Poirytowana rzuciłam telefonem o przeciwległą ścianę, na której roztrzaskał się i z hukiem spadł na podłogę. Ukryłam twarz w dłoniach, uroniwszy kilka gorzkich łez. Semir ignorował wszystkie próby, jakie podejmowałam, by nawiązać z nim kontakt. Nie sądziłam, że potrafi tak długo chować do mnie urazę. Ostatnio bezustannie walczyłam, jak żołnierze pod Grunwaldem, o poprawność naszych relacji, przy czym on, niczym rozkapryszona księżniczka, doceniał moje starania lub kompletnie mnie zbywał. Być może postąpiłby inaczej, wiedząc, że mój wylot do Dortmundu został przyspieszony, o czym od wczoraj chcę go poinformować, dlatego, zmuszona do radykalnych działań, złożyłam swoją komórkę i napisałam do Bośniaka wiadomość, oświadczając, iż za dwie godziny spotkamy się na lotnisku, jeśli raczy przyjechać. Identycznego sms-a odebrała Kaja, lecz od niej także nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Co się z nimi działo, do cholery?
-Pamiętaj, trzymaj się blisko Roberta i nigdzie nie wychodź sama. Nie róbcie problemów sobie nawzajem. Moim życzeniem jest, abyście oboje za dwa tygodnie stawili się tutaj, cali i zdrowi, jasne?
-I odezwijcie się do nas czasami. Będziemy na Was czekali, a gdyby coś się wydarzyło, nie odmówimy pomocy, wiecie o tym.
-Mamo, tato, kocham Was. - przytuliłam ich, gdy po kilku minutach naprzemiennej wymiany zdań zamknęli usta. Bobek stał kilka kroków za mną i z rękoma na piersiach błagalnie patrzył na rodziców. -Jesteśmy grzecznymi, dorosłymi dziećmi i nie wyjeżdżamy na Antarktydę. Niczego nam nie zabraknie, nie martwcie się niepotrzebnie.
Uśmiechałam się, gdy obcałowywali moje policzki. Robert w tym samym momencie pakował walizki do auta, po czym zasiadł za jego kierownicą. Zbiegłam szybko po stopniach i zajęłam miejsce pasażera.
-Jak Ty to wytrzymujesz? - zapytał z niedowierzaniem, kręcąc głową. Nadopiekuńczość rodziców najwyraźniej go bawiła.
-Odkąd się wyprowadziłeś, cierpię jeszcze za Ciebie, więc przestań się nabijać. - syknęłam.
-Biedna, mała Lenka. - puścił mój oburzony ton mimo uszu. -Wiesz, może wspólny wyjazd faktycznie dobrze nam zrobi?
Robert wyrwał mi z ręki czytaną gazetę, kiedy w głośnikach usłyszał prośbę o przygotowanie do odprawy. Podniósł się z krzesła i chciał ruszyć w kierunku bramki, co uniemożliwiła mu grupka fanów, machająca aparatami i karteczkami do autografów. Westchnął zrezygnowany i ze sztucznym uśmiechem zaczął pozować do zdjęć. Rozejrzałam się dookoła. Do ostatniej chwili miałam nadzieję, że się pojawi, przytuli mnie i pocałuje w czoło na 'do widzenia'. Godząc się z porażką i powoli wypełniającą moje wnętrze goryczą zobaczyłam, jak przez obrotowe drzwi wpada do terminalu i szybkim krokiem zmierza w naszą stronę. Minutę później trwaliśmy w namiętnym pocałunku.
-Przepraszam. - powiedział skruszony. -Zachowuję się jak kretyn. Ciągle wyjeżdżasz, a ja nie umiem się z tym pogodzić, choć sam przez podróże poświęcam Ci niewiele czasu. Wybacz mi.
Przesunęłam dłonią wzdłuż jego skroni aż do obojczyka, a on ujął moją rękę i pocałował jej wierzch. Nagle u boku Semira zmaterializowała się Kaja, nieco przestraszona, ale szczęśliwa. Patrzyła na nas przez chwilę, wymieniając strach na szeroki uśmiech i rzuciła mi się na szyję.
-Pisałaś, dzwoniłaś, wiem. Byłam wczoraj na imprezie, dziś miałam to odespać no i... Tak jakoś wyszło... - tłumaczyła się.
-Na imprezie w poniedziałek? - zdziwiona uniosłam brwi.
-Jasne... W Poznaniu ciągle coś się dzieje... - przyjaciółka nieudolnie kryła zmieszanie. -Z czego się śmiejesz?! - warknęła do Bośniaka zanoszącego się śmiechem pod osłoną swoich dłoni.
-Przyznaj lepiej, że za dużo wypiłaś.
-To normalne, byłam w klubie.
Na początku mojej znajomości z Semirem Kaja nie przepadała za chłopakiem, lecz z każdym miesiącem nabierała do niego coraz większego przekonania. Dziś, widząc, jak się ze sobą droczą, byłam szczęśliwa, że tak ważne dla mnie osoby znalazły wspólny język.
-Lena, musimy już iść. - Robert położył mi rękę na ramieniu, po czym przywitał naszych znajomych. Widząc, że kibice, którzy kilka minut temu otaczali mojego brata, teraz zmierzają w kierunku Semira, szybko po raz kolejny uścisnęłam ich oboje i dałam się pociągnąć w przeciwną stronę. Niedługo będę już w Niemczech, zasiądę w hotelowym salonie i szarpiąc gitarowe struny, postaram się stworzyć pierwsze wersy hymnu na Euro. Szanse na wycofanie się zniknęły.
-Obiecałeś, że wtajemniczysz mnie w całe to przedsięwzięcie. Kiedy zamierzasz to zrobić? - spytałam Lewego, który niczym niewzruszony, zamówił u stewardessy sok pomarańczowy i zabierał się za nałożenie na uszy słuchawek. Zerknął na mnie kątem oka i wyszczerzył się przez zaciśnięte zęby.
-Nie możesz poczekać, aż dolecimy na miejsce? Twoja współpracowniczka też nic nie wie, więc weź głęboki wdech i wrzuć na luz. Mamy z Mario plan i będę się go trzymał.
-Jaki znów Mario?! - uparty towarzysz zaczął działać mi na nerwy. -To nie jest zabawne, nawet w najmniejszym stopniu.
-A kto mówi, że ma być zabawne?
-Robercie Lewandowski, jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie wyjaśnisz mi, kim jest ten Mario i dziewczyna z duetu, przysięgam, że nie odezwę się do Ciebie do końca lotu. - zagroziłam podburzonym tonem.
-Załóż się ze mną o czekoladę, że nie dasz rady.
-Okej.
Uścisnęliśmy swoje dłonie i wyprostowaliśmy się na siedzeniach. Lewy wyjął z torby podręcznej tablet, podpiął do niego słuchawki i wystukał na ekranie adres strony internetowej, po czym cierpliwie czekał, aż serwis przeniesie go pod żądany link. Gromiłam go złowrogim wzrokiem, zaciskając pięści, co jakiś czas wyglądając przez małe, okrągłe okienko. Nie wytrzymałam, słysząc, jak wybucha śmiechem, gapiąc się w wyświetlacz urządzenia.
-Bobek no...
-Ha! Wiedziałem! - wrzasnął tryumfalnie, nie zwracając nawet uwagi na znienawidzony pseudonim, za to przyciągając spojrzenia znacznej części pasażerów. -Może być mleczna lub z nadzieniem wiśniowym, w zasadzie to zjem każdą, poza białą i orzechową, ale mleczna będzie najlepsza.
Przeciskaliśmy się przez ogromny terminal na sam jego koniec, taszcząc za sobą walizki. Wyszliśmy na zewnątrz i zatrzymaliśmy się przed wejściem. Robert oparł rękę o czoło, chroniąc oczy przed słońcem i lustrował zastawiony samochodami lotniskowy parking. Nie powiedział mi, kogo szuka, więc nie kwapiłam się, by mu pomóc. A może tylko rozglądał się za taksówką?
-Tam są! - wrzasnął znienacka, na co aż podskoczyłam. Zdążyłam uderzyć go w ramię, bo chwilę później ciągnął mnie za rękaw w kierunku pięknego, czarnego Audi, o które opierało się dwóch mężczyzn. Przyglądając im się z daleka zdałam sobie sprawę, że przez pryzmat pierwszego wrażenia różnią się pod każdym aspektem. Niższy był szatynem o bujnej czuprynie w lekkim nieładzie i dość muskularnej budowie ciała, ręce utopił w kieszeniach swoich jeansowych szortów. Jego kolega, o kilka centymetrów wyższy blondyn z idealnie ułożona fryzurą, nienaturalnie szczupły, aczkolwiek równie mocno umięśniony, krzyżował dłonie na piersi i co kilka sekund spoglądał na wyższej klasy telefon, który z dumą prezentował. Oboje odziani w markowe ubrania, posiadający drogie gadżety i wypasione auto. Im bliżej podchodziliśmy, tym mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, iż są niesamowicie przystojni. Jednocześnie powoli docierało do mnie, że patrzę prawdopodobnie na nowych znajomych klubowych mojego starszego brata.
Brunet, wyhaczywszy nas wzrokiem, szturchnął blondyna w ramię, na co ten oderwał się od komórki i oboje przyglądali nam się teraz nonszalancko. Na miłość Boską, Bobek, fatalnie dobrałeś sobie kumpli. Ta dwójka chyba myśli, że są władcami świata, których pozycja na wieki wieków pozostanie niezagrożona. Przewróciłam oczami, po czym przywdziałam na twarz serdeczny uśmiech, który niemało mnie kosztował.
Lewy przywitał ich w typowo męski sposób, wymienili kilka zdań w języku niemieckim, po czym objął mnie ramieniem.
-Chłopaki, to jest moja siostra, Lena. - oświadczył z dumą, dzięki czemu poczułam się naprawdę ważna. -Inaczej mówiąc, druga połówka naszego polsko-ukraińskiego Euro.
Wyciągnęli do mnie dłonie, a ja naturalnie odwzajemniłam ten gest. Wyższy nazywał się Marco Reus, natomiast niższy okazał się być owym Mario Götze, który uknuł z moim braciszkiem jakiś misterny plan. Mogłabym o niego zapytać, ale Niemiec zapewne nie miał zamiaru się wyłamywać, więc odpuściłam.
-Grasz na gitarze? - zagadał mnie Marco, gdy jechaliśmy do mieszkania Mario. Perspektywa goszczenia w jego posiadłości po piętnastu minutach znajomości średnio mnie pociągała, ale miałam przy sobie Roberta, a on najwyraźniej im ufał, więc czułam się bezpieczna.
-Tak. - odpowiedziałam piłkarzowi z uśmiechem. -Fascynuję się tym instrumentem od dzieciństwa i rzadko się z nim rozstaję. Uznałam, że przyda się w Dortmundzie, skoro przyjechałam tutaj pisać muzykę.
-Super. Sam czasami grywam, ale to tylko hobby, któremu poświęcam się w wolnej chwili. Piłka jest najważniejsza.
-Mogę Cię czegoś nauczyć, jeśli chcesz. - rzuciłam i szybko ugryzłam się w język. Reus spojrzał na mnie z uśmiechem, Lewandowski spiorunował mnie wzrokiem, a siedzący za kierownicą Götze tłumił chichot w materiale swojej koszulki.
-Wybacz. - tłumaczył się. -Marco jest typem człowieka, któremu słoń nadepnął na ucho. Najlepiej śpiewa pod prysznicem, bo nikt nie słyszy, serio.
Tym razem wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, nawet obrażany w tej sytuacji blondyn.
-Dlaczego właściwie jedziemy do Ciebie? - odważyłam się spytać. Bariera językowa nie była przeszkodą, rodzice intensywnie uczyli nas obcej mowy, dzięki czemu znamy dziś z Bobkiem angielski, niemiecki, nie najgorzej posługujemy się też hiszpańskim.
-Dlaczego? - Mario zerknął na mnie przez lusterko. -Dlatego, że czeka tam kobieta, z którą będziesz pracowała nad hymnem.
-Twoja dziewczyna?
-Zgadza się. - potwierdził krótko, unosząc kąciki ust ku górze.
Odwróciłam głowę, by przyjrzeć się Robertowi, który wyglądał przez szybę, by ukryć swój głupawy uśmieszek. Tak więc ich cudowny plan dotyczył mojej koleżanki z duetu, będącej tym samym ukochaną napakowanego Niemca. Postanowiłam nie iść w zaparte, pozostało mi jedynie czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
-Rozgośćcie się. - gospodarz rzucił plik kluczy na stojący nieopodal stolik i zamknął za nami drzwi. Do Reusa nie trzeba najwyraźniej mówić dwa razy: bezceremonialnie wszedł do kuchni, otworzył lodówkę i z trzema puszkami piwa przeszedł do salonu. Spojrzeliśmy po sobie wzruszając ramionami, a Mario poprowadził nas do głównego pomieszczenia w jego wystawnym mieszkaniu.
Siedziała na kanapie z pilotem w ręku i z wyraźnym znudzeniem przeglądała telewizyjne kanały. Cudowne, sięgające pasa blond włosy wdzięcznie opadały na jej ramiona. Uśmiechem przywitała zajmującego skórzany fotel naprzeciwko Marco, po czym odwróciła głowę i wstała, by chwilę później wpaść w ramiona ukochanego. Z trudem przeniosłam wzrok z uroczej parki na zniesmaczonego obserwowaną sytuacją Marco który na osłodę życia otworzył jedno z przyniesionych piw.
-Leno, Robercie, poznajcie moją partnerkę, Ann-Kathrin Brömmel.
Zlustrowałam szczupłą, wysportowaną kobietę od czubka głowy po same stopy, upewniając się, że zakup okularów korygujących nie będzie konieczny, a oczy nie robią sobie ze mnie żartów. Jej usta formowały się w coraz szerszego rogalika, odsłaniając w końcu równy rządek śnieżnobiałych zębów. W odpowiedzi złapałam się za głowę i wykonałam kilka kroków wprzód.
-Dobry Boże. To nie może być prawda.
-Mario, uszczypnij mnie, bo chyba zasnęłam i jeszcze nie wróciłam do rzeczywistości.
Zanim Niemiec zdążył zareagować, długowłosa piękność ściskała mnie mocno w pasie i obie uroniłyśmy łzy wzruszenia i niedowierzania. Götze i Lewy wybuchnęli głośnym śmiechem, natomiast Reus zastygł z puszką napoju alkoholowego przy ustach. Przynajmniej on jeden nie spiskował przeciwko nam.
-Więc to Ty jesteś tą niespodzianką na Mistrzostwa Europy. - zachwycała się Ann, popijając wodę mineralną. -Dawno nie otrzymałam tak cudownego prezentu.
-Wielkie dzięki! - Mario wydął dolną wargę, imitując niezadowolenie. Jego dziewczyna zmierzwiła mu włosy i pocałowała czule, na co wysoki blondyn skrzywił się po raz kolejny.
Piłkarz grający w Borussii z numerem '10' i Ann-Kathrin poznali się na tegorocznej zabawie sylwestrowej i, jak zgodnie twierdzili, zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Chłopak był podstawowym powodem, dla którego modelka przeprowadziła się z Emmerich do Dortmundu. Mieszkają razem od niedawna, lecz świetnie czują się w swoim towarzystwie i wierzą w siłę tego uczucia. Niejednokrotnie zdradzała mi swoje sercowe i życiowe tajemnice, jednak żadna z nas nie spodziewała się, że do spotkania po latach dojdzie w takim gronie, w takiej codziennej, że aż nierealnej atmosferze. Poznałyśmy się jeszcze w gimnazjum na uczniowskiej wymianie szkół. Utrzymywałyśmy kontakt przez internet, a teraz nasze drogi niespodziewanie się skrzyżowały.
W piątkę spędziliśmy przyjemne popołudnie, rozprawiając o życiu, miłości, pracy i spełnianiu marzeń. Nowi znajomi oraz wieloletnia przyjaciółka nie dali mi odczuć, że znalazłam się w obcym mieście, poza granicami swojej ojczyzny. Po kilku godzinach funkcjonowaliśmy praktycznie jak dobrze znająca się grupa o różnych charakterach, ale wielkich sercach. Zachowanie jednego z jej członków budziło jednak mój niepokój. Marco starał się nie gubić wątku, aczkolwiek nie wspominał o dziewczynie, którą z pewnością miał, swoje uczucia tłumił gdzieś w środku, nie pozwalając im wypłynąć. Podbudowana panującym wśród nas nastrojem zapragnęłam mu pomóc, lecz zabawny klimat nie zmieniał faktu, iż pierwszy raz zobaczyliśmy się kilka godzin temu na lotnisku, co sprawiło, że postanowiłam nie interweniować. Patrząc w jego bladą twarz utożsamiałam się z jego cierpieniem, które nie miało prawa mnie obchodzić, jeśli sobie tego nie życzył.
-Lena, widzimy się jutro pod tym adresem i zaczynamy działać. - Ann wcisnęła mi w dłoń wypełnioną jej pismem karteczkę. -Zamów taksówkę, a ja odwiozę Cię z powrotem.
Pożegnaliśmy się z parą zakochanych i wraz z Marco wyszliśmy przed wieżowiec w oczekiwaniu na pojazd, mający zawieźć nas do hotelu. Niemiec zdecydował, iż wróci do domu piechotą, ale obiecał towarzyszyć nam w żmudnym obserwowaniu wskazówek zegara, mających zwiastować godzinę podstawienia taksówki. Zauważyłam, że jego humor uległ poprawie, częściej się uśmiechał, a nawet żartował z moim bratem.
-Ania przyleci jutro popołudniu. - wtrącił nagle Bobek, odczytując otrzymaną na smartfon wiadomość, po czym spojrzał na mnie wymownie. -Mogę na Ciebie liczyć? Wypożyczę Ci auto, odbierzesz ją z lotniska.
-Oszalałeś?! Przecież ja nie mam zielonego pojęcia, jak...
-Pomogę Ci. - zaoferował Marco, na co Robert odetchnął z ulgą. -To chyba Wasza limuzyna.
Pod blok podjechała właśnie elegancka taksówka, której wnętrze wprost kipiało ekstrawagancją. Blondyn idealnie określił jej ogólny wygląd. No tak, niemieckie standardy. W Polsce z chęcią pojechałabym czymś takim do ślubu.
-Dzięki, stary. Zadzwonię do Ciebie wieczorem.
Panowie uścisnęli sobie dłonie, a Reus puścił do mnie oczko. Uśmiechnęłam się do niego i odprowadzając go wzrokiem zajęłam miejsce w samochodzie obok najsławniejszego członka mojej rodziny.
Z lampką czerwonego wina w ręku oraz gitarą opartą o kanapę siedziałam w hotelowym mieszkaniu, wpatrując się w tańczące w kominku płomyki ognia. Robert dwie godziny wcześniej pojechał na zakupy i zaczęłam nawet myśleć, że nie może znaleźć drogi powrotnej, ale dzięki temu zyskałam trochę czasu tylko dla siebie. Planowałam zadzwonić do rodziców, do Semira, przygotować sprzęt na jutrzejsze spotkanie z Ann-Kathrin, zamiast tego, kompletnie rozbita, wskoczyłam do wanny i wzięłam gorącą kąpiel. Wszystko, co próbowałam ułożyć sobie w głowie, zbiegało się do jednej postaci - do Marco. Kim był ten wysoki przystojniak o blond włosach? Dlaczego opuścił poprzedni klub i jak syn marnotrawny powrócił do macierzystej BVB? Co lub kto stoi za bólem w jego oczach, na widok którego moje serce rozpadało się na kawałki? I w końcu czym się kierował, proponując mi pomoc przy jutrzejszym odbiorze Anny z lotniska?
Cholera. Wsłuchując się w strumienie biczy wodnych, które uderzały o moje plecy, łapałam samą siebie na tym, że chcąc zająć ogłupiały mózg własnymi sprawami, w każdą z nich wplatałam umęczoną twarz piłkarza. Przedstaw go Semirowi, zabierz go na nagrania do studia, poproś o opiekę podczas zwiedzania miasta. Niby niewiele o sobie wiedzieliśmy, a odnosiłam wrażenie, że jesteśmy najlepszymi kumplami. Pragnęłam go poznać, porozmawiać z nim, podpytać, jak mogę sprawić, że uśmiech przyklei się do jego ust. Ostatnie przejścia z moim Bośniakiem uświadomiły mi, że ja też mam problem. To pretekst do rozpoczęcia jakiejś gadki, nie?
Dość tego, Lena, Ty naiwna idiotko. Nie komplikuj sobie życia, przyjechałaś tutaj z misją miesiąca, a starasz się dołożyć do niej misję roku. To tylko zadufany w sobie, młody piłkarzyk, jak każdy inny, więc daj mu spokój i wróć na ziemię.
Wyszłam z wanny i w białym szlafroku udałam się do sypialni w poszukiwaniu ubrań, którymi mogłabym prowizorycznie zastąpić piżamę. Wróciłam na sofę, dopiłam wino i złapałam za mój ukochany instrument. W przypływie emocji zagrałam pierwsze takty kultowego 'Here without you' zespołu 3 Doors Down. Pochłonięta wzruszającą melodią całkowicie oddałam się wykonywanej czynności, wkładając serce w każde wyśpiewane słowo tej piosenki.
<Marco>
Nie mam pojęcia, co się ze mną stało. Leczyłem rany po ciosie, który zadała mi Carolin i kiedy byłem pewien, że wyszedłem na prostą, pojawiła się ona. Słodka, niewinna, bezbronna dziewczyna, traktująca pobyt w Dortmundzie jak wycieczkę z bratem, który dla rodziny miał tak samo niewiele czasu, jak i ja. Mógłbym ją nawet polubić, może poderwać, ale gdy zdałem sobie z tego sprawę, znów upadłem i nie wiedziałem, czy jeszcze się podniosę. Miała kogoś, też był piłkarzem, często się kłócili, ale przynajmniej rozumie jego pasje i częste wyjazdy, przez które zostaje sama. Na tym właśnie polega miłość - Lena nie patrzyła wyłącznie na siebie, oboje z tym całym Semirem spoglądali w jednym kierunku, tęskniła, gdy go nie było, ale czekała, kiedy wracał. Carolin nie miała do tego cierpliwości.
Nie zamierzałem wracać do mieszkania, bo wrażliwość nie pozwalała mi spędzać czasu w samotności. W niedzielę do Dortmundu przyleciał z narzeczoną mój bliski przyjaciel i obiecałem, że go odwiedzę. Jeszcze rok temu tworzyliśmy zgrany duet w Mönchengladbach, dziś mieszkamy w dwóch, odległych od siebie o kilka tysięcy kilometrów miastach na kontynencie. Ludzie myślą, że zawodowcy prowadzą bajkowe życie, bo pływają w pieniądzach, ale ciężkie rozstania i zawieranie nowych znajomości potrafią zmienić Twoje życie o 180 stopni. Owszem, miałem Mario, ale Mike'a i jego głupich pomysłów brakowało mi jak snu po nieprzespanej przez rozegrany mecz nocy.
Wysiadłem z windy i szedłem korytarzem szóstego piętra luksusowego hotelu, zastanawiając się, jak na 'dzień dobry' przygadać staremu kumplowi. Zaśmiałem się, przeglądając w głowie katalog kretyńskich tekstów i wtedy to usłyszałem. Pokój numer 611, gitara, kobiecy głos i moja ukochana piosenka. Po rozstaniu z Carolin słuchałem jej wszędzie: pod prysznicem, podczas biegania, przed meczem, w łóżku, na zakupach, w samochodzie. Teraz, śledząc dokładnie każdy wers i dźwięk wypełnionej żalem barwy, przywoływałem owe wspomnienia, wciąż świeże i żywe, które na długie tygodnie zniszczyły we mnie wiarę w miłość i ludzi. Przesunąłem się do wnęki w drzwiach i zamknąłem oczy. Pewnych obrazów nie da się tak po prostu zapisać, a później wymazać gumką, zakreślić korektorem. Moja psychika ambitnie o to dbała.
Byłem gotów zapukać do drzwi apartamentu i czekać, aż w progu stanie siostra nowego gracza Borussii, bo właśnie na nią padło moje pierwsze skojarzenie, po czym upaść przed nią na kolana i z przejęciem przedstawić jej swoją historię. Zaraz się jednak opamiętałem, zacisnąłem dłonie w pięści i przeszedłem kilkanaście metrów w głąb holu. Już nikt nie śpiewał, nie słyszałem muzyki. Ująłem kołatkę w dwa palce i zastukałem pod numer 619.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny długi, wiem :) Wprowadziłam już do laptopa 'czwóreczkę' i objętością jest podobna, 'piątka' będzie za to NIECO krótsza :p
Brak komentarzy w ogóle mnie nie zniechęca. Prowadzę tego bloga dla Was, ale i dla własnej przyjemności, przelewając do internetu to, co do tej pory miałam na papierze i będę to robić nawet, kiedy znikną czytelnicy :)
Mecz BVB z ostatniej kolejki obudził we mnie nową nadzieję, chłopaki zagrali świetne spotkanie! Głęboko wierzę, że od teraz będziemy błyskawicznie piąć się w górę :) Jutro możemy poczynić ku temu kolejny krok! Auf geht's Dortmund, kämpfen und siegen!
Widzimy się za tydzień! ;) Liebe Grüße, Monika :)
PS. Czy tylko mnie tak bardzo rozczula to zdjęcie??? *.*
Nie tylko Ciebie rozczula to zdjecie-mnie tez :-)
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam rozdzial i ujelas mnie. Naprawde. Historia wciaga, dobrze się ją czyta. Poza tym podoba mi się Twoj styl pisania i ogolnie pomysl na to opowiadanie. Tak trzymaj. Czekam co wydarzy się dalej.
Rozdział jest świetny. Podoba mi się twój styl pisania, piszesz tak lekko, przyjemnie się to czyta. Czekam na next. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za ciepłe słowa i poświęcenie kilku minut na komentarz, mam nadzieję, że w dalszych częściach nie będę zawodzić :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń