Strony

29 stycznia 2015

12. See how much you lose!

   Decyzje podjęte spontanicznie wcale nie są najlepsze. Być może na początku, przez pewien, krótki okres czynią Cię najszczęśliwszym człowiekiem stąpającym po ziemi, lecz ten stan błogiego upojenia szybko przemija. Zaczynasz zauważać, jakie szkody wyrządził i jak bezlitośnie zniszczył to, na co długo pracowałeś. Nie jest wart utraty wszystkich osiągnięć, o które walczyłeś. Nie jest wart odejścia najważniejszych dla Ciebie osób, bo kiedy nagle znikają, czujesz, że zabrały część Ciebie.
   Mój powrót do Poznania zbiegł się w czasie z wylotem Lecha na przedsezonowe zgrupowanie do Turcji. Wisienką na torcie wszystkich nieszczęść, jakie mnie ostatnio spotkały, stało się spotkanie z Semirem przy drzwiach toalety na Ławicy. Nie musiał nic mówić - zaskoczenie spowodowane moją obecnością w tym miejscu, z walizką i ze łzami w oczach wręcz malowało się na jego twarzy. Chciał zapytać, wykonać jakiś gest, lecz pogładziłam go tylko po ramieniu i uciekłam w kierunku wyjścia, zostawiając Bośniaka w towarzystwie wszechogarniającego zdezorientowania. Wtedy po raz pierwszy powiedziałam sobie, głośno i wyraźnie, że tracę swoją pierwszą, poważną miłość i sama jestem tego przyczyną. Co gorsza, świadomość ta wcale mi nie pomogła, a wpędziła w jeszcze większe załamanie i przygnębienie. Błądziłam w mieście tych dwóch emocji nie wiedząc, jak dotrzeć na obrzeża, by móc się uwolnić. Jedynym wyjściem było podjęcie działań i to musiałam uczynić już niedługo.


   Kolejny tydzień spędziłam w łóżku, w mieszkaniu moich rodziców. Nie korzystałam z internetu, nie zaglądałam do komórki, nie wychodziłam ze znajomymi. Wczesne poranki spędzałam na joggingu wokół poznańskiego Grunwaldu, wieczorami przechadzałam się po Starym Browarze* lub męczyłam swoje ukochane instrumenty. Z mamą i ojcem zjadałam wspólne posiłki, w trakcie których uciekałam od tematu swojego zachowania i samopoczucia. Niejednokrotnie ciągnęli mnie za język, a ja zawsze wykręcałam się problemami sercowymi, w które nigdy nie ingerowali, czego bardzo żałowałam, bo czułam, że pozostawiają mnie samą pod wysokim murem, którego nie potrafię przejść ani zburzyć. Powinnam być przyzwyczajona, że rzadko mnie wspierają, nawet, gdy moi bliscy odwracają głowy, ale często nie mogłam pogodzić się z tym, że muszę być niezależna. Pomimo to, odmówiłam, gdy ojciec planował odwołanie zlecenia zaprojektowania domu pod Wiedniem dla austriackiego biznesmena. Uznałam, że wypadłam przekonująco, zapewniając, iż dam radę i nie targnę się na swoje życie, bo po tygodniu wraz z mamą wyjechali do stolicy tego niemieckojęzycznego kraju, podczas gdy ja pozwoliłam sobie na wypłakiwanie kolejnych godzin w poduszkę.
   Każdego dnia nieustannie kontaktu ze mną szukały cztery osoby. Pierwszą był Semir, którego nie powinnam wystawiać, ale nadal nie czułam się na siłach, by wytłumaczyć mu swoje dziwne postępowanie, którego z pewnością nie rozumiał. Kolejna to Robert, lecz uparcie trwałam w postanowieniu, olewając jego próby porozumienia się i Marco, odrzucony przeze mnie znienacka, do czego zmusiłam się z duszą na ramieniu. Na końcu została Kaja. Nie rozmawiałyśmy od kilku tygodni, dlatego po jej namowach zaprosiłam dziewczynę w piątkowy wieczór, na dwa dni przed przylotem Kolejorza z obozu przygotowawczego. Być może potrzebowałam tego spotkania, o czym nie miałam bladego pojęcia.
   O umówionej godzinie przyjaciółka stanęła w progu z butelką czerwonego wina, jakby czytała w moich myślach i odgadła, czego mi brakuje. Nie zamierzałam się upić, ale konkretna dawka alkoholu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
   -Nie wyglądasz najlepiej. - oświadczyła, tradycyjnie nie owijając w bawełnę. Patrzyła na mnie znad kieliszka o wysokiej nóżce.
   -Nie mam powodu, by prezentować się nienagannie.
   -Wiedziałam! Lena ochoczo degustująca trunki to Lena mająca problemy i dylematy. - zaświergotała wesoło. -Jak mogę Ci pomóc?
   -Nic nie zrobisz.
   -Z każdej sytuacji jest wyjście. A przynajmniej trzeba się starać je znaleźć, prawda?
   -Kaja, proszę Cię. - westchnęłam. -Niektóre sprawy wymagają przemyślenia.
   -Jakie?
   -Choćby mój związek z Semirem. Postawił mi ultimatum: będziemy razem, jeśli odpuszczę sobie wizyty w Dortmundzie.
   -Kochasz go, więc ratuj to uczucie, w przeciwnym razie wszystko spieprzysz.
   -Mówisz jak Marco. - marudziłam, przewracając oczami. Obdarzyła mnie pytającym spojrzeniem, dając jednocześnie do zrozumienia, że czeka na wyjaśnienia. -Byłam u niego niedawno.
   -I co? To on sprawił, że zamieniasz się w potwora z Loch Ness? - zaśmiała się delikatnie, na co jedynie pokręciłam głową.
   -To nie jego wina. Sama do tego doprowadziłam.
   -Okej. - dziewczyna odstawiła swoje naczynie na stół i przekręciła się, uderzywszy plecami o bok sofy. -Opowiadaj, co się stało.
   Wahałam się przez parę chwil, lecz w rzeczywistości była jedyną osobą poza Stachurską, której mogłam przyznać się do grzechu, mając pewność, że pozostanie to między nami. Zważając na fakt, iż Ania przebywa obecnie w towarzystwie swego narzeczonego, zdecydowałam się przedstawić Kai całą prawdę. Z każdym wypowiedzianym zdaniem obserwowałam, jak jej usta otwierają się coraz szerzej, by na końcu zastygła w bezruchu i po paru sekundach pokręciła energicznie głową, upewniając się, że nie zasnęła, a to, co właśnie usłyszała, nie jest idiotycznym żartem. Przyglądając mi się wyglądała tak zabawnie, że nie potrafiłam powstrzymać chichotu.
   -Nie wierzę, że to zrobiłaś! To niemożliwe! - powtarzała jak w transie, przeczesując palcami włosy.
   -Chcesz potwierdzenia? - nie czekając na jej reakcję, uniosłam delikatnie koszulkę i pokazałam ślady po silnych dłoniach Reusa, które były skłonne połamać mi kości biodrowe. Po dwóch tygodniach od ich pojawienia się, po mojej "pamiątce" zostały jedynie niewielkie, żółtawe siniaki, zanikające systematycznie, pozwalając mojemu ciału wrócić do formy. -A wiesz, co jest najlepsze? - ciągnęłam. -Nie żałuję, że to się stało. Wiem już, że nie powinniśmy zbliżyć się do siebie w ten sposób, wiem, że namieszałam, ale cieszę się, że mój pierwszy raz przeżyłam akurat z nim. Był zupełnym przeciwieństwem Semira, nie zmuszał mnie do seksu i zadbał, żeby nic mi się nie stało.
   -Chyba nie do końca. - skinęła na moje biodra, na co uśmiechnęłam się tylko i machnęłam ręką.
   -Chciałam tego, rozumiesz? Dwa razy pytał, czy jestem pewna, wyrzucał sobie, że na tyle mi pozwolił, że sprawiał mi ból, lecz wcale tak nie było. Myślał o mnie, to ja nie potrafiłam się kontrolować, a on nawet nie zwrócił na to uwagi... Właśnie tak miało to wyglądać. Szkoda, że Robert nie może tego przełknąć...
   -Ale on nie wie, tak?
   -Gdyby nie Mario, oboje by się z Reusem pozabijali. Nie mam zamiaru nawet mu o tym wspominać, choć i tak jest przekonany, że kłamałam.
   -No a Semir? Jak chcesz teraz postąpić?
   -Nie wiem, Kaja. Wymaga ode mnie szczerości, więc powinnam przyznać się do błędu... Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że zostawi mnie, jeśli powiem mu prosto w oczy choćby to, że widziałam się z Marco. Ostatnio wszystko nam się sypie, ciągle się kłócimy i w ogóle nie rozmawiamy... Dodatkowym dylematem jest fakt, że nie mam już pojęcia, co do kogo czuję, nie potrafię funkcjonować bez jednego z nich. Nie wymyśliłam jeszcze dobrego rozwiązania.
   Pomimo jakiejś tam części promila alkoholu we krwi, wreszcie zaczynałam logicznie myśleć. Próbowałam sobie pomóc, na chwilę zapomnieć o problemach, lecz tylko nieudolnie je pomnożyłam. Pozbyłam się przyjaciela, brat mnie znienawidził, a pozostali bliscy nie rozumieją, co się dzieje. W jednej chwili utonęłam w jeziorze pomyłek, zagubiłam się w dżungli własnej bezradności.
   -Wiesz, mam pewien świetny sposób, który zawsze łagodzi każdy ból. - przyjaciółka położyła rękę na moim ramieniu i tajemniczo uniosła brwi. Zrezygnowana przystałam na jej propozycję, na co zapiszczała głośno i bez wahania pociągnęła mnie do garderoby w moim pokoju.


   -Możesz mi wyjaśnić, jak Ty to robisz? - krzyknęłam do towarzyszki, mając nadzieję, że usłyszy moje słowa wśród ogłuszającej klubowej muzyki. Bezprecedensowo namówiła mnie na spędzenie piątkowego wieczoru na jej ulubiony sposób - imprezując i popijając lekkie drinki.
   -Musisz się jeszcze wiele nauczyć! - roześmiała się. -To najlepsza droga do poprawienia sobie humoru. Gdybyś nie miała faceta, mogłabyś pójść na całość. Zobacz, jak wiele tracisz!
   Rzeczywiście, szalejąc na parkiecie potrafiła zwrócić na siebie uwagę wielu bawiących się mężczyzn, z chęcią oddających jej przynajmniej jeden zmysłowy taniec. Potrafiła wcielić się w mistrzynię podrywu i chcąc mi to udowodnić, przyprowadzała do stolika każdego, nowo poznanego imprezowicza. Trzymałam się z boku wszystkich tych wydarzeń, lecz nie odmawiałam wymiany paru przyjaznych zdań z chwilowymi partnerami Kai ani wypicia paru łyków alkoholu.
   Siedziałam na swoim miejscu, z przygnębieniem przeglądając ostatnie sms-y wysłane do Marco, kiedy brunetka w podskokach znów powróciła do boksu. Podniosłam głowę i ze zdumieniem odkryłam, iż towarzystwa dotrzymuje jej tym razem dwóch przystojniaków, z czego jeden odważnie przysiadł się do mnie, stawiając na szklanym blacie swój trunek. Nie był pijany, ale procentowy napój wyraźnie mieszał mu w głowie.
   -Adrian. - wyciągnął w moją stronę rękę, którą uścisnęłam. -A to mój kumpel, Mateusz. - przywitałam się z młodzieńcem obejmującym moją przyjaciółkę, a ta porozumiewawczo puściła do nas oczko.
   -Lena. Miło Was poznać.
   -Zaraz... Ja Cię skądś kojarzę! - krótko ścięty ciemny blondyn obserwował mnie badawczo, aż zawstydzona opuściłam wzrok. -Śpiewałaś na Euro, zgadza się? Dziewczyna Štilicia i siostra Lewandowskiego!
   -Masz rację. - przyznałam nieśmiało. Chłopak od razu pochylił się nad stołem do kolegi, by oświadczyć mu, z kim rozmawia.
   -Co za spotkanie! - przeżywali oboje. W czwórkę przez krótki moment debatowaliśmy o transferze Bobka do Borussii, po czym Kaja pobiegła ze swoim znajomym na parkiet, zostawiając mnie z Adrianem.
   Kątem oka zerkałam na niego, gdy sączył piwo z kufla i oceniłam, iż naprawdę dobrze wygląda. Wysoki, umięśniony, z dużymi, brązowymi oczami i szerokim uśmiechem. Sposób bycia i ubiór wskazywał na fakt, iż należy do wyższej elity miejskiej. Naiwnie wierzyłam, że nie uwikłałam się właśnie w znajomość z kolejnym, młodym piłkarzykiem, a jego rodzice, tak jak moi, prowadzą własną firmę, zupełnie niezwiązaną z futbolem.
   -Ja też mam wiele wspólnego z piłką nożną. - rzucił, spoglądając na mnie, a ja roześmiałam się cicho, co nie uszło jego uwadze.
   -Wybacz. - przeprosiłam z ręką przy ustach. -Nie odbierz tego źle, ale ja nie lubię tego sportu! Kompletnie się na nim nie znam i nie chodzę na mecze.
   -Widziałem Cię kilka razy na stadionie, mój tata też.
   -Tak, kiedy Semir do spółki z Lewym zaciągnęli mnie tam siłą.
   -Dziwne. - podsumował rozbawiony. -Obracasz się w tak piłkarskim towarzystwie, jednocześnie nie uczestnicząc w jego życiu.
   -To prawda, jednak we wszystkich bankietach biorę udział ze względu na Semira, by nie musiał szukać partnerki.
   Oboje znów parsknęliśmy śmiechem. Pomimo rozbieżności zainteresowań, potrafiliśmy sklecić ciekawą rozmowę. Adrian opowiadał nie tylko o swojej boiskowej przygodzie, ale i o częstych wyjazdach do Niemiec, kontaktach ze znajomymi czy planach na przyszłość. W rewanżu uchyliłam rąbka tajemnicy odnośnie swojej relacji z Semirem oraz częstym w ostatnich tygodniach odwiedzaniu Dortmundu. Zupełnie spontanicznie przyznałam się również do szeroko pojmowanej przyjaźni z poszczególnymi zawodnikami miejscowego klubu.
   -Zakolegowałaś się z Reusem? - nie dowierzał chłopak. -Wow!
   "Nawet nie wiesz, w jakim stopniu", pomyślałam uszczypliwie, kiwając głową na znak potwierdzenia.
   -A współautorka piosenki na Euro to moja znajoma z gimnazjum i jednocześnie dziewczyna Götze. Żałuj, że nie widziałeś mojej miny, gdy spotkałyśmy się po tylu latach!
   Przez następne pół godziny obgadywaliśmy zakończone Mistrzostwa Europy i słynny duet Borussii. W zasadzie niewiele mówiłam, bo Adrian prowadził monolog na temat utalentowanej dwójki, a ja jedynie uważnie go słuchałam, wplatając czasem krótkie zdanie. Nasi wspólni już teraz znajomi dostarczyli nam pod nos kolejną porcje alkoholu, co stanowiło dla nich jedyną przerwę w imprezowaniu, jednak zauważywszy w końcu, że zasiedzieliśmy się w boksie, zajęli swoje miejsca na dłuższy moment, wpatrując się w nas wyczekująco.
   -Co? - blondyn rozłożył bezradnie ręce. -Nogi odmawiają Wam posłuszeństwa i przyszliście założyć protezy?
   -Przyszliśmy po Was. Ślęczycie tutaj jak para staruszków w zaciszu podupadającej knajpki. - Mateusz obrzucił nas obrażonym spojrzeniem. -Ludzie, jest piątkowa noc, a zabawa trwa w najlepsze! Za chwilę wyrzucimy Was za brak jakiejkolwiek młodzieńczej aktywności.
   -W sumie... - mój rozmówca próbował zadać mi pytanie wzrokiem, co oczywiście zrozumiałam. Bo o co można pytać dziewczynę przy stoliku w klubie? -Możemy iść zatańczyć, no nie?
   -Jasne. - puściłam do niego oczko, po czym wstał i przepuścił mnie po dżentelmeńsku, bym mogła wyjść jako pierwsza.
   Nie dałam poznać, że zakręciło mi się w głowie, za to obiecałam sobie, że dzisiejszej doby nie wypiję już żadnego procentowego napoju. Odkąd przegięłam na własnej osiemnastce, byłam sceptycznie nastawiona do wszelkiego rodzaju trunków. Trzymałam określony poziom, niezależnie od stopnia przygnębienia, na jakim się znajdowałam.
   Nowo poznany przystojniak okazał się świetnym tancerzem. Miał doskonałe poczucie rytmu i potrafił umiejętnie prowadzić swoją towarzyszkę, nie miażdżąc jej stóp. Kurczowo trzymałam się jego ramion, kiedy obejmował mnie w pasie, nasze ciała nie odrywały się od siebie, ale przecież to tylko impreza, a we krwi spokojnie krążył sobie alkohol. I przede wszystkim, nie robiliśmy nic złego.
   Kaja i Mateusz zniknęli mi z pola widzenia, lecz znałam przyjaciółkę i wiedziałam, na ile pozwala chłopakom. Adrian, wykorzystując sekundę mojej nieuwagi, obrócił mnie o 180 stopni tak, że przylegałam do niego tyłem. Kołysaliśmy się do melodii, nadal zachowując odpowiedni dystans. Objął mnie w pasie i wtedy podjęłam decyzję o powrocie do poprzedniej pozycji. Stałam przodem do blondyna, a ten wpatrywał się w moje oczy. Nie zdążyłam zareagować, gdy przesunął dłonią po moim policzku i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Odwzajemniałam go przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, dlaczego. Nie myślałam o tym, co robię, dopóki nie uratowała mnie czerwona lampka, która wyhamowała kolejną spontaniczną decyzję. Odsunęłam się od młodego piłkarza ku jego zaskoczeniu.
   -Przepraszam. - wypaliłam tępo i odwróciwszy się na pięcie, błyskawicznie wróciłam do stolika. W pośpiechu zebrałam swoje rzeczy i opuściłam klub, nie przejmując się pozostawieniem Kai. Jest dorosła, zazwyczaj podbija parkiety sama, więc będzie wiedziała, co robić. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu.
   Parę minut oczekiwania na taksówkę ciągnęło się dla mnie w nieskończoność. Chodziłam ulicami Starego Rynku w tą i z powrotem, wdychając ciepłe, letnie powietrze, jakie serwował Poznaniowi początek sierpnia, zastanawiając się nad desperackimi krokami, które stawiam. Stąpam po niebezpiecznym gruncie, po delikatnym lodzie, który coraz szybciej się topi i wpędza mnie w otchłań powstającej cieszy. Dlaczego nie mogę pozostać na jakiejś samotnie dryfującej krze? Dlaczego moje drogi są przerażająco wąskie, a na skrzyżowaniu nigdy nie wybieram tej właściwej?
   "Nie z każdego bagna da się wyjść, ale trzeba przynajmniej spróbować". Miałeś rację, Marco. Miałeś cholerną rację.


*Stary Browar - galeria handlowa w centrum Poznania.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Wrzucam dziś. Po prostu chciałam pozbyć się tego rozdziału :)
Jutro wraca Bundesliga i jestem z tego powodu piekieknie szczęśliwa. Sobota bez meczu to nie sobota.
Następny dodam we wtorek i z racji tego, że od tego dnia będę już po sesji, postaram się dodawać rozdziały nieco częściej (trzy tygodnie ferii zobligują mnie nie tylko do nauki :)).
Schwarzgelbe Grüße ❤

23 stycznia 2015

11. Can't understand that we've made a mistake


Jeden z moich ulubionych rozdziałów chciałabym zadedykować dwóm świetnym motywatorkom, które są ze mną już od jakiegoś czasu i nadal dają mi ogromne wsparcie.
Weronika Müller, Karu - Ich will einfach nur 'DANKE' sagen. 


<Marco>
   Gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział mi, że dwudziestego czwartego lipca obudzę się z uśmiechem na twarzy, wyśmiałbym go, spoglądając temu 'komuś' prosto w oczy. Tego poranka uświadomiłem sobie, że na nowo mogę pokochać, rozpocząć od początku i znów wieść szczęśliwe życie prywatne. Przypuszczałem wprawdzie, że będę musiał przejść jeszcze ciężki etap, ale zrobiłem już bardzo duży krok na przejściu dla pieszych. Mało tego, moja wybranka nie poszła w drugą stronę, wręcz przeciwnie, spotkaliśmy się na samym środku jezdni.
   Spała smacznie na moim ramieniu, poruszając się nieznacznie co jakiś czas. Wpatrywałem się w jej opanowaną buzię i starałem się zrozumieć, że nie przebywam już w krainie Morfeusza, a to, co zastałem po przebudzeniu, jest czystą rzeczywistością. Lena leżała przy mnie pod miękką pościelą, obejmując moje ciało w pasie. Z rozczuleniem pogładziłem jej policzek wierzchem dłoni, zatrzymując ją dopiero na nagim pośladku dziewczyny. Zauważyłem, iż zmarszczyła czoło, wykonanym gestem musiałem ją więc obudzić.
   -Przepraszam, nie chciałem. - mruknąłem z przekąsem, kiedy po dłuższej chwili otworzyła oczy i przeciągnęła się leniwie.
   -Nie przejmuj się. Po prostu dobrze spałam. Aż za dobrze.
   Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, by później wybuchnąć głośnym śmiechem. Dobrze się rozumieliśmy, nawet w jednoznacznej sytuacji, do której nie powinniśmy dopuścić. Naprawdę starałem się nie zaciągnąć jej do łóżka, ale nie potrafiłem dłużej okłamywać samego siebie. Pragnąłem jej tak bardzo, że nie umiałem już tego ukrywać, a ona nie protestowała, wręcz przeciwnie - w połowie doprowadziła do tego, że spędziliśmy razem noc. Nie wiedziałem tylko, co dalej.
   Nieświadomie muskałem odsłonięte przedramię Polki, gdy ta podniosła się do pozycji siedzącej i ułożyła tak, by nie patrzeć mi w twarz. Zaskoczony jej niecodzienną reakcją przysunąłem się bliżej, nie wykonując gwałtownych ruchów. Słuchałem, jak spokojnie i miarowo oddycha, próbując jednocześnie odgadnąć, o czym myśli. Kiedy powoli dotknąłem jej dłoni, odwróciła się niespodziewanie i pocałowała mnie. Znów leżeliśmy na miękkim posłaniu, lecz tym razem to Lena kontrolowała przebieg akcji. Zauważywszy, iż źle odebrałem jej intencje, przerwała kolejną chwilę namiętności, po czym wsparła dłonie na mojej klatce piersiowej. Słaby uśmiech, pod którym ukryła prawdziwe uczucia, nie zdradzał wielu emocji.
   -Co się dzieje? - spytałem, wpatrując się w oczy dziewczyny. W tamtym momencie stanowiły ocean bez dna, w którym zamierzała mnie utopić.
   -Nie powinniśmy. - odparła półgłosem, nie podnosząc wzroku.
   -Wiem.
   -Ale nie obwiniaj się o to. Wiedziałam, co robię, czego chcę.
   -Żałujesz? - nie uzyskawszy konkretnej odpowiedzi, ująłem jej podbródek, zmuszając tym samym do spotkania naszych spojrzeń. -Żałujesz czy nie?
   -Nie. Ta noc była dla mnie wyjątkowa i możesz mieć pewność, że nigdy o niej nie zapomnę.
   -Nie chciałem zrobić Ci krzywdy. Boli Cię coś? Jak się czujesz?
   -Marco, wiem, że to mój pierwszy raz, ale zbyt mocno się przejmujesz. Nic mi nie jest, dawno nie czułam się tak dobrze.
   -Kłamiesz. - usiłowałem zachować powagę, ale ostatecznie uśmiechnąłem się tajemniczo. Widząc jej zdezorientowanie, zsunąłem pościel na wysokość pasa dziewczyny i wskazałem okolice bioder. Bo obu stronach malowały się niewielkie, fioletowe znaki, świadczące o braku mojego opanowania. Niektóre z nich sięgały nawet pośladków Leny, lecz na szczęście zdecydowana większość kumulowała się w jednym miejscu. Patrzyłem, jak przesuwa po plamkach palcami i zmarszczyłem czoło.
   -Nie przeszkadzają mi. - najzwyczajniej w świecie wzruszyła ramionami, zerkając na mnie. Westchnąłem.
   -Wybacz. Obiecałem, że będę grzeczny, a jednak przesadziłem.
   -Daj spokój, błagam.
   -Jesteś głodna? - uniosłem brwi w szczerym uśmiechu. -Nie mam pojęcia, co zwykle jadasz na śniadanie, ale w lodówce zawsze mam coś dobrego.
   Skinęła twierdząco głową na co pocałowałem ją w czoło i poszedłem do łazienki wziąć szybki prysznic, nie chcąc pozwolić, by moja towarzyszka zbyt długo czekała na możliwość doprowadzenia się do codziennego, ludzkiego stanu.


   Po odejściu Carolin zdążyłem przywyknąć do faktu, iż zostałem w mieszkaniu sam, więc nie kwapiłem się, by z samego rana wskakiwać w jakiekolwiek ubranie. Łaziłem i zwiedzałem swoje cztery kąty jedynie w bokserkach, co i tym razem nie uległo zmianie. Zajęty przygotowywaniem pierwszego posiłku i parzeniem kawy zapomniałem, że mam gościa, który przypomniał mi o sobie pojawieniem się w salonie i głośnym chrząknięciem. Odwróciłem głowę. Lena opierała się o brzeg sofy, odziana w krótki, biały szlafrok, który z pewnością znalazła w garderobie. Z przerażeniem odkryłem, że nie należy do mnie. Moja ex zostawiła jeszcze po sobie pamiątkę, ale udałem, że mnie to nie zaskoczyło. Czułem jednak, iż muszę mieć na posiadanie tego rodzaju ubrań w swoim domu silne argumenty.
   -Nie powiesz mi, że to Twój rozmiar. - siostra mojego kumpla z drużyny nie owijała w bawełnę, wskazując materiał, który miała na sobie. -Właśnie pożyczyłam go od Twojej dziewczyny, prawda?
   "Mojej byłej dziewczyny, krucha istotko w czarujących blond lokach i hipnotyzującym spojrzeniu o biodrach naznaczonych śladami moich dłoni". Przed rzuceniem tej kąśliwej uwagi powstrzymałem się w ostatniej chwili.
   -Porozmawiamy o tym później. - zarządziłem, zapraszając ją do stołu. Moja jajecznica na specjalne okazje osiągnęła stan gotowości, dlatego bez odwlekania podałem Lenie jeden z talerzy.
   -Mam wyrzuty sumienia. - przyznała, przejmując ode mnie kubek z kawą. Spojrzałem na nią z widelcem w ustach.
   -To chyba dobrze, no nie?
   -Dlaczego?
   -Bo świadczy o tym, że kochasz swojego chłopaka.
   -A dziewictwo oddałam Tobie.
   Wyszczerzyłem się, by zrozumiała, że doceniam jej poświęcenie. Nie wiedziałem, czy mam powody do dumy, aczkolwiek na pewno cieszyłem się, że naprawdę mi zaufała. W końcu poczułem, iż w pewnej dziedzinie pokonałem Semira, z drugiej strony, zdawałem sobie sprawę, jak Lena może potraktować ten incydent: wróci do Polski, wpadnie w ramiona Štilicia mówiąc, że go kocha i odprawi mnie z kwitkiem. Obiecując sobie, że nie sprowadzę na nią cierpienia, nie mogłem głośno opowiadać o tym, co zaszło. Fakt naszego współżycia pozostanie między mną a ukochaną tego prostackiego, pysznego, zadufanego Bośniaka, co wpędzało mnie w jeszcze większą niepewność. Nie możemy pozostawić tego wieczora bez choćby słowa wyjaśnienia, lecz nie możemy nad nim dyskutować już teraz. Do upragnionego celu wiodą trudne drogi.
   Wstałem z miejsca, zbierając puste naczynia, po czym niedbale ułożyłem je w zmywarce i wróciłem do salonu. Polka wbijała we mnie roześmiany wzrok, co przyprawiało mnie o dreszcze. Rozłożyłem pytająco ręce, na co podała mi koszulkę, którą nosiłem wczoraj.
   -Powinieneś o tym pamiętać. - fuknęła żartobliwie obrażona. Przewróciłem oczami.
   -Dziesięć godzin temu nie widziałaś w tym problemu. - odgryzłem się.
   Szukała odpowiedniej riposty, gdy usłyszeliśmy dźwięk dochodzący z jej smartfona. Ciągły, nieustający, oznaczający połączenie. Popatrzyła na wyświetlacz i zakryła usta dłonią.
   -Cholera. To Lewy. Przysięgałam rodzicom, że odezwę się do niego, gdy dotrę do Dortmundu. Na pewno się martwi...
   Gestem dłoni nakazałem, by odebrała telefon. Przełączyła na głośnomówiący, a do naszych uszu dobiegł wzburzony głos Lewandowskiego.
   -Lena? Boże, nareszcie! Próbuję się z Tobą skontaktować od wczoraj wieczór! Gdzie jesteś, do jasnej cholery?! Mama odchodzi od zmysłów, ojciec panikuje, a Ty masz to w dupie! Miałaś zadzwonić po zameldowaniu się w hotelu... Co robiłaś przez całą noc? Na miłość Boską, dziewczyno! Przez Ciebie nie spałem i...
   Z jego wybuchu złości nie rozumiałem ani jednego wyrazu (no, może "dupa", bo odkąd Kuba nauczył trenera polskiego zwrotu "rusz dupę!" bryluje on na liście naszych hitów), ale postanowiłem wkroczyć do akcji. Delikatnie wyjąłem aparat z ręki jego jedynej siostrzyczki i mrugając do niej porozumiewawczo, wymieniłem z mężczyzną dwa zdania.
   -Uspokój się, Robert, Lena jest u mnie, cała, zdrowa i bezpieczna, wszystko w porządku. Zabiorę ją ze sobą na trening i wtedy się zobaczycie. Bądź grzeczny i punktualny.
   Moment konsternacji. Dezorientującej ciszy. Czas na przemyślenia i poskładanie faktów. Oboje odnosiliśmy wrażenie, iż po drugiej stronie Bobek właśnie zemdlał, jednak jego reakcja rozwiała wszelkie obawy i wątpliwości.
   -Nienawidzę Cię, Reus. Urwę Ci jaja, poćwiartuję na kawałki i rzucę dobermanom na pożarcie. Do zobaczenia.
   Zakończyłem połączenie i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
   -Wiesz, że wpakowałeś się właśnie w najgorsze bagno na świecie? - zapytała, unosząc brwi. W odpowiedzi wzruszyłem ramionami.
   -Nie z każdego można wyjść, ale trzeba przynajmniej spróbować.


   Lewy nie spuszczał mnie z oczu, odkąd przekroczyłem próg szatni. Każde jego spojrzenie powodowane ruchami, które wykonywałem, doprowadzało mnie do szału. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie padnę ofiarą jego ataku, gdy pochylę się, by zwyczajnie zawiązać buty, cały czas jednak gromił mnie powoli z pewnej odległości.
   Niestety, napięta atmosfera między nami nie uszła uwadze Mario. Przygotowując się do treningu na miejscu obok wgapiał we mnie swoje jakże denerwujące w tamtym momencie ślepia. Gdy sumowałem ten wzrok z paraliżującymi gałami Roberta, dostawałem białej gorączki.
   -O co Ci chodzi, do cholery?! - zapytałem w końcu, z impetem zatrzaskując drzwi szafki, na co Götze parsknął śmiechem.
   -Stary, do mnie z pretensjami? Serio? - w tak drażniący sposób uniósł brwi, że nabrałem ochoty, aby przywalić mu tam, gdzie słońce nie dochodzi. -Myślałem, że to Ty mi powiesz, dlaczego Lewandowski wygląda, jakbyś odbił mu narzeczoną.
   Zastygłem na chwilę, po czym spojrzałem na niego. Byłem przekonany, że nic nie zdenerwuje mnie bardziej, niż jego kpiący uśmieszek, ale tym tekstem trafił prawie w samo sedno, o czym głupiutki nawet nie miał pojęcia. Oboje zerknęliśmy na obiekt naszej wymiany zdań. Zmrużył oczy, zacisnął dłonie w pięści, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia. Dopiero teraz spostrzegłem, że ta niezręczna dla mnie sytuacja skupiła słuch znacznej części chłopaków.
   -Marco, Ty poważnie coś z jego Anką..? - widziałem, że Łukasz nie chciał zadawać tego pytania, lecz ciekawość była silniejsza. Kilku kumpli popatrzyło po sobie ze zdziwieniem, co mnie jeszcze bardziej rozjuszyło.
   -Nie przesadzajcie, okej? Widziałem ją jeden raz w życiu i nie przystawiałem się do niej, nie mieliśmy nawet okazji normalnie pogadać, więc nie wiem, dlaczego przychodzą Wam do głów tak durne pomysły! - warknąłem wściekle i podążając śladem polskiego napastnika Borussii, udałem się w kierunku murawy. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że nie zamknęliśmy jeszcze tego tematu i od dnia dzisiejszego będę uważnie obserwowany przez ekipę z Lewandowskim i Götze na czele.


<Lena>
   Nie dało się ukryć, że dzisiejszy trening nie należał do najzabawniejszych. Jeszcze przed jego rozpoczęciem zauważyłam, jak Bobek przygląda się Marco, jak miażdży go samym spojrzeniem. Oliwy do ognia dolewał irytujący w każdym calu Mario, a i Błaszczu z Piszczkiem zdawali się intensywnie nad czymś debatować. W ogóle cała drużyna co jakiś czas z zainteresowaniem zerkała na swoją "jedenastkę", której wyraźnie nie odpowiadało zawieszone w powietrzu napięcie. Usiłował nie patrzeć na chłopaków, w całości poświęcając się kopaniu piłki.
   Mój brat nie obdarzył mnie ani jednym słowem, po pojawieniu się na boisku sprawdził jedynie, czy Reus faktycznie przywiózł mnie ze sobą, po czym rozpoczął proces braku okazywania jakichkolwiek uczuć. Wychodząc z murów stadionu po raz pierwszy wyrzucałam sobie noc spędzoną z blondwłosym Niemcem. Nie dlatego, że zdradziłam Semira, a z powodu złości Roberta, co mnie nieco przerażało. Zdradziłam ukochanego z mężczyzną, którego znałam niecałe dwa miesiące i nie potrafiłam powiedzieć sobie, że źle zrobiłam. Chyba nie zasłużyłam na prawdziwy związek, zachowałam się jak... No właśnie.
   Obrażanie w myślach swojej osoby przerwało mi donośnie wykrzyczane imię mojego łóżkowego partnera. Odwróciłam się w stronę, z której doszedł do mnie głos, dobrze wiedząc, do kogo należy. Robert dopadł do Marco przy jego aucie i rzucając w chłopaka obelgami, uderzył go w twarz. Bez wahania puściłam się biegiem w ich kierunku, pomimo iż nadchodzącą bójkę próbował już udaremnić najlepszy przyjaciel blondasa.
   -Co Ty robisz? Ogarnij się, kurwa, Lewy! - wrzasnęłam, łapiąc go za ramię i zmuszając do spojrzenia na mnie. Zrobił to - gdyby był bazyliszkiem, rodzice mogliby już wybierać kolor mojej trumny. Oddychał ciężko, po brzegi wypełniony agresją, której nie miał na kim wyładować.
   -Milcz. Porozmawiamy u mnie, wtedy wykażesz się elokwencją. Chyba, że opracowaliście już ściemę, kiedy zbieraliście swoje ubrania z podłogi. - wycedził przez zaciśnięte zęby. Mario uniósł kąciki ust ku górze, ale szybko się opanował.
   -Wrzuć na luz. - Marco ze stoickim spokojem zamierzał tłumaczyć się stojącemu przed nim, rozjuszonemu bykowi. -Nie skrzywdziłem jej, nigdy nawet tego nie planowałem. Może powinieneś bardziej uważać na słowa, zwracasz się do własnej siostry.
   -Reus, jak ja Cię dorwę... - znów rzucił się na jednego z najlepszych, niemieckich piłkarzy, aczkolwiek tym razem zderzył się z potężną barierą, jaką postawił przed Bobkiem, niczym hiszpański torreador, niższy z pomocników.
   -Ej, on ma rację. - Mario wbijał w niego stonowany wzrok, dopóki ten nie odpuścił. -Lena jest dorosła i sama może dokonywać wyborów. Daj tej dziewczynie spokój.
   -Jeszcze się policzymy. - fuknął obiecująco i skierował się do swojego samochodu. Podziękowałam Götze krótkim spojrzeniem i uśmiechając się do nich obojga, podążyłam za kopiącym wszystkie kamyki, jakie znalazły się pod podeszwą jego buta, snajperem.
   W drodze powrotnej do mieszkania nie odzywaliśmy się do siebie, nawet patrzeliśmy w przeciwne strony. Przypuszczałam, że zbiera sensowne argumenty, którymi zamierza mnie potraktować i nie pomyliłam się. Naskoczył na mnie, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi jego posiadłości.
   -Czekam. - burknął, nie pozwalając mi nawet pójść do kuchni po szklankę wody. Zignorowałam jego napad, wymijając go, zaspokoiłam pragnienie i z paczką ciasteczek zbożowych zasiadłam na kanapie w salonie. Wzięłam do ręki książkę, którą chwilę wcześniej wyjęłam z walizki, ale Lewy wyrwał mi ją tak gwałtownie, ze przez całe przedramię przeszedł przeszywający ból.
   -Odczep się! - krzyknęłam zaskoczona, czym jeszcze bardziej podniosłam mu ciśnienie.
   -Nie masz mi nic do powiedzenia?! - z niewyobrażalną siłą uderzył w mahoniowy stół, który cudem nie ugiął się pod jego ciężarem. -Co robiłaś u niego z samego rana? Zamiast zameldować się w hotelu, pojechałaś akurat tam?!
   -Przypominam Ci, że właśnie po to tutaj jestem. Chciałam z nim porozmawiać.
   -Porozmawiać. - za wszelką cenę starał się nie wybuchnąć. -O czym?
   -To moja sprawa.
   -Oświeć mnie, o czym można rozmawiać przez całą noc, nie odbierając telefonu, a gdy wreszcie podniosłaś słuchawkę, słyszę jego głos!
   -Przestań.
   -Przespałaś się z nim, prawda? Poszliście razem do łóżka?!
   -Z kim? - zaalarmowana głośną sytuacją Anna wychyliła głowę z sypialni i dołączyła do nas. Jej narzeczony prychnął znacząco.
   -Z Reusem. Z Marco Reusem, 23-letnim piłkarzem naszego klubu, u którego dziś nocowała. To on był "ważną sprawą", która ją tu ściągnęła.
   Karateczka spojrzała na mnie z szeroko otwartymi ustami, oczekując potwierdzenia tej tezy. Traciłam wiarę w swoje siły, przez głowę przemknęła myśl, aby przyznać się do wszystkiego, wyznać im, jak skończyło się moje spotkanie z Marco, lecz zaraz oprzytomniałam. Muszę się bronić.
   -Do niczego między nami nie doszło. - odparowałam stanowczo, lecz okłamywanie brata nie przychodziło mi już tak łatwo, jak wciskanie kitu Bośniakowi. Znał mnie tak dobrze, że zdobycie jego zaufania poziomem trudności równało się ze zdaniem matury z matematyki.
   -Nie uwierzę Ci, choćbyś powtórzyła to milion razy i napisała oficjalne oświadczenie do gazety. Reus przynajmniej nie próbował zaprzeczać.
   -Bo uznał, że Twój malutki móżdżek i tak nic nie zrozumie.
   -Nie pozwalaj sobie, dziewczyno.
   Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakieś wydarzenie wpędziło go w taką furię. Wiedziałam, że denerwuje się po słabych meczach, lecz w ciągu minionych miesięcy nie miał sobie nic do zarzucenia. Nie kłóciliśmy się często, a nasze ewentualne spory nigdy nie osiągały tak zaawansowanego stopnia. Gdybym choć podejrzewała, że Bobek tak bardzo zamierza angażować się w moja prywatność, przemyślałabym dwa razy wczorajsze spotkanie.
   -Przepraszam. - mruknął po interwencji Ani, która z czułością pogładziła jego policzek i delikatnie ujęła jego dłoń. Dopiero wtedy zebrał myśli i zmienił słownik, którego używał. -Nie panowałem nad sobą.
   -Zauważyłam.
   -Wiesz, tak naprawdę nie miałbym pretensji o to, że kochałaś się z Reusem...
   -Nie zrobiłam tego. - upierałam się.
   -Daj mi dokończyć! - zmarszczył czoło. -Nie miałbym pretensji, gdybyś nie kombinowała za plecami Semira. Pomyślałaś, jak on może się czuć?
   -A czy Ty wziąłeś pod uwagę fakt, że prawdopodobnie nasz związek przechodzi kryzys? Że Štilić tak samo, jak Ty sądzi, że mam romans i nie jestem mu wierna?
   -Lena, o czym Ty mówisz?
   -O tym, że zabronił mi kontaktować się z Marco, bo jest o niego chorobliwie zazdrosny, zupełnie nie posiadając na to żadnych dowodów. Wysuwa teorie spiskowe tylko dlatego, że nie chce iść z nim do łóżka, bo najzwyczajniej w świecie czekam na odpowiedni moment. Czy to coś złego?
   -Oczywiście, że nie. - Lewy wydawał się w końcu powracać do swego normalnego charakteru i tonu głosu. -Ale musisz postawić się w jego sytuacji. Widzi, że spędzasz z Marco mnóstwo czasu, przez co oddalacie się od siebie. Kocha Cię, a Ty tego nie doceniasz, ciągle uciekając tutaj. Jeśli nadal Ci na nim zależy, zerwij tą znajomość i wracaj do niego.
   -Wiesz co? Pieprz się. - syknęłam i podniosłam się z kanapy w celu podążenia do swojego pokoju, co natychmiast mi uniemożliwił.
   -Sama prosisz się o problemy. - trzymając mnie za nadgarstek znów się nakręcał. -Przyjaźniłem się z Semirem jak dzieci w piaskownicy i doskonale rozumiałem, że poświęciłby wiele, aby dawać Ci szczęście. Teraz zwyczajnie mi go szkoda, bo jego ukochana dziewczyna okazała się dziwką, która sprzedaje swoje ciało za kilka godzin przyjemności w ramionach obcego jej faceta! Nie spodziewałem się tego po Tobie, wiesz?
   -Robert! - Anna powtórzyła mój gest i zakryła usta dłonią. Do niej także nie docierało, iż jej narzeczony potrafi w ogóle używać takich zwrotów. -Przesadziłeś i to ostro.
   -Daj spokój. - uśmiechnęłam się do niej blado i wolną od uścisku jej ukochanego dłonią pozbyłam się z oczu doskwierającej cieczy. -Nie chcę Cię więcej widzieć, kretynie. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby i z płaczem uciekłam do sypialni.


   "Przepraszam. Dotarło do mnie, że oboje zabrnęliśmy trochę za daleko, a teraz ponosimy przykre konsekwencje. Świadomie niszczymy nasze związki, nie potrafiąc pojąć, że popełniliśmy błąd.
   Myślę, że zakończenie tej toksycznej relacji to najlepszy pomysł, na jaki mogłam wpaść. Nie chcę, żeby ktokolwiek cierpiał przez tamtą noc. Mogą się domyślać, lecz nie muszą wiedzieć.
   Nie przejmuj się Lewym. Z czasem uświadomi sobie, że ja też mam swoje życie, do którego nie powinien się pakować.
   Żegnaj, Marco. Pozdrów ode mnie chłopaków i Ann-Kathrin. Lena."
 
   Kilkakrotnie przeczytałam z trudem złożony tekst i nacisnęłam 'Wyślij'. Po otrzymaniu potwierdzenia o dostarczeniu wiadomości wsiadłam do taksówki i podałam siedzącemu za kierownicą mężczyźnie adres dortmundzkiego lotniska.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Kilka ogłoszeń:
1. Nie zabijajcie mnie za to, co zrobiłam na końcu. Obiecuję, że niedługo Wam to wynagrodzę.
2. Kochane, w ostatnim czasie zaczęłam czytać tyle blogów, że zwyczajnie się pogubiłam, gdzie powinnam zaglądać. Jeśli którakolwiek znajdzie w swoich komentarzach słowo ode mnie, proszę, abyście przypomniały o sobie pod bieżącym postem lub w 'Werbungen'.
3. Gdybyście uznały, że mój blog jest warty uwagi, zachęcam do polecania go innym czytelnikom. Rekomendacje są dla mnie szalenie podbudowujące.
Pozdrawiam całym moim żółto-czarnym serduszkiem 💛❤

17 stycznia 2015

10. And tonight it's only you and me

<Marco>
   Nie umiem tego wytłumaczyć. Wyciskam sztangi na siłowni i zastanawiam się, co tak naprawdę robię. Nie chciałem, by poznała moje uczucia względem niej, lecz przy drugim z rzędu spotkaniu w cztery oczy doprowadziłem do pocałunku. Pozostawało mi łudzić się, że jeszcze nie załapała, iż systematycznie, krok po kroku zapominam o otaczającym mnie świecie, skupiając myśli wokół jej osoby. Unoszę się nad ziemią, by sięgnąć nieba, ale najpierw muszę jeszcze odpokutować za swoje grzechy. Jestem jednym z powodów kłótni pomiędzy Leną a Semirem. Leną, która ostatnio przestała mnie odtrącać, a Semirem, który mnie nienawidzi. Przyczyniając się do ich rozstania, sprowadzę na tą kruchą istotkę ogromne cierpienie i nigdy sobie tego nie wybaczę. Z drugiej strony, nie potrafię już walczyć ze sobą, jestem jak kobieta na diecie nie mogąca oprzeć się pokusie zjedzenia ciastka z kremem i karmelową polewą. Zakazane owoce smakują najlepiej.
   Sądzi, że mam dziewczynę, że jestem w związku. Gdy spytała o Carolin, wróciłem wspomnieniami do dnia, w którym mnie zostawiła. Przypomniałem sobie, jak bardzo mnie wtedy zraniła - z zakochanego twardziela w jednym, krótkim momencie stałem się zagubionym rozbitkiem, topiącym smutki w butelkach piwa. Kiedy oprzytomniałem i wypłynąłem na powierzchnię, taflę wody przebiła ona i znów zostałem pociągnięty na samo dno, ale wynurzę się ponownie. Albo z nią albo wcale. Dlaczego jej o tym nie powiedziałem? Bo stanowimy jedynie parę przyjaciół, między którymi rodzi się niezwykła chemia, którą nie sposób zdefiniować. Gdy ciało A działa na ciało B, to ciało C się nie wpierdala. Lena była szczęśliwa z Semirem i kocha go, więc ja nie mam nic do powiedzenia.
   Przybity wysnutą refleksją, przewiesiłem torbę przez ramię, zamknąłem mieszkanie i po chwili mknąłem ulicami Dortmundu w kierunku Signal Iduna Park.


 <Lena>
   Naparłam na klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły. Nacisnęłam jeszcze raz na dzwonek, uderzyłam kilka razy kołatką i nadal nic. Jedyne, co usłyszałam, to echo zbudowane przez czynności, które wykonywałam.
   Zaskoczona brakiem odpowiedzi wróciłam do auta i znów wybrałam numer, pod który próbowałam dodzwonić się cały wieczór. Kolejne sygnały i automatyczna sekretarka. Z cisnącymi się na policzki łzami uruchomiłam silnik i aż podskoczyłam, kiedy ktoś usiadł na miejscu pasażera, po czym rzucił okiem na schowane w schowku płyty.
   -Nie płacz. To nic nie da.
   -Czy Ty siebie słyszysz?! Trening zakończył się dwie godziny temu, a Ciebie nie ma w domu, nie odpowiadasz na połączenia, na wiadomości, niczym się nie przejmujesz!
   -Po co przyjechałaś? - rzucił obojętnym tonem, co zbiło mnie z tropu.
   -Chcę porozmawiać.
   -A mamy o czym?
   -Myślałam, że...
   -Ja też dużo myślałem, Lena. Ufałem Ci, wierzyłem, że jesteś ze mną szczera, że teraz zacznie nam się układać i odbudujemy ten związek. Nawet nie przypuszczałem, że mogę się mylić.
   -Semir, mów do rzeczy, dobrze? - obawiałam się najgorszego, ale byłam zmuszona przez to przebrnąć. Zawsze walczyłam do samego końca i teraz także nie zamierzałam odpuścić.
   -Wiem, że widzieliście się wczoraj wieczorem. Wiem, że często spotykaliście się podczas Euro. Podobał Ci się mecz półfinałowy? Oglądany z trybun musiał być o wiele ciekawszy. - wycedził sucho. Spoglądałam na niego z poczuciem winy, dając upust emocjom, pozwalając łzom spłynąc w dół na moje obojczyki. Wzrok Semira mroził każdą część mojego ciała, prezentował się wyjątkowo chłodno.
   -Przepraszam.
   -Po prostu wybierz: ja albo on. - uciął krótko i opuścił kokpit mojego Audi, zostawiając mnie samą w labiryncie zdezorientowania, rozpaczy i niewiedzy.


   -Pokłóciliśmy się. Znów.
   -Przypuszczam, że to moja wina.
   -Nie możesz się tym zadręczać. Owszem, podarowałeś mi bilet na spotkanie w Warszawie, ale nie zmusiłeś mnie, bym go wykorzystała. Zrobiłam to dobrowolnie, bo chciałam.
   -A ja nalegałem. Założę się, że nie przyjechałabyś, gdybym przestał naciskać. Czuję, że po raz kolejny postąpiłem egoistycznie.
   Przejęta zaistniałą sytuacją twarz Marco z każdym wypowiedzianym słowem markotniała. Wpatrując się w nią przez obraz aplikacji Skype ubolewałam, że nie potrafię mu pomóc, sprawić, by zrozumiał, że niczemu nie jest winien. Oboje zachowaliśmy się nagannie i doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, być może dlatego teraz cierpieliśmy. Semir stracił do mnie zaufanie, a blondwłosy Borusse ma do siebie żal o to, że mój związek zwisa na coraz cienszym włosku. Na prośbę Reusa ostatnie dnie spędziłam nad rozmyślaniem o swojej przyszłości, przygrywając przy tym smętne melodie na fortepianie, gdyż uznałam, że gitara zbyt mocno odstaje od dramatycznego klimatu. Już kilka razy zmieniałam decyzję dochodząc do wniosku, że nie podejmę właściwej bez konkretnego eksperymentu.
   -Wiesz, co jest najgorsze? - widząc przysypiającego na kanapie Niemca odnowiłam przykry wątek. Uniósł pytająco brwi. -Każe mi wybierać między Waszą dwójką, tak ostatecznie.
   -Więc zrób to.
   -Co?
   -Lena, wiem, że Ci na nim zależy, nie raz mi to powiedziałaś. Czasami dla miłości trzeba wiele poświęcić, dlatego nie zwlekaj, jeśli jesteś na to gotowa.
   -Nie umiem. - wsparłam dłonie na czole i pokręciłam głową.
   -Kochasz go. Dokonanie takiego wyboru jest konieczne, by uratować to uczucie, rozumiesz? Nie wahaj się, bo wszystko spieprzysz.
   -Istnieje poważny problem, który mi to uniemożliwia.
   -Jaki?
   -Ty. - oświadczyłam bez namysłu. Marco otworzył szeroko usta, opamiętując się dopiero po chwili. Patrzył na mnie dużymi, okrągłymi oczyma, tak bardzo rozbudzonymi, iż trudno uwierzyć, że kilka minut temu prawie odpłynął. Próbował pojąć, co powiedziałam, nie ukrywając, że przychodzi mu to z niemałym trudem.
   -Ja? - upewniał się szeptem, wskazując palcem na swoją sylwetkę.
   -Co się dziwisz? Mówiłam Ci kiedyś, że jesteś dla mnie okropnie ważny i to się nie zmieniło.
   Gdybyśmy siedzieli teraz obok siebie, z pewnością bez wahania rzuciłabym się chłopakowi na szyję i centymetr po centymetrze smakowała jego ciepłych warg, zapominając o tym, kim jestem i co robię. Nie potrafiłam się kontrolować i widziałam, że Marco także dostrzega w naszej znajomości małą nutkę rosnącego pożądania. Z dnia na dzień stał się moim bliskim przyjacielem, mogącym wystawić naszą znajomość do wiatru ze względu na uprzedzenia Štilicia, którego najchętniej zamknąłby w chłodni i ustawił minimalną temperaturę. Pragnął mojego szczęścia tak samo, jak ja pragnęłam sprawiać, by się uśmiechał, co obecnie stanowiło mission impossible. Reus spuścił wzrok i zacisnął usta.
   -Och, Lena... - jęknął. -Gdybyś teraz tutaj była to...
   -Nic już nie mów. - przerwałam mu i przygryzając wargę, puściłam chłopakowi oczko.


   Błądziłam. Coraz częściej odnosiłam wrażenie, że mijam pewne miejsca już któryś raz z rzędu, za każdym zachodząc je z innej strony. Pokrowiec z instrumentem muzycznym przewieszonym przez ramię i mała walizka, której uchwyt ściskałam w prawej dłoni, nie ułatwiały mi zadania. Czułam się jak pracownik sklepu meblowego targający ze sobą wielką kanapę po mieszkaniu klienta, nie wiedząc, gdzie ją postawić.
   Nieznajomość planu miasta powoduje przypływ zagubienia, bezradności i bezsilności. Niczym w wielkim labiryncie o wysokich ścianach przemierzasz jego ulice, nie orientując się, gdzie jesteś. Usiadłam na parkowej ławeczce i gdy ulatniała się ze mnie energia, przypomniałam sobie, po co się tu pojawiłam. Zaczepiłam pierwszego przechodnia, zapytałam o najbliższy punkt informacyjny i dziesięć minut później jechałam już taksówką pod żądany adres.


   Patrzył na mnie w ten sposób po raz pierwszy. Zaskoczenie mieszało się na jego buzi z niedowierzaniem, podsyconym odrobiną radości i ulgi. Zszedł z parapetu, by wyłączyć telewizor i podejrzliwie prześledzić mój bagaż, po czym usiąść obok mnie z kąśliwym uśmieszkiem, który właśnie, ku swojej nieograniczonej uciesze, wywalczyłam.
   -Wytłumacz mi to. - zaczął bez precedensu. -Stało się coś? Wyprowadzasz się? Wyrzucili Cię z domu? Mam dziś urodziny?
   Roześmiałam się, słuchając, jak zalewa mnie pytaniami i nie chcąc mu przerywać, cierpliwie czekałam do końca z założonymi na piersiach rękoma.
   -Nie trafiłeś. - podsumowałam rozbawiona. -Zamierzałam zrobić Ci małą niespodziankę i oto jestem.
   -Wow. Nie spodziewałem się Ciebie tak szybko. - przyznał i przytulił mnie w spóźnionym powitaniu. Trafiłam w dziesiątkę, bowiem nawet nie przeszło mu przez myśl, że dziś się zobaczymy.
   -Na tym właśnie polega niespodzianka. - odgryzłam się, na co ze śmiechem uderzył mnie w ramię.
   -Semir Cię puścił?
   -Nie wie, nie rozmawiamy ze sobą. - w nasze uszy uderzyła niezręczna cisza, ciężka do zniesienia. Zrozumiałam, że Marco nie pociągnie tematu, więc musiałam zareagować. -Wspominałeś, że chcesz ze mną porozmawiać, prawda? Przywiozłam gitarę, bo z Twoich słów wywnioskowałam, że jest niezbędna, więc teraz nie ma już żadnych przeciwwskazań.
   Ogarnął wzrokiem czarne etui, wpatrując się w nie w bezruchu przez dłuższy moment. Ostatecznie, po głębokim westchnięciu, sięgnął po nie i położył na moich kolanach.
   -Zastanawiam się, od czego zacząć.
   -Jeśli mam pokazać Ci chwyty, po prostu powiedz. Ja też się kiedyś uczyłam, to nic krępującego. Obiecałam, że Ci pomogę, gdy poznaliśmy się wtedy na lotnisku i propozycja jest nadal aktualna. - posłałam mu ciepły uśmiech, lecz w odpowiedzi uzyskałam jedynie delikatnie uniesienie kącików ust ku górze.
   -Nie, nie o to chodzi. - odparł, kiedy wyjęłam gitarę. -Podstawy już opanowałem.
   -Więc co dalej?
   -Czego słuchasz, kiedy jest Ci źle, czujesz się osamotniona i masz wrażenie, że nic się nie ułoży?
   -Niczego. - rzuciłam bez namysłu. -Sama gram.
   -Które piosenki?
   -Mam kilka ulubionych na liście.
   -Na przykład?
   -Marco, co to ma znaczyć? - zapytałam, nieco podburzona. -Przeprowadzasz ze mną wywiad, piszesz książkę? Po Euro odzyskałam spokój i niech na razie tak zostanie.
   -Przepraszam, to nie tak miało brzmieć, ale dla mnie jest bardzo ważne. Chcę Cię prosić, żebyś zagrała mi swój ulubiony, melancholijny utwór. Proszę.
   Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Hipnotyzujący wzrok Reusa przeszywał moje ciało, wywołując przyjemne dreszcze. Zastanowiłam się chwilę i wybrałam tekst, którym przywitałam się z Dortmundem po raz pierwszy w życiu. Intonując kolejne wersy w mieszkaniu Marco, wracałam do tego momentu sprzed kilku miesięcy, kiedy to w hotelowym pokoju, przy kominku i lampce wina, w samotności próbowałam skupić swoje myśli na kimś innym, niż on. Zaintrygował mnie swoim nietuzinkowym zachowaniem na spotkaniu integracyjnym u Götze i już wtedy wiedziałam, że jest inny. Podczas tych kilku tygodni naszej znajomości moja intuicja znalazła jedynie dowody na potwierdzenie swojej tezy. Siedzący naprzeciwko mnie Niemiec stanowił uosobienie idealnego przyjaciela, ale i romantyka, a może nawet kochanka.
   Miałam zaczynać wstawkę wtrąconą między dwa końcowe refreny, gdy mój towarzysz złapał za nadgarstek dłoni, którą wybijałam rytm. Zmarszczyłam brwi - Semir również rzadko pozwalał mi dokończyć pracę, co wprawiało mnie w irytację.
   -Czego? - fuknęłam, łypiąc na niego z nad gitary.
   -Który numer miał apartament w hotelu, wynajęty przez Lewego, gdy zatrzymaliście się tutaj na tydzień?
   Kompletnie zdezorientowana zajrzałam do torebki i wyciągnęłam z niej portfel. Potwierdzenie rezerwacji powinno jeszcze tam być. Marco spoglądał na mnie tępo, spięty do granic możliwości, śledząc każdy mój ruch.
   -611. - oświadczyłam, odrywając wzrok od świstka i umieszczając go z powrotem w jego stałym lokum.
   -Boże, to naprawdę byłaś Ty... - złapał się za głowę, a jego tęczówki poszerzyły się o kilka milimetrów. -Szedłem do kumpla, który wpadł na kilka dni do Dortmundu, żeby mu o Tobie opowiedzieć. Słyszałem wtedy tą piosenkę. Przez sekundę myślałem, że może to Ty ją śpiewasz, później zwątpiłem, ale obiecałem sobie, że to sprawdzę. I miałem rację...
   Trwając w głębokim szoku, nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Logiczne myślenie przestało funkcjonować, przez co dopiero po chwili spoglądania sobie głęboko w oczy zrozumiałam, o czym mówi Marco, dlaczego ze sobą walczył i na co tak długo czekał. Być może już wtedy wiedział, że stworzymy wyjątkową relację, lecz mimo to próbował ze spokojem, krok po kroku dotrzeć do celu, aby nie rozpędzić się zbyt mocno i nie narazić na kontuzję.
   -Wciąż jesteś w moich samotnych myślach. - szepnęłam mu do ucha cytat z refrenu, gdy zbliżył się na tyle, że do moich nozdrzy intensywnie napływał zapach jego perfum - moich ulubionych.
   -Myślę i śnię o Tobie cały czas. - wtórował, zakładając kosmyk moich włosów za ucho.
   -I dziś w nocy jesteśmy tylko Ty i ja.
   Przesunął wargami wzdłuż moich ust, a ja pocałowałam go po raz trzeci od początku naszej znajomości. Mówią, że do trzech razy sztuka, miałam tylko nadzieję, że Marco teraz się nie wycofa.
   Powoli rozpinałam jego koszulę, by móc zmierzyć się z umięśnieniem chłopaka, które do tej pory zobaczyłam jedynie przez krótką chwilę na ekranie laptopa, lecz już wtedy widok ten podniósł mi ciśnienie. Przejechałam palcami wzdłuż wyrzeźbionego torsu, składając na nim jeden, nieśmiały pocałunek. Marco przyglądał się moim poczynaniom z zadziornym uśmieszkiem, nie pozostając na nie obojętnym. Jego dłonie powędrowały pod moją bluzkę, która po chwili wylądowała na salonowym dywanie. Wargami subtelnie muskał szyję i kark, jakby bał się, że może mnie w ten sposób skrzywdzić.
   -Chodź ze mną. - mruknął, delikatnie przygryzając skórę mojego ucha i pociągnął mnie do swojej sypialni.
   Nie zwlekając, pchnęłam go na łóżko, po czym rozpięłam pasek jego spodni. W rewanżu Reus błyskawicznie zsunął ze mnie jeansy, zostawiając tym samym w samej bieliźnie. Obsypywał moje ciało pocałunkami, od linii piersi po samo podbrzusze, kiedy błądziłam rękoma po jego nagich plecach, silnych ramionach, chcąc być jak najbliżej.
   -Nie lubisz czekać. - zachichotałam, na co z głupawym wyszczerzem uniósł brwi.
   -Lubię. Ale teraz nie potrafię.
   Muskał wewnętrzną stronę moich ud, a ja wplotłam palce w jego idealnie ułożoną fryzurę i jęknęłam cicho. Nie dbałam o to, że Niemiec darzy swoje włosy nadzwyczajnym uczuciem, bo i on zdawał się obecnie o tym zapominać. Jednym zwinnym ruchem ściągnęłam mu bokserki, podziwiając jego idealne ciało. Prezentował się jak obnażony, grecki bóg, o czym zapewne doskonale wiedział, lecz umiejętnie nie pokazywał, że jest z niego szalenie dumny.
   -Możesz jeszcze zrezygnować. - przypomniał, pochylając się nade mną. Ujął w lewą rękę brzeg dolnej części bielizny, będącej w tej chwili moim ostatnim odzieniem. Widząc mój zaskoczony wyraz twarzy, odsłonił rząd białych zębów i przesunął wargami wzdłuż mojego obojczyka aż po kącik ust. Nie chciał, żebym się wycofała, ale nie zamieszał do niczego mnie zmuszać, a ja, pomimo niewielkiego wahania wiedziałam, że Marco jest facetem, z którym mogę zrobić to po raz pierwszy. Był zupełnym przeciwieństwem Semira - miał na uwadze moje bezpieczeństwo, troszczył się, by niczego mi nie brakowało, potrafił słuchać i dbał o uczucia. Skłamałabym mówiąc, że jestem gotowa na to, co ma się zaraz wydarzyć, lecz podświadomie pragnęłam tego z całego serca, jak każda pojedyncza komórka ludzkiego organizmu. Na odwrót było zdecydowanie za późno.
   -Ufam Ci. Obiecaj, że będziesz delikatny.
   Uśmiechając się szeroko, złączył nasze usta, po czym oboje wpadliśmy w sidła namiętności, pozwalając sięgającemu szczytu pożądaniu przejąć kontrolę nad całym światem.


   Ostatnią rzeczą, jaką poczułam i zobaczyłam przed snem był mocny uścisk Reusa, który szczelnie okrył mnie kołdrą i nie protestował, gdy wtuliłam się w jego tors, z zamkniętymi oczyma chłonąc piękno trwającej nocy. Nocy, która mogłaby trwać bez końca i którą zamierzałam na długo zachować w pamięci.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Obiecałam... Jestem... Oddaję kolejny rozdział... Dziękuję. ♡♡
I przepraszam, nie potrafię pisać dobrych erotyków. To wcale nie jest proste. Mimo to, czekam na Wasze opinie.
Do następnego.

14 stycznia 2015

9. That you'll go to the stadium tomorrow

   Podobno najlepsze są decyzje podjęte spontanicznie. Nie masz czasu, by rozmyślać nad ich słusznością, po prostu działasz pod wpływem impulsu, nie zastanawiasz się, czy możesz ich później żałować, wychodzisz raczej z założenia, że będą mile wspominane. Do nagłych czynów popychają głupie porywy serca, które biorą wtedy górę nad mądrością rozumu. Dwa organy ludzkie, toczące ze sobą nieustanną walkę, z których ten szybszy zawsze dobiega do mety przed rozsądniejszym, bo wybiera trasę najkrótszą, a nie najbezpieczniejszą.
   Po powrocie na jacht Semir maglował temat mojego wyjścia dobre dwie godziny. Dopytywał, gdzie poszłam, co robiłam, z kim, czy kogoś spotkałam. O ile z odpowiedzią na pierwsze pytanie nie miałam większego problemu, o tyle następne powodowały zawroty głowy. Wytłumaczenie: "spacerowałam po plaży, po czym życzliwy Hiszpan zapytał, czy się zgubiłam i odprowadził mnie na miejsce" było zdecydowanie bardziej trafne niż: "siedziałam pod palmą i całowałam się z Reusem". Przy takim wyznaniu Semir zamknąłby mnie na dolnym pokładzie i zbombardował jacht, żebym razem z nim poszła na dno.
   Sprzedanie Bośniakowi kłamstwa okazało się najprostszym zadaniem, bowiem nie potrafiłam zapomnieć o incydencie z Niemcem, w pamięci ciągle wracając do tamtego wieczora. Chłopak nie ułatwiał mi życia, bo straciliśmy kontakt, nie spotkaliśmy się już w mieście ani w dyskotece, co doprowadzało mnie do obłędu. Czułam obowiązek wyjaśnienia sytuacji, lecz blondas uparcie nie odbierał komórki i nie odpowiadał na wiadomości. Ukrycie rozkojarzenia przed ukochanym przychodziło mi z ogromnym trudem, lecz więcej nie poruszaliśmy tego tematu. Aż do dnia naszego powrotu z urlopu.
   Od piętnastu minut siedzieliśmy w samolocie do Polski. Nerwowo spoglądałam na wyświetlacz smartfona, oczekując pojawienia się ikony oznajmującej nieodebrane połączenie lub wiadomość. Zaraz po wylądowaniu na Ławicy byłam gotowa wsiąść w szybowiec z zaplanowanym lotem do Dortmundu, gdyż przez ostatni tydzień brak odzewu ze strony Marco burzył moją egzystencję.
   -Lena, co się dzieje? - pomocnik Lecha patrzył na mnie z uwagą, jedynie na sekundę przenosząc wzrok na gadżet, który trzymałam w dłoniach. -Nie wmówisz mi, że sprawdzasz godzinę, bo co dziesięć sekund zbyt wiele się nie zmieni.
   Wymusiłam przepraszający uśmiech i schowałam aparat do kieszeni szortów. Potrzebowałam teraz kolejnej, mocnej ściemy, której szukałam w suficie samolotu.
   -Liczę na ważny telefon. - burknęłam w końcu.
   -Od kogo?
   -Od Lewego. Nie wiem, kiedy wyjechał i czy w ogóle żyje, od dwóch tygodni nie mam z nim żadnego kontaktu.
   -Może pojedziesz do niego?
   -Co? - potrząsnęłam głową, starając się, by zasłyszane słowa dotarły do mózgu, na co Štilić zareagował śmiechem. -Wysyłasz mnie do Niemiec?
   -A dlaczego nie? Ufam Ci. Poza tym, muszę wrócić do Bośni po swoje rzeczy. Dopiero wtedy zacznę normalnie funkcjonować w Poznaniu. Nie będzie mnie trzy dni, więc co chcesz robić?
   -No wiesz... Dzięki za pozwolenie. - odparowałam sarkastycznie, w głębi czując ogromną ulgę i coś na wzór młodzieńczej radości. Robert był jedną z przyczyn, dla której zamierzałam w najbliższym czasie odwiedzić naszych zachodnich sąsiadów, lecz nie spodziewałam się, że będę mogła to uczynić bez wcześniejszej kłótni z Semirem. Wyłożył mi bilet na tacy, więc musiałam go przyjąć i wykorzystać.
   -Daj spokój. Ale pamiętaj...
   -Jasne. - przerwałam mu, wiedząc, na jaki temat przygotował kazanie. -Żadnego Reusa.
   -I to mi się podoba. - obdarzył mnie szerokim uśmiechem, po czym pocałował w czoło i przytulił do siebie.


   -Cholera jasna, Lewandowski! - krzyknęłam, stając w progu apartamentu, do którego właśnie otworzył drzwi. -Mieszkasz tutaj dokładnie siedemnaście dni, trzynaście godzin, dziewiętnaście minut oraz dziesięć sekund i już wynająłeś takie mieszkanie?!
   -Kupiłem, kochana siostrzyczko. - poprawił mnie, wyraźnie dumny ze swoich poczynań, po czym oprowadził po luksusowej posiadłości. Urządzone w nowoczesnym stylu pomieszczenia zachwycały elegancją i bogactwem znajdujących się w nich elementów, dopracowanych w najmniejszych szczegółach. Nie umiałam zdecydować, które jest najpiękniejsze: przestronny salon ze szklanymi ścianami i cudnym kominkiem, sypialnia w ciepłych kolorach i okazałym łożem małżeńskim czy też łazienka na piętrze, mieszcząca wannę z hydromasażem. Cały ten luksus przyprawiał o dreszcze.
   -Nieźle sobie balujesz. - mruknęłam z przekąsem, na co Lewy po raz kolejny wyprężył się niczym najbardziej nadęty paw świata.
   -Kto mi zabroni. - prychnął, spoglądając na zegarek zapięty na nadgarstku. -Mała, muszę się zbierać, za pół godziny mam trening. Czuj się jak w domu, zresztą, dobrze to wiesz.
   -Trening..?
   -No tak. Chcesz jechać ze mną? - z nadzieją, że się zgodzę, uniósł brwi.
   -Zostanę. Może innym razem.
   -Jeśli zdążysz zmienić zdanie, zabiorę Cię już jutro. Pa. - pocałował mnie w policzek i zniknął za drzwiami.
   Jak powiedział, tak zrobiłam. Rozgościłam się w swoim tymczasowym pokoju, wyciągając z walizki najpotrzebniejsze rzeczy. Natknęłam się na bluzę Marco, będącą kolejnym powodem, dla którego tutaj jestem. Mam siedemdziesiąt dwie godziny, aby zwrócić mu jego własność, lecz na obecną chwilę spotkanie z nim budziło we mnie jedynie niepewność. Mogłabym oddać mu ją poprzez Lewego, lecz ten zabiłby jego i mnie, dowiedziawszy się o miłym geście jego kolegi z drużyny. Byłam jego młodszą siostrą i doskonale wiedziałam, że przesadnie się o mnie troszczy. Tą sprawę muszę załatwić sam na sam z Reusem.
   Nie chcąc popaść w przygnębienie, lekkim krokiem powędrowałam do łazienki, by zanurzyć się w obiecująco wyglądającej wannie.
 

   Siedziałam na miękkiej sofie, testując jakąś głupią gierkę zainstalowaną w notebook'u Roberta, gdy usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Właściciel lokalu lustrował mnie wzrokiem, wyrzucając ubrania ze swojej sportowej torby, nie spuszczał mnie z oczu nawet, kiedy przeszedł do kuchni, by wrócić stamtąd ze szklanką soku jabłkowego i kilkoma czekoladowymi batonikami w ręku. Zajął miejsce w fotelu obok, nie przerywając wykonywania irytującej czynności. Spodziewałam się, że wygłosi typową, ojcowską mowę dotyczącą użytkowania jego tabletu, lecz po kilku minutach ciszy zorientowałam się, że nawet nie zwrócił na to uwagi. Odłożyłam urządzenie na szklany stół i spojrzałam na znieruchomiałego braciszka.
   -Marco o Ciebie pytał. - rzucił w końcu, przegryzając odpakowaną słodycz. Wbiło mnie w kanapę, lecz nie dałam po sobie poznać, jak bardzo zaszokował mnie swoim oświadczeniem. Obojętnie wzruszyłam ramionami.
   -I co mu powiedziałeś?
   -Że przyjedziesz jutro ze mną na stadion.
   -Co?! Dlaczego?
   -Bo chcę, żebyś poznała moją nową drużynę. Wiem, że nie przykładasz do tego wagi, ale bardzo mi na tym zależy. Kiedy przeniosłem się do Lecha, też poszłaś na pierwszy trening i musisz wiedzieć, że podniosło mnie to na duchu. Mam nadzieję, że tym razem także zrobisz wyjątek.
   Patrzył na mnie maślanymi oczkami Roberta "Lewego" Lewandowskiego, a ja czułam, jak wzbiera we mnie litość. Westchnęłam ciężko, uderzając plecami o oparcie mebla, po czym założyłam ręce na piersi.
   -Skoro nie dajesz mi wyboru...
   -Dziękuję! - uradowany klasnął w dłonie i otworzył kolejnego batona, popijając go sokiem. -Ale to nie wszystko. Co z Reusem?
   -Nie rozumiem.
   -Czego od Ciebie chce?
   -Nie mam pojęcia! Wygadałeś się, że Cię odwiedziłam, więc teraz truje Ci tyłek.
   -Ale dlaczego akurat on? - piłkarz nie dawał za wygraną, na co znów uniosłam ramiona ku górze.
   -Nie mnie powinieneś o to pytać.
   -Nie udawaj, Lena, przecież widzę, że coś jest na rzeczy. Możesz mi o wszystkim powiedzieć, pamiętaj o tym.
   -Skończ.
   -Co jest między Wami?
   -Nic, Robert! - podsumowałam zirytowana. -Jesteśmy dobrymi znajomymi i na tym kończy się moja odpowiedź na Twoje pytanie.
   Poruszył znacząco brwiami, bym zrozumiała, że mi nie wierzy. Aktorsko wywróciłam oczami i nie chcąc mu pokazać, że trafił w czuły punkt, szybko ulotniłam się do swojego pokoju.


   Nie odpuścił. Równo o 7:30 brutalnie zabrał mi kołdrę, twierdząc, że nie może się spóźnić, więc muszę już wstawać, aby zdążyć. Nie pomagały prośby, błagania, protesty. Wegetował na moim łóżku, dopóki nie podniosłam się do pozycji siedzącej i obrzuciwszy go wściekłym spojrzeniem, powędrowałam do łazienki.
   Zająwszy jedno z miejsc na trybunie niecierpliwie wyczekiwałam pojawienia się chłopaków na murawie. Obserwowałam, jak kolejno wychodzą z tunelu łączącego boisko z drogą do szatni, czując coraz szybsze bicie serca. Lewy uśmiechnął się w moją stronę pokrzepiająco i pobiegł do Łukasza Piszczka, który dokuczał już Kubie Błaszczykowskiemu. Polskie trio w niemieckim klubie prezentowało się nadzwyczaj okazale, nawet w moich oczach - oczach niespełnionej wokalistki, która za nic w świecie nie planowała zainteresować się futbolem.
   Wyszedł prawie na końcu, trącając swojego niższego przyjaciela w ramię. Oboje głośno zarechotali, czym ściągnęli na siebie surowy wzrok trenera, któremu po chwili również udzielił się dobry nastrój. Przywitał swoich zawodników i zarządził rozgrzewkowe okrążenia wokół boiska. Skuliłam się na swoim krzesełku, niestety, moja obecność nie uszła uwadze blond pomocnika. Nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy od kilkunastu dni, lecz żadne z nas nie kryło ulgi tym spowodowanej. Cieszyłam się, że znowu widzę Reusa, a i on uśmiechał się do mnie w tym swoim oryginalnym, niepowtarzalnym stylu, który u większości nastolatek powodował palpitacje serca.
   Zajęcia nie porwały mnie do tego stopnia, by śledzić ich przebieg, często zaglądałam więc w smartfon lub odruchowo ściskałam schowaną w torbie bluzę Marco. Nie byłam pewna, czy uda się zwrócić mu ją na stadionie, lecz na wszelki wypadek wzięłam ubranie ze sobą. Zdawałam sobie sprawę, że ciężko będzie znaleźć się sam na sam z jego właścicielem, ale musiałam spróbować. Niemiec osiągnął swój cel, sprowadził mnie do Dortmundu, zatem jeśli nie teraz, to kiedy?
   Z zamyślenia wyrwał mnie ochrypnięty głos trenera Kloppa, który zakończył trening i pozwolił podopiecznym zejść do szatni. Siedziałam jeszcze moment na trybunie, nie wiedząc, dokąd pójść i ostatecznie postanowiłam poczekać na Lewego przy wyjściu dla piłkarzy. Kierowałam się już schodami na zewnątrz, gdy przysłał mi sms-a, w którym zapraszał na spotkanie śniadaniowe. Cholera. Chciałam tylko załatwić pilną sprawę, a przyjdzie mi zjeść posiłek z bandą rozgwiazdorzonych piłkarzy, co było ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam.
   Przypuszczając, że nie mam wyjścia, dotarłam we wskazane przez Roberta miejsce, gdzie czekał już na mnie z Mario. Przywitaliśmy się i zabrali mnie do środka.
   -Nie stresuj się. - pocieszał mnie Götze. -Nie będziesz jedyną kobietą w tym towarzystwie. Często jadamy tutaj po porannych treningach z partnerkami, bo w domu nie ma czasu na porządne, energetyczne żarełko.
   -Ann też przyszła? - zapytałam pełna nadziei, lecz chłopak pokręcił przecząco głową.
   -Wyjechała do rodziny, do Emmerich i wróci dopiero w niedzielę.
   Tak więc ukochana Mario spędzała czas z najbliższymi, natomiast Anna Stachurska przebywała w Polsce na zajęciach karate. Zapowiada się cudowne przedpołudnie pod znakiem integracji z niemiecką elitą wyższą.


   Społeczeństwo ściśle związane z Borussią Dortmund okazało się być naprawdę sympatyczną grupą. Dziewczyny zawodników przyjęły mnie jak swoją, pomimo iż byłam jedynie siostrą nowego gracza. Zdawały się stanowić osoby temperujące buzujący charakter swoich drugich połówek, dzięki czemu te walczyły z nieprzyjemnymi skutkami sławy i nie pozwoliły się jej omotać. Wywnioskowałam wówczas, że Ann-Kathrin spędza zdecydowanie zbyt mało czasu z Mario.
   Wspólnie z Lewym, Łukaszem, Matsem oraz Cathy zanosiliśmy się śmiechem obserwując walkę, jaką przy szwedzkim bufecie o ostatnie sadzone jajko toczyli Kevin Großkreutz i Marcel Schmelzer. Przetarłam załzawione powieki i gdy je otworzyłam, ujrzałam skupione na sobie spojrzenie Reusa. Przyglądał mi się równie rozbawiony, co sprawiło, że poczułam się skrępowana i automatycznie zacisnęłam usta w cienką linię. Chciałam jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
   -Gdzie tutaj jest toaleta? - spytałam siedzącą obok Catherine. Po uzyskaniu pożądanej informacji wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi prowadzących na korytarz. Minutę później patrzyłam już na swe lustrzane odbicie, zastanawiając się, jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji. Spędziłam miło czas w zabawnym towarzystwie, ale przerastała mnie obecność jednego z jego członków. Świdrujący wzrok blondyna sprawiał, że miałam ochotę uciec i zamknąć się w swoim pokoju, najlepiej tym poznańskim. Nie pojmowałam, co się ze mną dzieje i wątpiłam, że poznanie rozwiązania tej zagadki jest konieczne.
   Przeczesałam włosy, poprawiłam makijaż i opuściłam pomieszczenie. Wykonałam zaledwie dwa kroki, gdy ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął do tyłu. Gdybym nie podejrzewała, kto mnie atakuje, może zaczęłabym krzyczeć, ale tutaj mógł to zrobić, jeden, jedyny człowiek, którym był właśnie on.
   -Czego chcesz? - warknęłam z niezadowoleniem, wyrywając dłoń. Za wszelką cenę nie chciałam pozwolić prawdziwym uczuciom wypłynąć.
   -Musimy porozmawiać, prawda?
   -Prawda. Przywiozłam Ci coś. - rozpięłam torbę, z której wyjęłam szary materiał i podałam go mężczyźnie. Uśmiechnął się, lecz nie wyciągnął ręki, by oficjalnie odzyskać swoją własność.
   -Jeszcze nie teraz. Myślałem, że wpadniesz do mnie do mieszkania.
   -Chyba Cię pociąg przejechał. - prychnęłam, ponawiając próbę zwrotu bluzy. -Albo zabierzesz ją teraz albo widzisz ją po raz ostatni.
   -Jakoś to przełknę.
   -Twój wybór. - wrzuciłam przedmiot sporu z powrotem na jego miejsce i odwróciłam się, by odejść.
   -Sądziłem, że Ty także zadręczasz się tym incydentem i jesteś tu po to, by go wytłumaczyć, w końcu nie raz do mnie wydzwaniałaś.
   Zatrzymałam się ze stopą w powietrzu i spojrzałam na niego przez ramię. Stał w rękoma włożonymi w spodnie i tryumfująco poruszał brwiami.
   -Dlaczego nie odbierałeś? - nadal zwrócona w kierunku jadalni słyszałam, że podchodzi bliżej.
   -Chcesz o tym dyskutować w stadionowym holu? Nie całowałem się z Tobą, bo za dużo wypiłem ani dlatego, że miałem taki kaprys.
   -Więc dlaczego?
   -Przyjedź do mnie dziś wieczorem, to pogadamy. - poczułam, jak zakręca na palcach kosmyki moich włosów i przesuwa nimi po mojej szyi. -Odnoszę wrażenie, że zależy Ci na tych wiadomościach.
   -Poproszę Roberta, żeby mnie podwiózł. - rzuciłam i wystrzeliłam do przodu, zostawiając zwycięskiego Reusa przy drzwiach toalety.


   -Daj mi znać, jeśli będziesz chciała wracać. Zadzwoń, puść sygnał, napisz sms-a, cokolwiek. Jeżeli będzie chciał Cię zgwałcić, również. - brat dawał mi ostatnie przez opuszczeniem wnętrza jego auta wskazówki. Posłałam mu mordercze spojrzenie, na co parsknął śmiechem. -Po co właściwie tam idziesz?
   -Sama nie wiem. - westchnęłam, opierając się o zagłówek. -Wymusił to na mnie, ale chcę spotkać się z nim na osobności.
   -Lena, mogę Cię o coś spytać? Tylko obiecaj, że odpowiesz szczerze.
   -Nic do niego nie czuję, zaufaj mi. Jesteśmy kolegami na granicy przyjaźni. Kocham Semira i to się nie zmieni.
   Chyba.
   -Niech Ci będzie, ale jak będziesz szukała pomocy, zawsze ją u mnie znajdziesz. W końcu powoli przygotowuję się do ślubu. - wyszczerzył się dumnie i położył dłoń na moim ramieniu. -No, leć już.
   Przytuliłam go na pożegnanie, wyskoczyłam z czarnego Audi i skierowałam się w stronę ekskluzywnego wieżowca. Stojąc w windzie, a później idąc przez korytarz piętra, na którym mieszkał Niemiec, próbowałam opanować targające mną emocje i odgadnąć, co ma do powiedzenia. Rozumiałam, że ta wizyta może zakończyć się na różne sposoby, aczkolwiek byłam pewna, że Marco mnie nie skrzywdzi. Spokojna o swoje bezpieczeństwo, ale pełna obaw co do rozwoju wydarzeń, zapukałam do drzwi jego posiadłości. Otworzył je po paru sekundach, jakby czekał na moje przybycie i bez słowa wpuścił do środka.
   Siedząc w salonie przyglądałam się, jak parzy kawę, jednocześnie ogarniając wzrokiem mieszkanie. Nie oszczędzał na jego umeblowaniu, ale zaplanował to nieco odmiennie niż Lewy. Bez problemu można było dostrzec wkład kobiecej ręki - faceci zazwyczaj nie mają głowy do dekoracji czy wyboru roślin. I wtedy po raz kolejny zaczęłam się zastanawiać, gdzie podziewa się dziewczyna Reusa i przede wszystkim dlaczego - będąc zakochanym - pozwolił mi zbliżyć się do siebie na Ibizie. Dlaczego w ogóle poleciał tam z kumplami? Jego zachowanie w kontekście trwania w związku traciło jakikolwiek sens, lecz właśnie po to się u niego pojawiłam - by w miarę jasno postawić sprawę.
   -O czym myślisz? - Marco usiadł obok, stawiając przede mną filiżankę wypełnioną aromatycznym napojem, którego zapach docierał do moich nozdrzy. Uśmiechnęłam się, unosząc ku górze jedynie prawą połowę ust.
   -O Tobie. O Twoim życiu, o Twoich uczuciach, o tym, czego dopuściliśmy się na wakacjach. Próbuję to pojąć, ale nie potrafię. Gdzie jest Twoja dziewczyna? - obdarowałam go śledczym spojrzeniem, na co roześmiał się krótko i cicho.
   -Nie ma jej.
   -Wie, że Cię odwiedziłam?
   -Nie.
   -Więc po co to robisz, Marco? Oboje oszukujemy siebie nawzajem i do tego własnych partnerów. Ten pocałunek...
   -Miał być formą pomocy, zgadza się. - wszedł mi w zdanie. -Ale może dla mnie znaczył coś więcej? Ludzie okazują sobie uczucia między innymi całując się. Nie przyszło Ci to do głowy?
   -Na pewno nie w tamtej chwili.
   -Tylko, że to Ty się na mnie rzuciłaś.
   -Nie odbieraj tego w ten sposób. Pogubiłam się, w przypływie emocji robi się różne głupie rzeczy.
   -Nazywasz to 'przypływem emocji'? - prychnął, nieco rozżalony. -'Głupią rzeczą'?
   -To nie tak... - podszedł do okna, wsunąwszy dłonie w tylne kieszenie spodni. Poderwałam się z miejsca i stanęłam zaraz za nim.
   -A jak, Lena? Sam nie jestem już pewien, pod jakim kątem patrzeć na naszą znajomość. - odwrócił się do mnie przodem. -Staram się traktować Cię jak młodszą siostrę, która czasami potrzebuje wsparcia, bo zboczyła z głównej drogi i boi się, że wejdzie w ślepą uliczkę, ale nie mam pojęcia, jak długo to wytrzymam.
   -Nie potrzebuję brata. Mam Lewego. Wprawdzie jest egoistycznym, irytującym piłkarzykiem z wysokim mniemaniem o sobie, ale to moja najbliższa rodzina i kocham go.
   -A ja? - zapytał prosto z mostu. Wciąż zaglądając głęboko w jego oczy, dwa razy przemyślałam odpowiedź.
   -Stanowisz szalenie ważną część mojego życia. - wydukałam tylko, co i tak wywołało uśmiech na jego pogodnej twarzy.
   -Semir..?
   -Znam go nie od dziś i jesteśmy razem nie od wczoraj.
   -Ale..? - blondyn wyraźnie ciągnął mnie za język.
   -Ostatnio przechodzimy ciężki czas. On się zmienił, częściej się złości, robi sceny zazdrości i nie ufa mi w każdej sytuacji, choć zawsze się tego wypiera. Kontroluje mnie, odkąd na jaw wyszła informacja o transferze Roberta.
   -Nie chce Cię stracić.
   -Awanturami mnie nie zatrzyma. Mówię Ci o tym wszystkim, bo wiem, że mnie rozumiesz. Jesteś inny niż wszystkie gwiazdki futbolu. Gdy Cię poznałam wtedy, przed lotniskiem, uważałam, że Twoim priorytetem jest sława i zdobywanie fanów, nieważne, jakim kosztem. Sądziłam, że żyjesz wykorzystywaniem zakochanych w Tobie dziewczyn, a woda sodowa już dawno uderzyła Ci do głowy. Teraz cieszę się, że byłam w błędzie.
   -Osiągnięty sukces mnie nie zmienił. Po prostu chyba straciłem rozum dla pewnej młodej kobiety. - puścił do mnie oczko i wyszczerzył zęby w swoim firmowym uśmiechu. Nie zauważyłam, w którym momencie zniknęła przepaść między nami, gdyż obecnie dzieliło nas kilka centymetrów. Reus świdrującym wzrokiem przenikał do mojego mózgu, uderzając we wszystkie komórki ciała. Pragnęłam tej bliskości z całego serca, bo dzięki niej czułam się bezpieczna.
   -Szczęściara z tej laski. - szepnęłam, by go nie przestraszyć. Roześmialiśmy się oboje.
   -Mam wrażenie, że znasz ją tak dobrze, jak nikt inny w całej galaktyce.
   -A chciałam Cię poprosić, abyś mi ją przedstawił...
   -Mogę to zrobić. - odparł ze stoickim spokojem. Napotkawszy moje pytające spojrzenie, pochylił się i po raz kolejny złączył nasze usta w pocałunku. Jeszcze bardziej zachłannym i namiętnym, niż ten na jednej z plaż hiszpańskiej Ibizy. Oplotłam dłońmi jego kark, a on ułożył ręce na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Traciłam kontrolę, nie panowałam nad swoim zachowaniem. Chciałam, aby ta chwila trwała jak najdłużej, nawet całą noc. Nie zważałam na konsekwencje, jakie to może za sobą pociągnąć, przecież zawsze wygrywają porywy serca, a rozum dopiero później dochodzi do głosu.
   Znów to Marco otrząsnął się jako pierwszy - odsunął się ode mnie i zrobił jeden krok w tył. Wpatrywałam się w niego zmieszana, przygryzając wargę.
   -Kolejna głupia rzecz. - zakpił. -Nie powinniśmy. Masz chłopaka.
   -A Ty dziewczynę.
   Milczeliśmy przez kilkanaście uciążliwych sekund, po czym bez słowa zgarnęłam torebkę z kanapy i ruszyłam do wyjścia. Nacisnęłam już na klamkę, gdy chłopak niespodziewanie zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
   -Jeszcze dwa pytania.
   -Słucham.
   -Nadal nic nie wyjaśniliśmy. Uświadom mnie chociaż, w jakim punkcie się znajduję.
   -A to drugie?
   Westchnął ciężko, doszedłszy do wniosku, że dzisiejszego wieczora nic ze mnie nie wyciągnie. Nonszalancko oparł się o ścianę i przeczesał włosy.
   -Kiedy wrócisz?
   -Po co? Oddałam Ci już bluzę i tym razem nie wciśniesz mi jej na nowo.
   -W Gdańsku obiecałaś mi, że przemyślisz pewną sprawę. Chcę z Tobą porozmawiać, chcę Ci pomóc, Lena. Poza tym... Muszę sprawdzić bardzo ważną rzecz.
   -Więc sprawdzaj, dopóki masz okazję.
   -Nie zabrałaś ze sobą gitary. - palnął bez namysłu, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. -Nie pytaj. Po prostu spotkajmy się jeszcze, proszę. Oszaleję, jeśli mi czegoś nie udowodnisz.
   Przesunął palcami wzdłuż mojego ramienia, w celu ujęcia na końcu dłoni, ale włożyłam ją w kieszeń spodni. Nie patrząc na niego, otworzyłam drzwi.
   -Zadzwonię. Przysięgam.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Kochani! Dziękuję!
Ostatni post zaliczył rekordową liczbę wyświetleń, dystansując czwarty rozdział o kilka dziesiątek. Mam tyle rozdziałów w zapasie, że mogę Wam podziękować, wstawiając dziewiąty już dziś. Jestem szczęśliwa, mając możliwość dzielenia się z Wami tym, co wyprodukowałam i rozpiera mnie duma, że zaakceptowaliście te amatorskie treści. Danke, meine Schatzis.❤
Jednocześnie naszła mnie ochota na mały eksperyment. Nie chciałam tego robić, ale podpatrzyłam coś takiego na kilku blogach i postanowiłam spróbować. Uwaga:
wrzucę kolejną część, gdy pod tą pojawi się 5 komentarzy. Co Wy na to? Jestem ciekawa, czy zbierze się tyle osób!
Pozdrawiam ciepło i do następnego!

08 stycznia 2015

8. What the hell are you doing in Ibiza?!

   Słońce, plaża, piasek, błękitne morze, drinki, imprezy i wakacje. Po miesiącu podniebnego życia w samolotach właśnie tego brakowało mi najbardziej. Wreszcie mogłam poczuć się wolna, robić to, na co miałam ochotę i godzinami wylegiwać się w słońcu obserwując, jak moje ciało przybiera piękną, czekoladową barwę. Żyć nie umierać.
   Siedziałam na jednej z krawędzi jachtu i moczyłam stopy w wodzie. Uniosłam głowę do góry, zamykając oczy i uśmiechając się do bezchmurnego nieba. Dawno nie byłam tak odprężona, a klimat hiszpańskich Balearów tylko ułatwiał mi zadanie.
   Usłyszałam kroki, a po chwili Semir zmaterializował się obok, czule muskając moje ramię. Mocno zaskoczył mnie tym 'fajnym miejscem', w którym spędzaliśmy tegoroczny urlop, bowiem do tej pory na cele naszych wyjazdów wypoczynkowych nigdy nie obieraliśmy wysp. Pobyt na luksusowym jachcie po raz kolejny wprowadził do naszego życia harmonię i pozwolił cieszyć się swoim towarzystwem. Bośniak powoli zapominał o nieprzyjemnościach związanych z Marco i skupiał się na porządnym relaksie przed powrotem do treningów klubowych. Duży wpływ miała na to niewiedza Štilicia o moich potajemnych spotkaniach z Reusem oraz wizycie na półfinałowym spotkaniu Niemców. Rozumiałam, że to nie w porządku, lecz nie umiałam odsunąć się od wysokiego mężczyzny z idealną klatka piersiową, bo nawet nie próbowałam tego robić. Semir zaś, zabierając mnie ze sobą, udowodnił, że zamierza podjąć radykalne kroki, byśmy zaczęli w końcu normalnie rozmawiać.
   Z letargu wyrwał mnie kolejny dotyk ukochanego, który przesuwał teraz wargami wzdłuż mojej szyi. Pogładziłam jego policzek wierzchem dłoni i pocałowałam go w usta.
   -Co chcesz dziś robić? - zapytał, gdy szliśmy schodami na górny pokład. Wzruszyłam ramionami, badawczo przyglądając się chłopakowi.
   -Masz jakieś propozycje?
   -Jest piątek. Możemy spróbować szczęścia na tutejszych parkietach. - poruszył kilka razy brwiami w akompaniamencie szerokiego banana na twarzy. Śmiejąc się, pokręciłam energicznie głową.
   -W takim razie idę wybrać sukienkę.


<Marco>
   Promienie słoneczne wpadały przez okno, budząc mnie późnym rankiem. Przeciągnąłem się leniwie na łóżku, kątem oka zerkając na zegarek. Najwyższa pora śpiąc tyłek i zamówić śniadanie. Byłem gotów założyć się, że Marcel i Robin w ogóle nie pomyśleli o pierwszym posiłku tego dnia, jego organizacja figurowała zatem na liście moich obowiązków. Dostarczały mi ich nawet wakacje.
   Na wypad tego lata musiałem wybrać się z kumplami ze studia tatuaży, w którym zawsze robiłem nowe dziary, gdyż Mario chciał poświęcić urlop swojej dziewczynie. Znaliśmy się z chłopakami już kilka dobrych lat i miałem do nich ogromne zaufanie. Może zdarzały im się przypały i czasami uchodzili za nienormalnych, ale mogłem na nich polegać. Stały kontakt sprawił, że szybko się zaprzyjaźniliśmy. Jeszcze rok temu przyjechałbym tutaj z Carolin. Doceniając swoją obecność, jedlibyśmy romantyczne kolacje, popijali drinki na plaży, spacerowali brzegiem morza, by ostatecznie dać upust pożądaniu i namiętności. Teraz patrzyłem jednak na parę psycholi, skaczącą do wody z górnej burty, podczas gdy ja, średniozaawansowanym angielskim konwersowałem z kelnerką na temat śniadania.
   -Powinniście o czymś wiedzieć. - zaczął niepewnie Marcel, kiedy wróciliśmy ze stałego lądu i zasiedliśmy przy stole. Spojrzeliśmy w jego stronę, oczekując dalszych wyjaśnień.
   -No...? - Robin zachęcał przyjaciela do zwierzeń. Ten przełknął ślinę, po czym podniósł się z miejsca, klasnął w dłonie i entuzjastycznie wykonał meksykańską falę.
   -Pamiętacie Giulię, ta szatynkę z Vapiano? Poszedłem z nią do łóżka w zeszłym tygodniu! - krzyknął, wymachując rękoma, wyraźnie z siebie dumny. Oboje zabijaliśmy go w tamtym momencie wzrokiem.
   -Zajebiście, stary! - jego współpracownik nie krył swojego zdziwienia, ale i radości. Wykrzywiłem się, zniesmaczony ich niepohamowaną satysfakcją.
   -Kochasz ją chociaż? - zapytałem z wyrzutem. Chłopak kilkakrotnie klepnął mnie w ramię.
   -Marco, no co Ty! Wiem, że różne rzeczy przychodzą mi do głowy, ale to porządna dziewczyna, nie jakaś tam panienka z ulicy.
   -Zakochałeś się?!
   -Nie wiem... Może, ale to jeszcze nic pewnego, dlatego...
   -Trzeba to opić! - zarządził Robin, popijając pochłoniętą krewetkę sokiem ze świeżo wyciśniętych grejpfrutów. -Oczywiście, Ty stawiasz!
   Wybuchnęliśmy głośnym śmiechem i bez wahania przystaliśmy na tą propozycję.


   Sądziłem, że moi znajomi spoza boiska piłkarskiego to faceci z krwi i kości, że mają jaja i wiedzą, do czego ich używać. Wieczorem zacząłem się zastanawiać, czy nie żyłem w błędzie.
   Marcel drugą godzinę leżał na podłodze z głową opartą o swoje łóżko, patrząc w szafę i głośno medytując, którą koszulą najlepiej podkreśli swój urok osobisty. Do tej pory wybrał jedynie ciemne jeansy, a ja doszedłem do wniosku, że oszaleję, jeśli nie przestanie marudzić pod nosem. Robin z kolei stroił się przed lustrem z opakowaniem żelu do włosów w ręku, który z najwyższą dokładnością nakładał na końcówki swojej czupryny. Uderzyłem się pięścią w czoło i wyszedłem z kabiny, pooddychać ciepłym, czystym powietrzem.
   Wychyliłem się przez barierkę, zatapiając wzrok w ciemnej morskiej głębi, jakbym spodziewał się, że znajdę tam odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. Dobrze byłoby posiadać myślodsiewnię, jaka stała w gabinecie Dumbledore'a w Hogwarcie i móc archiwizować w niej wspomnienia, o których nie chcemy myśleć, ale pragniemy, by zostały w naszej pamięci. To jedna z wielu rzeczy, które wyniósłbym ze szkoły magii, gdybym trafił tam na jeden dzień.
   Podniosłem głowę na dźwięk silnika samochodowego i ujrzałem wezwaną niedawno taksówkę.
   -Chłopaki, mamy transport! Chyba, że czekacie na limuzynę, która podwiezie Wasze wypielęgnowane tyłki pod same drzwi! - zawołałem i przeszedłem przez kładkę łączącą naszą łajbę z portem. Dołączyli do mnie, łypiąc w moją stronę złowrogo, na co parsknąłem śmiechem.


   Klub był wręcz przeludniony, co ani trochę mnie nie zdziwiło, bo w okresie wakacyjnym odbywały się tutaj najlepsze imprezy w okolicy. Przeciskając się przez szalejący w tańcu tłum, niczym największy na świecie narcyz dziękowałem sobie, że zarezerwowałem wcześniej boks, który teraz tylko czekał, aż zajmiemy swoje miejsca, w przeciwnym wypadku siedzielibyśmy przy barze, dzięki czemu moi kumple z pewnością zalaliby się w trupa. W bezpiecznej odległości od alkoholu szybko nie nabiorą ochoty na lawirowanie między gośćmi z naczyniami w rękach.
   Zgodnie z obietnicą, Marcel zapłacił za dwie połówki Jacka Danielsa, którymi delektowaliśmy się już dobrą godzinę, spoglądając z piętra na bawiących się ludzi. Wspierany obowiązkami piłkarza, mocniejsze trunki spożywałem wyłącznie okazyjnie i zawsze w umiarkowanych ilościach, czego nie mogłem powiedzieć o siedzących naprzeciwko mnie tatuażystach. Ich zakrapiane imprezy często zwieńczał urwany film i kac-morderca do spółki z bólem głowy następnego dnia. Właśnie dlatego unikałem ich towarzystwa w weekendowe wieczory, wykręcając się meczem ligowym. Starałem się temperować ich procentowe pragnienia, by przez ich kretyńskie pomysły nie zapaść się pod ziemię. Tej nocy również zamierzałem ich kontrolować.
   Nigdy nie miałem do tego mocnej głowy, więc gdy chłopaki zamówili kolejne pół litra, odczuwałem już skromne skutki spożywania alkoholu. Postanowiłem przystopować i przeczekać kilka kolejek, by zachować trzeźwość umysłu. Patrzyłem, jak kumple otwierają zakupiony trunek, podczas gdy sam popijałem wodę mineralną.
   -Wow, mistrzu Reus! - wrzasnął Robin, odchylając się do tyłu z miną wyrażającą podziw. -Pijesz czystą? Serio, bez popity?! Respekt, stary, wygrałeś darmowe piwo!
   Oboje bili w moją stronę pokłony, przeplatając je falą braw, na co pokręciłem głową ze śmiechem i rozłożyłem obojętnie ręce. Wyprowadzanie ich z błędu po wypiciu alkoholu było jak syzyfowa praca - nieskończone i bez sensu.
   -No, panowie. - wyższy brunet niespodziewanie klasnął w dłonie. -Czas wyrwać jakieś nieziemskie laseczki!
   -Podobno jesteś zakochany. - mruknąłem z przekąsem.
   -Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal! - odparował i bez zbędnego wahania rozpoczął przegląd sali. Wodził nieco już zamroczonym wzrokiem, od sylwetki do sylwetki, czając się na swą ofiarę. W końcu wyciągnął rękę przez barierkę i wskazał jedną z imprezowiczek. -Biorę tamtą.
   Mimowolnie odwróciłem się we wskazanym przez niego kierunku i zastygłem w bezruchu.
   Niska, krucha kobieta o długich blond lokach, ubrana w czarną sukienkę sięgającą do połowy jej ud, z mocno wydekoltowanymi plecami, bawiła się z dobrze zbudowanym gościem o kruczoczarnych włosach i dość poważnej twarzy. Stanowili parę, co zdradzał fakt, że czule się obściskiwali, całowali, przez dłuższy czas przylegali do siebie, a jego dłonie niejednokrotnie błądziły w dolnych partiach jej ciała. Wyglądali na szczęśliwych i szczerze zakochanych, lecz coś podpowiadało mi, że oboje potrafią idealnie stwarzać pozory. Nie byłem pewien swojej tezy, ale miałem powody, by ją wysunąć.
   -Nie. - warknąłem, hamując zapał Marcela. -Ona jest moja.
   -Oj kochaś, chyba się mylisz, bo panna dobrze się bawi ze swoim kolesiem. Ale podbić można, może ma ochotę na coś więcej.
   -Chyba nie zrozumiałeś, co do Ciebie mówię. Szukaj innej. - syknąłem wściekle, z impetem stawiając szklankę na stolik. Chłopak nagle jakby wytrzeźwiał, bo uniósł ręce w poddańczym geście i powrócił do wykonywanej wcześniej czynności.
   Zajęty ustawianiem kumpla do pionu nie zauważyłem, że owe uosobienie piękna zmieniło swe położenie, przez co straciłem ją z oczu. Pod pretekstem zaopatrzenia się w następny trunek, odszedłem od boksu i podążyłem schodami w stronę baru, skąd roztaczał się przyzwoity widok na parkiet. Usiadłem na jednym z wysokich krzeseł i prowizorycznie wyczekiwałem podejścia barmana.
   Stała przy przeciwległym rogu, pogrążona w rozmowie z obsługującym ją mężczyzną, który wyraźnie ją podrywał, aczkolwiek próbowała ignorować jego namolność, przecież miała chłopaka. Nie szedłem tam, by zrobić jej krzywdę, nie odważyłbym się. Znalazłszy się za jej plecami, ostrożnie położyłem rękę na ramieniu kobiety. Odwróciła się, zaskoczona i przerażona.
   -Marco? Nie, to niemożliwe... Chyba za dużo już wypiłam...
   -Nie sądzę, nie wyglądasz najgorzej, wręcz... Przeciwnie. Nie potrafię znaleźć odpowiedniego określenia. - wydukałem, spoglądając na nią. Roześmiała się głośno i promiennie, rozprowadzając dreszcze po moim ciele.
   -No, zadaj mi to pytanie!
   -Skoro nalegasz... Lena, co Ty, do cholery, robisz na Ibizie?!


   Kolejny dzień przywitałem potwornym bólem głowy. Od spotkania z polską znajomą przechyliłem jeden, może dwa kieliszki wódki, co i tak daje mi się dziś w kość. Mimo wszystko, prezentowałem się o klasę lepiej, niż moi przyjaciele, który co prawda dotrwali do końca imprezy, lecz zasnęli w taksówce podczas drogi powrotnej do portu. Dobudzałem ich dyskretnie, modląc się, by nie puścili pawia, w tamtej chwili brakowało mi jedynie nocnej awantury z hiszpańskim taksówkarzem, a geniuszem z tego języka nigdy nie byłem i na razie nie planuję nim zostać.
   Z dna walizki wygrzebałem tabletki przeciwbólowe i zaserwowałem sobie szklankę soku z pomarańczy. Domyśliłem się, że śniadanie będzie tego ranka zbędne, więc zostawiłem skacowanych chłopaków w spokoju i wyszedłszy na jachtowy taras, usiadłem na podłodze, opierając się o ścianę.
   Wciąż ogarnięty zmęczeniem, zamknąłem oczy. Wróciły wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Intensywna i energiczna rozmowa przed klubem z motywem przewodnim próby zrozumienia przypadkowego spotkania na wakacjach. Wściekle niedowierzający wzrok jej faceta, którym zabijał mnie od czubka głowy do stóp, zachodząc w głowę, co ja tutaj robię. Niezbyt przyjemna wymiana zdań, w trakcie której uświadomiłem sobie, że za nic w świecie nie zapałam sympatią do Semira, nawet, gdyby ktoś kupił mu bilet w jedną stronę na Wyspy Dziewicze i odesłał go tam z kwitkiem. Sam jego widok sprawiał, że zaczynałem się zastanawiać, dlaczego Lena jest z kimś tak cholernie zapatrzonym w swoje własne potrzeby, z kimś, kogo świat kończył się na czubku jego nosa, kiedy powinien zaglądać do wnętrza swojej ukochanej, pragnąć ją poznawać i chłonąć. Gdy moja wyobraźnia wyprodukowała obraz, na którym ręce Štilicia bez skrępowania wędrowały po pośladkach Lewandowskiej, odnosiłem wrażenie, że trzyma ją przy sobie tylko ze względu na targające nim potrzeby seksualne. Oczywiście, widziałem go po raz pierwszy, ledwie przez pięć minut i nie wiedziałem, jak na osobności zwraca się do dziewczyny, ale dobrego wrażenia to on robić nie umie. Powiedział wzburzony Marco Reus, którego Carolin zostawiła, bo poświęcał jej niewiele czasu, co za paranoja!
   Wylądowałem z powrotem na ziemi. Teraz znów przeżywałem wspólnie wypitego drinka i parę minut, które z łaskawości nadobnego piłkarza Bośni i Hercegowiny było nam dane spędzić na parkiecie. Usilnie starałem się patrzeć jej w twarz, lecz jestem jedynie mężczyzną, któremu średnia ilość alkoholu wyżerała mózg. Nie zrobiłem jednak nic, czego oboje moglibyśmy żałować, nie naraziłem się świdrującemu nas z końca sali, niezwykle sarkastycznemu panu ''miło mi Cię poznać, Reus'' i grzecznie trzymałem rączki przy sobie, mogłem więc odczuwać szeroko pojętą dumę.
   Pociągała mnie, już wtedy byłem tego pewien. Nie dlatego, że założyła skąpą sukienkę i uwodziła nawet swoimi tanecznymi ruchami, bo o tym przekonałem się na początku Euro. Dlatego, że była sobą. Wyznawała zasadę: szaleństwo to szaleństwo, a praca to praca i zawsze rozgraniczała te podmioty. Nie ufała ludziom, dopóki jej do siebie nie przekonali, dystansowała ich, musiała mieć pewność, komu warto powierzyć tajemnice. Pozwalała się zdobywać, ale stopniowo, bez pośpiechu. Jeśli stałeś na parterze, nie było szans, byś wbiegł od razu schodami na piąte piętro. Nasza znajomość trwała nieco ponad miesiąc, ale czasami łapałem się na tym, że chcę przechytrzyć wszystkich i dotrzeć na górę windą, jednak zawsze, kiedy otwierały się jej drzwi, rezygnowałem i nie wsiadałem. Chyba, że dziewczyna sama wciągnęłaby mnie do środka, ale nie liczyłem na to, jak naiwny labrador, który wierzył, że doberman ustąpi mu miejsca w kolejce do miski z pokarmem. Dbałem o kondycję i nie przywykłem do chodzenia na skróty, więc schody stanowiły lepszą opcję.
   Przysypiałem, gdy usłyszałem, że któryś z chłopaków z hukiem opadł na miejsce obok. Oprzytomniałem i ujrzałem zmarnowanego Marcela, odzianego wyłącznie w szorty, w których przespał noc.
   -Kurwa, Fornell, okaż mi trochę serca i weź się ogarnij. - warknąłem z niezadowoleniem i stanąłem na nogi. Wróciłem do niego z identycznym zestawem, jakim sam nafaszerowałem się już jakiś czas temu, zostawiając go obok chłopaka. -I nie zmuszaj mnie do wyrzucenia Cię za burtę.
   -Jesteś boski, stary. - bąknął, zapijając tabletki. -Kocham Cię.
   -Twoja Giulia nie będzie posiadać się z radości, gdy to usłyszy, a jeśli próbujesz uczynić mnie swoim kochankiem, to trafiłeś pod zły adres.
   Marcel parsknął śmiechem, krztusząc się napojem, którego aktualnie nabierał w usta. Pokręciłem zrezygnowany głową i udałem się do łazienki, by wziąć upragnioną i wyczekiwaną kąpiel.


<Lena>
   Gładziłam jeszcze śpiącego obok mnie bruneta po policzku, z rozbawieniem obserwując zmieniającą się mimikę jego twarzy. Kiedy otworzył oczy, na ''dzień dobry'' obrzucił mnie obrażonym spojrzeniem, po czym odwrócił się w drugą stronę. Z cichym chichotem objęłam go w pasie i ucałowałam w policzek, nieco poprawiając mu humor.
   -Jesteś głodny? - zapytałam szeptem, wciąż przywierając do jego pleców. Szybko powrócił do poprzedniej pozycji.
   -Raczej spragniony.
   -W porządku. Powinniśmy mieć coś zimnego w lodówce.
   Usiadłam na łóżku, by wsunąć kapcie na stopy, lecz Semir skutecznie mi to uniemożliwił. Pociągnął mnie do tyłu tak, że leżałam teraz oparta o jego tors.
   -Spragniony Twojego ciała, kochanie. - zamruczał mi do ucha i nie tracąc czasu, zaczął muskać wargami moją szyję. Nie protestowałam, uwielbiałam tego typu pieszczoty i poddawałam się im, gdy byliśmy sami. Czerwona lampka zapaliła się dopiero, gdy Bośniak zsunął z moich ramion ramiączka koszulki, w której spałam i przesunął ręką wzdłuż jej brzegów na wysokości piersi. Złapałam jego dłonie i wsparłam na nich czoło.
   -Nie rób tego. - poprosiłam stonowanym głosem. Kolejna z moich odmów podziałała na niego jak płachta na byka.
   -Lena, wytłumacz mi, o co Ci chodzi. Jesteśmy razem ponad rok, nie sądzisz, że to najlepszy moment na rozpoczęcie współżycia?
   -Nie.
   -Ach. - rzucił krótko i wyswobodziwszy mnie ze swoich objęć, przeniósł się na skraj łóżka. Milczenie, które mi fundował, było nie do wytrzymania. -Ktoś mnie wyprzedził i był w tym lepszy, mam rację?
   -Nie.
   -Wolisz od razu przejść do rzeczy?
   -A jakie to ma znaczenie? - fuknęłam, zdenerwowana jego przesłuchaniem. -Nie czuję się na to gotowa.
   -Spójrz na to z mojej perspektywy. Odtrącasz mnie, gdy próbuję się do Ciebie zbliżyć, bo nie chcesz iść ze mną do łóżka. Okej, sypiamy ze sobą od czasu do czasu, ale to przestaje mi wystarczać.
   -Nie wymagasz ode mnie zbyt wiele?
   -Pragnę, żebyś była tylko moja, rozumiesz? - przysiadł się do mnie i przytulił mocno na potwierdzenie swoich słów. -Nie mam zamiaru z nikim się Tobą dzielić.
   -Nie zmuszam Cię do tego.
   -Zmuszasz. Reus Cię prowokuje.
   -Marco to mój dobry znajomy.
   -Obiecałaś, że się do pozbędziesz.
   -Przecież nie rozmawiam z nim! - wrzasnęłam, zaskoczona, iż tak łatwo przyszło mi skłamać. Działanie pod wpływem impulsu niekiedy jest skuteczne.
   -Więc jakim cudem się tutaj znalazł?!
   -Zwyczajny zbieg okoliczności. Przyjechał z kolegami na urlop. I nie, nie wspominałam mu o tym, że też tu będziemy, bo nie miałam o tym pojęcia, uprzedzając kolejne Twoje durne pytanie.
   -Przepraszam. - pocałował mnie w czoło. Poderwałam się z miejsca i podeszłam do okna, skąd widziałam, jak jacht delikatnie faluje na wodzie.
   -Przeprosiny przyjęte, chociaż nic mi po nich.
   -Więc teraz wyjaśnij mi, dlaczego ciągle mnie odrzucasz. - drążył. Przewróciłam oczami i przysiadłam na parapecie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
   -Bo nie chcę, żeby tak wyglądał mój pierwszy raz. - przyznałam szczerze. -Nie nagle, nie w porywie emocji, nie byle jak, ale tak, jak w największych kinowych romansidłach: z namiętnością i prawdziwą potrzebą serca.
   -To tylko filmy, Lena. - bawiły go moje fantazje, czym spowodował że bariera pękła i nie powstrzymywała mnie już wystarczająco skutecznie.
   -Więc lepiej, żebym puściła się z Tobą przy pierwszej okazji, najlepiej pod ciemną latarnią albo w klubie, w toalecie, tak? Aż tak bardzo Ci się spieszy?
   -Nie mogę dłużej czekać.
   -A ja nie mogę już tego słuchać. - ucięłam temat i wyszłam z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.


   -Wychodzę. - oświadczyłam sucho, wchodząc na taras, gdzie natknęłam się na zdziwioną twarz Bośniaka. -Będę z powrotem za jakąś godzinę, ewentualnie dwie.
   Nie odzywaliśmy się do siebie przez resztę dnia. W zupełnej ciszy spędziliśmy, ramię w ramię, kilka godzin na słońcu, wyszliśmy do restauracji na obiad i znów zaszyliśmy się na jachcie, starając się nie wchodzić sobie nawzajem w drogę. Po popołudniu, które upłynęło mi na obserwowaniu spacerujących po porcie zakochanych i gruchających parek, spasowałam i powiedziałam: 'dość'. Nie zamierzałam spisywać tego urlopu na straty.
   -Dokąd? - świdrujący wzrok Semira przyprawił mnie o dreszcze. Być może nie przypadła mu do gustu moja krótka, zwiewna sukienka, którą założyłam, lecz nie chcąc podgrzewać atmosfery, zostawił wszelkie uwagi dla siebie.
   -Nie wiem. Przejdę się po okolicy.
   -Pójdę z Tobą.
   -Daj mi trochę czasu. I nie martw się, nie zabawię w jakimś klubie nocnym, usługując bogatym i pijanym lamusom. - palnęłam złośliwie.
   -Lena...
   -Do zobaczenia. - pocałowałam go w policzek i wyminęłam, nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować.
   Księżyc przeglądał się w nieruchomej tafli wody, jasno świecąc na niebie w asyście milionów malutkich, otaczających go punkcików. Dodatkowego uroku temu miejscu dodawał cichy szum fal, rozbijających się o brzeg plaży, moczących jednocześnie moje stopy. Spacerowałam granicą stygnącego po gorącym dniu piachu i kontrastującego z nim morskiego chłodu. Przygnębiający nastrój nie napawał mnie ochotą na wędrówki po centrum, gdzie w sobotni wieczór znów balują tysiące turystów. Wybrałam plażowe zacisze i wszechogarniający je spokój.
   Gdy ściemniło się na tyle, że nie dostrzegałam wyciągniętej przed siebie dłoni, odbiłam nieco w górę i usadowiłam się pod palmą, nieopodal głównej promenady. Bezruch skłonił mnie do kolejnych przemyśleń i rozważań, głównie nad swoim związkiem, bo nie chciałam w tamtym momencie prowadzić monologu o Marco. Owszem, był dla mnie niepodważalnie ważny, ale to z Semirem przyjechałam na wakacje na Ibizę i właśnie na tym pragnęłam się skupić.
   Jak on mógł. Od pierwszego dnia pobytu tutaj próbował doprowadzić do inicjacji seksualnej między nami, nie pytając o zdanie ani chęci. Zauważyłam to automatycznie, cóż, wielkiego problemu mi to nie sprawiło. Bolało mnie, że nie potrafię się odblokować i oddać mu swojego ciała, ale wynikało to jedynie z faktu, iż chciałam nabrać pewności, że on naprawdę na to zasługuje. Rodzice zawsze wpajali mi: ''cnota to jedna z najcenniejszych rzeczy, jaką możesz obdarzyć swojego ukochanego'', a ja ściśle się tego trzymałam. Natomiast Semir? Robił wszystko, aby mi ją wydrzeć, niczym lwica walcząca o pokarm dla swojego potomstwa. Chciał posiąść ową rzecz za wszelką cenę, łamiąc wszystkie zasady i nie zważając na konsekwencje, jakby stanowiła jego najistotniejszy, życiowy cel. Jestem w stanie zrozumieć jego popęd, ale współżycia powinny podjąć się dobrowolnie obie strony. Tymczasem ja coraz częściej czułam się w tej kwestii jak tani towar eksportowy, który nie nadaje się do spożycia, bo jego opakowanie jest uparte i nie ma szans, by je otworzyć.
   Męskie dłonie zakryły mi wilgotne od zbierających się w środku łez oczy. Z początku myślałam, że mój chłopak wyszedł mnie szukać i właśnie zakończył zadanie, lecz sekundę później do moich nozdrzy dotarł zapach znajomych perfum. Roześmiałam się, a ich właściciel usiadł obok mnie.
   -Co tutaj robisz? Sama? - spytał, dosadnie akcentując ostatni wyraz.
   -Mogłabym zadać Ci to samo pytanie.
   -Odpowiedź jest prosta: moi kumple doszli do wniosku, że najlepszym lekarstwem na kaca jest piwo, więc podbijają okoliczne bary, ale ja nie mam już na to siły. Szedłem do portu i zobaczyłem Ciebie. Pomyślałem, że nie zabijesz mnie, jeśli zagadam i oto jestem.
   -Wstrząsająca historia z pouczającym morałem. - zażartowałam.
   -Za to Twoja to pewnie mały thriller. Bo jak wytłumaczyć Twoją obecność pod palmą w ciemnym zaułku? Stanowisz łakomy kąsek dla gwałcicieli i seryjnych morderców.
   -Marco, błagam Cię.
   -Powiedz, że nie mam racji.
   -Powinnam zatem uciekać?
   -Teraz już nie musisz. Jestem przy Tobie. - wyszczerzył się dumnie, na co znów zareagowałam śmiechem. -Mogę być Twoją tarczą ochronną, jeśli chcesz.
   -Więc mnie przytul, poczuję się bezpieczniej.
   Nie kwapiąc się, by ukryć zaskoczenie, spełnił moją prośbę. Przywarłam do niego, na co okrył moje nagie ramiona własnym ciałem. Teraz żaden pocisk nie byłby w stanie do mnie dotrzeć, bo nie przebiłby się przez wypakowane mięśniami tkanki Niemca.
   -Stało się coś? - rzucił znienacka. Pozwoliłam opaść emocjom i westchnęłam ciężko. Spojrzał na mnie z niepokojem. -Lena?
   Z bijącym jak oszalałe sercem opowiedziałam Reusowi o wydarzeniach mijającego dnia. Kosztowało mnie to niemało wysiłku i cierpienia, gdyż moje oczy systematycznie wypełniały się cieczą, gdy przywoływałam kolejne wspomnienia. Blondyn słuchał cierpliwie mojego wywodu, w trudnych momentach przytulając mnie do siebie i ściskając za dłoń. Wraz z jego końcem odchylił się nieznacznie, by popatrzeć mi w twarz.
   -Wiedziałem. Wiedziałem, że on chce Cię tylko wykorzystać. Nie miałem co do tego wątpliwości, gdy zobaczyłem wczoraj, jak Cię dotyka.
   -Marco...
   -Nie, Lena. - uciął stanowczo, nieco podburzony. -Daj mi dokończyć. Mówiłaś niedawno, że go kochasz. Wtedy nie przyszło mi to do głowy, ale teraz mam do Ciebie jedno pytanie: za co? Za to, że siłą chce zaciągnąć Cię do łóżka? Za to, że ciągle prawi Ci wyrzuty, robi selekcję znajomych, trzyma na uwięzi i nie dba o Twoje uczucia? Otwórz wreszcie oczy, dziewczyno! Nie zasłużyłaś na coś takiego, powtarzam po raz kolejny. I znów proszę, byś zdecydowała, co Cię naprawdę uszczęśliwia i obrała właściwą drogę, bo odkąd się poznaliśmy, ciągle słyszę, że Semir Cię krzywdzi. Nie znam go i nie umiem ocenić, czy jest idealnym facetem dla Ciebie, ale gdyby był, nie siedziałabyś teraz tutaj ze mną, a ja nie musiałbym patrzeć na Twoje cierpienie.
   Przeniosłam wzrok z jego dłoni, spoczywającej na moim ramieniu, na twarz. Nie odważyłam się zaprzeczyć jego słowom, lecz dzielnie spojrzałam mu w oczy. Ze zmarszczonymi brwiami przenikał w głąb mojego mózgu, opuszkami palców ścierając płynące po policzkach łzy. Nie walczyłam z nimi, bo nie musiałam, przecież wiedział, przez co przechodzę.
   -Pomóż mi. - szepnęłam błagalnie. Marco prychnął niemal niedosłyszalnie, po czym bez wahania ujął moją twarz w dłonie i delikatnie, z najwyższą ostrożnością musnął moje usta. Odsunął się na kilka milimetrów, czekając, jak zareaguję. Czułam na skórze jego ciepły, miarowy oddech, dostrzegałam parodniowy zarost, spowodowany wakacyjną zaniedbałością i dotarło do mnie, że tak blisko siebie jeszcze nie byliśmy. Wystarczyła sekunda, bym wplotła rękę w jego włosy i wpiła się w jego wargi. Sam przerwał tą krótką chwilę zapomnienia, uśmiechając się lekko już ze znacznie większej odległości.
   -Przepraszam. - wymamrotał zmieszany, ale rozluźniony. -Nie zamierzam wykorzystać ani Ciebie ani ciężkiego okresu, który przeżywasz. I jak, lepiej?
   -Może być. - odparłam, unosząc kąciki ust ku górze, co Marco skwitował cichym chichotem. Podniósł się i wyciągnął do mnie dłoń, którą bez zastanowienia zamknęłam w swojej.
   -Pozwolisz się odprowadzić?
   -Skoro uważasz, że czyhają tu gwałciciele i mordercy...
   Roześmialiśmy się oboje i niczym para najlepszych przyjaciół ruszyliśmy w drogę powrotną do portu, jakby wcześniejszy pocałunek wcale nie miał miejsca.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Plażowy Reus w Miami, uwieczniony na zdjęciach. Ech... Tlenu, powietrza, wszystkiego.

Wraz z tym rozdziałem akcja wkracza na główny tor i będzie się działo coraz więcej. Pozdrawiam!