Strony

12 marca 2015

21. Is it a damn advisable plan?

   Po raz kolejny obudziłam się w łóżku Reusa, lecz jego nie było obok. Przeciągnęłam się leniwie, zastanawiając się, gdzie go wywiało. Być może brał prysznic lub wyszedł pobiegać albo po prostu zasnął w końcu nad włączonym telewizorem, co w dniu dzisiejszym naturalnie do niego pasowało.
   Usiadłam na posłaniu opierając plecy o puszystą poduszkę i wtedy otworzyły się drzwi. Marco pojawił się w sypialni trzymając sporych rozmiarów tacę z jedzeniem. Przetarłam pięściami oczy, by zyskać pewność, że już nie śpię.
   -W ramach podziękowania za doprowadzenie mnie do stanu używalności przygotowałem dla Ciebie śniadanie. - uśmiechnął się szelmowsko, stawiając posiłek na szafce nocnej, po czym wrócił do łóżka. -Grzanki z krewetkami w sosie pomidorowym. Może być?
   -Boże! - jęknęłam, zakrywając usta dłonią. -Zrobiłeś to sam? Błagam, powiedz, że ktoś Ci pomógł, w inną wersję nie uwierzę.
   -Nie ubliżaj mi. - odpyskował, rozbawiony moją zszokowaną miną. -Może nie uchodzę za mistrza kuchni, ale nie żywię się samymi fast foodami i piwem. Czasami wyczaruję jakieś dobre żarełko.
   -Marco. - zaczęłam, z trudem hamując łzy prawdziwego wzruszenia. -Pierwszy raz dostałam od chłopaka śniadanie do łóżka. Czuję się jak rozkapryszona córeczka bogatego tatusia. Jesteś bezkonkurencyjny, dziękuję.
   Blondas parsknął dźwięcznym śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Spożywając danie zachwalałam jego umiejętności kulinarne, które kwitował wspomnieniami z rodzinnej kuchni. Mając dwie starsze siostry wraz z tatą byli skazani na wspieranie ich w gotowaniu, co z początku nieszczególnie im odpowiadało, dopiero z czasem zrozumieli, iż wyniosą z tych lekcji cenne wskazówki na przyszłość.
   Siłą wpakowałam mu do ust ostatnią grzankę, gdyż nie potrafił pojąć, iż mój żołądek ma zdecydowanie mniejszą pojemność, niż założył. Mało brakowało, a poprzez uduszenie wprowadziłby swą osobę do grobu, bo jego iPhone dość niespodziewanie powiadomił go o nieodebranym sms-ie. Zsunął się z łóżka i niespiesznie odblokował ekran.
   -Yvonne zaprasza mnie do siebie na obiad. - mruknął, wpatrzony w wyświetlacz. -Cholera, chyba przysięgałem ostatnio Nico, że zabiorę go do wesołego miasteczka... Pojedziemy razem?
   -Nie zaczynaj. - pogroziłam mu palcem. -Twoja siostra mnie nie zna, nie będę czuła się komfortowo. Umówię się z Anką, dawno jej nie widziałam.
   -Zostawisz mnie na pastwę losu z siostrzeńcem? - marudził. -Ma straszny charakter, po mamusi.
   -Albo po wujku. - mruknęłam pod nosem i roześmiałam się pod wpływem uderzenia w żebro. -Żartowałam, po wujku odziedziczy zdolność podrywania dziewczyn.
   -Zabawne. - fuknął wrzucając smartfon do kieszeni. -Z drugiej strony... Może masz trochę racji?
   -Jeśli podzielisz się z nim tą wyjątkową skromnością, nie będzie najdrobniejszego nawet problemu.
   Reus spiorunował mnie wzrokiem bazyliszka, a ja zwinęłam się w kłębek, usiłując odpędzić histeryczny atak śmiechu.


   Po odwiezieniu przyszłej bratowej do mieszkania wpadłam do posiadłości Reusa totalnie wykończona, z marzeniem zaserwowania sobie kakao i zaciągnięcia się jego aromatycznym zapachem. Miałyśmy wyjść na małą kawę, wylądowałyśmy natomiast w jednym z większych dortmundzkich centrów handlowych, obładowane zakupami. W mgnieniu oka rozpakowałam więc nowe zdobycze i pofrunęłam do kuchni, by zagotować mleko. Kilka minut później siedziałam w salonie owinięta kocem, z kubkiem pożądanego napoju w dłoniach. Początek września zaszczycił Zagłębie Ruhry cudowną pogodą, lecz wieczory wychładzały już ostatki letniego powietrza.
   Marco nie zapowiedział, o której wróci, a ja nie zamierzałam nękać go telefonami, włączyłam zatem laptopa i po sprawdzeniu facebookowych nowinek rozpoczęłam przegląd portali plotkarskich. Nie miałam pojęcia, po co to robię, łapałam się natomiast na tym, że pustka, powodowana nieobecnością blondasa, niemiłosiernie mi doskwiera. Ja nie dzwoniłam, ale on także i pomimo, iż przebywał w obrębie rodzinnego miasta, martwiłam się, czy wszystko z nim w porządku. Ufałam mu jednak na tyle, że zapewne nie życzył sobie, abym drżała o jego bezpieczeństwo.
   Brak skupienia zadecydował o zakończeniu serfowania w internecie, aczkolwiek zanim odstawiłam sprzęt, wpisałam w wyszukiwarkę link do strony Lecha Poznań. Ciekawiło mnie, czy zespół dokonał przedsezonowych wzmocnień, kto zastąpi Bobka w napadzie i jak sprawują się nowi piłkarze. Czy Artjoms Rudnevs zwalczył ciążącą na nim presję i już stał się godnym podziwu napastnikiem.
   Wreszcie coś przykuło moją uwagę. Wnikliwie oglądałam teraz zdjęcia z imprezy inaugurującej ligę. Łotysz miał naprawdę przepiękną żonę, Peszkin założył tragicznie śmieszny krawat, odzwierciedlający za to jego charakter, Bosy na każdej fotce przywdziewał głupi wyraz twarzy, Semirowi towarzyszyła urocza szatynka o błękitnych tęczówkach... Zaraz. Urocza szatynka o błękitnych tęczówkach. Niemal oparłam czoło o ekran, gapiąc się na załączoną fotografię jak nienormalna. Boże. Nie. To niemożliwe. Czy oni... To cholerne, celowe zagranie?
   Niecałą sekundę później łączyłam się z Linettym, bez opamiętania wbijając paznokcie w przytulny dywan, na którym usadowiłam się po pierwszym szoku. Moje dłonie drżały, gardło boleśnie piekło, a ciałem wstrząsały nieprzyjemne dreszcze. Nie byłam pewna, czy zdołam wypowiedzieć choćby słowo.
   -Lena... - usłyszałam ciepły, kojący głos Karola po drugiej stronie. -Tylko spokojnie, nie wpadaj w panikę.
   -Powiedz mi tylko, czy to prawda. - krztusiłam się własną śliną. -Czekali na moją kapitulację i emigrację z Polski, tak?
   -Uwierz, tłumaczyliśmy im, że to słaby pomysł, ale nic do nich nie docierało... Staraliśmy się. Tak bardzo mi przykro... Štilić to palant, teraz to widzimy.
   -Dziękuję, Karol. - szepnęłam lakonicznie. -Tyle mi wystarczy.
   -Lena, nie załamuj się, pamiętaj, że...
   -Nie szukam litości, daruj. Porozmawiamy innym razem, okej? Przepraszam.
   Operowałam obecnie aparatem jak w transie. Ucięłam krótką pogawędkę o bolesnych faktach z młodym lechitą i wybierałam już kolejny numer. W myślach układałam odpowiednie do nadchodzącej konwersacji zdania. Zasługiwała na to.
   -Cześć. - wypaliła sucho do słuchawki. Wzięłam głęboki wdech, by nie rozbić smartfona o przeciwległą ścianę.
   -Ty wredna suko. - warknęłam bez zahamowań. -Pierdolona dziwko. Lepiej Ci teraz, co? W najbardziej przerażających snach nie wyobrażałam sobie, że tak impertynencko odbijesz mi chłopaka.
   -A czego oczekiwałaś? - ironizowała nie wychodząc z roli. -Szczerze, moja droga, mam to gdzieś. Semir jest teraz naprawdę szczęśliwy i dostaje ode mnie to, czego chce. Kocham go, rozumiesz? Jesteśmy najwspanialszą parą pod słońcem i nic Ci do tego, więc zamknij już buzię.
   -Matko, jesteś piracką kurwą. Cholerną zdzirą, dającą dupy mojemu facetowi, bo od początku właśnie tak to miało wyglądać. Jak długo Cię posuwa? Miesiąc, dwa? A może cały rok?!
   -Kochanie, dobra rada: uciekaj do swojego blondaska, bo po tej wiązance przekleństw mniemam, że dziś jeszcze Cię nie zaspokoił. Żegnam, nie dzwoń do mnie więcej.
   -Kurwa, nienawidzę Cię. Nienawidzę Cię, słyszysz?! - wrzasnęłam po raz ostatni, ponieważ w głośniku rozbrzmiewał już sygnał zerwanego połączenia. Cisnęłam komórką o podłogę i wtuliłam twarz w wykładzinę. Dawno nie czułam się jak podłe ścierwo, a teraz godność odebrało mi parę zdjęć w sieci i dwie rozmowy telefoniczne, które obróciły moje chaotyczne życie o kolejne 180 stopni.


<Marco>
   Z ulgą zatrzymałem auto na podziemnym parkingu i wsiadłem do windy, w pośpiechu szukając kluczy do mieszkania. Chrześniak dał mi ostro popalić, ale niepokoiło mnie głównie to, że smartfon Leny prawie od dwóch godzin był nieaktywny. Przyjmowałem do wiadomości, iż prawdopodobnie padła bateria, ale sto dwadzieścia minut to wystarczająca ilość czasu na jej naładowanie. Tymczasem wciąż milczała.
   Do środka wpadłem jak oparzony, a moje oczy podrażniła pusta butelka Jacka Danielsa, pozostawiona przy nodze stołu. Doskonale pamiętałem moment, w którym zabrałem ją Marcelowi i Robinowi na Ibizie, bo zwyczajnie zamówili o jedną za dużo. Z wahaniem wziąłem ją do ręki i wrzuciłem do kosza. Co do cholery skłoniło Lenę do opróżnienia jej zawartości i jak ją w ogóle znalazła?
   Szedłem do jej pokoju z nadzieją, że po prostu śpi, dopóki nie dotarły do mnie dźwięki zdradzające jej położenie w łazience. Szarpnąłem klamkę i zobaczyłem ją pochyloną nad muszlą sedesową. Zdając sobie sprawę z mojej obecności, zatrzasnęła ją i osunęła się na płytki. Zaobserwowana sytuacja osłupiła mnie na tyle, że dopiero po kilku minutach byłem w stanie zareagować.
   -Co Ty wyprawiasz, dziewczyno?! - próbowałem ocucić ją najdelikatniej, jak umiałem. -Jasna cholera, spójrz na mnie. Lena, słyszysz, co do Ciebie mówię?
   -Zostaw mnie. - odpowiedziała słabo, aż ugięły się pode mną kolana. -Jesteś kolejnym błędem w moim życiu, Reus. Nie chcę Cię znać, brzydzę się Tobą.
   -Ktoś tutaj był? - zgadywałem doprowadzony do ostateczności. Jej słowa rozbiły mnie na milion kawałków, jak stłuczony wczoraj półmisek. Nieważne, że zalała się w trupa. Zabolało.
   -Tak... Nie... Nie wiem... Chcę... On...
   -Co on? Jaki on? Przyznaj, z kim się spotkałaś? Lena, nie zasypiaj, błagam. Nie zniosę tej niepewności.
   Nawet się nie poruszyła. Najzwyczajniej w świecie zamknęła oczy, a jej głowa opadła na moje ramię. Zmuszony do walkowera, zaniosłem ją do łóżka, całując w czoło na dobranoc, a sam wróciłem do salonu w celu odszukania dowodów zbrodni. Druga z rzędu nieprzespana noc właśnie stała przede mną otworem.


<Lena>
   Głowa pulsowała bezlitośnie, jak po burzy mózgów o wysokim stopniu zaawansowania. Gardło paliło i domagało się choćby szklanki czystej, mineralnej wody. Zmęczone ciało odmawiało posłuszeństwa i siłą zmuszało do pozostania w łóżku. Ściślej rzecz ujmując: rozpoczęłam nowy dzień pod znakiem największego, życiowego kaca. Kaca-mordercy, kaca-niszczyciela, kaca-cierpienia.
   Boże Święty. Nie przeżyłabym szoku, gdyby po opuszczeniu pokoju okazało się, że Marco spakował moje rzeczy i wystawił za drzwi. Nie zaskoczyłby mnie nawet fakt, że wyprowadził się z własnego mieszkania, wszelkimi sposobami uciekając od przebywania ze mną w jednym lokum. Z dokładnością co do sylaby pamiętałam słowa, które wczoraj padły z moich ust pod jego adresem. Bałam się choćby pomyśleć, jak bardzo go zraniłam, wiedziałam jednak, że muszę to jak najszybciej odkręcić, dlatego ubrałam się pospiesznie i po przepłukaniu twarzy strumieniem chłodnej cieczy wyszłam, by go poszukać.
   Siedział na blacie kuchennym, pogrążony w lekturze. Cholernie negatywny znak. Reus niewyciągnięty na kanapie po treningu to rzadkość, a Reus czytający książkę to kompletna nowość. Powoli podniósł głowę, lustrując mnie spod przymkniętych, wyczerpanych powiek.
   -Ładnie wyglądasz. - zakpił, odkładając powieść. -Nigdy nie sądziłem, że podnieci mnie widok pijanej dziewczyny.
   -Nie dobijaj mnie. - poprosiłam cicho wchodząc do kuchni. Zaspokoiłam pragnienie i kiedy odstawiłam naczynie, blondas zamknął mi drogę powrotną, przypierając do bocznej ściany lodówki.
   -Co Ty odpierdalasz? - warknął, zabijając mnie samym wzrokiem. -Miej świadomość, że prawie doprowadziłaś mnie do obłędu. Myślałem... Ech, nieważne.
   -Przepraszam. To niczego nie zmieni, nie cofnę czasu, ale naprawdę przepraszam. Zachowałam się mega nieodpowiedzialnie.
   -Wpierałaś mi, że od osiemnastych urodzin nie przesadzasz. Zaufałem Ci, a Ty odstawiłeś szopkę! Podejrzewałem Cię już nawet o masochizm. - odsunął się, oddając mi trochę wolności.
   -Bardzo jesteś zły? - anemicznie ujęłam jego dłoń, na co znów z kąśliwym uśmieszkiem wbił we mnie swoje tęczówki.
   -Zły? Lena, jestem wkurwiony. Mogłaś przynajmniej zamknąć drzwi balkonowe! Przez całą noc nie zmrużyłem oka, bo z Twojego bełkotu wywnioskowałem, że ktoś Cię... Błagam, nie każ mi kończyć. Nadal mam mdłości, gdy sobie o tym przypominam.
   -Wybacz, tak cholernie mi głupio... Jeśli chcesz, jeszcze dziś przeniosę się do Lewego.
   -Co? - zerknął na mnie z niedowierzaniem, mocniej ściskając nasze splecione dłonie. -Okej, popełniłaś błąd, ale kto się nie gubi? Nie przejmuj się, przejdzie mi, ale nie ukrywam, że zawiodłem się na Tobie.
   -Jeżeli jest coś...
   -Obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz. Nigdy. Wprawdzie moi kumple stracili pretekst, by wpaść z kolejną, niezapowiedzianą wizytą, ale i tak wolałbym oglądać ich przepite mordy sto razy bardziej niż Ciebie półprzytomną w mojej łazience. Ale nie wracajmy do tego. - uniósł kąciki ust w nieznacznym uśmiechu, co pozwoliło mi rozluźnić spięte mięśnie.
   -Byłam przekonana, że wydasz mi polecenie tłumaczenia się z takiego zachowania.
   -Zamierzałem. - westchnął i usiadł na stojącym za nim fotelu. -Ale kiedy w nocy przeszukiwałem mieszkanie, nadziałem się na Twój rozładowany laptop. Podłączyłem go do prądu i zobaczyłem co nieco. Dopiero wtedy się uspokoiłem, dotarło do mnie, kim jest ten 'on' i w jaki sposób Cię skrzywdził.
   -Cieszę się, że nie muszę Ci tego powtarzać.
   -Lena. - Marco poklepał swoje kolana, więc zgodnie z prośbą, obciążyłam je masą swojego ciała. -Przykro mi, że facet, którego kochałaś, nie potrafił docenić Twojego uczucia. Uwierz, świetnie wiem, o czym mówię, bo Caro też zostawiła mnie z podobnego powodu i wariowałem przez to tak samo, jak Ty. Z czasem odkryłem jednak, że załamywanie się związkiem, który dla drugiej strony nie ma przyszłości, mija się z celem. Wiesz, kiedy to ogarnąłem? - zaprzeczyłam. -Kiedy poznałem Ciebie.
   Mrugnął do mnie, a po chwili zachichotał cicho, rozbawiony zapewne wyrazem mojej twarzy. Z pewnością wyglądałam komicznie z rozchylonymi z onieśmielenia ustami. Blondas leniwie pokręcił głową i opuszkami palców starł wypływające z moich oczu pojedyncze łzy.
   -Pocałuj mnie, Marco. - szepnęłam do zdębiałego piłkarza, zatapiając się w jego jasnych źrenicach. -Pocałuj mnie i nie wahaj się w nieskończoność.
   Zmarszczył nos, ale ponawianie sugestii nie było konieczne. Delikatnie dotknął moich ust, po czym szybko musnął je wargami. Na początku ostrożnie, później odważniej i w końcu namiętnie. Przylgnęłam do niego, podczas gdy gładził moje włosy, oplatając talię drugą ręką, jakby bał się, że ucieknę. Zaczęliśmy ze sobą współpracować, być może dlatego zatrzymał mnie przy sobie, gdy przerwałam mu na kilka sekund. Chciałam go czuć, jego dotyk, oddech, obecność, nie zważając na konsekwencje, na ból, jaki to może przynieść. Pojmowałam, że to nie jest dla nas bezpieczne, ale już od dawna nie sprzeciwiałam się naturze, która kazała mi nienawidzić jego istnienie. Stał się moim uzależnieniem, na które nie skonstruowano lekarstwa. Cofnął się nagle, oddychając ciężko, lecz nasze twarze wciąż dzieliło przeklęte kilka centymetrów. Wtuliłam się w niego, opierając głowę na silnym ramieniu Niemca.
   -Szlag by to trafił. - zaklął pod nosem. -Łudziłem się, że potrafię gniewać się na Ciebie dłużej niż pół godziny. Żyłem w błędzie. I wcale nie jest mi z tym źle.


   -Śpisz? - usłyszałam i odwróciwszy głowę w stronę dźwięku, napotkałam Reusa opartego o ścianę przy drzwiach.  -Kurde, Lena. Nic dzisiaj nie jadłaś, nie jesteś przypadkiem głodna?
   -Marco, czy Ty nigdy nie wypiłeś pół flaszki Jacka Danielsa? Przypomnij sobie. Czy chociaż raz po takim wydarzeniu naszła Cię ochota na jakikolwiek posiłek? Nawet na najmniejszą kanapkę?
   -Odpowiadam z myślą o moich przyjaciołach: nie. Nigdy nie wybiją mi z głowy dnia po imprezie na wakacjach, na której się spotkaliśmy. Całe popołudnie spędzili na jachcie, użalając się nad sobą, a wieczorem wyskoczyli na piwo. Chorzy ludzie, serio.
   -Chciałabym ich poznać i porównać z Tobą. Strasznie im docinasz, a prawdopodobnie jesteście siebie warci. - odgryzłam się unosząc brwi.
   -Właśnie z tym do Ciebie przychodzę. Zgadałem się z nimi i jesteśmy umówieni na czwartek. My, znaczy Ty i ja. Spokojnie, Maleńka, Marcel ma dziewczynę, przyjdą razem. - zapewnił, poruszony moim grymasem. -Skoro pod moją nieobecność upijasz się do nieprzytomności, czuję obowiązek zorganizowania Tobie wolnego czasu. Mogę umrzeć, ale nie z ręki Roberta Lewandowskiego.
   -Nie widzę problemu. Chętnie się z Tobą wybiorę.
   -Mówisz poważnie? - szerzej otworzył oczy, do czego zaraz dodał szeroki uśmiech. -Super. A na mecz za dwa tygodnie dasz się namówić?
   Westchnęłam wykrzywiając dolną wargę. Blondas próbował przekupić mnie maślanymi oczkami, jak parę tygodni temu Bobek, gdy wyciągał mnie na przedsezonowy trening. Ubolewałam nad tym, że nie miałam serca sprzeciwiać się litościwym błaganiom moich najbliższych, aczkolwiek w kwestii nawiedzania stadionów brawurowo walczyłam o swoje.
   -Moje pojawienie się na trybunach nie wpływa na Twoją formę pozytywnie. - wykręcałam się z myślą o półfinałowym spotkaniu Niemiec w ramach Mistrzostw Europy z Włochami. -A zakładam, że zależy Wam na zwycięstwie.
   -Bez Ciebie nie idę. - rzucił urażony, krzyżując ręce na piersi. -Poważnie, zadzwonię do Kloppa i przekażę, że nie zagram z powodu grypy. Może jeszcze się nie przekonałaś, ale czasami dobrze ściemniam.
   -Okej, zgadzam się! - skapitulowałam dość szybko, rozbawiona i zaintrygowana pogróżkami Reusa. Podszedł do mnie, a jego wilgotne wargi spoczęły na moim czole.
   -Dziękuję, Mała. - mruknął mi nad uchem. -A teraz prześpij się, proszę, bo nadal kiepsko wyglądasz. Zajrzę do Ciebie wieczorem, jak sam nieco odpocznę, okej?
   Z troską wygładził moje rozwiane włosy i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Na początku przepraszam za kumulację przekleństw. Może nie były konieczne, ale starałam się nadać sytuacji odpowiedni charakter.
Wrzucam nieznacznie, ale jednak wcześniej, ponieważ nie mogłam pozostać obojętna na 10 tysięcy wyświetleń, które przekroczył mój blog. Nie wiem, jak to zrobiłyście, ale kocham Was całym żółto-czarnym serduszkiem i dziękuję, że jesteście ❤
Bis bald ♡

5 komentarzy:

  1. Wspaniały, wspaniały i jeszcze raz wspaniały, naprawdę cudo jak zawsze. :) no to Lenka zaszalala z tym jackiem danielsem xD troska Marco aww :) czekam na next, pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Agresja Leny była porażająca, hahah :D Ale świetna ;p Zaskoczyło mnie to, że się upiła O.o Jednak każdemu się zdarza taki stan załamania, więc można ją jakoś usprawiedliwić :p Marco - normalnie z każdym rozdziałem coraz bardziej kochany :D Ten jego gniew mniejszy, niż pół godziny hahah :D Cieszę się, że powoli im się jakoś układa i mam nadzieję, że Lena da się następnym razem namówić na spotkanie z Nico :D
    Życzę weny i czekam z niecierpliwością na następny rozdział!! :* Pozdrawiam :* - Karu ;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, że niebardzo wyszła mi ta scena 'agresji', ale siedziałam nad tym dość długo i nie potrafiłam wymyślić nic innego, więc byłam zmuszona zostawić tak, jak jest :p
      A wena... Cóż, przydałaby się, bo nie napisałam nic prawie od miesiąca...

      Usuń
    2. Wyszło bardzo dobrze :)) Wena - kiedy jej nie ma, po prostu kumuluje się, żeby w pewnym momencie powrócić z większą mocą :D W końcu się zjawi, zobaczysz ;)) -Karu ;d

      Usuń
  3. Cudowny jak zwykle! Nie wyobrażam sobie teraz większej kłótni pomiędzy Leną a Marco!
    Mam nadzieję że wszystko się ułoży i będą w końcu razem.
    Czekam na następny kochana! Wszystkiego dobrego x

    OdpowiedzUsuń