miną.
   -Jesteś w ciąży?
   -Nie. - udostępniłam mu wynik wykonanego chwilę wcześniej testu. Wpatrywał się w płytkę kilkadziesiąt sekund, w końcu ponownie zerkając na mnie.
   -To dobrze. Myślę, że zrobiłbym Ci krzywdę, doprowadzając do zapłodnienia jednej z Twoich zaledwie dwudziestoletnich komórek.
   -A gdyby to się jednak stało? - weszłam za nim do łazienki i obserwowałam, jak dopieszcza swoje włosy żelem. Uśmiechnął się nienaturalnie lekko.
   -Pomógłbym Ci. Normalne, prawda? Nosiłabyś pod sercem moje dziecko, czułbym się za Ciebie... Za Was jeszcze bardziej odpowiedzialny. Chcę w przyszłości zostać ojcem, ale przy jednoczesnym ustaleniu tego planu z moją partnerką. Rozwijające się w łonie matki maleństwo potrzebuje akceptacji i spokoju, nie wiecznych kłótni i odrzucenia.
   -Marco, uważasz, że to śmieszne? - fuknęłam z wyrzutem, odrzucając głowę. Spojrzał na mnie, po czym zmarszczył czoło.
   -W żadnym wypadku. Dużo rozmawiałem o tym z Yvonne przed narodzinami Nico. Wiem, że ten odmienny stan pociąga za sobą masę obowiązków, na które trzeba się przygotować i oboje rodzice muszą być zaangażowani. Stworzą rodzinę, więc powinni udzielać sobie wsparcia. Mam rację?
   -Będziesz świetnym ojcem. - oświadczyłam przenosząc ciężar ciała na drugą stopę. -Ale jeśli nie chcesz zaliczyć wpadki, zabezpieczaj się, okej?
   -Spróbuję, choć nie przyzwyczaiłem się do tego, że coś mi przeszkadza. - mruknął strzelając ramiączkiem mojego stanika. Zrozumiałam, że powinnam się ubrać.
   -Nie obchodzi mnie to, słyszysz? Gdy będziesz starał się o dziecko z dziewczyną lub żoną postąpisz jak zechcesz, ale aktualnie macierzyństwo to nie moja bajka.
   -Poczekam. - puścił oczko, napotkawszy moje zdezorientowane spojrzenie. -A następnym razem po prostu weź tabletkę albo powiedz mi, kiedy masz okres, dopasuję się.
   -Nie będzie następnego razu, jeśli nie zaczniesz używać gumek. - warknęłam strząsając rękę Niemca przyczepioną do mojego biodra i wyrzuciłam go z łazienki, by wziąć prysznic.


   Wiązałam buty, kiedy przemknął przez hol, do którego cofnął się moment później, zaintrygowany moim działaniem. Gotowy do wyjścia, ściskał w lewej dłoni rączkę walizki z logo klubu. Zlustrowałam ją wzrokiem i wydęłam wargę.
   -Idziesz na uczelnię? - usłyszałam nad sobą. Wstałam i zdjęłam z wieszaka skórzaną kurtkę. Od samochodowego incydentu minęły już trzy tygodnie, co oznaczało, że dzisiejszy dzień był moim dziesiątym na uniwersytecie. Jest ciężko, ale robię to, co kocham, dlatego zaciskam zęby i nie narzekam.
   -Tak. A Ty? Wyprowadzasz się?
   -Jadę na mecz do Madrytu, zapomniałaś? Jeszcze wczoraj o tym rozmawialiśmy.
   -Och. - wymsknęło mi się. -No tak, rzeczywiście.
   -Jednak zapomniałaś.
   -Czy ja muszę o wszystkim pamiętać? - syknęłam wychodząc na korytarz. Marco w pośpiechu zamknął mieszkanie na klucz i dołączył do mnie przy windzie.
   Nie chciałam, aby wyjeżdżał. Z każdym meczem rozgrywanym poza murami Signal Iduna Park uświadamiałam sobie, że nie potrafię bez niego funkcjonować. Istnieć nie znaczy żyć. Bez niego moja codzienność stawała się jedynie przymusową egzystencją, opartą na wyczekiwaniu jego powrotu, by móc wpaść mu w ramiona. Desperacja doprowadziła do tego, że pojawiłam się na wszystkich zaplanowanych na obiekcie w Dortmundzie do tej pory spotkaniach, raz nawet w towarzystwie Marcela i Robina, lecz najistotniejsze było to, że znajdowałam się w pobliżu Marco. Gdyby ktoś wnikliwiej prześledził naszą relację, nie miałby wątpliwości, że jesteśmy parą. Pomyliłby się. Całowaliśmy się, uprawialiśmy seks i mieszkaliśmy razem, ale nie łączył nas związek. Wiedziałam, że to absurdalne, ale nie spieszyłam się, aby coś zmienić.
   -Nie oburzaj się tak. - trącił moje ramię, ruszając ze świateł. Przystałam na jego propozycję podwiezienia mnie pod uczelnię. -Naprawdę stanąłbym na głowie, abyś donosiła tą ciążę. Fakt, nieplanowaną, ale kurde, to byłoby nasze dziecko i nie zostawiłbym Cię z nim samej.
   -W porządku, nie myślę już o tym. - zapewniłam wyglądając przez szybę.
   -Więc o czym?
   -Znów Cię nie będzie.
   -Tylko trzy dni, jak zawsze. Mała, mówiłaś, że tolerujesz moje wyjazdy. - wypomniał gładząc moje włosy. Westchnęłam.
   -Nadal je akceptuję, co nie świadczy o tym, że znoszę je bez problemu.
   -Lena...
   -Rozumiem Cię, serio. Kłopot leży w tym, że Twoje obowiązki budzą we mnie uciążliwą pustkę. Marcel i Robin nie zastąpią Ciebie.
   -Mam jeszcze możliwość zarezerwowania dla Ciebie biletu na ten mecz. - zaproponował przypatrując się mojej reakcji. Wygięłam usta w podkówkę, kręcąc głową.
   -Nie mogę, muszę chodzić na zajęcia.
   -Wiesz, czuję się tak, jakbym siedział właśnie obok Carolin. - burknął znienacka. Tego się nie spodziewałam. -Pretensje, uwagi i kłótnie. Mi też nie jest łatwo, ale nie mamy innego wyjścia. Albo będziemy utrzymywać naszą relację na dotychczasowych zasadach albo ją zakończymy. Nie jestem w stanie zaoferować Tobie wyższych standardów.
   -Marco, wybacz. - wymamrotałam, gdy zatrzymał wóz u celu naszej podróży.
   -Mam prośbę. Odbierzesz auto z Brackel po wykładach? Kluczyki zostawię w portierni. Nie chcę dodatkowo obciążać siostry.
   -Oczywiście, możesz na mnie liczyć. Muszę już iść. - odpięłam pas, a on położył dłoń na moim kolanie. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam jego beznamiętna, niewyrażającą żadnych emocji twarz.
   -Do zobaczenia w czwartek. - uśmiechnął się figlarnie, aż zmiękło mi serce. Poczułam jego filigranowe wargi na zarumienionym policzku.
   -Do zobaczenia.


   Kolejne starcie do kolekcji. Niczym nałogowy maniak zasiadłam w środowy wieczór przed ekranem telewizora, by obejrzeć transmisję batalii ze stolicy Hiszpanii. Bez wahania przyznałam, że przeżyłam właśnie najbardziej ekscytujące widowisko piłkarskie w marnym dorobku mojej kibicowskiej kariery. Dodatkowego smaku i ekscytacji dodały bramki Götze i Marco przy asyście Bobka. Widok trójki przyjaciół, będącej głęboko w twoim sercu, ściskających się i wskakujących sobie nawzajem na plecy - jedno z największych szczęść, jakiego możesz doświadczyć.
   Do późnych godzin nocnych rozmawialiśmy na Skype wraz z Ann-Kathrin, która łączyła się z nami z Monachium. Po pewnym czasie Lewy wyszedł do będącej na miejscu Anki i już nie wrócił. Mario uznał, że musi powiedzieć swojej ukochanej coś bardzo ważnego na osobności i wybrali rozmowę telefoniczną, rezygnując z czatu. Zostałam więc sama z Reusem. Dopiero wtedy, świadomi, że dzieli nas około dwóch i pół tysiąca kilometrów rozumieliśmy, jak bardzo nam siebie brakuje. Przy kumplach z ekipy Marco zgrywał nieugiętego twardziela, lecz przy konwersacji w cztery oczy wzruszał mnie swoją tęsknotą do łez, którymi za wszelką cenę nie chciałam go obarczać, bo przypisywał sobie przez nie poczucie winy. Zdawał sobie sprawę z mojej frustracji, lecz miał związane ręce i czuł się przy tym bezsilny. Wolałam cierpieć w samotności, niż przelewać na niego swój ból, nie mając pewności, jak długo go zniosę.
   W nocy długo leżałam w łóżku nie mogąc zasnąć. W jego łóżku. Dawało mi swego rodzaju ukojenie, które łagodziło postępujące porywy serca i silną potrzebę przebywania z blondasem przez okrągłą dobę. Związek z Semirem nie dostarczał mi takich atrakcji. Nie wypełniał swoją osobą mojego mózgu, bo wiedziałam, że zawsze wróci. Nie przejmowałam się nieodebranymi lub odrzucanymi połączeniami, bo zapewne coś pilnego w tym samym czasie zaprzątało jego głowę. Dużo czasu zajęło mi dojście do wniosku, że Reus i Štilić to dwa ogniwa, które zaprzeczają sobie w każdej dziedzinie. Z ta różnicą, że Bośniak był tym najsłabszym, natomiast Niemiec górował nad wszystkimi. Do dziś zastanawiam się i próbuję sobie wytłumaczyć decyzję Caro o rozstaniu z facetem, którego serce pragnie podbić więcej niż połowa europejskich kobiet. Nie tylko dlatego, że jego portfel pęka od upchniętych w nim kart kredytowych. Dlatego, że nie dał omotać się sławie, cały czas pozostaje tym samym Marco, który unika dziennikarzy, nie odzywa się do napastujących go fanów, aczkolwiek zawsze pozwoli na pamiątkowe zdjęcie. Walczy o swój byt, o realizowanie pasji, którą kocha kosztem rodziny i przyjaciół, co z drugiej strony sprawia, że każda godzina spędzona z najbliższymi staje się cenniejsza niż wszystkie strzelone gole. Perspektywa Carolin otwierała się teraz przede mną niczym drzwi rodzinnego domu. Futbol zabierał jej chłopaka, ale to jedynie jedna z wad zawodu, który uprawiał. I choć musiała się nim dzielić z Borussią Dortmund, on i tak pozostał jej wierny. Nie wytrzymała presji, nie doceniła go. Teraz sama widzę, jak trudną drogę przechodzili, lecz życie nie jest usłane różami. Absencja Marco jest drastyczna również dla mnie, ale każąc mu zrezygnować z hobby, zabiłabym nadrzędną część jego osobowości. Kochając profesjonalnego piłkarza, musisz mieć na uwadze wszystkie trudności oraz przeciwności losu i obiecać sobie, że one nie zniszczą Waszej miłości. Lena, czy Ty właśnie powiedziałaś, że zakochałaś się w urodzonym trzydziestego pierwszego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku w Dortmundzie, perwersyjnym, bezczelnym, brutalnym, zboczonym i niepoprawnym blondynie, legitymującym się jako Marco James Reus?


   Nad ranem totalnie opadłam z sił. Pomieszczenie przesiąknięte uwodzicielskim dupkiem podarowało mi tylko parę godzin snu, bezlitośnie znęcając się nade mną bez chwili wytchnienia już od siódmej. Zwlokłam ociężałe ciało z wygodnego legowiska Reusa i przedzierając się przez panująca w mieszkaniu ogłuszającą ciszę, dotarłam do ekspresu, szybko parząc kawę. Trzydzieści minut później w ulubionym komplecie sportowym i słuchawkami w uszach wyszłam z wieżowca, by rozbudzić kości porannym joggingiem.
   Świeże, jesienne powietrze unosiło się nad koronami drzew, pieszcząc moje nozdrza. Bieganie to najlepszy pomysł, na jaki udało mi się wpaść na samym początku tego dnia. Zgodnie z planem chłopaki powinni wylądować z Zagłębiu Ruhry w południe, co wydaje się luką możliwą do zapełnienia późniejszym prysznicem i pożywnym śniadaniem.
   Park, do którego się skierowałam o dziwo nie świecił pustkami. Wielu mieszkańców Dortmundu zdecydowało się aktywnie wejść w kolejną październikową dobę. Obecność tych ludzi motywowała mnie podwójnie, miałam szansę sprawdzenia poziomu swojej kondycji oraz indywidualnej rywalizacji, o której moi przeciwnicy nie pomyśleli nawet przy milisekundzie, mrugając oczami. Nie przeszkadzało mi to. Każdego człowieka mijałam z uśmiechem na ustach, doceniając ich zaangażowanie i troskę o własne zdrowie, które także dla mnie, może ze względu na narzeczoną Roberta stanowiło wyzwanie.
   Trasy prezentowały się przyzwoicie, chodniki nie narażały na kontuzje, jednak szczególnej ostrożności wymagały wysokie krawężniki, o czym bezustannie przypomina mi Marco. Raz biegaliśmy nawet wspólnie. Nabijał się ze mnie za każdym razem, gdy prosiłam o odrobinę wyrozumiałości i sprawiedliwy dobór tempa, gdy zapominał, że nie goni za piłką po zielonej murawie wśród osiemdziesięciu tysięcy fanów. Marudził wtedy ubliżając mi, że jogging w moim towarzystwie to dobra rozgrzewka przed treningiem, ale czego on do cholery oczekiwał? Nie posiadałam ani sprinterskich umiejętności ani potrzeby natychmiastowego dopadnięcia futbolówki, a prędkość mojego biegu nie należała do najgorszych, gdyż zawsze utrzymywałam regularność i stabilność pokonanego dystansu. Docinki Reusa jawiły się jako swoisty przykład na sztuczne gwiazdorstwo, co spowodowało, iż przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie zaproszę go na bieganie. Niestety, obawiałam się, że skruszy mnie jednym spojrzeniem czy ruchem, jeśli tylko znajdzie na to chęci.
   Pogrążona we wspomnieniach zupełnie darowałam sobie ostrożność, czego mocno pożałowałam. Moment dekoncentracji, któremu dał się ponieść biegnący za mną mężczyzna, rozpętał prawdziwe piekło. Młodzieniec wpadł na mnie z impetem, na co moja prawa stopa zsunęła się z rantu, powodując bolesny upadek. Nie czułam nic poza przeszywającą kostkę bolączką, potworną i doskwierającą niczym kamień na sercu. Zacisnęłam mocno usta obejmując rękoma zranione miejsce. Mój napastnik pochylił się nade mną rozgorączkowany. Rozpoznałam w nim Nicklasa, pasażera samolotu, którym przyleciałam tutaj na stałe. Zdobyłam się na teatralny przewrót oczami, po czym oparłam czoło o podkurczone kolano. Na prawie 81 milionów obywateli napatoczył się akurat on!
   -Najmocniej przepraszam! - lamentował szukając telefonu. -Zadzwonię na pogotowie. Jezu, zamyśliłem się... Wszystko w porządku?
   -Nieszczególnie. - jęknęłam hamując napływające do oczu łzy. Wiedziałam już, że wizyta w szpitalu jest konieczna, aczkolwiek wciąż łudziłam się, że badania nie wykażą złamania. Kostka puchła z każdą minutą.
   -Proszę mi wybaczyć... To wypadek... Gdybym mógł coś... Lena? Ty biegasz? - wykrzywiłam się, pchnięta zarówno gehenną, bezradnością, jak i poirytowaniem. Nie miałam ochoty na odnawianie starej znajomości.
   -Proszę powiadomić mojego brata. - warknęłam, gdy zakończył rozmowę z dyspozytorką służb ratowniczych i podałam mu smartfon. -Robert Lewandowski. Jeśli nie odbierze, niech wyśle pan wiadomość. Z pewnością ją odczyta.
   Zerknął na mnie z wyraźną dumą i podekscytowaniem, po czym wybrał numer Bobka. Ukryłam twarz w dłoniach i zamknęłam się w swojej własnej drodze przez mękę.


   Jasne światło ledowej żarówki założonej w szpitalnej lampie zobligowało mnie do otwarcia oczu po przyjemnym śnie. Wybadałam sytuację orientując się w ostateczności, że moją nogę od stopy po kolano okala bielutki, gipsowy opatrunek. Tylko nie to. Zniosłabym wszystko oprócz faktu, iż przez najbliższy okres kule lub nawet kanapa staną się moim najlepszym przyjacielem. Z widocznym obciążeniem nie ulegało to żadnej wątpliwości.
   -Dzień dobry. - usłyszałam, gdy do sali wszedł młody lekarz w towarzystwie mojego niedawnego napastnika, który swoją drogą przy bliższym poznaniu wiele zyskiwał. -Jak samopoczucie?
   -Zdecydowanie lepiej, niż jakiś czas temu. Która godzina?
   -Za kwadrans piętnasta. - odpowiedział chirurg, na co wybałuszyłam oczy. Tak długo tutaj przebywam?! -Spokojnie, pani bliscy powinni dotrzeć do szpitala w ciągu kilku minut. Przygotuję wypis i będą mogli zabrać panią do domu.
   -Dziękuję. - wymusiłam kwaśny uśmiech, a mężczyzna w białym kitlu skinął głową i opuścił pomieszczenie. Niepewnie spojrzałam na Nicklasa, zajmującego miejsce przy moim łóżku. -Wyjaśnij mi, proszę, co się tutaj stało. Nawet mnie nie poinformował, w jakim stanie jest moja noga!
   -Nie chce Cię denerwować, wszystkie wskazówki przekaże Robertowi. Lekarze poddali Cię narkozie, aby nastawić kostkę, bo ciągle powtarzałaś, że odczuwasz ogromny ból. Potem ją zabezpieczyli i znalazłaś się tutaj.
   -Lewy dzwonił?
   -Odezwał się krótko po trzynastej i obiecał, że przyjedzie najszybciej, jak będzie mógł. Dostarczy Ci jakąś normalną odzież.
   -Super. - odetchnęłam z ulgą, zaraz jednak odniosłam wrażenie, jakoby krew krzepnie w moich żyłach. Wszystkie fatałaszki, bez wyjątku, spoczywały w mieszkaniu Reusa, co oznacza, że Niemiec na pewno wie już o wypadku i nie omieszka nie wpaść z wizytą. -Cholera.
   -Co?
   -Nie, nic... - jęknęłam, pocierając dłonią czoło. Zagipsowana noga nagle przypomniała o sobie, serwując kolejną dawkę cierpienia. -Mógłbyś poprosić lekarza o dodatkowe środki przeciwbólowe?
   -Naturalnie. Zaraz wrócę.
   Opadłam na puszystą poduszkę i ukryłam twarz w dłoniach. Jestem niereformowalną niezdarą. Chłopaki na sto procent umrą ze śmiechu, gdy dotrze do nich, co jest przyczyną mojego tymczasowego kalectwa. Albo zdenerwuje ich moja nieuwaga. Obie opcje wchodziły w grę, lecz znając ich wystarczająco dobrze, skłaniałam się ku pierwszej. Uwielbiali nabijanie się ze mnie w niezręcznych sytuacjach.
   Nie minęło nawet pięć minut, gdy doktor zjawił się pod drzwiami. Nie zdążył ich otworzyć, zatrzymany przez dwóch zaczepnych piłkarzy. Wymienili kilka zdań, po czym wpuścił ich obojga do środka, przechodząc przodem. Zaaplikował odpowiednie leki i poprosił Roberta do swojego gabinetu. Przynajmniej nie zdążył na mnie naskoczyć.
   -Matko Boska, Lena. - Marco przysiadł na łóżku, kładąc swą ciepłą dłoń na mojej. -Możesz mi wyjaśnić, jak Ty tego dokonałaś? Wałkowaliśmy temat biegania tyle razy, że aż nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
   -To moja wina. - wtrącił Nicklas, podchodząc bliżej. Blondas spiorunował go wzrokiem. -Wpadłem na nią, przewróciła się i zraniła w nogę. Nie zauważyłem jej, choć powinienem.
   -Musi pan zainwestować w mózg i okulary korekcyjne! - warknął Marco, zaciskając pięści. -Tak trudno dostrzec, że to dziewczyna o drobnej posturze? To zdarzenie mogło zakończyć się znacznie mniej przyjemną konsekwencją.
   -Reus, zamilcz. - rozkazałam stanowczo. Wiedziałam, że jego cięty język, którego używał między innymi w furii, potrafi rozpętać wojnę. -Pomógł mi. To może przytrafić się każdemu, więc pozwól, że sama z nim porozmawiam.
   Wpatrywałam się w jego niespokojne tęczówki, szukając choć odrobiny zrozumienia. Delikatnie pogładziłam jego ramię, na co prychnął niedosłyszalnie i przeniósł się pod okno, nie zamierzając wycofać się na korytarz nawet na minutę. Złapałam się za głowę, w rozbawieniu mrugając do poznanego w samolocie mężczyzny.
   -Będę uciekał. - oświadczył, wsuwając dłonie w kieszenie. -Dasz sobie radę, prawda?
   -Nie martw się. Mam tych dwóch dziwaków, więc nic się nie stanie.
   -Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam, naprawdę mocno się zatarłem. Wychodząc rano z domu nie przypuszczałem, że przesiedzę z Tobą pół dnia w szpitalu... Przykro mi.
   -Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco. -Skontaktujemy się jakoś, okej? Umówimy się na jogging, jak odzyskam sprawność.
   -Pewnie. Szybkiego powrotu do zdrowia. Cześć.
   -'Szybkiego powrotu do zdrowia.' - przedrzeźniał go rozeźlony Marco, powracając na swoje miejsce. -Już nigdy nie wyjdziesz biegać. Po moim trupie.
   -Zamknij się. - odszczeknęłam wyciągając ramiona, by go przytulić. -Też się cieszę, że Cię widzę.
   -Lena, zbieraj się. - Lewandowski jak zawsze wparował do sali w najmniej odpowiednim momencie. -Pójdziesz z Marco do łazienki, żeby się przebrać, a ja poczekam w aucie. Tylko bądźcie grzeczni. - parsknął śmiechem widząc nasze oburzone twarze i wyszedł przygotować samochód do drogi.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Okej, dziewięć to prawie dziesięć, poza tym, wczoraj obchodziłam urodziny i w dodatku leżę w łóżku z gorączką, przez co strasznie się nudzę, więc... Niech stracę, macie następny 😊 I cieszę się, że liczba komentarzy wraca do formy :)

Dziś nasi panowie grają z Irlandią, a Herr Reus i jego kumple mierzą się z Gruzją. Swoją drogą, też odnosicie wrażenie, że nasz Götzeus przechodzi jakieś śmieszne 'ciche dni'? Przykre...

Postaram się wrzucić kolejny do piątku, ale nic nie obiecuję. Lg ♡

7 komentarzy:

  1. Czytając pierwszą część rozdziału miałam uśmiech na twarzy :D
    Pierwsza scena i "kłótnia", a może raczej wymiana zdań między Leną i Marco była... urocza haha i zabawna :)
    No powiem, że ciekawie jakby było gdyby Lena zaszła w ciążę. Jak inny by zareagowali, Robert no i Reus.
    A co do przykrego incydentu to szkoda mi dziewczyny :/ Ahh.. wiedziałam, że w najbliższym czasie coś wykombinujesz.
    W ogóle wyobrażałam sobie zdenerwowanego Marco jak zobaczył Lene i tego kolesia. Czyżby był zazdrosny :O
    Dodawaj szybciutko kolejny rozdział, bo jestem ciekawa co będzie się działo w łazience o ile przedstawisz tę scenę :)
    Życzę dużo zdrówka w czasie choroby. Kiedy ja ostatnio byłam chora? We wrześniu? Serio haha, ale nie będę Cię dołować. Az tak zła nie jestem :D
    Do następnego!
    Buziaki :* <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby Lena zaszła w ciążę, musiałabym zmienić cały pomysł na końcówkę opowiadania i częściowo jego nadchodzącą kontynuację, więc... Nie :p
      Scenę w łazience sobie odpuściłam, następny rozdział zaczyna się od tej nieszczęsnej podróży samochodem :)
      Spokojnie, ogólnie jestem dzieckiem odpornym na choroby, więc aż tak się nie załamumuję :p Nie pamiętam, kiedy ostatnio gorączkowałam, ale przeziębienie dopadło mnie przed Bożym Narodzeniem - święta chyba nie służą mojemu zdrowiu :p
      Pozdrawiam ♡

      Usuń
  2. Nie wiem dlaczego, ale w pewnej chwili miałam przeczucie, ze motyw tego chłopaka z samolotu tak szybko się nie zakończy :D
    Myślę, ze teraz Marco ma okazję, aby wykazać się swoim instynktem opiekuńczym. :D
    Szkoda, że nie będzie sceny z łazienki bo mogłoby być ciekawie xD

    Też mam wrażenie, że relacje Marco i Mario są bardziej zachowawcze, już nie to, co było dawniej :(
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie
    pomimowszystkokocham.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadłam i ZOSTAJE !!
    Nadrobiłam wszystkie rozdziały ;) Są BOSKIE!
    Scena na samym początku. Awwww *.*
    Sama myślałam, że Lena jest w ciąży :o
    Końcówka rozdziału mnie rozśmieszyła. Lewy i te jego teksty :P
    Dodawaj szybko następny bo już usycham z ciekawości :*
    Życzę Ci BAAAAARRRRDDDDZZOOOO DUUUUŻOOOOO weny ;)
    Do następnego :*

    +Zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tymczasem ja zapraszam na nowy rozdział u Erika Durma i Hany Kloop ♥
    http://onjestmojprzykromi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział mega jak zawsze:) Hah Reus chyba troszeczkę zazdrosny o tego Nicka. :D Czekam na next. Pozdrawiam serdecznie D. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwsza scena genialna.:) te rozmowy Marco i Leny sa świetne, i to jak sobie troszeczkę dogryzaja :D kiedy kolejny? bo nie mogę się go doczekać. Życzę ci dużo weny. Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń