-Nie możemy zapominać, że na napisanie tego utworu dali nam niecały miesiąc. Proponuję, żebyśmy ułożyły kilka pasujących melodii, wybierzemy odpowiednią i dobierzemy słowa. Co Ty na to? Lena, słuchasz mnie?
Ann wychodziła z siebie, byśmy mogły się porozumieć, ale nie potrafiłam skupić się na wypowiadanych przez nią słowach. Chcąc nie chcąc, ciągle myślałam o Marco, próbując trafić w sedno jego tajemniczości. Podświadomie mnie to irytowało, więc byłam zdeterminowana i nawet gotowa, by zapytać go o to podczas dzisiejszego spotkania.
-Przepraszam Cię. - skruszona delikatnie uśmiechnęłam się do Niemki. -Spędziłam tutaj kilkadziesiąt godzin i już mam mętlik w głowie.
-Co się stało?
-Męczy mnie zachowanie Marco. - uderzyłam rękoma o tylną ścianę gitary. -Jest dziwny. Nastrój zmienia mu się częściej niż kobiecie w ciąży. To dla mnie niekomfortowa sytuacja, nie mam pojęcia, jak z nim rozmawiać.
-Przykro mi, ale nie mogę Ci pomóc. - bezradnie wzruszyła ramionami. -Nic nie wiem na ten temat, ale też zauważyłam, że coś go gnębi. Podpytywałam już Mario, ale milczy jak grób, nie powiedział nawet słowa.
-Marco krzywił się z każdym Waszym pocałunkiem.
-Pozostaje nam tylko przypuszczać, o co chodzi.
-Ma dziewczynę, prawda? - zgadywałam niepewnie, na co Ann po raz kolejny odpowiedziała wymijająco.
-Jest fantastycznym facetem, dlatego fakt, że trwa w związku, o ile trwa, w ogóle mnie nie dziwi. Może przechodzą kryzys, nie orientuję się. A teraz błagam, wróćmy już do pracy. Na pewno ktoś będzie nas kontrolował i zażąda efektów, nie wypada nawalić.
Kilka godzin później znów siedziałam w salonie Mario nad filiżanką parzonej kawy i obserwowałam jego nagminną gestykulację podczas rozmowy telefonicznej. Przyjechałam do niego z nadzieją, że na miejscu zastanę dziewczynę piłkarza i będziemy kontynuować współpracę nad projektem, jednak ta odbywała w tym czasie sesję zdjęciową. Bobek dyskutował w stadionowych murach z szefostwem BVB o swoim kontrakcie, co skazywało mnie na towarzystwo kapryśnego Götze. Właśnie z władczą obrazą rzucił iPhone'a na szklaną ławę i zajął miejsce obok mnie, krzyżując ręce na piersi.
-Ciągle coś im nie pasuje. - warczał pod nosem. -Po co mam testować nowe auto? Akurat ja? Akurat, gdy zacząłem posezonowy urlop?
Jak się wczoraj dowiedziałam, Mario podpisał umowy z kilkoma firmami, co dawało mu prawo do reprezentowania ich swoją twarzą. Rzecz jasna, nie robił tego bezinteresownie, więc nie rozumiałam jego pretensji.
-To element Twojej pracy. - odparowałam z przekąsem. Zdziwiony odwrócił głowę.
-I lubię ją, ale nie cierpię, gdy ludzie nie szanują mojego czasu wolnego.
-Ja też obecnie Ci go zabieram?
-Dlaczego mi dogryzasz? - uśmiechnął się, zauważając, że chcę wyprowadzić go z równowagi. -To mało przyjemne.
-Robert nigdy nie narzeka.
-Może dysponuje większą cierpliwością? Kiedy pokaże w Niemczech dobrą grę, sam nie będzie w stanie odłożyć komórki, ba, kupi drugą, żeby nie blokować linii.
Biedna Ann. Jak ona wytrzymuje pod jednym dachem z takim gwiazdorem? W momentach, jak te, byłam wdzięczna losowi, że Lewy zamieszkał z Anną.
-Mario, muszę Cię o coś spytać. - oświadczyłam w końcu, czym wzbudziłam jego niepokój. -Nie oczekuję, że mi to wyjaśnisz, ale chciałabym wiedzieć, o co chodzi.
-Zobaczymy. Pytaj.
-Dlaczego Marco jest tak mocno przybity? Potrafi nie odzywać się przez dobre parę minut, a po chwili śmieje się jak wszyscy. Gdzie leży powód?
Chłopak ponownie uniósł kąciki ust, dzięki czemu dodał sobie niepowtarzalnego uroku. Jakim cudem nie dostałam palpitacji serca, przebywając w towarzystwie przystojnego Niemca, w jego mieszkaniu? Rozwiązanie zagadki było jedno i proste: moja przyjaciółka to jego ukochana, podrywanie bogatego narcyza kolidowało zatem z moimi zasadami.
-Marco to mój najlepszy kumpel. Jak na przyjaciół poznaliśmy się stosunkowo niedawno, lecz wiemy o sobie wszystko.
-Dlatego zadałam Ci to pytanie.
-A ja nie mogę udzielić na nie odpowiedzi. - wyszczerzył się sarkastycznie. -Jego sekret jest moim sekretem, opowiada mi o sobie, ponieważ mi ufa i nie chcę tego nadszarpnąć.
-Po prostu czuję się nieswojo, kiedy jest w pobliżu.
-Więc dlaczego przyjęłaś jego propozycję pomocy przy odbiorze narzeczonej Roberta z lotniska?
-Nie przyjęłam! Ustalili to między sobą, ale nie widzę przeciwwskazań, by Marco ze mną pojechał.
-Cieszę się.
-Powinnam zachować dystans w rozmowie z nim? Istnieją dla niego jakieś tematy tabu?
-Obiecałaś, że nie będziesz naciskać.
-Nie chcę palnąć głupstwa.
Westchnął. Zabrał puste naczynia i zaniósł do zmywarki. Bił się z myślami i gdy wrócił na sofę, nie patrząc w moją stronę, dwukrotnie obrócił w palcach drogocenny telefon.
-Reus jest niepowtarzalny. Stanowczy i pewny siebie, ale wrażliwy. Zdarza się, że bywa narwany. Po derbach w Gelsenkirchen wlazł na dach stadionu Schalke i wywiesił tam naszą flagę. Łatwo go zranić, właśnie wtedy jego zachowanie budzi zastrzeżenia, tak, jak teraz. Wniosek przychodzi sam: nie poruszaj przy nim delikatnych tematów. Wiesz, o czym mówię.
-Zapomniałeś wspomnieć, że tej akcji pozazdrościł mi nasz wielki Kevin Großkreutz. - usłyszeliśmy za plecami, na co automatycznie odwróciliśmy głowy, a Mario dodatkowo spiął wszystkie mięśnie. Blondyn swobodnie opierał się o garderobę w holu i dopiero teraz zatrzasnął drzwi. -Cześć. Gotowa?
Zbierałam szczękę z chodnika, widząc, jak Marco zdalnie sterowanym pilotem odblokowuje wejście, po czym otwiera drzwi przy siedzeniu pasażera i gestem ręki zaprasza mnie do wnętrza swojego czarnego jak węgiel Rolls Royce'a. Porażona nieskazitelną elegancją auta, posłusznie wpakowałam się do środka.
Nie wypowiedział żadnego słowa. Trasę na lotnisko pokonaliśmy w kompletnej ciszy, tępo śledząc widoki za szybą. Dopiero w terminalu spytał, czy mam ochotę coś zjeść. Zawstydzona zaprzeczyłam, ale uśmiechnął się tylko cwaniacko i zaprowadził do kawiarenki przy wyjściu na płytę lotniska, gdzie zamówił szarlotkę i latte macchiato. Usiedliśmy przy oszklonej ścianie z widokiem na pasy startowe.
-Nie miałem pojęcia, że Mario uważa mnie za popaprańca. - mruknął, wbijając widelczyk w ciasto. -Ani że za piękny uśmiech młodej Polki sprzeda jej skróconą charakterystykę mojej osoby.
-Będziesz mu to wypominał? - uderzona poczuciem winy przygryzłam wargę, w końcu to ja ciągnęłam tego kulturystę o królewskim mniemaniu za język. Mój rozmówca skwitował to pytanie krótkim, cudownym śmiechem i pokręcił przecząco głową.
-Jest dla mnie jak brat, którego zawsze chciałem mieć. Może czasami zapominał o korzystaniu z możliwości myślenia, jaką daje mu mózg, ale zdaję sobie sprawę, że próbuje mi pomóc i bardzo to doceniam.
-Masz jakiś problem?
-Nie rozmawiajmy o tym. - zadał kolejny cios szarlotce, której jeszcze nie tknął. Chcąc rozładować napięcie, upiłam łyk kawy. -Nie bądź na mnie zła, proszę. Wczoraj wspominałaś, że kłócisz się z chłopakiem, więc powinnaś mnie po części zrozumieć.
-Oh. W porządku.
Przeczucie mnie nie zawiodło, Ann-Kathrin także się nie myliła. To niemożliwe, by Marco Reus prowadził samotniczy tryb życia, nie znajdując wsparcia u boku ukochanej kobiety. Wprawdzie przyznał przed chwilą, że faktycznie trwają w kryzysie, lecz intuicja pozwalała mi sądzić, że jego dziewczyna jest prawdziwą szczęściarą. Wierzyłam tylko, że blond włosy piłkarz, naruszywszy wreszcie swoją słodkość, której smak wyraźnie sprawił mu przyjemność, nie popełniał błędów znanych mi z postępowania Semira.
<Marco>
Siedziała naprzeciwko mnie, speszona, jakbym był pierwszym facetem, który zapłacił za jej posiłek. Dobiłem ją dodatkowo odmową składania zeznań odnośnie moich nieudolnych podbojów miłosnych. W moim przekonaniu, zaprzątanie jej głowy tą sprawą mijało się z celem. A ona i tak nie posłuchała Mario - za wszelką cenę pukała do drzwi tematu, które otwierałem tylko swoim kumplom. Nie zamierzałem figurować w społeczeństwie jako niezbyt idealny chłopak, nie potrafiący zadbać o miłość.
-Ulżyło mi. - oświadczyłem po nieprzyjemnym okresie ciszy. Lena posłała w moją stronę pytające spojrzenie. -Spodziewałem się, że pomimo sprzeciwu, zasypiesz mnie milionem pytań, zmuszając do wyjaśnień. Że postąpisz jak egoistyczny światek dziennikarzy włażący z butami w prywatność każdego zawodnika Bundesligi.
-Nie znasz mnie. - wypaliła z kokieteryjnym uśmiechem, na co szerzej otworzyłem oczy. -Przede wszystkim, nie jestem dziennikarką, a początkującą, ambitną wokalistką, gitarzystką i pianistką. I nie jestem jak wszyscy. Staram się kreować własną osobowość, nikogo nie udaję, nie gwiazdorzę, nie upijam się do nieprzytomności. Chcę iść na studia, poszerzać horyzonty, sama na siebie pracować, a później wyjść za mąż, urodzić dzieci, żyć w szczęściu i dostatku, robiąc karierę i doskonaląc swoje umiejętności. Możesz uważać, że to oklepane, ale tak właśnie jest. Jedni wyłącznie marzą, inni zawracają w połowie drogi, a ja pragnę dotrzeć do końca. I nigdy się nie poddam.
-Lena. - powalony jej monologiem i niemal wbity w ziemię przysunąłem się do niej i położyłem rękę na ramieniu. Znamy się dwadzieścia cztery godziny i już dzieliły nas zaledwie centymetry. -Gdzie Ty byłaś przez całe moje życie?
Patrzyła na mnie zszokowana, dzięki czemu zdałem sobie sprawę, że muszę się ogarnąć. Odskoczyłem na bezpieczną odległość, a po chwili oboje zanosiliśmy się śmiechem. Parę sekund po tym zajściu zatopiłem wzrok w jej czysto błękitnych tęczówkach. Nie protestowała, nie odwróciła głowy.
-Marco. - zaskoczyła melodyjną barwą głosu. Mimowolnie przypomniałem sobie apartament numer 611 i piosenkę zasłyszaną zza drzwi. -Przez pierwsze trzy lata Twojego życia dryfowałam w zupełnie innym świecie. W trakcie kolejnych dwudziestu omijałam Dortmund szerokim łukiem, aż w końcu zatoczyłam koło i jestem tutaj z Tobą, oczekując w lotniskowej kawiarence przylotu samolotu z narzeczoną mojego brata na pokładzie. Urocze, prawda?
Znów zaczęliśmy się śmiać, nie miałem jednak pewności, czy nasza ostatnia wymiana zdań stanowiła dla mnie jedynie dobrą zabawę.
Anna Stachurska stanowiła uosobienie piękna, ideału i poczucia humoru, jednak w ogóle mnie to nie zaskoczyło. Przecież pochodziła z Polski. Czytałem kiedyś w internecie, że panie zza wschodniej granicy brylują w czołówce najpiękniejszych kobiet na świecie i z każdą poznaną Polką utwierdzałem się w tym przekonaniu. Zaczęło się od Agaty Błaszczykowskiej, następnie przyjechał Piszczu ze swoją Ewą, a w tym roku dołączy do nas Lewy, który niedługo poślubi mistrzynię świata w karate. Żyć nie umierać, ale i tak zostanę w Niemczech.
No i jeszcze Lena. Siedząc obok mnie w fotelu pasażera, przeglądała wyjęte ze schowka płyty CD. Zerkając na nią kątem oka, dostrzegałem delikatnie rozchylone w uśmiechu usta, loki opadające na jej ramiona, sięgające daleko poza linię piersi, niespokojne ruchy rąk i sporadyczne uderzanie podeszwą buta o samochodową wycieraczkę u jej stóp. Wszystko to budowało ją w moich oczach jako drobną dziewczynkę, zagubioną w życiu i potrzebującą pomocy. W tamtym momencie chciałem być jej wsparciem, podporą, całym światem. Do cholery, Reus, co ty wyprawiasz?
Grzecznie odstawiłem obie towarzyszki do Mario, skąd odbierze je Lewy, wszedłem na górę, by zamienić z nim kilka słów, po czym wróciłem do mieszkania. Zamknąłem drzwi od środka na klucz i opadłem na kanapę. Wyciągnąłem rękę po pilot do telewizora i przeglądając kanały natrafiłem na retransmisję meczu pomiędzy Arsenalem a Manchesterem City, w którym zwycięstwo Kanonierów dało im wicemistrzostwo Anglii. Nie obejrzałem tego spotkania na żywo, lecz znając jego rezultat nie potrafiłem śledzić go w skupieniu. Przed ekranem mojej wyobraźni wciąż stawała Lena, czułem jej dotyk, słyszałem jej głos. Do tego odbiornika nie miałem pilota, nie umiałem go wyłączyć, był jak niekończąca się telenowela, przez którą popadałem w paranoję.
-Hanke, chyba znów musisz mi pomóc. - zawyrokowałem sam do siebie i ze spisu kontaktów wybrałem numer będącego w Dortmundzie przejazdem przyjaciela.
<Lena>
Kolejne dni w Dortmundzie upłynęły głównie na pisaniu hymnu Euro 2012. Długie godziny spędzałam w studio z Ann-Kathrin, co jednocześnie dało nam możliwość nadrobienia zaległości w rozmowach twarzą w twarz. Zauważyłam, że związek z Mario znacząco wpłynął na wygląd oraz zachowanie młodej, pięknej Niemki. Jej poranna toaleta trwała nie krócej niż 45 minut, podniosła poziom aktywności fizycznej, zdrowo się odżywiała i obsesyjnie dbała o swoją nienaganną figurę. Na wspólnych zdjęciach pary, które znalazłam w internecie, twarz Ann coraz rzadziej zdobił uśmiech, przed obiektywem wydawała się być taką, jak jej chłopak w rzeczywistości: arogancką i zapatrzoną w swoje odbicie partnerką przystojnego, bogatego piłkarza. Nie znałam jej od tej strony, lecz miałam nadzieję, że nie zwariowała u boku Götze, choć bardzo go kochała i z pewnością zrobiłaby dla niego wszystko, gdyby ten tylko kiwnął palcem.
Jak na wokalistki z niewielkim doświadczeniem pod naszym okiem powstawała fantastyczna piosenka. Napisanie właściwej melodii zabrało nam wprawdzie kilka cennych dni, aczkolwiek z ułożeniem tekstu refrenu poradziłyśmy sobie o wiele lepiej. Każda z nas sklei jedną zwrotkę, którą sama zaśpiewa, dorzucimy wstawki i hit tegorocznej imprezy będzie mógł oczekiwać radiowego, a później scenicznego debiutu. Ze względu na jego charakter, zrezygnowałam z gry na gitarze, a fortepian od samego początku nie wchodził w grę. To prestiżowe wydarzenie piłkarskie, nie pogrzeb.
Z Bobkiem i Anną spędzałam tragicznie małą ilość czasu. Śniadania jedliśmy wspólnie. Robert znikał na całe dnie, zobowiązany do znalezienia mieszkania, jego narzeczona wychodziła na zakupy, gdy wracałam z nagrań późnym popołudniem, a wieczorami oboje wybierali się na romantyczne spacery lub randki. W dodatku w weekend dziewczyna pojechała na zgrupowanie kadry, Dortmund zapisał się więc w mojej głowie jako miasto, w którym mijałam się z bliskimi w drzwiach.
Semir uparcie milczał. Na Skypie rozmawialiśmy zaledwie dwa razy, lecz bijąca od niego obojętność uderzała w każdą komórkę mojego ciała, niszcząc ją i powodując jej rozpad na milion kawałków. Zbywał moje pytania o kiepski nastrój, nie powtarzał, że tęskni, że kocha, że czeka na nasze spotkanie... Docierało do mnie, że go tracę, nie potrafiłam dzielić z nim swoich radości, nie umiałam opowiadać o niemieckiej codzienności i nowych znajomych. Najbardziej cieszył się, gdy przy pożegnaniu obiecywałam, iż porozmawiamy po moim powrocie. Nie był już moim Bośniakiem, którego poznałam ponad rok temu, co z przerażeniem sobie uświadamiałam.
Coraz częściej z kolei spotykałam się z Reusem. Pewnego dnia odszukał moje konto na portalu społecznościowym, gdzie wymieniliśmy numery telefonów. Odważyłam się też poprosić go o objęcie posady prywatnego przewodnika po mieście, ponieważ nadal stanowiło dla mnie swego rodzaju zagadkę, pozostawało obce, niedostępne. Próbując wytłumaczyć sobie tą decyzję, mówiłam, że urodzony w Dortmundzie Marco jest najlepszym kandydatem do tej roli, bo z zamkniętymi oczami rozpoznałby każdą jego część, ale brutalna prawda podążała zupełnie inną drogą. Chciałam wiedzieć o nim o wiele więcej, niż mi do tej pory powiedziano.
Dobrze się rozumieliśmy. Nie czytał mi w myślach, ale bezbłędnie przewidywał, kiedy dopada mnie głód, które miejsca zamierzam zobaczyć i gdzie zrobić zakupy. Z każdym dniem jego towarzystwo stawało się nałogiem, punktem obowiązkowym każdej doby, bez którego nie miałam prawa zasnąć. Nie rozgryzłam go, cierpliwie unikał opowiadania o swoim cierpieniu, nie wiedział jednak, że nie odpuszczę. Nie teraz, to następnym razem.
-Nie myślałaś o tym, żeby przenieść się tu na stałe? - zapytał spontanicznie, gdy w ostatni czwartek przed moim wylotem do Poznania siedzieliśmy w jego ulubionym Vapiano, zajadając się popisowym daniem tej restauracji. Widziałam, jak bardzo denerwują go podejrzliwe spojrzenia fanów, na które starał się nie zwracać uwagi, lecz w głębi duszy miał ochotę rzucić gotówką na stół i opuścić lokal, trzaskając drzwiami. Zrozumiałam wtedy, że błędnie go oceniłam po pierwszym spotkaniu: nie szukał sławy i pieniędzy, a trzymanie przyzwoitego poziomu traktował jak obowiązek, naturalny element wykonywanego zawodu. Był przeciwieństwem swojego kapryśnego kumpla i chyba to mnie w nim urzekało.
-Myślałam. - przyznałam w końcu, opierając plecy o miękką kanapę. -Ale nie wiem, jak postąpić.
-Dlaczego się wahasz?
-W Polsce zbudowałam już pozycję, znalazłam przyjaciół, chłopaka, niczego mi nie brakuje. Tutaj musiałabym zacząć od początku.
-Ale...
-Czasami warto zaryzykować. Straciłabym to, co zyskałam, aczkolwiek spróbowałabym osiągnąć to samo lub nawet więcej w Dortmundzie. Uwierz, to naprawdę trudny wybór.
-Rozumiem Cię. Stałem przed podobnym dylematem, gdy zamieniałem Borussię Mönchengladbach na tą z Dortmundu.
-Nie porównuj tego, miałeś łatwiej. Wracałeś do miasta, które od dzieciństwa było Ci bliskie, kumple błyskawicznie Cię zaakceptowali, a kibice pokochali. Nadal mieszkają tu Twoi rodzice i siostry, które zawsze Ci pomogą. Ja znajduję się w zupełnie innym położeniu.
-Nie sądzę.
-Udowodnij. - zaintrygowana jego śmiałym twierdzeniem, położyłam łokcie na blacie stolika i uniosłam brwi. W odpowiedzi Marco przyjął pozycję, w której sama trwałam chwilę wcześniej.
-Miałem szesnaście lat, kiedy stąd wyjechałem, a cywilizacja na szczęście nie stanęła w miejscu, więc wygląd miasta strasznie się zmienił. Nowy w każdym klubie zawsze może liczyć na uprzejmości, ale na zaufanie i przyjaźń chłopaków ciężko pracowałem. Z kibicami było trudniej, bo oczekują, że dasz z siebie sto procent w każdym meczu, ze spotkania na spotkanie ich wymagania rosną, a szacunek zdobywasz dopiero nienaganną grą i oddaniem. A rodzina, owszem, nie zostawia mnie w potrzebie, ale jestem dorosły i radzę sobie sam, nie obciążam jej zmartwieniami, bo mają swoje problemy. Po powrocie do Dortmundu tylko dwa tygodnie siedziałem rodzicom na głowie, wyprowadziłem się od razu po zakupie mieszkania. Wszystko, co obecnie posiadam i osiągnąłem, to mój wysiłek i moje starania, niczego nie otrzymałem w prezencie. Życie piłkarza jest bajką tylko z zewnątrz, ale nikt nie przywiózł mnie do BVB i nie powiedział: 'ten klub zrobi z Ciebie gwiazdę'. Zawiodłem się, bo uważałem, że mając Roberta za brata, zwyczajnie przyznasz mi rację.
-Wiesz... Zawsze mu trochę zazdrościłam.
-Czego?
-Właśnie tego o czym mówisz. Fanów, popularności, rozgłosu... Wmawiałam sobie, że blokuje mi wejście na estradę, a moje próby zrobienia czegoś na własną rękę sprowadzą się do pytań o jego osobę. Odnosiłam wrażenie, że nie mam szans zaistnieć, bo i tak pozostanę w jego cieniu. To mnie przytłacza.
-Lena. - Reus po prostu się ze mnie śmiał, jednak nie omieszkał położyć ręki na mojej dłoni. -On chce dla Ciebie jak najlepiej. Byłaś pierwszą osobą, o której pomyślał, gdy Oceana złożyła rezygnację z nagrania hymnu. Organizatorzy mogli wyjść z tą propozycją do każdego artysty w Europie, a Lewy zaklepał ją dla Ciebie. Dostałaś ogromną szansę, nie spieprz tego.
-Marco. - wyszczerzyłam się, przypomniawszy sobie jego słowa sprzed kilku dni. Pochyliłam się do przodu, zaglądając w zielone tęczówki blondyna. Serca wszystkich dziewczyn, przebywających w Vapiano, zapewne zatrzymały się na ten krótki moment. -Gdzie Ty byłeś przez całe moje życie?
Odsunął się zdezorientowany, a gdy po paru sekundach ogarnął sytuację, oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Wszystko spakowaliście? - pytała po raz setny Ann-Kathrin, gdy szliśmy w szóstkę przez terminal dortmundzkiego lotniska. Marco wywrócił teatralnie oczami, na co cicho zachichotałam.
-Kochanie, odpuść. - Mario pogładził jej ramię. -Ewentualnie hotel wzbogaci się o kilka bezcennych przedmiotów.
Zerknęłam na Annę, dla której język niemiecki jawił się jeszcze jako czarna magia. Z politowaniem obserwowała tablicę przylotów i odlotów oraz znajdujące się wokół reklamy, z których nie rozumiała nawet słowa. Bobek czule przytulał ją do siebie, z kolei wysoki blondyn, stojący obok mnie, utkwił wzrok w znajdującej się za szybą płycie lotniska. Szturchnęłam go w ramię, dzięki czemu oprzytomniał.
-Pewnie brakuje Ci teraz Semira.
-Dużo o nim myślałam podczas weekendu. Czeka nas dość poważna konwersacja i boję się, że nie będzie przyjemna w skutkach.
-Ale brakuje Ci go.
-Tak. - bezradnie wzruszyłam ramionami. -Bo w tak romantycznej atmosferze przykrego rozstania z chęcią się do kogoś przytulę.
Zrozumiał aluzję. Zacisnął usta i objął mnie ramieniem, na co bez wahania oparłam głowę o jego klatkę piersiową, zamykając oczy. Uśmiechałam się sama do siebie, jak podjarana nastolatka, której wszystkie koleżanki zazdrościły starszego chłopaka. W Reusie rozpalało się ognisko ciepła i serdeczności, tak bardzo odczuwalne, że pomimo dwudziestu czterech stopni w połowie czerwca, ciężko było od niego odejść. Zapewniało niepohamowane poczucie bezpieczeństwa, którego szalenie pragnęłam.
-Sama mnie o to prosiła. - usłyszałam nad głową. Podniosłam jedną powiekę i dotarło do mnie, że Marco broni się przed piorunującym spojrzeniem Roberta. Gdyby był bazyliszkiem, Niemiec padłby martwy na kamienną posadzkę. Po chwili usłyszałam też stłumiony rechot Götze i karcący głos Anki.
-Co zamierzasz mu powiedzieć? - dociekał mój niedawny przewodnik po Dortmundzie. Zastanawiałam się tylko przez moment.
-Że prawdopodobnie podjęłam już decyzję, której nie zmienię.
Zmarszczył brwi, oczekując dokładniejszej odpowiedzi, lecz spiker ogłosił właśnie prośbę o podejście do barierki pasażerów podróżujących do Poznania. Po krótkim, ale treściwym pożegnaniu podążyliśmy w kierunku bramki, a trójka znajomych z Dortmundu zniknęła z naszego pola widzenia.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na początku chciałabym podziękować za wszystkie wyświetlenia! Nie jest to jakaś oszałamiająca liczba, ale dla mnie jako początkującego bloggera znaczy naprawdę wiele. Kilka razy sprawdzałam nawet, czy przez przypadek nie pokazuję własnych wyświetleń, ale na szczęście nie pomyliłam się :p Zatem DZIĘKUJĘ :)
Zamknęłam dwa tygodnie pobytu Leny w Dortmundzie w jednym rozdziale, aby nie rozdrabniać się nad jej zapoznaniem z Reusem. Ich znajomość będzie się jednak rozwijała w miarę stopniowo, choć czasami z treści wyniknie zupełnie inaczej... Wszystko ma swój czas :)
Co do wczorajszego gorącego newsa odnośnie siedmioletniego prowadzenia przez Marco auta bez prawa jazdy... Bardziej mnie to śmieszy niż przeraża :D Prędzej spodziewałabym się tego po Kevinie lub Aubie, bo blondas to na pierwszy rzut oka ułożony, porządny mężczyzna, ale co się stało, to się nie odstanie :) Klopp udzielił mu wsparcia, fani zapewne także stoją za nim murem, proponuję w prezencie gwiazdkowym kupić mu kurs prawa jazdy, co Wy na to? :p
Planuję zajrzeć z nowym rozdziałem w ramach prezentu świątecznego, przemyślę to jeszcze i zobaczę, czy korzystniejsze będzie opublikowanie go w środę czy już w Boże Narodzenie :) Macie ochotę poczytać sobie w święta? :)
Jeszcze raz zachęcam do wrzucania linków swoich blogów w zakładce 'Werbungen'.
Pozdrawiam, Monika :)
Rozdział jest świetny. Bardzo lubię czytać twoje rozdziały, bo nie kończą się za szybko i mega wciągają. Naprawdę fajnie się to czyta.Masz talent i cieszę się, że mogę czytać takie dobre opowiadanie :) A jeśli chodzi o prawo jazdy Marco, to też bym nie pomyślała, że może jeździć bez niego. Wygląda na porządną i przestrzegająca prawa osobę :) ale dobrze, że wyciągnął wnioski:) a jeśli chodzi o prezent świąteczny od ciebie to bardzo chętnie poczytam w święta twoje opowiadanie. Czekam na next. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOkey. Niedawno skonczylam czytac Twojego bloga i musze powiedziec, że baardzo mi się spodobał. Masz. świetny styl pisania. Potrafisz zaciekawic czytelnika. ;) A teraz rozdział. :D Myślę, że Lena zamieszka w Dortmumdzie. :) Postać Marco, którą zaprezenntowalas w swoim opowiadaniu wydaje sie byc bardzo tajemnicza. Co czyni to opowiadanie jeszcze bardziej wciągającym. Rozdział swietny. :) Pozdrawiam, buziaki. Ola ^^
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu niedawno, a przed chwilą skończyłam już czytać całość.
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest świetnie. Bardzo oryginalne, bo nie trafiłam na podobne nigdy :)
Lena, Marco... oboje są bardzo ciekawymi postaciami :)
Czekam na następny rozdział!
Pozdrawiam i życzę weny :3
Buziaki :*
Przeczytałam jednym tchem :) Jest ciekawie, tajemniczo i co najważniejsze, nic nie dzieje się zbyt szybko. Ja osobiście nie lubię jak akcja rozwija się tak, że trudno nadążyć, bo w normalnym, rzeczywistym życiu wszystko ma swój czas, swoje tempo. I w Twoim opowiadaniu również tak jest, co mnie bardzo cieszy. Hmm... podoba mi się to w jaki sposób rozwija się znajomość Leny i Reusa. Podoba mi się również to, jak naturalnie się to dzieje, nie za szybko i gwałtownie, nie nienaturalnie. Mam nadzieję, że stopniowo Marco zaufa jej na tyle, by podzielić się z nią swoimi tajemnicami, niepokojami. Liczę na to.
OdpowiedzUsuńJuż to pisałam, ale powtórzę- jestem fanką Twojego opowiadania. Na pewno będę śledzić. Dziękuję, że informujesz mnie o nowych rozdziałach. Ostatnio mam tak wiele na głowie, że często nie ogarniam gdzie byłam i co czytałam, a co nie. Pozdrawiam i oczywiście poproszę rozdział na Święta. Chętnie przeczytam.
Chciałabym Wam powiedzieć, że zaprzeczacie wszystkim moim teoriom, którymi karmiłam się przy pisaniu każdego rozdziału tego opowiadania :) Otóż przyznaję szczerze, że byłam i nadal jestem stuprocentowo przekonana, iż nie ma w nim ani krzty tajemniczości, w ogóle nie jest ciekawe, bo akcja jest nadzwyczaj prosta, a sposób, w który przelewam swoje myśli na papier nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jestem naprawdę mocno zaskoczona, że do tej pory mogę czytać same pozytywne komentarze i nie ukrywam, że jestem dumna i poważnie podbudowana, by robić coś dalej w tym kierunku :)
OdpowiedzUsuńW kwestii opowiadania - zdecydowałam się wrzucić 5. rozdział w pierwsze święto, gdyż środowe szaleństwo przedwigilijne nie będzie sprzyjało surfowaniu w internecie (przynajmniej mnie :)). Możecie oczekiwać nowości we wczesnych godzinach popołudniowych.
Odnosząc się nieco do treści i jednocześnie chcąc Was zachęcić do pozostania, przeglądając części napisane do tej pory, dochodzę do wniosku, że im dalej, tym lepiej mi wychodzi (jeszcze kilka tygodni temu myślałam, że jest na odwrót). Nie macie nawet pojęcia, jak bardzo mnie kusi, by powiedzieć Wam, czy na przestrzeni siedemnastu rozdziałów, które jak na razie stworzyłam, Lena już mieszka w Dortmundzie, czy między nią a Marco zaiskrzyło, jak potoczyła się sprawa jej związku z Semirem... Mam nadzieję, że uda mi się Was zaskoczyć :)
Pozdrawiam i dziękuję, że jesteście, to naprawdę dużo dla mnie znaczy! :))
Świetny blog! :D Jestem pod wrażeniem :D Miło się czyta, budujesz fajne zdania, opisujesz też bardzo fajnie, dzięki czemu łatwo jest sobie wyobrazić zaistniałą sytuację :D Blog bardzo ciekawy i z ogromną chęcią poczytałabym w święta :D :D :D Życzę Wesołych i spokojnych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku! :D Dużo prezentów i dużo weny :D Pozdrawiam cieplutko :))) - Karu ;d
OdpowiedzUsuń