27 lutego 2015

19. That distance is lesser and lesser

''Miłość to albo pozostałość po czymś, co kiedyś było wielkie, albo cząstka tego, co kiedyś rozwinie się w coś wielkiego, ale w obecnej swej postaci nie daje nam zadowolenia, daje znacznie mniej, niż się oczekuje."
   Słowa nie stanowiły dobra koniecznego. Najlepszym lekarstwem na trudności w odpowiednim poskładaniu zdań jest milczenie. W tej postaci nie krępuje, nie przeraża, jedynie uspokaja i pozwala ogłupiałemu mózgowi pomyśleć. Odprężenie, jakie przynosi ogłuszająca wręcz cisza sprawia, że głowa zaczyna logicznie pracować i przygotowuje do poważnej rozmowy, mogącej zaważyć na całym dotychczasowym życiu. Potrafiącej odmienić je do tego stopnia, iż przestaniesz wierzyć, że napotykane nieszczęścia są kłodami rzucanymi pod nogi, od których nie istnieje wyzwolenie. Przecież człowiek sam walczy o swoją przyszłość, tworzy własną historię, zmienia bieg wydarzeń. Jest kowalem swojego losu.
   Przebudziłam się w łóżku, które poznałam jakiś czas wcześniej. Wygładziłam nieskazitelnie białą pościel, przywołując wspomnienia dnia, dzięki któremu zrozumiałam, że idę niewłaściwą drogą, bo ta wyprowadzi mnie w pole. Wiedziałam, byłam pewna jak nigdy przedtem, co robić, jak reagować, gdzie ostrożnie stąpać po ziemi. Ostatnie doświadczenia wiele mnie nauczyły, dostałam porządną lekcję od swojego rozumu.
   W absolutnej ciszy opuściłam sypialnię, wpadając po chwili do salonu. Nawet nie musiałam go szukać. Stał zwrócony w kierunku okna, podziwiając panoramę miasta, jego miejsca na ziemi, które kochał równie mocno, jak futbol. Na stole poniewierała się pusta butelka po piwie, obok nieaktywny iPhone i nieznaczna ilość zgniecionych w pył czasopism. Trzy elementy zupełnie ze sobą nie współgrające, co pchnęło mnie do wykonania pierwszego kroku. Bezszelestnie przysunęłam się do blondyna i ostrożnie ujęłam jego dłoń, zamykając ją w swojej. Drgnął niewyczuwalnie, jedynie w ten sposób dając mi do zrozumienia, że żyje.
   -Marco... Przecież Ty nie pijesz... I zawsze odbierasz telefony... I nigdy nie czytasz brukowców... - szepnęłam na początek, nie chcąc go wystraszyć. Uniósł ku górze prawy kącik ust, co uznałam za mały promyczek nadziei. 
   -Zakładam maskę, gdy nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić.
   -Jeśli sądzisz, że umiesz mi naściemniać, to odpuść, dzisiaj na pewno nie podołasz. Chodź, pogadamy. - delikatnie pociągnęłam go za rękę, nie ruszył się jednak z miejsca, za to wbił we mnie pełne żalu spojrzenie, przeszywające moje serce na wylot.
   -Nie mamy o czym. - burknął, znów wpatrując się w szybę. Zmarszczyłam brwi i zmusiłam go do opuszczenia zagrzewanego on jeden wie, jak długo, kąta swojego mieszkania.
   -Nie dyskutuj ze mną. - pogroziłam mu palcem, gdy siedzieliśmy już na kanapie. -To ja będę teraz wrednym dziennikarzem.
   -Lena, proszę Cię. Powiedziałem już wystarczająco dużo, a Ty wystarczająco dużo słyszałaś. Nie mam zamiaru się pogrążać.
   -Chcę tylko, byś wytłumaczył mi parę rzeczy. Dasz radę, prawda? - nasze oczy spotkały się po raz kolejny, na dłuższy moment. Blondas westchnął. 
   -Spróbuję.
   -Wtedy na lotnisku... Mówiłeś poważnie? - zaatakowałam prosto z mostu, lecz odczuwałam silną potrzebę szybkiego pozbierania faktów. Potrzebowałam tej wiedzy.
   -Tak. - Marco też nie owijał w bawełnę. Uważnie oglądał teraz swoje paznokcie. -Robert wprawdzie umiejętnie mnie podpuścił, ale rzuciłem mu w twarz tym, co leżało mi na sercu i powinienem tego żałować, ale z drugiej strony cieszę się, że już wiesz.
   -To nie daje mi spokoju... Nadal nie mogę uwierzyć, że...
   -Że się nie domyśliłaś? - przerwał mi z sarkastycznym uśmiechem. -I dobrze. Łatwiej wtedy ukrywać uczucia.
   -Byłam przekonana, że masz dziewczynę... Nie wspomniałeś o niej ani słowem, Mario także, natomiast Ann-Kathrin twierdziła, że kogoś kochasz...
   -Nie zdradziłbym swojej partnerki. - dokładnie wycedził każdą sylabę. -Gdybyś o tym wiedziała tamtej nocy, zrozumiałabyś, że nie jestem w związku. Zanim przeprowadziłem się do Dortmundu nie wyobrażałem sobie, że istnieje kobieta, która potrafi dać mi więcej szczęścia, niż Carolin. Nie widziałem świata poza nią. Sądziłem, że jest nam ze sobą dobrze, przez co nie dostrzegałem, że coraz bardziej oddalamy się od siebie. Zostawiła mnie dzień przed ostatnim ligowym spotkaniem ubiegłego roku, po prostu spakowawszy swoje rzeczy. Rozegrałem wtedy jeden z najgorszych meczy w życiu.
   -Ona Cię nie doceniała.
   -Jej punkt widzenia znajdował w pewnym sensie uzasadnienie. - Reus stopniowo się nakręcał. -Kiedy potrzebowała mojej bliskości najbardziej, wyjeżdżałem z klubem. Brakowało nam czasu na zwyczajne rozmowy, wszystko kręciło się wokół piłki, po czym odsypiałem zarwane przez ligę noce. Nic dziwnego, że w końcu przestała tolerować mój tryb życia. I tak długo go znosiła.
   -Najzwyczajniej nie przygotowała się do tej miłości. Kochała Ciebie, ale nienawidziła Twojej pasji. To nie mogło się udać.
   -Przez cztery lata nam wychodziło. - uśmiechnął się pod nosem. -Łudziłem się, że przenosiny do Borussii coś zmienią. Mario bardzo mi pomógł, zaczęło się nawet układać i wtedy Lewy Cię przywiózł. W najgorszym z możliwych momentów, bo znów wpadłem w to piekło.
   -Dzięki. - mruknęłam, aktorsko urażona.
   -Nie zrozum mnie źle. - posłał mi błagalne spojrzenie. -Nie radziłem sobie. Przyznanie się przed Tobą nie wchodziło w grę, bo miałaś chłopaka i uznałabyś mnie za wariata. Wiesz, jak kretyńsko się czułem, gdy ciągle mi powtarzałaś, że moja dziewczyna jest szczęściarą? Tylko niespełniona miłość do Ciebie bolała mnie wtedy bardziej.
   -Teraz też boli? - nie od razu uzyskałam odpowiedź. Wtuliłam się w niego, na co przycisnął mnie mocniej do swego ciała, obejmując ramieniem w talii. Przez pewien moment odnosiłam wrażenie, że nie oddycha, ale słyszałam przyspieszone bicie jego serca, co mnie paradoksalnie uspokajało.
   -Mniej. Za to dosłownie zabija mnie to, że cierpisz. Przeze mnie.
   -Cierpię, bo nie potrafię dać Ci tego, czego ode mnie oczekujesz. Nie kocham Cię tak, jakbyś chciał, Marco. Wybacz mi, na razie musisz się z tym pogodzić.
   -Na razie? - spostrzegawczo uniósł brwi. Uniosłam głowę, by przeanalizować wypisane na jego twarzy emocje.
   -Daj mi szansę. Bądź cierpliwy, nie zapowiedziałam, że moje uczucia względem Ciebie definitywnie nie ulegną zmianie. Obiecaj mi, że nie odejdziesz, a zrobię wszystko, żebyś któregoś dnia usłyszał ode mnie te dwa piękne słowa. Okej?
   Przenikał do mojego wnętrza poprzez oczy, aż zaczęło robić mi się słabo. Zauważył to. Odwrócił głowę, a ja ujęłam jego podbródek i lekko musnęłam wargi blondasa, potwierdzając ostatnie słowa. Gdy pozwolił, bym się odsunęła, na powrót ułożyłam się na jego torsie, po czym zatopił usta w moich gęstych włosach.
   -Obiecuję.


<Marco>
   -Lena, zlituj się i wyłaź już z tej łazienki! - krzyknąłem po raz kolejny, waląc do drzwi. Moja partnerka na dzisiejszy bankiet nie wykazywała nawet odrobiny pośpiechu i od pełnej godziny stroiła się w toalecie, najpewniej nie spoglądając na zegarek. Mało tego, jej uroda naprawdę nie wymagała perfekcyjnego makijażu czy idealnie dobranej sukienki, zatem na samą myśl o efekcie końcowym wolałem trzymać się blisko ściany.
   -Zamknij się, Reus! - usłyszałem w odpowiedzi, na co przewróciłem oczami i uderzyłem otwartą dłonią w czoło. -Założyłeś krawat, o który Cię prosiłam?
   -Nie zrobię tego ani za milion dolarów ani za zburzenie Muru Chińskiego. Sam garnitur przyprawia mnie o mdłości.
   -Lepiej się zastanów, bo za chwilę się rozmyślę i pojedziesz sam!
   -Wygrałaś. - warknąłem wystarczająco głośno, by usłyszała moją irytację. -Zrobię to tylko i wyłącznie dla Ciebie. Spotykamy się za dziesięć minut w holu. Dziesięć minut!
   -Jasne, kochanie. Uważaj, bo nie zdążysz.
   Uśmiechnąłem się sam do siebie i zajrzałem do sypialni w celu odszukania marynarki, będącej brakującą częścią mojego kompletu. Jednak to wcale nie wieczorny outfit czy imprezowy nastrój wprawiały mnie w świetny humor. Jego jedyną przyczyną była blondwłosa Polka, od paru dni przebywająca w moim mieszkaniu. Nie chciała wracać do Lewego, została tutaj. Próbowała mnie pokochać pomimo bólu, jaki zadał jej były chłopak i mając tą świadomość, potrafiłem uzbroić się w cierpliwość. Boże. Co za cudowne uczucie. Co za cholernie cudowne uczucie, zyskać zaufanie tak delikatnej kobiety i móc ja zdobywać. Z przerażającej otchłani piekła przeniosłem się trzy metry nad niebo, na drugi koniec świata, gdzie spokojnie na nią czekałem. Wiedziałem, że nasza relacja zmierza w dobrym kierunku.
   Stałem przed lustrem i kończyłem wiązać ten przeklęty krawat, gdy uświadomiłem sobie, że znów zapodziałem gdzieś flakonik z moim ulubionym zapachem Hugo Bossa. Nie potrafiłem znaleźć mu stałego miejsca i zawsze przez to cierpiałem. Inna opcja głosiła, że Götze ukrył go w tylko jemu znanym zakątku mojej posiadłości, bym dostawał białej gorączki, gdy będę go potrzebował. I tak właśnie było. Z narastającą wściekłością i bezradnością penetrowałem każde pomieszczenie, każdy mebel i szczegół, który ten debil mógłby uznać za skrytkę godną uwagi. Bez skutku.
   -Cholera jasna. - przekląłem pod nosem, uderzając pięścią w oparcie kanapy. -Powieszę tego małego, wkurzającego skrzata razem z naszą flagą na stadionie Schalke.
   -Nie wyżywaj się na nim, bo niczemu nie zawinił. - doszło do moich uszu zza pleców, więc automatycznie się odwróciłem. -Tego szukasz?
   Lena stała przy komodzie naprzeciwko z cwanym uśmieszkiem, trzymając w prawej ręce rzecz, której aktualnie pożądałem, aczkolwiek maleńka buteleczka szybko przestała przyciągać mój wzrok. Patrzyłem właśnie na najpiękniejsze stworzenie na świecie, najdoskonalsze dzieło Boga, najjaśniejszą z Jego gwiazd. Dziewczyna przywdziała czysto czarną sukienkę bez ramiączek, idealnie podkreślającą jej nienaganną figurę, o długości sięgającej równo do uda, na stopach natomiast błyszczały tego samego koloru sandałki na wysokiej szpilce, genialnie wydłużające jej zgrabne nogi. Szyję zdobiła diamentowa kolia, dopełniająca pozornie skromną, klasyczną kreację. Lokowane dotąd włosy wyprostowała, dzięki czemu dodała im kilku bezcennych centymetrów i pozostawiła luźno opadające prawie do pasa. Rzymska Wenus. Albo lepiej: grecka Afrodyta.
   Usiadłem na meblu, który moment wcześniej posłużył mi jako worek treningowy, by ochłonąć. Zmartwiona Lena zaraz pojawiła się obok, a jej blada dłoń spoczęła na moim kolanie. Splotłem nasze palce, po czym niby od niechcenia musnąłem wargami jej kość po drugiej stronie nadgarstka.
   -Wszystko w porządku? - zapytała, wpatrując się w moją twarz. Enigmatycznie skinąłem głową.
   -Dlaczego mi to robisz?
   -Słucham?
   -Dlaczego mnie tak szalenie pociągasz? Spróbuj sobie teraz wyobrazić, co się ze mną dzieje. Dlaczego nie możesz być moja, a ja nie mogę być Twój? Dystans między nami systematycznie niszczy mnie od środka.
   -Ten dystans jest coraz mniejszy, Marco. Nie prowokuj mnie, proszę. Dobrze wiesz, czego teraz pragnę.
   -Kurwa, Lena. - dwoiłem się i troiłem, by jej nie przestraszyć, ale jedynie wpatrywała się we mnie, poruszając brwiami. -Jesteś mistrzynią prowokacji. Pieprzonym geniuszem erotycznych podtekstów, które rozbierają każdego faceta. Nienawidzę Cię za to.
   By złośliwie udowodnić rację, dotknęła ustami mojej skroni i kreśląc własną linię połączyła nasze wargi pocałunkiem. Gładziłem jej odsłonięte do połowy plecy, gdy odsunęła się gwałtownie.
   -Dziesięć minut już dawno minęło. - zamruczała mi do ucha, po raz kolejny podnosząc ciśnienie. -Spóźnimy się, Reus. Przez Ciebie.


   Kątem oka z zafascynowaniem obserwowałem sposób, w jaki uśmiechała się do dziennikarzy, oślepiających nas błyskami aparatowych fleszy, jednocześnie obejmując ją w talii. W maju, dwa tygodnie po tym, jak się poznaliśmy, zbluzgała mnie od najgorszych dupków, bo niemiecki internet wcisnął nasze wspólne zdjęcia na każdy możliwy portal plotkarski, a jej zboczony facet w rewanżu przespał się z przyjaciółką swojej ukochanej. Dzisiaj zupełnie nie przejmowała się faktem, że weekendowe wydania prasy obsmarują nas jako nowy, gorący romans już na okładkach, bo przecież klientelę zwabia to jak magnes. Sam też bywam wredny, dlatego nie powstrzymując pokusy, zsunąłem dłoń na pośladek Leny, dyskretnie wodząc kciukiem po obszarze, który sam sobie wytyczałem. Zareagowała natychmiastowo. Spięła drażnione mięśnie i grzecznie odwróciła się ku wejściu, ciągnąc mnie za sobą.
   -Pożałujesz tego. - syknęła oburzona, krzyżując ręce na piersi. Roześmiałem się.
   -Zemsta jest słodka.
   -Jedziesz jutro na trening, prawda? - skinąłem twierdząco. -Kupisz dla mnie wszystkie gazety, w których napiszą, że jesteśmy parą?
   -Po co?
   -Niesamowicie ciekawi mnie, jak Niemcy postrzegają moją osobę. I czy Cię lubią. Bo jeśli nie, zbulwersują się, że do siebie nie pasujemy.
   -Sorry, Mała, wszyscy mnie tutaj kochają.
   -Powalająca skromność. Myślisz, że zaznaczą, że jestem siostrą Lewego i zapamiętali mnie z Euro?
   -Ja zapamiętałem z każdym detalem. - puściłem do niej oczko, na co zamachnęła się nad moją głową.
   -Ty perwersyjny, bezczelny blondasie! - ciskała, kiedy usiłowałem powstrzymać diabelski śmiech. -Wstrętny gówniarzu! Łżesz! Ach, jeszcze jedno: nigdy więcej nie mów do mnie 'mała'. - odwróciła się do mnie, mrużąc powieki. Znów ogarnęło mnie to szatańsko podniecające uczucie, więc wykorzystując to, że jesteśmy jeszcze w przedsionku, ułożyłem dłonie na jej biodrach i jednym, silnym ruchem przyciągnąłem do siebie. Gdybyśmy siedzieli zaszyci w otchłani mojego mieszkania, klocki hamulcowe zapewne starłyby się w ułamku sekundy.
   -Wyluzuj, skarbie. - nonszalancko założyłem kosmyk jej niesfornych włosów za ucho. -Jestem starszy i musisz mnie słuchać, bo zły Marco Reus to agresywny Marco Reus.
   -Perwersyjny, bezczelny i do tego brutalny. - skwitowała, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wróciła do poprzedniej odległości i po chwili, jak cywilizowani ludzie wkroczyliśmy do głównego pomieszczenia.


   Przykuwała spojrzenia znacznej większości zebranych. Urzekała pozorną niewinnością i zawstydzeniem, pomimo iż było jej już dane poznać część gości. Nikomu nie odmówiła wymiany kilku przyjaznych zdań, pozostawiając po sobie dobre wrażenie i piękny uśmiech. Zaskakująco wzorowo radziła sobie w roli damy z klasą, stanowiącej obiekt ludzkich obserwacji.
   Ja z kolei czułem się jak w więzieniu. Przy jednym z przeciwlegle ustawionych stolików swoje miejsca zajmowali Mario i Ann-Kathrin, co minutę strzelający w naszą stronę gałami. Nieopodal siedział Klopp z żoną, także uważnie lustrujący moją towarzyszkę. Obok stacjonował Robert oraz Anna i tutaj sytuacja mocno się komplikowała, bowiem oboje śledzili każdy nasz ruch, gest czy nawet mrugnięcie. Wszystkie słowa i spojrzenia, którymi obdarzaliśmy się nawzajem z jego siostrą, padały łupem co najmniej kilku par tęczówek. Gorzej niż w więzieniu, to niczym finał Mistrzostw Świata, w którym strzelasz decydującego gola i od tej pory kibice widzą tylko Ciebie. Z tą różnicą, że ich wzrok sprawia Ci nieopisaną przyjemność.
   -Coś nie tak? - dziewczyna pochyliła się ku mnie, a jej ręka znów beztrosko wędrowała po moim udzie. Dopiero teraz pożałowałem, że moje zaproszenie trafiło właśnie do niej. Rozpalała mnie z każdą godziną.
   -Oczywiście, że nie. Przynajmniej tak sądzę.
   -Masz jakieś uwagi?
   -Rozejrzyj się i sama sobie odpowiedz. Wszyscy nas obserwują. - kontynuowałem, gdy wykonała moje polecenie. -Lewy i jego narzeczona zaraz doskoczą mi do aorty, a Mario zapewne uważa, że w mojej głowie krążą same brudne myśli z tobą w roli głównej. To krępujące.
   -Och. - szepnęła tylko, na co zauważyłem, jak jej policzki oblewają się rumieńcem. Podniosłem kieliszek z czerwonym winem do ust, ale Polka szybko złapała mój nadgarstek. -Przyjechaliśmy Twoim autem, nie pamiętasz?
   -Poprowadzisz. - odparłem stanowczo i jednym tchem opróżniłem naczynie, delektując się smakiem trunku. -Więcej nie wypiję, obiecuję.
   -Marco, co się z Tobą dzieje? - zapytała, nieco przestraszona. -Nie znałam Cię od tej strony. Odkąd przyjechałam, okropnie się zmieniłeś, jesteś taki... Porywczy? Buntowniczy? Pewny siebie? Sama nie wiem.
   -Napalony? - dorzuciłem całkiem świadomie. -Nie upiłem się jedną lampką wina, mówię poważnie. Jezu, Mario chyba się nie mylił. Mała, nie masz nawet pojęcia, co chciałbym teraz z Tobą zrobić i przeraża mnie ta bezradność. Masz mnie całego już jakiś czas i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Wbijasz mi nóż w plecy, odrzucając pożądanie i nie pozwalając dotykać Cię tak, jak chcę. Pragnę Cię z ogromną siłą, rozumiesz? Rozumiesz, do cholery, jestem tylko mężczyzną i nie potrafię nad tym panować. Nie przy Tobie.
   -Marco, przestań, skończ już. - ścisnęła moje udo, powoli doprowadzając do szaleństwa. -Uspokój się, tu są ludzie.
   Jej głos brzmiał tak kojąco, że nie potrafiłem wydusić nawet słowa sprzeciwu. Patrzyła mi w oczy z tajemniczym uśmiechem, którego nie umiałem rozszyfrować. Ukradkiem zerknąłem na Lewego - opierał się łokciami o stolik, wytężając swoje radary, chcąc dać mi do zrozumienia, że mandat za wykroczenie będzie wysoki. Szarpnąłem dłoń Leny, ściągając ją ze swojej nogi.
   -Przepraszam. Ubliżałem Štiliciowi, a sam zachowuję się jak niepoprawny zboczeniec. Teraz już wiesz, jak to działa, jak działasz na facetów.
   Mrugnęła porozumiewawczo, porywając z talerza ostatni kawałek ciasta marcepanowego. Dotarło do mnie, że najbliższe tygodnie nie będą dla mnie łatwe. Między niebem a końcem świata istniało jeszcze jedno piekło. Tylko ode mnie zależało, czy zniknę w jego palącej otchłani, czy przywdzieję maskę wojownika i osiągnę wreszcie upragniony cel, u progu którego czeka zbawienie dla mojego serca.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Cholera... Wybaczcie, wprowadziłam Was w błąd pozwalając myśleć, że Lena i Marco są już parą. To byłoby za proste :) Teraz macie jednak obraz tego, jak zacznie układać się ich relacja i mam nadzieję, że ją zaakceptujecie, bo będzie gorąco :)
Chciałabym urządzić małą prywatę i czymś się pochwalić. Wczoraj dotarł mój własny Affenshirt...
Pachnie Dortmundem... Pewnie dlatego od razu się zakochałam :p
Okej, po przyzwoitym występie w Turynie czas na kolejne Revierderby!
Do usłyszenia Pyszczki ♡



22 lutego 2015

18. You don't even imagine how strong this feeling is

   -Przepraszam... Halo, proszę panią... Wszystko w porządku?
   Przetarłam zaspane powieki i ujrzałam zwróconego w moją stronę mężczyznę, przypatrującego się mojej reakcji z niepokojem. Był Niemcem i wracał z wakacji w Polsce, rozmawialiśmy po rozpoczęciu lotu, opowiadał mi o sobie, a później zasnęłam. Teraz wyciągnął z torby chusteczki higieniczne i podał mi opakowanie z delikatnym uśmiechem. Zorientowałam się, że płakałam przez sen i właśnie to przerażało sympatycznego pasażera z sąsiedniego fotela.
   -Dziękuję. - odparłam z wdzięcznością i przyłożyłam lekki materiał do oczu, by je osuszyć. Odetchnęłam głęboko, próbując się pozbierać.
   -Niedługo będziemy lądować. - poinformował towarzysz podróży. -Niech pani wybaczy moją natarczywość, ale... Kim jest Semir?
   Zmroziłam go wzrokiem o rozszerzonych źrenicach. Skąd wiedział? Majaczyłam przez sen? Tylko nie to...
   -To nikt ważny. Proszę o niego nie pytać.
   -Kilkukrotnie wypowiedziała pani jego imię. Narzeczony?
   -Długa i skomplikowana historia, nie starczy nam czasu, by wysłuchał jej pan w całości.
   Przekonałam go do swoich racji, bo nie podjął więcej tego przykrego tematu. Ja z kolei zaczęłam się zastanawiać, dlaczego z moich ust padało imię Bośniaka, gdy dryfowałam w krainie Morfeusza. Nie miałam koszmaru, w którym napada mnie z nożem w ręku, zmuszając do seksu i grożąc moim najbliższym. Zatem... Nieświadomie go wspominałam? Prawdą było, iż cały czas go kochałam, uczuciem, które na szczęście słabło, ale wykreślenie go z listy swoich myśli nie należało do najprostszych zadań. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek mu podołam, wierzyłam, że pobyt w Dortmundzie znacząco ułatwi mi sprawę.
   -Pani jest siostrą Roberta Lewandowskiego. - Nicklas, bo takie imię nosił dociekliwy chłopak, właśnie odkrył ósmy cud świata. -Lena, prawda?
   -Tak. - potwierdziłam nieśmiało, kiwając głową. Roześmiał się i uderzył plecami o oparcie siedzenia.
   -Pamiętam Cię z tej piosenki na Euro! I z artykułów o Marco Reusie! - zmarszczyłam brwi na wzmiankę o naszym 'romansie'. Niemiec naprawdę był życzliwy, ale jego niewygodne pytania działały mi na nerwy. -Faktycznie coś jest na rzeczy? Podoba się pani?
   -Szanowny panie. - usiłowałam zachować przyzwoity ton głosu i przyjazny wyraz twarzy. -Nie zamierzam wykazywać się nieuprzejmością, lecz brnie pan coraz głębiej w prywatną sferę mojego życia. Proszę o wyrozumiałość i trzymanie nosa we własnej egzystencji, dobrze?
   -Dobrze. Przepraszam. - rzucił krótko i zajął się czytaniem leżącej przed nim gazety.


<Marco>
   Robert niemal siłą wyrzucił mnie z łóżka, najpierw telefonując kilka minut przed dziesiątą, następnie bez zapowiedzi wpraszając się do mojego mieszkania. Trener odpuścił nam dziś trening i dzięki temu głęboko wierzyłem, że uda mi się odespać ostatnie dni. Wprawdzie zaplanowaliśmy na dziś wspólny odbiór Leny z lotniska, ale jej samolot miał wylądować dopiero w południe, dlatego nie rozumiałem sensu alarmu, jaki wszczął ponad dwie godziny wcześniej.
   -Lewy, żądam wyjaśnień. - mruknąłem, pojawiając się w salonie i jednocześnie wciągając koszulkę przez głowę. Kumpel rozgościł się przed telewizorem, a ja szukałem w lodówce wody mineralnej. Potrzebowałem jej bardziej niż śniadania.
   -Semir dopadł ją, gdy czekała na lot. Dzwonił do mnie znajomy z Polski. Pojechali na lotnisko paczką, bo chcieli ją odprowadzić. Dowiedział się przez głupie nieporozumienie, chłopaki w porę zorientowali się, że coś nie gra i pomogli jej. Jest bezpieczna, dotrze do nas na czas.
   Nie wyobrażam sobie, żeby mógł zafundować mi lepszą pobudkę. Wiadomość o kolejnej napaści Štilicia na Lenę postawiła mnie na nogi szybciej i efektywniej niż najwyborniejszy energetyk świata. Cisnąłem trzymaną w ręku butelką ze schłodzoną cieczą w okno przy odbiorniku, na co Polak odwrócił głowę, przestraszony moją agresją. Podszedł do mnie i położył rękę na ramieniu.
   -Nie odpuści jej? - spytałem, zwijając dłonie w pięści, gdyż uznałem to za najbezpieczniejszy sposób na rozładowanie energii. Robert wzruszył ramionami.
   -Nie mam pojęcia, dlaczego tak bardzo ją krzywdzi. Wiem za to kilka innych rzeczy: musimy zrobić wszystko, żeby zamieszkała tutaj. Jeśli pofatygował się na lotnisko, by ją nastraszyć, posunie się do wszystkiego, by w końcu zranić ją ostatecznie. Nie wybaczę sobie, jeżeli do tego dojdzie. I drugi fakt. Marco, zauważyłem, że ostatnio dogadujesz się z moją siostrą lepiej, niż ja sam. Pozwólmy jej zdecydować, gdzie chce zostać.
   -O czym myślisz?
   -Przygarniesz ją do siebie, gdy wyrazi chęci? - patrzył mi prosto w oczy, oczekując jednoznacznej odpowiedzi. Zagotowało się we mnie. W najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewałem się, że Lewy odda mi pod opiekę obiekt moich westchnień aż do tego stopnia. Nie dałem po sobie poznać, jakie emocje wyzwoliła we mnie jego prośba, zdecydowałem się podejść do niej po męsku i na poważnie. Tego wymagała sytuacja.
   -Jasne. - potwierdziłem tak naturalnie, jak potrafiłem. -Cieszę się, że mi ufasz, to naprawdę dużo dla mnie znaczy.
   -Po prostu widzę, jak ona na Ciebie patrzy. - uniósł brwi w dziwacznym uśmiechu, na co wyprodukowałem na swym czole kilka pytających zmarszczek. -Lubi Cię, Reus. Może trochę bardziej niż powinna, ale nie mam na to wpływu. Najważniejsze, że dajesz jej pewność, że przy Tobie nic jej się nie stanie, wszyscy doskonale zdajemy sobie z tego sprawę.
   -Nie chcę zawieść ani Ciebie ani jej, więc wytłumacz mi jasno, czego ode mnie oczekujesz.
   -Uczciwości, zaangażowania i cierpliwości. Mam nadzieję, że nie wykorzystasz okazji i nie zaciągniesz jej do łóżka na pocieszenie. - parsknęliśmy krótkim śmiechem, rozładowując tym samym napiętą atmosferę. -A skoro rozmawiamy już w tym temacie...
   -Lewandowski, skończ.
   -Kochaliście się wtedy? - uśmiechał się półgębkiem, kiedy próbowałem zbyć go milczeniem. -Kurde, Marco, nie ściemniaj, oboje broniliście się tak zawzięcie, iż od razu dało się wyczuć, że święci nie byliście. Tamtego dnia przed południem Lena powinna znajdować się w hotelowym pokoju, nie w Twoim mieszkaniu!
   -Muszę przyznać Ci rację. - odparowałem wymijająco i skrzyżowałem dłonie na klatce piersiowej. -Aczkolwiek nadal sądzę, że to nieodpowiedni moment na tą rozmowę. Pójdę się przebrać i pojedziemy na to lotnisko, okej?
   -Okej.
   Zręcznie uwolniłem się od jego podejrzliwości i zniknąłem na chwilę w sypialni. Chyba właśnie wsypałem naszą dwójkę u gościa, który zamierzał zabić mnie przy moim własnym samochodzie za noc spędzoną z jego siostrą. Nie wierzył nam od samego początku, a teraz tylko utwierdziłem go w przekonaniu. Debil z Ciebie, Reus.
   Szukałem w przedpokoju kluczy do mieszkania, gdy ręka nowego gracza Borussii znów wylądowała na moim ramieniu. Z plikiem zguby w ręku zerknąłem na niego niepewnie.
   -Nie oddałaby Ci swojego ciała, gdybyś nic dla niej nie znaczył. Nie spierdol tego, bo najpierw rozliczę Štilicia, a później Ciebie.


   -Wiesz, czuję się podle. - narzekał, opierając się o ścianę w terminalu. Łamał na części czekoladę zakupioną po drodze. Drugą z rzędu. -Przyjaźniłem się z nim. Szanowałem go. Doprowadziłem do tego, że związał się z moją siostrą, a teraz zamierza ją... Zgwałcić. To moja wina.
   -To moja wina, Robert. - poprawiłem go stanowczo. Obdarzył mnie zaskoczonym spojrzeniem, planowałem jednak nadal obstawać przy swoim. -Ona go kochała, a on mnie nie lubił. Powinienem odpuścić już wtedy, kiedy mnie o to prosiła, ale nie potrafiłem. Nie rozumiem, dlaczego.
   -Zapewne Lena również chciałaby to wiedzieć. Cierpiała bez Ciebie, tęskniła, potrzebowała Cię. Gdybym się mylił, nie utrzymywalibyście już kontaktu. A ona ciągle do Ciebie ciągnie. To zabawne.
   -Dlaczego?
   -Zawsze mieszała w głowie moim kolegom. Nigdy nie interesowała się znajomymi ze szkoły, z zajęć muzycznych... Najpierw Semir, teraz Ty. Nie wiem, co siedzi w tej jej główce, a niby to ja mam mały móżdżek. Co Ty w niej widzisz?
   Zamyśliłem się. Robert był dziś jak Nico - kompromitujące pytania wypadały mu z rękawa, ponadto zarzucał mnie tyloma faktami, że moje skronie zaczynały niespokojnie pulsować. Zdecydowanie zbyt wiele na jeden dzień, ba, na kilka niekończących się godzin.
   -Nie wymienię Ci tego do końca tygodnia. - burknąłem uśmiechając się pod nosem, mając świadomość ciążącego na mnie przeszywającego wzroku bruneta.
   -Zakochałeś się. - jego słowa zabrzmiały jak wyrok.
   -Nie.
   -Kłamiesz.
   -Nie.
   -Udowodnij. - nie dawał za wygraną, ozdabiając swoją twarz kretyńskim uśmiechem. Westchnąłem z niezadowoleniem i podniosłem się z miejsca.
   -Co chcesz usłyszeć? - rozłożyłem bezradnie ręce. -Cholernie zależy mi na Twojej jedynej, młodszej siostrze i to się nie zmieni, nawet gdybyś łamał mi kości na każdym treningu. Boli mnie jej cierpienie, każda łza, którą uroniła, a najbardziej te spowodowane moim nieodpowiedzialnym zachowaniem. Łudziłem się, że mogę być jej przyjacielem, ale nie mogę, nie potrafię, bo stanowi jedną z najważniejszych części mojego życia, dlatego chcę być dla niej kimś więcej. Kocham ją i nawet sobie do cholery nie wyobrażasz, jak silnym uczuciem. Czy o czymś zapomniałem?
   Kątem oka dostrzegłem, że mój rozmówca wpatruje się uważnie w jakiś punkt za moimi plecami. Niewiele myśląc, odwróciłem głowę w jego kierunku.
   Nie dzieliło nas więcej, niż trzy metry, niszcząca uszy cisza i niewiedza, czy wypada wykonać jakikolwiek krok. Wpatrywaliśmy się w siebie wśród wszechogarniającego milczenia. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, co przerażało mnie jeszcze bardziej. Żałowałem, że nie jestem Edwardem ze 'Zmierzchu', bo chciałbym zanurzyć się w jej mózgu i przewertować wszystkie myśli, które go teraz wypełniały. Nie umiałem zdecydować, co gorsze - zdezorientowane spojrzenie Leny czy obrót o 180 stopni i zmierzenie się z reprezentacyjnym wzrokiem jej brata.
   -Wygrałeś. - złamałem się, nie wytrzymując presji ze strony blondwłosej Polki. Snajper BVB nie uśmiechał się jednak kpiąco, a pogodnie. -Osiągnąłeś swój cel.
   Zamierzałem wycofać się do wyjścia, ponieważ docierało do mnie, że otworzyłem im obojgu oczy na świat, w którym przebywałem już od paru tygodni, nie radząc sobie z panującymi w nim zasadami. Zdążyłem minąć Lewego, gdy poczułem mocne szarpnięcie za ramię i nim się zorientowałem, trzymałem w ramionach kruchą istotkę, będącą jego rodzeństwem. Będącą sensem miłości, pragnienia, namiętności. Będącą sensem wszystkiego. Uniósł dłonie w poddańczym geście, po czym dał mi znak, że zaczeka w aucie i wyszedł, nie wypowiadając nawet słowa. Z najwyższą ostrożnością odsunąłem od siebie dziewczynę, by spojrzeć w jej nieprzeniknione tęczówki.
   -Wybacz mi. To nie miało tak...
   -Cicho bądź. Potrzebuję Twojej miłości.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Zostawiam Was z obiecanym rozdziałem :)
Po tygodniowych rozważaniach zdecydowałam się wybrać do kina na '50 twarzy Greya', głównie ze względu na piosenkę Ellie Goulding. I'm totally addicted.
Z dniem dzisiejszym kończy się moja przerwa zimowa, dlatego powracamy do początkowego systemu - nowy rozdział w weekendy, najprawdopodobniej w piątki. Boli mnie to strasznie, ale cóż... Edukacja siłą wyższą :)
Do usłyszenia!

18 lutego 2015

17. You promised he won't come back...

<Marco>
   Obserwując siostrzeńca, który właśnie siedział na moich kolanach, ponieważ stanowiły najlepszy tor wyścigowy dla jego aut, dochodziłem do wniosku, że gdy wraz z partnerką zdecydujemy się na dzieci, będę musiał poddać się terapii wzmacniającej psychikę. Nico był wprawdzie jednym z najspokojniejszych malców, jakich znałem, ale zadawał zaskakująco skomplikowane pytania.
   -Wujku? - przewróciłem oczami przygotowując się do odbicia kolejnej piłeczki. -Czy Ty też będziesz kiedyś kochał jakąś panią tak, jak tata kocha mamę?
   -Nie wiem. - uśmiechnąłem się i puściłem do chłopca oczko. -Takich rzeczy nie można zaplanować. Jak kiedyś poznasz fajną dziewczynę i ją polubisz, dopiero wtedy zobaczysz, czy ją pokochasz czy nie.
   -A Ty kochasz Caro?
   -Jeszcze niedawno tak było. Ale widzisz, o taki związek trzeba dbać, bo kobieta potrzebuje, abyś spędzał z nią dużo czasu.
   -Spędzałeś mało czasu z Carolin?
   Westchnąłem. Rozstaliśmy się prawie rok temu, a Mały wciąż o nią pyta, prawdopodobnie dlatego, że bardzo ją lubił. Chcąc ukryć zakłopotanie i rozżalenie, zmierzwiłem włosy siostrzeńca.
   -Można tak powiedzieć. Z Tobą też widuję się bardzo rzadko, bo jestem piłkarzem i nie przebywam w domu tak często, jakbym chciał.
   -Ale ja i tak się cieszę, kiedy przychodzisz, bo lubię grać z Tobą w piłkę. - Nico spojrzał na mnie zielonymi tęczówkami, które odziedziczył do Yvonne, nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
   -Wiem. A Ty powinieneś wiedzieć, że Cię bardzo kocham, bo jesteś najgrzeczniejszym chłopcem na świecie. - ucałowałem czubek jego głowy, na co roześmiał się głośno. Z kuchni dochodziły czyjeś głosy, zapewne siostra z mężem sprzątali po obiedzie. -Kochanie, pójdę pomóc mamie, dobrze? A później pójdziemy do ogrodu kopać piłkę. Będziesz strzelał mi gole.
   -Okej! - brzdąc zeskoczył z moich nóg i pobiegł na poszukiwania futbolówki, ale po chwili poczułem, że ciągnie mnie za rękaw. -Wujku? Powiesz mi, jak znajdziesz sobie dziewczynę, prawda?
   Teraz to ja się zaśmiałem. Przykucnąłem przy nim i połaskotałem na wysokości żeber.
   -Jasne, że tak. Dowiesz się jako pierwszy.
   -Super! Ja też Ci powiem. - przytulił się do mnie, a moment później już na dobre zniknął w swoim pokoju. Wstałem i przeczesałem włosy dłonią, zamyśliwszy się na chwilę. Nico był tylko kilkuletnim dzieckiem, lecz jego ciekawość zazwyczaj trafiała w dziesiątkę, gdy wypytywał o moje uczucia. To także jedna z cech, która wyróżniała Yvonne. Gdyby w przyszłości ona i jej syn wpadli na głupi pomysł, by nie przyznawać się do łączących ich więzi, nigdy im nie wyjdzie. Pasują do siebie jak klucz do zamka.
   Odwróciłem głowę i napotkałem wzrok mamy malca, lustrujący mnie przenikliwie. Uśmiechnąłem się do niej i usiedliśmy razem na sofie, jak poprosiła.
   -Nawet Twój chrześniak widzi, że się zmieniłeś. - uświadomiła mi. -Miał rację, co nie? Jest ktoś w Twoim życiu?
   -Nie umiem Ci tego wytłumaczyć, a przynajmniej nie normalnym językiem. Dość zawiła sytuacja.
   -Marco, znam Cię od zawsze i doskonale zdaję sobie sprawę, kiedy cierpisz. Nie pakuj się w to, jeśli ona Cię rani.
   -Mylisz się. - pokręciłem głową zastanawiając się, jak logicznie wytłumaczyć siostrze swoje położenie. -To ja w pewnym sensie zadałem jej ból. Przespaliśmy się ze sobą, choć ona miała faceta. Pozwoliłem jej na to. Dowiedział się w ubiegłym tygodniu i próbował ją zgwałcić. Nie lubił mnie od samego początku, mało tego, zerwali z mojego powodu. To karygodne.
   -Ale nie zmusiłeś jej do niczego.
   -Nigdy bym tego nie zrobił. Powtarzała, że chciała...
   -Więc w czym widzisz problem? - rozłożyła pytająco ręce. -Braciszku, nie jesteś debilem, nie chodzisz do łóżka z kobietami, do których nic nie czujesz. Kochałeś się z Caro, bo byliście razem i oboje pragnęliście bliskości. Kochałeś się z tą dziewczyną, bo z pewnością też nie jest Ci obojętna.
   -Chyba masz rację. - wzruszyłem ramionami. -Ale nie przekonałaś mnie do końca.
   -Postaram się. - z radosnym uśmiechem położyła rękę na moim ramieniu. -Zależy Ci na niej i nie zaprzeczaj, bo przede mną tego nie ukryjesz. Pomyśl, może ona też dała Ci jakiś znak, sygnał, że zwróciłeś na siebie jej uwagę? Może podarowała Ci w prezencie coś, czego nawet nie pamiętasz lub nie masz o tym pojęcia? No?
   Jej prośba nie wymagała głębokich rozważań, nie zmuszała nawet do chwilowego wahania. Świetnie wiedziałem, co i kiedy dostałem od Leny. Tamtej nocy obdarzyła mnie czymś, co bezustannie próbował wyrwać jej Štilić, a ona zostawiła to u mnie, nie wykazując nawet krzty żalu. Jedną z najcenniejszych rzeczy, którą kobieta posiada jedynie do pewnego wieku, a gdy już ją straci, nie ma szans na jej odzyskanie.


<Lena>
   "Pamiętaj, że gdy cierpisz, czujemy się tak, jak byśmy cierpieli za Ciebie. Znajdź tam swoje szczęście, kochanie."
   Ostatnie przed opuszczeniem domu rodziców słowa dźwięcznie wybrzmiewały w mojej głowie. Troszczyli się o mnie po raz pierwszy od dawna, wreszcie odkładając swoje zawodowe obowiązki na bok. Nawet nie rozmawiali o kolejnych celach podróży, po prostu spędzali ze mną czas, jednak ich ostatnia przemiana nie zmieni mojej decyzji - pojadę do Dortmundu nie tylko dlatego, że Marco wystrzeliłby mnie w kosmos, gdybym się nie pojawiła. Również dlatego, że potrzebuję odpoczynku.
   Przechadzając się jeszcze po galerii w pobliżu Ławicy, ze znudzeniem oglądając witryny sklepowe, nie zauważyłam, że ktoś się do mnie zbliżył. Adrian wystraszył mnie na tyle mocno, że aż pisnęłam, gdy niespodziewanie klepnął mnie w ramię. Towarzyszył mu Karol Linetty, który omal nie poskładał się ze śmiechu oraz urocza nieznajoma, lustrująca mnie spod przymkniętych powiek. Zdegustowana jej nieprzyjemnym spojrzeniem, odwróciłam wzrok.
   -Nie chcę jeszcze umierać, Reiss. - fuknęłam, zamachnąwszy się nad jego głową. Prychnął w kpiącym uśmieszku.
   -A ja nie wybieram się na Twój pogrzeb, Lewandowska. - podszedł do brunetki o średniej długości włosach i objął ją w pasie. -Lena, poznaj proszę moją dziewczynę. To jest Gabi, a to Lena, siostra Roberta.
   -Kojarzę. - odezwała się, ściskając moją dłoń. Patrzyła na mnie już nieco przychylniej, lecz nadal z chłodem, który dopiero ustępował. -Miło mi.
   Dyskretnie zerknęłam na Adriana. Przypatrywał mi się niepewnie, lecz słowa były zbędne, zrozumiałam jego przekaz. Oboje myśleliśmy o incydencie sprzed kilku tygodni, do którego przyznał się Gabrysi, by z czystym sumieniem móc powiedzieć, że ją kocha. Jednocześnie mieliśmy nadzieję, iż teraz sprawa stopniowo wygaśnie i stanie się zwyczajną częścią przeszłości, niewartą rozpamiętywania.
   -A Ty gdzie uciekasz? - zapytał Karol, wymownie wskazując na podręczną torbę, którą przewiesiłam przez ramię. Jedyne, na co było mnie stać, to nieszczery uśmiech, mówiący: "O co Ci chodzi, to tylko następna wycieczka."
   -Lecę do Dortmundu na specjalną prośbę. A raczej zaproszenie.
   -Interesujące. - uniósł brwi, na co pokazałam mu język. -Szalenie interesujące.
   -Nie dociekaj, bo niczego ze mnie nie wyciągniesz.
   -Po prostu sądziłem, że Štilić namówi Cię na jakiś mecz. Nie przyszłaś na otwarcie sezonu, choć na treningu zapewniałaś, że zobaczymy się na stadionie.
   -Semir i ja nie jesteśmy już razem.
   Wbiłam wzrok w podłogę, zderzywszy się z ogarniającym chłopaków zszokowaniem. Nawet Gabi nie potrafiła tego pojąć, czego w ogóle nie ukrywała. Uciążliwe milczenie przeciągało się niemiłosiernie i nie miałam pomysłu, jak z niego wybrnąć.
   -Dlaczego? - zapytał w końcu Adi, nadal trzymając się za głowę. -Jak?
   -To długa historia. Przestaliśmy się dogadywać, nie pasowaliśmy do siebie, rozstanie było kwestią czasu.
   -Nie wierzę Ci. To przez niego wyjeżdżasz, prawda?
   -Nie drąż tego tematu. Wyjeżdżam, bo dostałam zaproszenie na klubowy bankiet i przyjęłam je. - powiedziałam twardo, po czym spojrzałam na zegarek. -Na mnie już czas, nie mogę spóźnić się na samolot.
   -Możemy Cię odprowadzić?
   -Dzięki, przyjechałam autem, rodzice obiecali, że odbiorą je później z lotniska. - wykręcałam się, lecz znajomi nie dawali za wygraną.
   -Daj spokój! Po co ich fatygujesz, pojedziemy z Tobą i wracając odstawimy Twój samochód. Nie protestuj, przecież jesteśmy na miejscu.
   Skapitulowałam. Stojąc na przegranej pozycji, wykonałam telefon informacyjny do mamy i wszyscy skierowaliśmy się do wyjścia z centrum handlowego.


   Siedzący obok mnie Karol zawzięcie wymieniał z kimś sms-y, odkąd tylko zajęliśmy miejsca w moim Audi. Poirytowana szarpnęłam przy ruszaniu ze świateł, nie spodziewając się, że telefon wypadnie mu z rąk. Spojrzał na mnie jak młody gniewny, na co zaśmiałam się krótko, ale głośno.
   -Jesteś fatalnym kierowcą, Lewandowska. - rzucił nieświadomy celowego zagrania Adrian. Zwracanie się do mnie po nazwisku zostało mu od naszego pierwszego spotkania.
   -Przypomnij mi, kto opowiadał o stłuczce zaledwie tydzień po odbiorze prawka, gdy poszliśmy na piwo po treningu. - odgryzłam się złośliwie. Młody piłkarz nie szukał już riposty, a Gabi wpatrywała się w niego podejrzliwie. Mało mówiła, lecz rozumiałam, że trzyma mnie na dystans, w końcu całowałam się z jej chłopakiem na publicznej imprezie.
   Linetty oderwał się od komórki, gdy ta po raz kolejny wylądowała pod jego stopami, co spowodowało moje gwałtowne hamowanie na lotniskowym parkingu. Cmoknął z dezaprobatą, schował ją do kieszeni i bez słowa wyszedł na zewnątrz, by wyjąć z bagażnika moją walizkę. Wymieniłam z pozostałymi głupkowate wzruszenie ramionami i roześmialiśmy się pod okiem zabijającego nas wzrokiem lechity, który siedząc już w terminalu usiłował nie zaglądać w wyświetlacz smartfona. Powodowało to niekontrolowane ataki śmiechu naszej trójki i jednocześnie narastającą złość Karola.
   Wyciągnęłam się na niewygodnym krześle i uniosłam głowę ku tablicy przylotów i odlotów. Westchnęłam z niezadowoleniem spostrzegłszy, jak dużo czasu pozostało do mojego lotu. Nie uszło to uwadze moich namolnych towarzyszy płci męskiej.
   -Aż tak bardzo spieszysz się do kraju, w którym każdy wyraz brzmi jak rozkaz na rozstrzelanie? - zażartował Adi, na co zmarszczyłam czoło.
   -Jeszcze jeden tego typu tekst i będziesz zbierał swoje zęby z taśmy bagażowej. - palnęłam, a on zarechotał histerycznie. Pokręciłam głową ze współczuciem i podniosłam się z miejsca. -Idę po kawę. Chcecie?
   -Ja poproszę. - odparła nieśmiało Gabrysia, uśmiechając się do mnie. Cofnęło mnie ze zdziwienia, czego nie dałam po sobie poznać, za to obiecałam, że dostarczę jej napój za kilka minut.
   Idąc w kierunku kawiarni zdecydowałam się na wejście do toalety, dopóki dysponowałam odpowiednią ilością czasu. Przy okazji poprawiłam makijaż i przeczesałam włosy, rozdając uśmiechy mijającym mnie dziewczynom. Nie umiałam odgadnąć, dlaczego to robią - od Euro minęło już parę miesięcy, z Semirem nie pokazywałam się publicznie od jakiegoś okresu... Może były zapalonymi fankami Reusa i doskonale wiedziały, że niedawno przebywał w Polsce pod moją opieką? Nie chciałam nawet przypuszczać, że się nie mylę.
   Zajęta szukaniem portfela w torebce nie usłyszałam, że ktoś podąża moim śladem. Po chwili złapał mnie za nadgarstek i zaciągnął w znajdującą się nieopodal, ciemną wnękę. Przeklinałam projektantów budynku, zachodząc jednocześnie w głowę, co skłoniło ich do stworzenia tego czarnego jak noc kąta.
   Do końca łudziłam się, iż tajemniczy osobnik chce tylko dyskretnie porozmawiać na osobności, lecz przeraziłam się, gdy siłą zmusił mnie do oparcia się o ścianę. Resztki nadziei straciłam, gdy zsunął kaptur bluzy, którą założył pomimo panującego upału, by ukryć swoją tożsamość. W ułamku sekundy zdałam sobie sprawę, że nie mam szans. Reusa nie było, a moje najgorsze obawy brnęły właśnie ku drzwiom rzeczywistości.
   -Co Ty tutaj robisz? - warknęłam pilnując, aby nie podnieść głosu. Westchnął, wypuszczając powietrze z ust wprost na moją twarz.
   -Och, kotku. - mruczał podstępnie. -Jeszcze na to nie wpadłaś?
   -Zostaw mnie. - zamierzałam go wyminąć, ale jednym ruchem ręki zablokował moją drogę do zbawienia.
   -Dokąd lecisz? Do niego? Do niego, tak?!
   -Skąd do cholery o tym wiesz?! - krzyknęłam zdenerwowana. Nie musiał nic mówić, bo moment później sama odpowiedziałam sobie na zadane pytanie. -Karol...
   -Milcz. W czym ten idiota jest lepszy ode mnie? W łóżku?
   -Już Ci to tłumaczyłam, Štilić.
   -Nie miałaś racji. To większy egoista, niż ja. Wykorzystał romantyczną atmosferę i zaciągnął Cię do łóżka, bo doskonale wiedział, że oddasz mu się po kilku miłych i czułych słówkach. Jesteś tak naiwna i dziecinna... Dlaczego przede mną grałaś niedostępną, a jemu pozwoliłaś na seks przy dobrze zorganizowanym spotkaniu?
   -Twoje aktorstwo nie stoi jednak na tak niskim poziomie. Idealnie ukrywałeś przede mną fakt, że pieprzyłeś się z Kają. Do dziś uważam się za kretynkę - jak mogłam się wtedy nie domyślić...
   -To również było jednorazowe. - zrezygnował z agresji, zaskoczony moim szerokim zakresem wiedzy odnośnie jego współżycia. Ośmieliło mnie to, dlatego zaśmiałam się sarkastycznie.
   -Wiem. Co nie zmienia faktu, że potraktowałeś mnie jak dziwkę, bo popełniłam błąd, którego Ty dopuściłeś się znacznie wcześniej.
   -Zasłużyłaś na to.
   -Marco trafił w dziesiątkę, zamykasz swój świat na czubku własnego nosa. Powtórzę Ci to, co wygarnęłam już Kai. Oboje jesteście siebie warci, a teraz możesz posuwać ją o każdej porze dnia i nocy. Powodzenia.
   -Lena, ja Cię kocham, nie rozumiesz tego?! - Bośniak wbił palce w moje ramiona, zadając mi tym samym niemały ból. -Wróć do mnie, błagam.
   -Puść mnie i odejdź, bo pogrążasz się coraz bardziej. Jadę do Dortmundu i nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego, jasne?
   Odsunął się na odległość kilku kroków, nie spuszczając ze mnie wzroku. Podejrzewałam, iż za jego zachowaniem czai się coś dziwnego, lecz skoro spełnił moją prośbę, postanowiłam się usunąć. Zetknęłam stopy z posadzką zaledwie kilka razy, kiedy poczułam silne uderzenie. Chłód płytek rozlewał się po moim policzku, a dłonie Semira wsunęły się w tylne kieszenie moich szortów. Naparł kolanem na plecy, po czym nad głową zobaczyłam jego twarz, wyrażającą niepohamowaną wściekłość i nienawiść.
   -Możesz wyjechać nawet na drugi koniec świata. I tak Cię znajdę, ściągnę z powrotem i zrobię z Tobą, co tylko będę chciał. Słyszysz? Cokolwiek.
   Przestraszona do granic możliwości odwróciłam wzrok i oparłam czoło o zimną podłogę. Nie mogłam na niego patrzeć, nie musiałam widzieć, jakie czynności wykonuje. Chwila potwornego cierpienia zamieniła się w ogromną ulgę, gdy dwóch moich kolegów odciągnęło opętanego lechitę na bok, dając mi parę sekund na zebranie myśli. Karol, zaniepokojony moją przedłużającą się nieobecnością, spacerował po terminalu i zauważywszy, co się dzieje, wezwał na pomoc Adriana.
   -Wezwę policję i pójdę po ochronę. - równie spanikowana Gabrysia ocierała zapłakane oczy, na co jej chłopak przytulił ją do siebie i pocałował w czoło.
   -Nie rób tego, zajmą się nim w klubie. - poprosił spokojnym tonem. -Lena będzie mogła złożyć skargę, jeśli się zdecyduje.
   -Popatrzyłam na nią i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechała się do mnie blado wraz z Adim, który znów poprzez jeden wyraz twarzy przeprosił mnie za to, że nie może być teraz bliżej. Nie miałam mu tego za złe.
   Linetty wrócił po paru minutach, roztrzęsiony, ale z pozytywnymi wiadomościami. Usiadł obok i objął mnie ramieniem.
   -Zadzwoniłem do Roberta. Będzie na Ciebie czekał w Dortmundzie. Nikomu nie powiemy, zrobisz, co uważasz za słuszne. Wybacz mi, Lena. Teraz już wszystko rozumiem...
   -To nie Twoja wina. - pokrzepiająco pogładziłam jego ramię. -To ja trafiłam na niewłaściwego mężczyznę.
   Obiecałeś, że nie wróci, Reus. Obiecałeś...


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Ponieważ to ostatni epizod z Semirem w tej części opowiadania (gdyż możliwe, że w drugiej pojawi się na krótką chwilę), chciałabym dodać parę słów wyjaśnienia odnośnie jego postawy, jaką stworzyłam. Przepraszam wszystkich fanów Wisły i talentu Bośniaka, bo sama do nich należę :) Zrobiłam z niego chama i prostaka wyłącznie na potrzeby tej historii, prywatnie darzę go ogromnym szacunkiem, bo uważam, że jest spoko gościem :)
Jednocześnie zaznaczam, że poza małymi wyjątkami ten rozdział jest ostatnim, w którym Lena i Marco są 'osobno'.
Następny w niedzielę. Do usłyszenia ♡

15 lutego 2015

16. The last act of my performance has just started

   Miałam już plan. Na załatwienie wymaganych formalności i dopięcie szczegółów dostałam jakieś półtorej tygodnia, co zmusiło mnie do błyskawicznego działania. Większość punktów na mojej liście nie należała do łatwych zadań - cóż, w zasadzie wszystkie stały na wysokim poziomie, nie mogłam zatem przesunąć w czasie żadnego z nich. Postawiona w sytuacji bez wyjścia rozpoczęłam żmudne przygotowania.
   Nazajutrz po pożegnaniu Marco pojechałam do rodziców, zaskakując ich nagłą wizytą. Przy obiedzie opowiedziałam im o swoich planach na najbliższą przyszłość, na które zareagowali z entuzjazmem, bo opracowywali właśnie program kolejnej podróży. Ja także odetchnęłam z ulgą - blondas nieświadomie wybawił mnie od następnego, rodzinnego pobytu z dala od Europy. Rodzice, wiedząc iż spędzę trochę czasu z Lewym, nie widzieli co do tego przeciwwskazań.
   Zaintrygował ich za to inny epizod z mojego życia, którego nie potrafili zrozumieć i korzystając z mojej obecności, zapragnęli to wyjaśnić. Tato podał mi gazetę i polecił, abym dokładnie ją przejrzała. Przewróciłam zaledwie kilka stron, gdy zrozumiałam, dlaczego moi stwórcy w milczeniu stoją nad moją głową.
   -Kochanie. - ojciec delikatnie oparł dłoń o moje ramię, gdy wpatrywałam się tępo w jeden punkt przed sobą. -Nie mamy pojęcia, co o tym myśleć. Czy coś się stało?
   -Nie. - odpowiedziałam spokojnie. -Po prostu mój dobry znajomy przyjechał w odwiedziny. Wczoraj wrócił do domu.
   -Wiemy, kim on jest. Nie musisz go przed nami ukrywać, ale byliśmy przekonani, że spędzasz ten czas z Semirem, nie z kolegami Roberta.
   -Mamo, ja i Semir nie jesteśmy już razem. - wycedziłam stanowczo, czego od razu pożałowałam. Spojrzeli na mnie zszokowani, a w moim gardle pojawiła się wielka gula, uniemożliwiająca wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Przełknęłam głośno ślinę, próbując zgubić pytający wzrok rodziców. Nie wychodziło mi zbyt dobrze - doganiali mnie w każdym zaułku.
   Opowiedziałam im wszystko, może oszczędziłam paru przykrych szczegółów, ale nie ukrywałam faktów. Dowiedzieliby się, jeśli nie dziś, to za tydzień lub miesiąc, jeśli nie ode mnie, to od Roberta któremu Marco przekazał już wieści. Moja rodzicielka popłakała się tak samo, jak i ja, była nawet zmuszona zażyć tabletki uspokajające, tata natomiast w ciszy mocno przytulał mnie do siebie. Nie potrafiłam odgadnąć, o czym myśli, lecz miałam pewność, że nie rzuci się na Štilicia z pięściami. To nie w jego stylu.
   -Nie polecimy do Sao Paulo. - zawyrokował. -Zostaniemy przy Tobie i założymy sprawę w sądzie. On musi za to odpowiedzieć.
   -Nie.
   -Dlaczego? Córeczko, on chciał zrobić Ci krzywdę! Wyobrażasz sobie, jak to mogło się skończyć?
   -Wszystko jest już dobrze. Poza tym, nie zbierzemy wystarczającej ilości dowodów, a Marco to nasz jedyny świadek. Nie wracajmy do tego.
   -Nie zgadzam się. - architekt nadal uparcie się bronił. -Reus znalazł się wtedy w mieszkaniu Roberta dzięki jakiemuś cudownemu przypadkowi i uratował Ci życie. A gdyby siedział w domu przed telewizorem, z piwem w ręku? W klubie także powinni mieć świadomość tego, co się stało.
   -Tato, proszę. Chcę o tym zapomnieć.
   Przebywająca od jakiegoś czasu w kuchni mama wróciła do salonu, po czym położyła głowę na przedramieniu męża. Przyglądała się jego wzburzonej twarzy z opanowaniem, lecz wyraźnym smutkiem wymalowanym w oczach.
   -Krzysztof, ona ma rację. Najwyższy czas zauważyć, że nasza córka jest dorosła i sama podejmuje za siebie decyzje, pozwólmy jej na to. Chce jechać do Roberta? Dobrze. Chce pomieszkać w Dortmundzie? Dobrze. To już nie ta mała dziewczynka, która ciągnęła nas do każdej witryny sklepowej i siadała na chodniku z kapryśną miną, gdy nie dostała lizaka. To kobieta, mój drogi i musimy pogodzić się z faktem, że systematycznie układa sobie życie.
   Obserwowałam ją z niemałym zaskoczeniem, ale i wzruszeniem, gdy ocierała mokre od łez policzki, łkając jeszcze cicho. Ojciec obejmował ją i z czułością pocałował w czubek głowy. Nie przerywałam im. Oboje właśnie przygotowywali się do wręczenia mi biletu-klucza, który otworzy moje okno na świat.
   -Wpadniesz jeszcze do nas przed wylotem? - zapytał tato, a przez jego usta przemknął lekki uśmiech. Odwzajemniłam go nieświadomie.
   -Jasne. Zawsze będę wracać tam, gdzie jest mój dom.


   Moja cierpliwość balansowała na granicy przepaści, gdy wreszcie łaskawie wygospodarował kilka minut, by wcisnąć zieloną słuchawkę na ekranie swojego iPhone'a. Powinnam zrównać go z ziemią za kosmiczny czas oczekiwania, ale zaraz pospieszył z wyjaśnieniami.
   -Nie wściekaj się. Mario suszy mi głowę, bo Ann jest w Berlinie na jakimś pokazie i zmusił mnie, żebyśmy po treningu pograli u mnie na konsoli. Walił w drzwi i molestował dzwonek, dopóki nie wpuściłem go do środka. Teraz szuka FIFY, więc mam chwilę czasu. O co chodzi?
   Zanim złożyłam wyjaśnienia, roześmiałam się na głos, gdyż mimowolnie odtworzyłam sobie ten obraz w myślach. Karłowaty Götze, rozzłoszczony jak hiszpański byk na arenie, wykorzystuje siłę swoich mięśni, by katować przyjaciela przed progiem jego mieszkania. Ubolewałam, że nie mogłam zrobić mu zdjęcia.
   -Dzwonię w sprawie bankietu, na który mnie zaprosiłeś. Nie posiadam nic odpowiedniego, co mogłabym założyć na taką okazję.
   -Lena, nie osłabiaj mnie. - westchnął do głośnika. -Wiesz, co Ci powiem? Nie obchodzi mnie to. Zostało Ci siedem dni, bo w przyszły poniedziałek widzę Cię w Niemczech.
   -Bardzo mi pomogłeś, dziękuję.
   -Pożycz garnitur od Lewego. Na pewno zostawił coś w garderobie.
   -Reus, do cholery! Przestań się nabijać.
   -Wybacz. Znawca kobiecej mody raczej ze mnie kiepski, ale ta biała sukienka, która wisi u Ciebie na krześle, naprawdę mi się podobała.
   -Marco... To jest szlafrok. - wykrztusiłam, zdezorientowana jego poważnym tonem głosu. Po chwili parsknął jednak śmiechem.
   -Wiem! Próbuję Ci przez to powiedzieć, że niezależnie, w co się ubierzesz, i tak będziesz wyglądała pięknie. Mówią, że ładnemu we wszystkim ładnie. - uderzyłam się w czoło, bo oczami wyobraźni widziałam oryginalny wyszczerz, jaki z pewnością zdobił teraz jego twarz. Jednocześnie poczułam się doceniona. Dawno żaden mężczyzna nie podarował mi w prezencie takiego komplementu.
   -Sądzę, że dziś niestety się nie dogadamy. - podsumowałam rozbawiona. -Obecność Mario nie wpływa na Twój mózg kojąco.
   -Powinnaś się przyzwyczaić. Götze jest nienormalny i choć wszyscy walczymy, nie dajemy sobie z nim rady.
   -Więc nie będę Wam już przeszkadzać.
   -Zadzwoń, jak coś znajdziesz. Albo jutro. Albo najlepiej dziś wieczorem, napisz chociaż sms-a, że nie zamierzasz więcej wychodzić, żebym mógł spać spokojnie.
   -W porządku. Marco...
   -Tak?
   -Tęsknię za Tobą. Źle się tutaj czuję, kiedy jestem sama. Byłam w piątek u rodziców, ale to nie to samo... Odkąd wyjechałeś, każdej nocy boję się, że on tu wróci, że znajdzie mnie gdzieś w mieście, że zabraknie mi siły, aby go odepchnąć...
   -Lena, nie. - przerwał mi z ledwo dosłyszalnym wyrzutem, który jednak wyłapałam. -Nie zabijaj mnie, błagam Cię. Masz stuprocentową pewność, że gdyby Klopp nie trenował Borussii, za dwie godziny pojawiłbym się u Ciebie z powrotem, lecz jeśli znów zwieję, ześle mnie do rezerw, a tego nie przeżyję. Przyleć do Dortmundu kiedy tylko zapragniesz, ale nie proś mnie o coś, czego nie mogę zrobić, ponieważ boli mnie to bardziej, niż Ciebie. Przepraszam.
   -To ja Cię przepraszam. Uznałam, że warto, byś wiedział.
   -Spokojnie, Mała. Jestem bardziej spostrzegawczy, niż sądzisz.
   Mała? Piętnaście centymetrów w różnicy wzrostu to dużo, ale żeby od razu, 'Mała'?
   -Do zobaczenia niedługo.
   -Do zobaczenia. Pamiętaj, żeby się do mnie odezwać, przyjadę po Ciebie z Lewym. Kiedy już tutaj dotrzesz, będziesz bezpieczna.
   -I tego właśnie potrzebuję.


   Znalezienie odpowiedniego stroju zajęło mi trzy dni. Przebiegłam wzdłuż i wszerz wszystkie poznańskie galerie, nie potrafiąc zdecydować się na konkretną sukienkę. Mama i tato po namowach ostatecznie wylecieli do Brazylii, byłam więc zdana jedynie na własne wyczucie gustu. No, może nie do końca, ale trzymałam się planu, jak Bobek i Mario, gdy nie zamierzali wspominać mi o Ann-Kathrin przed moim pierwszym wyjazdem do Dortmundu.
   Konfrontację z nią zostawiłam na sam koniec. Jak gdyby nigdy nic, zadzwoniłam z prośbą o spotkanie pod pretekstem wymiany najświeższych nowinek i plotek. Zasugerowałam, iż przyjadę do jej mieszkania, bo bardzo zależało mi, aby ta rozmowa odbyła się na osobności. Niczego nieświadoma, przyjęła moją propozycję bez wahania.
   Kilka godzin później przywitała mnie w drzwiach, na co z wymuszonym i przerażająco sztucznym uśmiechem podałam jej butelkę naszego ulubionego, czerwonego wina. Coraz ciężej przychodziło mi zachowywanie pozorów normalności, aczkolwiek paradoksalnie podbudowana pochwałą ex-chłopaka odnośnie mojego aktorstwa, dzielnie trwałam w postanowieniu.
   -Co Cię do mnie sprowadza? - zapytała, wypełniając kieliszki krwisto-czerwonym trunkiem. Nawet nie przyszło mi do głowy, by go degustować - posłuży mi do innego celu, prowadziłam przecież auto. Miała na sobie ulubioną spódniczkę, co mnie jeszcze bardziej podbudowało.
   -Coś bardzo, bardzo ważnego. - od razu przechodząc do rzeczy, z torby oznakowanej logiem sklepu wyjęłam niedawno upolowaną w Starym Browarze zdobycz. -Jak ją ocenisz?
   -Łał, Lena... - prawie wyrwała mi sukienkę z ręki, chcąc ją obejrzeć. -Jest przepiękna! Zawsze wiedziałam, że masz oko do cudownych kiecek i udowadniasz mi to z każdą kolejną. Zakochałam się w niej już teraz!
   -Ciesze się, że Tobie także się podoba. Przeznaczę ją na wyjątkową okazję, więc musi prezentować się zjawiskowo.
   -Planujesz jakąś imprezę? - zapytała aż kipiąc ciekawością. Uśmiechnęłam się tak naturalnie, jak tylko potrafiłam. Ostatni akt mojego przedstawienia właśnie wystartował.
   -Tak. W zasadzie jestem już pewna udziału. - włączyłam tryb nadmiernej ekscytacji, co nie sprawiło mi problemu, bo naprawdę cieszyłam się na tą uroczystość. -Marco poprosił mnie o dotrzymanie mu towarzystwa w trakcie bankietu klubowego otwierającego nowy sezon Bundesligi, który odbędzie się w przyszłym tygodniu. Zgodziłam się! Dostałam oficjalne zaproszenie z własnym nazwiskiem w środku!
   -Żartujesz? - aż pisnęła z zachwytu, podnosząc się z kanapy, by objąć moją szyję. -Wspaniała wiadomość! Ty cholerna szczęściaro!
   -Już nie mogę się doczekać! Bobek pewnie zmieni profesję, gdy znów zobaczy mnie u boku swojego kolegi z drużyny. Zabawne, prawda?
   -Daj spokój. - żachnęła się, a ja z trudem powstrzymałam grymas. -Rozumie, że jesteś z Semirem i że go kochasz. Właśnie, a co on na to? Przecież na samo wspomnienie Reusa dostaje chorobliwego ataku zazdrości.
   -No cóż... - opuściłam głowę. Faktycznie, aktorstwo nie stanowiło dla mnie dużego problemu. -On o niczym nie wie.
   -Co? Dlaczego? Jak mogłaś mu nie powiedzieć?
   -Poczekam, aż Ty to zrobisz. - bezczelnie wbijałam wzrok w zszokowaną dziewczynę, powoli pakując przywieziony ze sobą zakup. Dopiero po skończonej czynności ponownie zabrałam głos. -Dlaczego mi to zrobiłaś, Kaja? Zwierzyłam Ci się z nocy spędzonej z Marco, bo Ci najzwyczajniej w świecie ufałam, a Ty to wykorzystałaś i przy pierwszej okazji poleciałaś do Semira z jasnym dowodem mojej winy! Jaka byłam głupia i naiwna myśląc, że się przyjaźnimy...
   -To nie tak. - szepnęła po dłuższym momencie milczenia. Nie tego się spodziewała. Idiotka, miała nadzieję, że blond włosy nie pozwolą mi dotrzeć do prawdy? -Pokazałam mu te zdjęcia i nagranie, bo było mi szkoda takiego fajnego faceta. Dążył do tego, byście tworzyli normalny, szczęśliwy związek, a Ty zraniłaś go w najbardziej okropny sposób. On Cię kochał.
   -Serio? - zadrwiłam, czując rosnąca adrenalinę. -I ta wielka miłość pchnęła go do próby gwałtu?
   -Słucham?
   -Nadal dziękuję Marco, że tamtego dnia wymyślił sobie wizytę w Polsce. Z przyjemnością patrzyłam, jak jego pięść ląduje na twarzy Štilicia.
   -Och. Być może Semir chciał tylko... Sprawdzić, czy... Jesteśmy tak samo dobre w łóżku. No, ale Reus chyba nie narzekał, co nie?
   Zmarszczyłam brwi i otworzyłam szeroko usta. Tak bardzo skoncentrowałam się na jej słowach, że aż nie wierzyłam, jakoby padły z jej strony.
   -Możesz powtórzyć, co powiedziałaś?
   -Pamiętasz nasze pożegnanie na lotnisku w maju? Oboje się spóźniliśmy... Wmówiłam Ci wtedy, że imprezowałam dzień wcześniej, ale Semir widział, że coś podejrzewasz, bo nie odpowiadaliśmy na Twoje połączenia i wiadomości... W taksówce ustaliliśmy wspólna wersję. W rzeczywistości jechaliśmy z jego mieszkania, bo zostałam u niego na noc.
   Siedziałam na kanapie, usiłując przyswoić sobie każdy wyraz, który z trudem trafiał do mojego mózgu. To, do czego właśnie przyznała się Kaja, nie miało prawa być prawdą. Obserwowałam ją beznamiętnie i nie wytrzymałam dopiero, gdy zaśmiała mi się prosto w twarz, puentując, że uciekanie od seksu z Bośniakiem wprost do łóżka Niemca jedynie dolało oliwy do ognia i pokazało, czym naprawdę kieruję się w życiu. Wystarczyła chwila, bym pojęła, że moje wykroczenie spowodowało rozpad naszego związku tylko dlatego, że wcześniejszy błąd Semira nie ujrzał światła dziennego.
   -Jesteś zwykłą suką. - warknęłam, zaciskając pięści na widok jej rozbawienia. Podeszłam i uderzyłam ją w twarz. -Przez cały miesiąc obwiniałam się o zdradę, a Wy zabawialiście się i spiskowaliście za moimi plecami!
   -Nie udawałam świętej dziewicy, a niegrzeczni chłopcy lubią dziewczynki, które od razu przechodzą do rzeczy. Nic dziwnego, że chciał Cię zgwałcić.
   Chwyciłam swój kieliszek z winem i zgodnie z planem chlusnęłam nim na opiętą spódniczkę Kai. Odsunęła się wściekle, na co spontanicznie złapałam za naczynie należące do niej, którego zawartość parę sekund później ściekała z jej twarzy. Puste szkło w furii upuściłam, by rozbiło się w drobny mak na podłodze.
   -Jesteście siebie warci. - syknęłam do nieco wystraszonej moim napadem dziewczyny. -Teraz możecie się pieprzyć gdzie chcecie i kiedy chcecie. Zapewne znudzisz go tak samo, jak ja, gdy szybkie numerki przestaną mu wystarczać.
   Dłużej z nią nie dyskutowałam. Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam z mieszkania, kierując się wprost do swojego auta, jednocześnie powstrzymując spazmatyczny płacz, którym za nim w świecie nie pragnęłam się teraz zanosić.


   Leżałam w łóżku, próbując zasnąć. Dwie minuty wcześniej poprzez obiecanego sms-a poinformowałam blondwłosego przyjaciela, że położyłam się w sypialni, wyczerpana minionym dniem. Dzwonił, ale mój aktualny stan nie sprzyjał jakimkolwiek rozmowom. Marco nie zrozumiałby nic z bełkotu przeplatanego wylewanymi łzami.
   Problemów ze snem nie powodowało obce pomieszczenie w opuszczonym mieszkaniu Bobka, gdyż zdążyłam już przywyknąć do przebywania tutaj. Całą winę bez wątpienia dźwigały na barkach słowa Kai, które usłyszałam popołudniu. Wciąż błądziły w mojej głowie, nie potrafiłam o nich zapomnieć i wyłącznie przez nie płakałam. Niestety, skutki i rezultaty niedawnego zajścia pojmowałam w ślamazarnym tempie, co bolało mnie jeszcze bardziej. Nie miałam pomysłu, jak pogodzić się z upokarzającą porażką. Może gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym zupełnie inaczej, może oddałabym swoją cnotę Semirowi... Poczułam się jak słabo widzący i jeszcze niesłyszący noworodek, który zginie bez swoich opiekunów.
   Podniosłam głowę, gdy po raz czwarty z rzędu do moich uszu dobiegł dźwięk otrzymanej wiadomości. Reus. Martwił się, bo nie odbierałam telefonu. Wiedziałam już, że nic przed nim nie ukryję, gdy się spotkamy, lecz obecnie bałam się, że zaraz wzniesie alarm i wykręci numer Lewego, by powiedzieć mu, iż nie daję znaku życia. Wzięłam się więc w garść i odpisałam, prosząc o wyrozumiałość ze względu na zły dzień i przysięgając jednocześnie, że wyjaśnię mu swoje zachowanie. Jednym, krótkim 'dobranoc' dał mi do zrozumienia, że nie będzie dłużej mnie męczył.
   Po kolejnej bezsennej godzinie poszłam w końcu do kuchni po tabletki mające uśmierzyć mój ból. Zajęłam miejsce w fotelu, drżącymi rękoma obejmując szklankę z wodą mineralną. Brakowało mi już sił na wylewanie łez. Myślałam o tym, by znaleźć się już w zachodnich Niemczech, wpaść w ramiona brata, jego narzeczonej oraz Marco i stopniowo zapominać, że w moim życiu był ktoś taki, jak Semir Štilić - Bośniak grający na pozycji ofensywnego pomocnika w Lechu Poznań, w którym zakochałam się najwyraźniej tylko po to, by w odpowiednim momencie mógł zrównać mnie z ziemią.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Po wczorajszej liczbie wyświetleń domyślam się, że czekałyście, więc wrzucam wcześniej :) I jednocześnie z dumą informuję, że jesteśmy już w połowie opowiadania. Pierwsza część liczy 29 rozdziałów + prolog oraz epilog, a w tym tygodniu zaczęłam pisać drugą. Mam nadzieję, że nie możecie doczekać się tak samo, jak ja :)

Pozdrawiam, do następnego ♡

10 lutego 2015

15. He's really irreplaceable.

<Marco>
   Obudziła się późnym wieczorem, po kilku godzinach niespokojnego snu, ze łzami w oczach, powoli spływającymi po jej policzkach. Zostałem w mieszkaniu na prośbę jej samej, mówiła, że chce poczuć się bezpieczna, że boi się kolejnych jego odwiedzin. Wychodziłem akurat z kuchni, niosąc w dłoni kubek ciepłej herbaty, gdy spostrzegłem, że siedzi skulona na sofie, obejmując kolana rękoma. Nie spojrzała na mnie, lecz nie zniechęciło mnie to do dalszych działań. Usiadłem obok i przytuliłem ją mocno do siebie, mając świadomość, że może mnie odtrącić. W jednej chwili dotyk jakiegokolwiek mężczyzny stał się dla niej śmiertelnym zagrożeniem, kolcem boleśnie wbijającym się w jej ciało. Czekałem na jakiś gest ze strony dziewczyny, ale nadal tylko chowała się w moich ramionach, łkając cicho. Ostrożnie gładziłem jej włosy i czułem, jak drżała, próbując powstrzymać kolejne fale gorzkiej cieczy, z którą walczyła już od paru minut. Wiedziała, że jej nie zranię. Musiała to wiedzieć.
   -Teraz będzie dobrze. - szepnąłem opierając brodę o czubek jej głowy, gdy oddychała już miarowo. -On nie wróci. Nie ma odwagi.
   Podniosła wzrok lustrując mnie błękitnymi tęczówkami, nadal mokrymi i nawet nieco opuchniętymi. Oddałem jej napój, który przygotowałem dla siebie i znów otuliłem kocem, spod którego niedawno się wygrzebała. Przyglądałem się, jak z opanowaniem zanurza usta w kubku, zbierając odpowiednie zdania, by kontynuować rozmowę o zajściu z popołudnia.
   -Lena. - zerknęła na mnie podejrzliwie, ale nie zamierzałem odpuścić. Moim obowiązkiem było dowiedzieć się, co ten bydlak jej zrobił. -Powiedz mi prawdę, powiedz mi wszystko, proszę. Co Cię boli? Czy on Cię...?
   Zaprzeczyła kręcąc głową, a ja cieszyłem się, że nie kazała mi kończyć. Nie potrafiłem myśleć o tym słowie, a co dopiero je wypowiedzieć. Jadąc do niej nie spodziewałem się, że po przekroczeniu progu posiadłości Lewandowskiego będę oglądał scenę, w której Štilić bezlitośnie maltretuje swoją ukochaną, osłabiając ją każdym uderzeniem, by na końcu dopuścić się gwałtu. Tak, gwałtu, bo właśnie tak miał wyglądać finisz tej masakry. Gdybym spóźnił się o pięć minut...
   -Dziękuję, Marco. - usłyszałem jej cichy głos, co natychmiast postawiło mnie z powrotem na ziemi. -Zrobiłby to, gdybyś się nie pojawił.
   -Dlaczego...?
   Nie naciskałem ale widziałem, że powoli się uspokaja i wraca do siebie, w szeroko pojętym znaczeniu tego wyrażenia. Patrzyliśmy na siebie przez moment, po czym uciekła spojrzeniem w drugą stronę. Już nie płakała, ale targające nią negatywne emocje wciąż dominowały w jej umyśle.
   -On wie, co się stało. Kaja sprzedała mu wszystkie informacje.
   -Ta Twoja przyjaciółka?
   -Przyjaciółka... - podkreśliła kpiąco. -Tak przynajmniej sądziłam. Myślałam, że mogę jej ufać, że zrozumie, dlaczego tak postąpiłam... A ona bez wyrzutów sumienia zniszczyła mój związek!
   -Nie zapominaj, że ja też mam w tym swój udział. Gdybyśmy wtedy... Nadal bylibyście razem.
   -Rozmawialiśmy już na ten temat. - zaoponowała stanowczo. -Podjęłam świadomą decyzję, osobiście, sama do tego doprowadziłam.
   -I nie żałujesz nawet teraz?
   -Nie. No dobrze... Wyrzucałam sobie tą noc jeden, jedyny raz, dziś, kiedy Semir przyszedł do mnie z nagraniem rozmowy z Kają. Teraz jednak rozumiem, że nie było warto, bo nie zwracał uwagi na swoje błędy, wytykając moje. To bolało najbardziej.
   -Nadal go kochasz?
   -Nie tak bardzo, jak jeszcze wczoraj. Mam nadzieję, że nigdy więcej się nie spotkamy i nie staniemy sobie na drodze. Chcę jak najszybciej zapomnieć, że coś nas łączyło, bo nie wierzę, że pokochałam kogoś takiego. Nie wracajmy więcej do tej sprawy.
   Z każdym wypowiadanym zdaniem jej głos łamał się coraz bardziej, dlatego nie zdziwiłem się, kiedy nagle zamilkła. Przypuszczałem, że przechodzi gehennę, też rozstałem się z dziewczyną i wiedziałem, jakie to uczucie. Wpatrywała się w swoje stopy, więc objąłem ją ramieniem i delikatnie pocałowałem w czoło. Chwilę później oparła głowę na moim obojczyku.
   -Twoja dziewczyna jest prawdziwą szczęściarą, Marco. Zazdroszczę jej, nigdy nie pozwól by Cię zostawiła.  - przyznała. Westchnąłem ciężko, na co zmarszczyła brwi. -No co? Nie mam racji?
   -Nie zastanawiałem się nad tym. Może przygotuję dla Ciebie kąpiel, co? Jesteś zmęczona, obolała i poobijana, powinnaś odpocząć. - szybko zmieniłem temat. Spoglądając na mnie uśmiechnęła się po raz pierwszy od mojego przyjazdu.
   -Dziękuję. Jesteś niezastąpiony.


   -Jakim cudem? I co Ty w ogóle tam robisz? Dzwoniłeś do rodziców?
   -Nic jeszcze nie wiem. Nie chcę ciągnąć jej za język, jest słaba psychicznie. To nienajlepszy moment na zwierzenia, poczekam, aż sama się otworzy.
   -Zostaniesz z nią?
   -Jeśli będzie miała ochotę...
   -Ona Cię teraz potrzebuje. Musi mieć przy sobie kogoś, kto ją zrozumie, wesprze i podniesie na duchu. Mógłbym Ci wiele zarzucić, ale ufam Ci, Marco, ona też. Zaopiekuj się nią, proszę.
   -Skąd Ty to wszystko wiesz?
   -Znam ją trochę dłużej od Ciebie, wiem, jak boli ją każdy zadany cios, dlatego nie pozwól, by je otrzymywała. Poradzisz sobie. Najlepiej ściągnij ją do nas, lepiej, by nie została z rodzicami, bo nie znajdą dla niej czasu. Potrzebuje spokoju i wyciszenia.
   -Postaram się, ale niczego nie obiecuję.
   -Potrafisz z nią rozmawiać, namów ją, powiedz, że czekam. Musimy sprawić, że zapomni. A z tym prostakiem rozliczę się na osobności.
   -Lewy, kończę. Odezwę się jutro, dobra?
   -Jasne. Dzięki stary, do zobaczenia.
   Odebrałem wiadomość podsumowującą rozmowę i dostrzegłem Lenę opierającą się o barierkę przy schodach. Obserwowała mnie z przymkniętymi powiekami i rękoma skrzyżowanymi na piersiach, próbowała zatem odgadnąć, dlaczego stoję z telefonem w dłoni na środku salonu.
   -Z kim rozmawiałeś? - spytała twardo, zmierzając w moim kierunku.
   -Z siostrą. - odparłem, zachowując wszelkie pozory normalności. Nie chciałem dodatkowo jej stresować, zbyt wiele już dziś wycierpiała. -Mówiła, że Nico za mną tęskni i pyta, kiedy znów zabiorę go na mecz.
   -Więc powinieneś wrócić do Dortmundu, żeby go nie zawieść.
   -Zrobię to, ale nie dziś i nie jutro. - zmarszczyła brwi, lustrując mnie badawczo. -Będę tutaj z Tobą. Obiecałem to sobie.
   -Będziesz? - jej twarz zdradzała teraz zaskoczenie, ale i strach, jakby właśnie usłyszała, że za chwilę przez balkon wskoczą kosmici z bombą atomową.
   -Jeżeli masz...
   -Nie mam nic przeciwko. Zamierzałam Cię o to poprosić, lecz przypuszczałam, że opłaciłeś nocleg w hotelu... Zostań. - szepnęła. Uśmiechnąłem się do niej porozumiewawczo, na co pociągnęła mnie do pokoju, w którym spała. Ułożyła się na łóżku, po czym okryłem ją kołdrą i pocałowałem w czoło, by dodać jej otuchy. Widziałem, jak bardzo się boi, jak bije się z własnym sumieniem, z dręczącymi ją myślami... Ponosiłem za to częściową winę i nie ukrywałem przed sobą tych faktów. Cierpiała przeze mnie i to bolało najbardziej. Znalazłem się właśnie na jednym z życiowych zakrętów, z których wyjście na prostą pochłania trochę czasu.
   -O czym myślisz? - Lena wbijała we mnie rozszerzone źrenice. Westchnąłem i odwróciłem wzrok, bo spotkanie naszych spojrzeń wprowadziłoby mnie w głęboką konsternację.
   -Nie chcesz poznać odpowiedzi na to pytanie.
   -Dziewczyna na Ciebie czeka, prawda?
   -Nie. - roześmiałem się. -Ona nie zrozumiałaby, że potrzebujesz pomocy.
   -Więc o co chodzi? Marco... - nie odpowiedziałem, więc podniosła się i usiadła obok. -Przestań, błagam Cię. Nie zaciągnąłeś mnie do sypialni na siłę. Co mam zrobić, żebyś przestał się zadręczać?
   -Obiecaj mi jedną rzecz.
   -Słucham.
   -Wyprowadzisz się stąd. Nie przeżyję, jeśli następnym razem będę musiał odwiedzić Cię w kostnicy. Chcę mieć pewność, że on więcej Cię nie dotknie.
   -Przyjechałeś do mnie, by móc się rozgrzeszyć? Więc wracaj do Dortmundu. Nie pozwolę, byś ponosił konsekwencje moich wyborów. - fuknęła, a ja odsunąłem się zdziwiony jej rozkazem, którego nie zlekceważyłem. Przyleciałem do Polski porozmawiać i przyjąć na klatę moją część skutków tamtej nocy, lecz Lena nie zamierzała się ze mną dzielić. Świadomy, że Štilić do niej nie wróci, podniosłem się z łóżka, by wyjść, ale sekundę później zostałem pociągnięty za rękę do tyłu. Czekała, aż zajmę miejsce obok niej. Miejsce, które jeszcze wczoraj należało do bałkańskiego drania.
   -Wybacz. - skruszyła się, opierając głowę na moim torsie. -Nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Pamiętasz, jak na Ibizie zostałeś moim ochroniarzem? - kiwnąłem głową, wracając myślami do wspomnianego momentu. Nasz pierwszy pocałunek. -Teraz też nim bądź, proszę.
   Spojrzeliśmy na siebie. Nie miałem wątpliwości, że bezpieczeństwo jest teraz dla niej priorytetową wartością. Objąłem ją ramieniem, by mogła wtulić się w moje ciało i po kilku minutach słyszałem miarowy oddech, który odprowadził ją do krainy snu.


<Lena>
   Wydarzenia minionego dnia nie pozwalały mi na spokojny odpoczynek. W nocy dwa razy budziłam się, wybuchając płaczem i przerywając przy tym i tak już płytki sen Reusowi. Przytulał mnie wtedy mocno, szepcząc spokojnie do ucha, co działało na mnie jak odurzający narkotyk. Wiedząc, że jest przy mnie nie musiałam obawiać się koszmarów ani tego, że któregoś dnia staną się rzeczywistością.
   Otworzywszy oczy z samego rana szybko zauważyłam, że nie mam już towarzystwa. Zdezorientowana rozprostowałam zastałe kości i rozejrzałam się po pokoju. Znów odczuwałam delikatny strach. Bez Marco byłam bezradna, narażona na niebezpieczeństwo, bo nie potrafiłabym obronić się przed silniejszym mężczyzną. Jawiłam się jako lwica - odważna, waleczna, lecz ciągle przegrywająca z odwiecznym rywalem, którego z racji jego przewagi omijała szerokim łukiem.
   Z duszą na ramieniu pomknęłam do reprezentacyjnej części mieszkania z nadzieją, iż mój obrońca jeszcze go nie opuścił. Odetchnęłam głęboko widząc, jak konstruuje śniadanie, podśpiewując pod nosem dziwną melodię. Nasze spojrzenia spotkały się, nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
   -Głodna? - uniósł brwi kursując między kuchnią a jadalnią. -Byłem na zakupach, nabrałem ochoty na tosty. Zjesz ze mną?
   -Jasne. Zrobię kawę. - przeczesałam palcami włosy i zatrzymałam się dopiero przy ekspresie. Reus przeniósł się do tego samego pomieszczenia, gdyż chwilę wcześniej otworzył lodówkę. Odwróciłam głowę i zobaczyłam go opierającego się o blat, z butelką wody mineralnej w dłoni.
   -Mam prośbę.
   -Jaką?
   -Możesz założyć na siebie coś mniej... Skąpego?
   Otworzyłam szerzej oczy, na co zarechotał cicho. Opuszczając wzrok zorientowałam się, że zaalarmowana jego nieobecnością pojawiłam się w kuchni odziana w nocną bieliznę. O ile góra prezentowała się przyzwoicie, o tyle od pasa w dół okrywały mnie jedynie spodenki, z trudem obejmując granicami materiału pośladki. Czułam, że się rumienię. Dopiero po chwili zebrałam myśli, by móc zareagować.
   -Zaraz wracam. - mruknęłam jedynie i uciekłam do sypialni.
   Parę minut później siedzieliśmy naprzeciw siebie spożywając śniadanie. Gdy Marco wypytał już o moje samopoczucie, przyglądając się chłopakowi zaczęłam zachodzić w głowę, jak się tutaj znalazł. Tak nagle przemierzył osiemset kilometrów i zapukał do drzwi posiadłości Roberta, jak się okazało - w samą porę. Uznałam, iż mam prawo do kilku zdań wyjaśnień.
   -Marco... - wbił we mnie zielone tęczówki. -Co się właściwie stało, że tu jesteś? Wczoraj nie mieliśmy okazji o tym pogadać.
   -Cóż... Cel mojej wizyty był zupełnie inny, lecz w obecnej sytuacji możemy odłożyć to na później.
   -Wziąłeś urlop na żądanie?
   -Można tak powiedzieć. Tylko Mario wie, że wyjechałem, ale nie ma pojęcia, dokąd. Dodatkowo nabawiłem się delikatnej kontuzji, dlatego nie trenuję.
   Odsunął się od stołu, ukazując zranioną stopę. Zauważyłam jego uraz z prawie dobowym opóźnieniem, tak bardzo ubolewałam nad swoim położeniem. Ciekawe, co jeszcze mnie ominęło.
   -Przykro mi.
   -To nic takiego. Pod koniec tygodnia wrócę do treningów, będę gotowy na rozpoczęcie sezonu.
   -Jak do mnie trafiłeś? - naprawdę ciekawa zadałam kolejne pytanie. Uśmiechnął się pogodnie, zatem dotarcie tutaj sprawiło mu niemałe trudności.
   -Poprosiłem Łukasza o poznański adres Lewego. Początkowo zapisał mi ulicę, na której mieszkają Wasi rodzice, dopiero później, przez przypadek Piszczu usłyszał Twoją rozmowę z Robertem. Pytał, czy ktoś wysyła jeszcze korespondencje pod ten adres. Nie wyobrażam sobie swojej reakcji, gdyby drzwi otworzył mi Twój ojciec. - spuentował, na co roześmialiśmy się oboje. Faktycznie, worek z pytaniami "Dlaczego Marco Reus stoi w progu naszego mieszkania?" nigdy by się nie zamknął.
   -Więc Bobek już wie?
   -Tak. - rzucił krótko i zamilkł, rozważając dalszą część wypowiedzi. Zorientowałam się, że jest coś, o czym nie chce mi powiedzieć. -Chciałby Cię zobaczyć, tęskni za Tobą, jego narzeczona też.
   -Co chcesz przez to powiedzieć?
   -Przyrzekałaś mi wczoraj, że wyjedziesz.
   -Zaraz... - powoli docierał do mnie sens jego natarczywej prośby. -Sugerujesz, bym zamieszkała z Lewym w Dortmundzie? O to Ci chodzi?
   -Jeszcze dwa miesiące temu wiele byś dała, aby tak się stało. Teraz nic nie stoi Ci na przeszkodzie. Twój chłopak okazał się napalonym zboczeńcem, a rodzice nie mają prawa dłużej trzymać Cię na smyczy. Już nie musisz się wahać.
   -Marco, ja...
   -Obiecałaś. - przypomniał z takim wyrzutem, iż nie potrafiłam odmówić. Z jednej strony przedstawił silne argumenty, z drugiej ciągle targały mną pewne obawy, lecz nie zamierzałam też dłużej przebywać w jednym mieście ze Štiliciem. Znów czułam się jak igła w stogu siana, z tym, że dziś szala przechylała się w stronę TAK, zostawiając NIE daleko za sobą, aczkolwiek NIE WIEM nadal stało na silnej pozycji. Byłam pewna jedynie tego, że niedługo zwariuję.
   -Nie mam pojęcia, czy jestem gotowa.
   -Boże, co za uparte stworzenie. - jęknął, po czym dopił swoją kawę i z naczyniami w rękach poszedł zapakować je do zmywarki. Po zakończonej czynności oparł się o boczną ścianę lodówki i przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę, założył ręce na piersi.
   -Jak mogę Cię przekonać, że to właściwa droga? Nie będziesz tam cierpiała, bo nikt nie sprawi Ci bólu.
   -Daj mi trochę czasu.
   -Ile? - dalej naciskał, przez co westchnęłam ciężko. -Do mojego wyjazdu?
   -Dwa dni? Idź się lecz, Reus. - fuknęłam oburzona i przeniosłam się na kanapę. Próbowałam skupić uwagę na emitowanym właśnie programie informacyjnym, lecz nadchodzący powrót blondasa do Niemiec napawał mnie paniką. Nie chciałam, żeby stąd wyszedł. Nie teraz.
   -Niech będzie. - zajął miejsce obok, lustrując mnie badawczo. Po jego twarzy błądził cwany uśmieszek, którego nie sposób w tamtym momencie pominąć. -Trzynaście dni i ani sekundy dłużej. Zrozumiano?
   -Jesteś niesamowicie drobiazgowy. - zauważyłam, na co znów się roześmiał. Ewidentnie w jego głowie zrodził się chytry plan, którym nie podzieli się ze mną nawet za piękne oczy. Może znaliśmy się zaledwie kilka miesięcy, lecz tyle byłam w stanie już zauważyć. Nasza krótka znajomość wspięła się na taki poziom, iż pewne fakty stawały się dla nas obojga jasne przy jednym spotkaniu naszych spojrzeń. Niektóre z moich barier zwyczajnie nie stanowiły już dla dortmundzkiej 'jedenastki' żadnej przeszkody. Pokonywał wszystkie, zostawiając dla siebie to, co zebrał po drodze. Prawdopodobnie dlatego był dla mnie polem ochronnym, w obrębie którego nie bałam się stawiać choćby najmniejszych kroczków na drodze do celu.


   -Szkoda.
   -Mnie również. Liczyłem, że jednak zdążysz się zdecydować, ale w porządku. Nie nalegam. Jestem cierpliwy i potrafię czekać.
   Siedzieliśmy na Ławicy oczekując przylotu samolotu, gdy Marco kończył kolejny ze swoich wywodów odnośnie zmiany mojego miejsca zamieszkania. Nie przyszło mu nawet do głowy, by odpuścić, lecz ja też pozostawałam nieugięta. Towarzysz strasznie działał mi na nerwy, ale nie wybuchałam złością wiedząc, iż zwyczajnie mnie do tego prowokuje.
   -Potrafisz czekać? - z udawaną irytacją uniosłam brwi. -Więc zamknij się w końcu i nie zasypuj mnie plusami życia w Dortmundzie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jest ich mnóstwo i na pewno jeszcze Was odwiedzę.
   -I to w najbliższym czasie. - oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu. Patrzyłam na niego pytająco, na co ozdobił buzię swoim denerwującym rogalikiem, z którym nie rozstawał się od drugiego dnia pobytu w Polsce. Pochylił się nad swoją torbą, intensywnie czegoś szukając, przypuszczałam zatem, iż rozwiązanie zagadki jest już blisko. Wręczył mi elegancką kopertę. -Proszę, to dla Ciebie. Otwórz ją.
   Rozerwałam opakowanie, nie spuszczając z niego wzroku. Odniosłam nawet wrażenie, że przykleił sobie ten głupawy uśmieszek do ust, bo jeszcze z niego nie zrezygnował. Ze środka wyjęłam równie dostojną, błyszczącą kartkę papieru z wyraźnym napisem "Zaproszenie". Zdezorientowana zmarszczyłam brwi.
   -Poważnie, nie pomyliłeś adresata? - upewniałam się. Przewrócił oczami.
   -Najpierw przeczytaj, a później składaj reklamacje.
   Zgodnie z poleceniem, zagłębiłam się w wydrukowaną treść. Prześledziłam ją drugi raz, potem trzeci i czwarty i z każdym podejściem wysuwałam ten sam wniosek. Marco Reus, jeden z najlepszych piłkarzy Bundesligi, zaprosił mnie na klubowy bankiet z okazji otwarcia sezonu 2012/2013. Jako swoją osobę towarzyszącą. Co do tego nie miałam wątpliwości, bo w tekście znalazłam swoje imię i nazwisko.
   -To żart? - tylko tyle byłam w stanie wydusić.
   -A wyglądam, jakbym żartował? - odparował.
   Zerknęłam na niego. Nadal się szczerzył, lecz już całkiem normalnie, przyglądając się mojej reakcji z uwagą. Zapewne takiej się spodziewał - zaskoczenia poprzedzonego milczeniem. Bo co miałam powiedzieć?
   -Wow... Ale dlaczego akurat...
   -Bo pragnę, żebyś poszła tam razem ze mną. Zaproszenie jest bezzwrotne i nie podlega wymianie. Przyjadę po Ciebie do Lewego w ten czwartek po osiemnastej, dobrze?
   Toczyliśmy walkę na spojrzenia, zakończoną potwierdzeniem przeze mnie udziału w owej imprezie. Wystarczyła niecała minuta, bym pojęła propozycję Reusa dotyczącą przeprowadzki i wszystkie podchody z nieznikającym uśmiechem. Systematycznie dopinał swego. Działał według starannie opracowanego planu, zwieńczonego sukcesem. Jest niezastąpiony. Jest naprawdę niezastąpiony.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Marco zostaje. 2019. ECHTE LIEBE. Najlepszy na świecie. Tag zum Feiern.
Myślę, że każde kolejne słowo jest zbędne. Do następnego :)

06 lutego 2015

14. I don't know what you're talking about.

<Marco>
   Bycie zakochanym to kretyńskie uczucie. Uzależnienie, przez które nie potrafisz funkcjonować, wyłączasz się ze społeczeństwa, będąc spragnionym potężnej dawki Twojego prywatnego narkotyku. Czujesz, że jesteś w stanie oddać się jednej, jedynej osobie, żeby tylko Cię zauważyła, żebyś mógł smakować jej ust, kochać się z nią i mieć tylko dla siebie. To stan, w którym zdajesz sobie sprawę, że cały Twój świat zaczyna się i kończy właśnie na tym człowieku, tak podobnym, a zupełnie innym od wszystkich łażących bezkarnie po niebieskiej planecie. Sprawiającej, iż wiesz, że masz o co walczyć, nawet, gdy brakuje już nadziei. Gdy dociera do Ciebie, że przegrałeś, a ofiara strzały Twojego Amora uciekła definitywnie tam, skąd ja wystrzelono - do punktu wyjścia. Jednak prawdziwej miłości nie powstrzyma słabe napięcie łuku, żadne ciało obce, żadne zjawisko atmosferyczne ani żaden facet, a już w szczególności Bośniak o kruczoczarnych włosach, na którego widok masz ochotę zamieszkać na Marsie, bo zyskałbyś pewność, że więcej go nie zobaczysz.
   Nie przyjmowałem do wiadomości, że tak po prostu wszystko rzuciła. Tyle musimy sobie wyjaśnić, o tylu faktach porozmawiać... A ona i tak woli gościa ''co to nie ja'', zgodnie z moimi najgorszymi przypuszczeniami. Po raz pierwszy od dawna żałowałem, że się nie myliłem. Kochałem tą dziewczynę, pożądałem jej każdej nocy i każdego ranka, podejrzewając jednocześnie, iż ona odwzajemnia moje uczucia. W zasadzie byłem tego pewien tak egoistycznie, jak miejsca w pierwszym składzie Borussii. I nie obchodziło mnie, co pomyślą ludzie. Lena widniała już w moich oczach jako kobieta godna szacunku i łaknąca szczęścia. Wierzyłem, że mogę jej to dać, jeśli tylko zgodzi się zaufać mi po raz kolejny. Dlatego podjąłem natychmiastową decyzję - muszę coś z tym zrobić. Tu i teraz.
   -Marco, wróć do świata żywych. - Götze od minuty ciągnął mnie za rękaw klubowej bluzy, próbując zwrócić na siebie uwagę. -Zaraz lądujemy.
   -Nie śpię. - burknąłem, nadal nie odwracając wzroku od małego, samolotowego okienka, jakby wpatrywanie się w płytę lotniska ciekawiło mnie bardziej, niż gadka z przyjacielem.
   Była połowa sierpnia, za dwa tygodnie wystartuje Bundesliga, a my wróciliśmy właśnie z obozu przygotowawczego w Hiszpanii. Zmęczeni, ale bojowo nastawieni, wyposażeni w siłę do walki o mistrzostwo kraju. Z kolei za osiem dni minie miesiąc, odkąd nie kontaktowałem się z Leną i ku niezadowoleniu Mario oraz trenera właśnie ten problem zaprzątał największą część mojej głowy. Kilka minut temu opracowałem jednak plan, jak mogę sobie pomóc i postanowiłem wcielić go w życie, kiedy oczekiwaliśmy na odbiór bagaży.
   -Stary, jest sprawa. - oświadczyłem przyjacielowi, który dmuchał właśnie balon z gumy do żucia. Zorientowawszy się, że do niego mówię, chciał szybko doprowadzić ją do pierwotnej postaci, ale ta niesfornie pękła, goszcząc przez chwilę na jego twarzy. Byłem tak skupiony, iż nie pomyślałem, że normalnie zapewne dokuczałbym mu teraz, nabijając się z jego niezdarności.
   -No, wal. - polecił, przesuwając ręką w okolicach ust, upewniając się, że usunął wszelkie ślady zbrodni.
   -Powiesz Kloppowi, że nie przyjadę jutro na zajęcia?
   -Dlaczego?
   -Muszę załatwić pilną sprawę. Poza tym, i tak nie mogę grać. - wskazałem na zabandażowaną, prawą kostkę. Wykręciłem stopę w jednym ze sparingów, co zmusiło mnie do krótkiej przerwy w grze.
   -Przecież masz rehabilitację. - popatrzył na mnie podejrzliwie, unosząc brwi. Przewróciłem tylko oczami.
   -To jedynie zwichnięcie! Dojdę do siebie, zanim trener znajdzie kolejną okazję, by popisywać się swoją polszczyzną. - zaśmialiśmy się na wspomnienie jego ukochanego 'rusz dupę!'. -To jak? Mogę na Ciebie liczyć?
   -Jasne. A co będziesz robił?
   -Wyjeżdżam, nie zostanę w Dortmundzie.
   -Gdzie? - Mario nie krył zdezorientowania i zdziwienia. -I kiedy?
   -Teraz. - zdjąłem walizkę z taśmy bagażowej i postawiłem ją na podłodze. -A, i wielkie dzięki za pomoc. - klepnąłem go w ramię i w celu uniknięcia serii skomplikowanych pytań, skierowałem się w głąb terminala.


<Lena>
   -Znów będziesz budował to denerwujące napięcie, prawda? - zapytałam, przysiadłszy na brzegu kanapy. Semir jedynie zacisnął pięści i roześmiał się szyderczo.
   -Z nas dwojga to Ty jesteś lepszą aktorką. - odparował sucho. Niewiele rozumiejąc, obdarzyłam go pytającym spojrzeniem. -Jak mogłaś? Dlaczego mi to zrobiłaś?
   -Skarbie, wybacz, ale chyba nadal nie wiem, o czym mówisz.
   -Nigdy więcej nie zwracaj się do mnie w ten sposób. - rzucił, uderzając w moją pierś kopertą, którą przyniósł ze sobą. -To dla Ciebie.
   Z duszą na ramieniu rozpakowałam białą, prostokątna kartkę papieru i wyjęłam ze środka jej zawartość. Kilka zdjęć i dyktafon, zapewne z jakimś nagraniem. Chciałam na nie spojrzeć, lecz po wyrazie twarzy Štilicia bałam się tego, co przekaże mi treść obu materiałów.
   -Co to? - zapytałam niepewnie, gdyż mówienie sprawiało mi coraz więcej trudności. Prychnął, zdenerwowany jeszcze bardziej, niż kilka minut temu.
   -Liczyłem, że Ty mi wytłumaczysz. No śmiało, obejrzyj to! I przesłuchaj wypowiedź, Twojego autorstwa zresztą.
   Nie mogłam dłużej czekać i odwróciłam fotki na drugą stronę, by w końcu je przeanalizować. Zamarłam. Nie tego się spodziewałam. Miałam głęboką nadzieję, że nikt się nie dowie, a jednak - ktoś zwrócił uwagę na nasze zachowanie. Trzymałam w dłoniach pamiątki z piątkowej imprezy, na której całowałam się z Adrianem. Nieświadomie cofnęłam się myślami do tamtej nocy, wspominając wyłącznie owe kilka minut i późniejsze tłumaczenia dorosłego syna Reiss'a. Na razie jedynie my wiedzieliśmy, że oboje tego żałujemy, dzięki czemu mogłam się jednak łudzić, iż mój Bośniak zaakceptuje wyjaśnienia, które mu zaserwuję.
   -Rozumiem, co czujesz. - odparłam przekonująco. -Ale jeśli myślisz, że właśnie dlatego wybraliśmy się wtedy na piwo, jesteś w ogromnym błędzie. Adi też czuje się winny, też ma dziewczynę i źle mu z tym, co zrobił.
   -Daj spokój, gadałem z nim o tym i powiedział mi to samo. - Pile podejrzanie machnął ręką. -Każdy kiedyś upije się tak, że nie będzie pamiętał, co robił. Problem w tym, że ten pocałunek wcale nie jest najgorszy.
   -Serio? - zdumiona jego reakcją energicznie przetarłam oczy. Napięcie częściowo mnie opuściło, ale postawa Semira wciąż nie pozwalała mi odetchnąć.
   -Serio. - uniósł ku górze jedną połowę ust, co i u mnie wywołało poprawę humoru. Zsunęłam się z oparcia sofy z zamiarem przytulenia się do niego, lecz automatycznie mnie wyhamował. -Jeszcze nagranie. - przypomniał, podając mi sprzęt. Westchnęłam zniecierpliwiona i bez namysłu wcisnęłam 'Play'.
   Pojęłam wszystko zaskakująco szybko, bo w ciągu paru sekund. Dotarło do mnie, dlaczego słowa Bośniaka były tak ostre i pozbawione pozytywnych emocji, dlaczego tak wściekle zaciskał dłonie i z nienaturalną agresją kazał mi zajrzeć do koperty. Już znał prawdę. Wraz z wysłuchanym dialogiem zakończyła się jednocześnie moja długoletnia przyjaźń z Kają. W pośpiechu łącząc fakty wywnioskowałam, że skoro zarejestrowała moje zwierzenia tylko po to, by poskarżyć się Semirowi, zdjęcia z imprezy zapewne także dostały się do niego przez jej osobę. Znienawidziłam ją, bo ufałam jej od zawsze, a zawiodła mnie w najważniejszym momencie... Tym samym nie potrafiłam wybaczyć sobie, że poszłam do łóżka z Reusem, co obecnie wracało do mnie ze zdwojoną siłą.
   -Co mi teraz powiesz? - warknął znienacka ofensywny pomocnik Lecha, uwalniając swoją złość. -Na to też masz przygotowaną formułkę?
   -Nie mam jak się obronić. - przyznałam cicho. Chłopak wstał i rozpoczął wędrówkę od przeciwległego końca stołu pod samo okno, które w mieszkaniu Lewego odgrywało rolę jednej ze ścian salonu.
   -Wreszcie przestałaś kłamać. Dawno nikt nie upokorzył mnie w ten sposób. - ciągnął, akcentując pierwszy wyraz. -Nawet moja była miała odwagę, patrząc mi w oczy poinformować, że odchodzi do innego, a Ty wybrałaś ściemnianie! Długo to trwa?
   -To był tylko jeden raz, przysięgam. Później już się nie widzieliśmy. Nie zamierzałam stanowić przyczyny rozpadu jego związku.
   -Wychudzony blondas też ma laskę? - nie krył sarkastycznego zdziwienia. -Szkoda dziewczyny. Zapewne tak samo, jak ja żyje w fałszywej świadomości, że jej chłopak to wierny, oddany i kochający piłkarzyk, jakiego każda chciałaby mieć. I Ty też na to poleciałaś! A on? Zachodzi teraz w głowę, która z Was robi lepsze lody, nie?!
   -Nie rozpędzaj się. - podniosłam nieco głos, co spotęgowało i przyspieszyło wzrost jego furii. -Gdybyśmy ciągle się nie kłócili, nie doszłoby do tej sytuacji.
   -Ach, więc to moja wina! To ja wepchnąłem Cię do jego sypialni i czekałem, aż Cię przeleci! Jak mogłem zapomnieć, siedziałem wtedy w salonie i czytałem gazetę, przecież wspominałaś, że będziecie się pieprzyć, faktycznie...
   -Oszczędź sobie. O nic Cię nie oskarżam, ale nie zauważyłeś, że ciągle jesteś o niego zazdrosny? Że nawet na Ibizie nie umieliśmy znaleźć wspólnego języka, odkąd dowiedziałeś się, że Marco też tam wypoczywa? Gdybym nie spotkała się z nim tego wieczora na plaży...
   -Słucham?! - Štilić bez skrupułów wszedł mi w słowo. Zauważyłam, że przestaje nad sobą panować.
   -Całowaliśmy się wtedy po raz pierwszy. - rzuciłam, niewiele myśląc. Przykucnął przede mną, opierając dłonie o mebel, na którym siedziałam.
   -Ty szmato...
   -Może masz rację, może zachowałam się jak szmata. Ale wiesz, czym różni się od Ciebie Reus? Tym, że nie jest cholernym, zarozumiałym egoistą, który zważa tylko na swoje potrzeby, za to jest święcie przekonany, że uchodzi za najważniejszą osobę na świecie. W przeciwieństwie do ciebie nie zmusił mnie do seksu i był gotowy wycofać się nawet wtedy, kiedy nie dawał mi już większego wyboru. I tak, jak powiedziałam mojej szanownej przyjaciółce - zadrwiłam. -Na dłuższą metę nigdy nie żałowałam tej nocy. Chrzaniłam wtedy wszystkie swoje wyobrażenia i marzenia o utracie dziewictwa, bo Marco ani na moment nie wcielił się w kretyńskiego dupka, jakiego Ty grasz nawet teraz.
   Nie prosiłam się długo o jego reakcję. Uderzył mnie. Spoliczkował tak mocno, że z bólu uroniłam kilka gorzkich łez. Prawdopodobnie na to zasłużyłam, co nie zmieniło faktu, że nie zamierzałam dłużej z nim, dyskutować. Odepchnęłam go i ocierając zapłakane oczy, ruszyłam w kierunku swojego pokoju licząc, że opuści pomieszczenie. Myliłam się. Przy kilku schodach prowadzących do sypialnianej części złapał mnie za nadgarstek zakleszczając go w swoim uścisku, a gdy się odwróciłam, przyparł mnie do ściany, napierając dodatkowo swoim ciałem. Zbliżył się na tyle, że czułam na szyi jego ciepły, ale i ciężki oddech. Nie bałam się go, ale gdy odgarnął z mojej twarzy pojedyncze kosmyki włosów, coś mnie zaintrygowało.
   -Co Ty robisz? - odwróciłam głowę, zniesmaczona jego zachowaniem. Parsknął śmiechem tuż nad moim uchem.
   -Jeszcze pytasz? - zadrwił. -Zamierzam wykorzystać fakt, iż moja dziewczyna jest tanią kurewką, która miłosne problemy leczy w łóżku obcych facetów. On mógł, a ja nie?
   Gdy uświadomiłam sobie, co tak naprawdę chodzi mu po głowie, po raz kolejny wymierzył cios w mój policzek. Nie potrafiłam w to uwierzyć, ale groziło mi niebezpieczeństwo ze strony mężczyzny, którego kochałam przez ostatnie piętnaście miesięcy. A teraz chciał potraktować mnie tak, jak panienkę z nocnego klubu...
   -Semir, błagam Cię...
   Znów podniósł na mnie rękę, dając do zrozumienia, że nie przyjmie żadnej formy sprzeciwu. Do mnie natomiast docierało, że nie mam z nim większych szans, gdy jego ręce powoli błądziły po moim ciele pod osłoną delikatnej koszulki.
   -Zrobiłbym dla Ciebie wszystko. - kontynuował swoje tortury. -Dałbym Ci każdą rzecz, która tylko pojawiłaby się w Twoich snach. Nie miałem wątpliwości, że możemy razem spędzić resztę życia, o czym dobrze wiedziałaś, Ty mała suko, a i tak miałaś to w głębokim poważaniu! Więc zapłacisz za to.
   Potrząsnął mną silnie, po czym z impetem uderzyłam w ścianę z tyłu. Poczułam rozchodzący się po kościach głowy i linii kręgosłupa przeszywający ból, który spowodował następną falę płaczu. Nawet nie zwrócił na to uwagi - zanim upadłam, rozpiął moje jeansy, po czym jednym sprawnym ruchem rozerwał materiał okrywający moją klatkę piersiową. Brutalnie przygryzał skórę karku, szukając jednocześnie zapięcia stanika. Nie miałam siły się opierać, wiedziałam, że nie dam rady. Wykończona jego uderzeniami systematycznie pozwalałam mu łamać bariery, które do tej pory mnie ochraniały. Krzyk Bośniaka, niosący się po całym mieszkaniu wpędzał mnie w jeszcze większe przerażenie. Próbował właśnie zsunąć ze mnie spodnie, gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi, lecz przybysz, zaalarmowany niecodzienną awanturą, nie czekał na powitanie. Chwilę później wprosił się do środka i zastygł, zszokowany zaistniałą sytuacją. Rozjuszony Semir podniósł się z kolan, oczekując ruchu przeciwnika, co ten uczynił natychmiastowo. Mój oprawca zamachnął się, by teraz wyładować się na godnym siebie rywalu, lecz on zablokował rękę, a drugą wymierzył w jego twarz soczystego sierpowego, po czym złapał go za koszulkę i bez większych problemów pociągnął do miejsca, z którego przed chwilą przyszedł.
   -Nie przychodź tutaj więcej, bo przysięgam, że Cię zabiję, jeśli jeszcze kiedykolwiek ją skrzywdzisz. - syknął po niemiecku do lechity, wyrzucając go za drzwi i zatrzasnął je z impetem. Skuliłam się na podłodze, a on w tempie błyskawicy usiadł przy mnie.
   -Marco...
   -Boże, Lena... Jeśli mogę Ci jakoś pomóc... - szepnął, ostrożnie obejmując moją dłoń, którą cofnęłam, czego zaraz pożałowałam. Może jeszcze nie pojmował, lecz najpewniej właśnie uratował mi życie, pojawiając się nie wiadomo skąd i dlaczego. Jakby telepatia podpowiedziała mu, że tego popołudnia będę go potrzebowała najbardziej na świecie. -Obezwładnij mnie w jakikolwiek sposób, proszę, bo mam ochotę wyjść i rozpryskać jego mózg na najbliższej ścianie...
   -Po prostu mnie przytul. - wydukałam z trudem. Przysunął się bliżej i objął silnymi ramionami, bym mogła czuć się bezpiecznie, na co wybuchnęłam spazmatycznym płaczem, który zbierał się we mnie od pierwszego uderzenia mojego już byłego ukochanego.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


I jak? Zaskoczone czy przerażone? :)
Kiedy następny? Same zdecydujecie - ilością komentarzy, więc wszystko w Waszych rękach. Myślę, że warto :)
Udanego weekendu ♡