Strony

05 grudnia 2014

2. It's your choice

   -Słucham? - ojciec potrząsnął głową, chcąc upewnić się, że dobrze zrozumiał syna. -Odchodzisz z Lecha?
   -Niemcy zaoferowali całkiem spore pieniądze. Klub się wzbogaci, a ja dostanę szansę rozwinięcia swoich umiejętności, więc postanowiłem skorzystać.
   -A czego Ci tutaj brakuje?
   -Niczego. - Robert odbijał każdą piłeczkę taty. -Ale w Poznaniu zdobyłem już wszystko. Mistrzostwo i Puchar Polski, a w tym sezonie dorzucę jeszcze koronę Króla Strzelców. Teraz chcę spróbować osiągnąć to samo na trochę wyższym poziomie.
   -No dobrze... To Twoje życie i mam nadzieję, że dokonujesz właściwych wyborów. Jak zatem będzie wyglądała Twoja przeprowadzka?
   -Jutro jadę na testy medyczne na dwa dni i przy okazji dopracuję z szefostwem szczegóły kontraktu. Wrócę na sobotni mecz, pożegnam się z kibicami, a jakiś tydzień później znów polecę do Dortmundu na prezentację, poznam miasto. Na końcu przyjadę już do Warszawy na kadrę.
   -Ania jedzie z Tobą? - do rozmowy włączyła się mama.
   -Niestety, nie. - odpowiedziała karateczka, zanim jej narzeczony zdążył otworzyć usta. -Mam wtedy zawody we Wrocławiu.
   -Chcesz mieszkać tam całkiem sam? - w oczach naszej rodzicielki wymalowała się tak często widywana w niej troska.
   -To tylko tydzień. Znam podstawy niemieckiego, więc jakoś sobie poradzę. Kupię mieszkanie i gdy wyprowadzimy się na stałe, nie będę czuł się tam jak kosmita. Rozmawiałem też z trenerem i obiecał pomóc mi w aklimatyzacji. Przecież Kuba i Łukasz grają w Borussii.
   -Kuba i Piszczu? - po raz pierwszy od przekazania przez Roberta nowinki zabrałam głos. Skinął twierdząco głową. -A może... Może pojadę do tych Niemiec z Tobą, co?
   -Po co? Oboje są już po ślubie. - zakpił, na co rzuciłam mu urażone spojrzenie.
   -Nie ze względu na nich, idioto. Muszę zobaczyć, jak się urządzisz.
   -Skoro Ci zależy... Czemu nie? Ale na testy Cię nie zabiorę, to bez sensu.
   -Nie gniewam się. Dzięki, braciszku. - obeszłam stół dookoła i przytulając się do chłopaka, obdarzyłam go całusem w policzek.


   Perspektywa tego wyjazdu szalenie mnie kręciła. Rodzice nie protestowali, kiedy omawiałam z Lewym szczegóły, a ja cieszyłam się, że dali mi wolną rękę. Po raz pierwszy od dawna pozwolili mi wyjechać bez ich towarzystwa, tam, gdzie chciałam i gdzie zaplanuję sobie dzień według własnego uznania. Z zaskoczeniem odkryłam, że myśl o podróży do Dortmundu wzbudza we mnie większą ekscytację, niż spotkanie z Semirem.
   Byłam do tego stopnia szczęśliwa, że pragnęłam podzielić się najbliższą przyszłością z Kają, moją wieloletnią przyjaciółką. Przylgnęłyśmy do siebie w gimnazjum i od tego czasu jesteśmy praktycznie nierozłączne. Dziewczyna zawsze doskonale mnie rozumie, trzeźwo ocenia każdą sprawę i potrafi obiektywnie na nią spojrzeć. Pomimo, iż Kaja nie stroni od imprez, z których co rusz wychodzi z nową, damsko-męską znajomością, kocham ją jak siostrę, bo podobno przeciwieństwa się przyciągają.
   Umówiłyśmy się nazajutrz wieczorem w jednym z popularnych, poznańskich klubów, gdzie zamówiłyśmy po lekkim drinku. Usiadłyśmy w kącie pod dużym oknem, bo jedynie w tamtym miejscu panował szeroko pojęty spokój i możliwość przeprowadzenia normalnej pogawędki. Przyjaciółka kręciła się w ogromnym fotelu, zniecierpliwiona relacjami, jakie zamierzałam jej przekazać.
   -Długo będziesz trzymać mnie w niepewności? - ponaglała. -Od samego rana zachodzę w głowę, co wymyśliłaś!
   -Nic nie wymyśliłam, to Robert wyszedł z inicjatywą, a ja tylko złapałam haczyk, okazję, na którą długo przyszło mi czekać.
   -Czyli..? - Kaja pochyliła się nad stolikiem, popijając drinka. -Oświecisz mnie w końcu?
   -Jadę na tydzień do Dortmundu.
   -Do Niemiec?
   -Jest tylko jeden Dortmund, właśnie w zachodnich Niemczech.
   -To wspaniale! - cieszyła się równie mocno, jak ja. -Ale... Co Ty będziesz tam robić? Może poznasz fajnych chłopców?
   -Mam Semira, kocham go całym sercem i nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby go zdradzić.
   -Ty i ta Twoja miłość...
   -Kaja!
   -Oj, przecież wiesz, że Niemcy są szalenie przystojni! Gdybym miała okazję, związałabym się z jednym z nich.
   To właśnie moja przyjaciółka. Nigdy nie szukała stałego związku, od zawsze zadowala się przygodnymi romansami. Studia to dla niej drugorzędne zmartwienie, bo marzy, by poznać bogatego mężczyznę, poślubić go i żyć w dostatku. Nie rozumiem jej podejścia, które niczego jej nie ułatwia, nie pomagają moje tłumaczenia, a porady są odrzucane. Pomimo to, uwielbiam ją za poczucie humoru i wsparcie, którego udziela mi w każdej chwili.
   -Więc to zrób. - obojętnie wzruszyłam ramionami, na co jej tęczówki rozświetliły się niepokojąco.
   -Zabierzesz mnie ze sobą? - pisnęła.
   -Wyjeżdżam tylko na siedem dni, nie zdążę z nikim się zaprzyjaźnić, niepowiedziane nawet, że kogoś poznam.
   -Jeśli nie Ty, to Twój brat.
   -Podtrzymywanie znajomości przez Internet jest trudne. Z AK spędziłam okrągły miesiąc kilka lat temu i nadal się kontaktujemy. Miesiąc, nie tydzień.
   -W takim razie przeprowadź się tam. - zaproponowała Kaja, jakby to, co właśnie powiedziała, było porównywalnie proste z gotowaniem wody na herbatę.
   -Chyba zwariowałaś.
   -Skąd! Ten plan nie ma żadnych wad, ba, uchodzi za idealny.
   -Nie ma wad? - obruszyłam się. -A przyjaciele? A ojczyzna, w której żyje się łatwiej, bo wszyscy, którzy Cię otaczają, mówią w jednym języku? A mój chłopak? Uschnęłabym tam bez niego jak bez wody.
   -Ale mogłabyś podjąć studia, mieszkałabyś z Robertem, a on nie suszy Ci głowy podróżami co kilka dni. On trenuje, wyjeżdża na mecze, Anna bierze udział w zawodach, co oznacza, że nierzadko będziesz miała wolne mieszkanie i czas dla siebie. Powtarzasz, że długo czekałaś na tą okazję, więc dlaczego jej nie wykorzystasz? Przez jeden tydzień nie znajdziesz dobrej uczelni, nie pójdziesz na studia i nie zrobisz kariery. Przenosząc się do Niemiec na stałe, dużo zyskasz, spełnisz swoje marzenia.
   -To nawet logiczne... - przyznałam spokojniejszym tonem. Kaja może nie odkryła Ameryki, ale uświadomiła mi, że powinnam postawić sprawę wyjazdu w innym świetle. -Nie wiem jednak, czy dobrze wybiorę.
   -Co masz na myśli? - dziewczyna obserwowała mnie, obracając w palcach szklankę z napojem alkoholowym.
   -Podejmując decyzję o przeprowadzce, stracę w pewnym sensie Semira, nasz związek nie będzie już taki sam. Zostając w Poznaniu, wydam na siebie wyrok podróżowania z rodzicami i życia ze świadomością, że zrezygnowałam z dalszej nauki. Czuję się jak pomiędzy młotem a kowadłem, nie potrafię określić, co jest ważniejsze.
   -Przykro mi, ale nie ułatwię Ci zadania, to musi być Twoje postanowienie. Kieruj się tam, gdzie jaśniej świeci światło. Uważam, że w Polsce nigdy nie zapali się zielone, tyle mogę podpowiedzieć.
   -Obiecuję, że to przemyślę, a teraz zmieńmy temat. - rzuciłam, wyciągając z torebki dwie wejściówki na sobotni mecz. -Wybierzesz się ze mną?
   -Oczywiście. Skoro Robert znalazł Ci na stadionie Semira, może i mnie jest pisany jakiś książę na białym koniu.
   Przewróciłam teatralnie oczami i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.


   Rano przy śniadaniu, popołudniu przed telewizorem, wieczorem pod prysznicem. Rano, wstając z łózka, popołudniu, grając na fortepianie smętne, znane wąskiemu gronu ludzi utwory, wieczorem, przekomarzając się ze znajomymi na Skype. O każdej porze dnia, bo w nocy na szczęście grzecznie spałam, wtulona w poduszkę, rozważałam każde możliwe 'za' i 'przeciw' odnośnie zmiany miejsca zamieszkania. Zawsze był remis, nigdy nie wypadł orzeł ani reszka, zamiast A lub B ciągle najlepszą opcją wydawało się C. Kiedy myślałam, że już wiem, czego chcę, minutę później cichy głosik w mojej głowie napominał: ''bierz to drugie, póki możesz się wycofać''. Im więcej czasu mijało, tym ciężej znosiłam swoje niezdecydowanie.
   Ostatecznie postanowiłam dać sobie czas. Idąc z Kają na mecz doszłam do najsłuszniejszego chyba w ostatnich dniach wniosku. Dokonam decydującego wyboru po wizycie w niemieckim mieście, przecież nie mam pojęcia, czy zapragnę związać z nim swoją przyszłość i zamieszkać tam. W międzyczasie będę żyła pełną piersią w Wielkopolsce, jakby tygodniowy wyjazd z bratem w ogóle mnie nie dotyczył. Głęboko wierzyłam, że ten sposób postępowania da odpowiedź na gnębiące mnie pytanie, w przeciwnym wypadku naprawdę rzucę monetą.
   -Czy Ty się wreszcie obudzisz? - Kaja intensywnie szturchała mnie w ramię, podsuwając pod nos popcorn, który jadłam mechanicznie, ona jedna wie, jak długo. -Co się z Tobą dzieje, Lena? Wymykasz się w nocy na potajemne schadzki czy na wampirze polowania do lasu?
   -Zastanawiam się. - zignorowałam jej głupie uwagi. -Co mam zrobić?
   -Daj sobie spokój na jakiś czas, co? Pojedziesz tam, zobaczysz, jak wygląda codzienność, wrócisz i będziesz wiedziała, jaką decyzję podjąć. Przekonasz się.
   -Nie mówiłabyś tak, gdybyś postawiła się w mojej sytuacji.
   -Fakt, Ty za długo się wahasz, a ja pakowałabym już walizki i siedząc jak na szpilkach oczekiwała telefonu od Roberta z informacją, kiedy i o której odlatuje samolot.
   -Za dużo mogę stracić. - wzdychałam bez przerwy.
   -Ryzyk-fizyk. Z życia trzeba czerpać garściami, brać to, co daje. Jeśli odmówisz, śmiertelnie się obrazi i następnym razem wszystko Cię ominie.
   -Tobie wszystko przychodzi z taką łatwością!
   -Nie, kochana. Wychodzę z założenia, że urodziłam się po to, by przeżyć cudowną przygodę, by na łożu śmierci móc powiedzieć: ''było pięknie, nie żałuję, ale czas się pożegnać''. Dokonywane wybory powinny Ci sprzyjać i czynić szczęśliwą. A teraz cicho, bo przegapimy pożegnanie Lewego!
   Wieść o odejściu mojego brata szybko zyskała rozgłos i dziś już wszyscy wiedzieli, że polska liga straci jednego z najlepszych graczy. Po wyjściu na boisko obu drużyn Robert dostał od klubu pamiątkową koszulkę i odebrał wzruszające życzenia dotyczące jego przyszłości. Z uśmiechem na ustach, ale żalem w oczach przez kilka minut machał do kibiców, wiwatujących i oklaskujących swego bohatera.
   Kolejorz wygrał ostatni mecz sezonu 2:0 po bramkach Bartka Bosackiego oraz Dimy Injaca. Jako przeciętny zjadacz chleba nie potrafiłam ocenić, czy był porywający - kwestia mistrzostwa rozwiązała się kilka kolejek wcześniej, a Robert, zgodnie z oczekiwaniami, po rywalizacji wzniósł w górę zaszczytną statuetkę Króla Strzelców. Cieszyłam się jego sukcesem, lecz drogę do pełni szczęścia blokowała nigdy nieustępująca zazdrość. Dlaczego jemu się udało? W czym jest lepszy? Gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę ponoszę winę za to, że postawiłam na muzykę zamiast kariery sportowej? Pytania te już od dłuższego czasu pozostawały bez konkretnej odpowiedzi.


   Kilka godzin później siedziałam między Semirem a Bobkiem (jak pieszczotliwie nazywałam brata jeszcze w podstawówce, czego osobiście nie znosił) w restauracji na Starym Rynku, gdzie cała drużyna wraz z partnerkami świętowała zamknięcie kolejnego roku pracy. Robert pojawił się naturalnie bez Ani, lecz nie mógł czuć się osamotniony, gdyż każdy z kolegów dziękował mu za współpracę i szczerze życzył powodzenia w nowych barwach. Siliłam się na uśmiech, gdy za każdym razem wstawał od stołu, nie zapominając, że z łaski swojej zgodził się zabrać mnie na wycieczkę do Dortmundu. Kiedy wyszedł na zewnątrz, Semir poprosił kelnera o wypełnienie naszych kieliszków winem, po czym podał mi delikatne, szklane naczynie.
   -Za co pijemy? - wymownie uniósł brwi, a ja, nie zastanawiając się nad odpowiedzią, posłałam mu słodki uśmiech.
   -Za naszą rocznicę. - oświadczyłam uroczyście. -Wszystkiego najlepszego.
   -Połączyliśmy brzegi elementów zastawy, co dało charakterystyczny dźwięk i niestety nie uszło uwadze zajmującego miejsce naprzeciwko Sławka Peszki, który poderwał się z krzesła jak oparzony.
   -Uwaga! - wrzasnął, zwracając na siebie uwagę zebranych. -Štilić wznosi toast za swoją dziewczynę i myślał, że ujdzie mu to na sucho! Gorzko, gorzko, gorzko!
   Postawiona w sytuacji bez wyjścia, złożyłam na ustach Bośniaka soczysty pocałunek, czym wywołałam burzę gwizdów i okrzyków. Kątem oka dostrzegłam, że zaalarmowany Lewy wrócił do sali i stanął jak wryty, obserwując obrazek, jaki zastał. Odsunęłam się od ukochanego, który wciąż obejmował mnie w pasie.
   -Kocham Cię. - szepnęłam mu do ucha, na co uśmiechnął się zawadiacko. -I cieszę się, że jestem tutaj dzisiaj z Tobą.
   -Mógłbym się zrewanżować czymś równie romantycznym, ale boję się, że coś spieprzę. Po prostu kochaj mnie tak, jak ja kocham Ciebie.


   Stałam pod drzwiami parę minut, czekając, aż łaskawie je otworzy. Gdy po momencie wydającym się wiecznością pojawił się w progu, bez słowa wpuścił mnie do środka, pokierowałam się więc na miękki fotel w salonie. Przyglądałam się, jak przygotowywał sobie śniadanie i dopiero wtedy zauważyłam, że założył koszulkę, lecz paradował w bokserkach. Pokręciłam głową z rozbawieniem, a po jego powrocie z kuchni pozwoliłam pocałować się w czoło.
   -Co sprowadza Cię do mnie tak wcześnie? - zapytał, rozciągając się na kanapie. Spiorunowałam go wzrokiem.
   -Wcześnie? Semir, jest dwunasta w południe.
   -Poważnie? - leniwie zerknął na zegarek. -Rzeczywiście. Kurczę, nieźle wczoraj pobalowałem.
   -Trudno zaprzeczyć. Dlatego przyjechałam dziś, bo musimy porozmawiać.
   -O czym?
   -Chciałam poinformować Cię już wczoraj, ale nie znalazłam okazji, a po imprezie... Cóż, nie kontaktowałeś, niepotrzebnie bym się produkowała.
   -Przepraszam, obiecuję, że się zregeneruję. Powiedz, z czym przychodzisz.
   -W przyszłym tygodniu jadę z Robertem do Niemiec. Na siedem dni. - dodałam szybko, gdy Semir przerwał spożywanie kanapki i wyprostował się jak struna.
   -Dlaczego? - zapytał, nieco rozczarowany.
   -Chcę zobaczyć, gdzie i jak będzie mieszkał, spędzić z nim trochę czasu. Przecież niedługo stracimy taką możliwość.
   -Powinienem być na Ciebie zły.
   -Przestań. - warknęłam sucho. -Dopiero co przestaliśmy drzeć koty po tym, jak uciekłam z Twojego mieszkania po powrocie z Pekinu. Obraziłeś się, bo odrzuciłam propozycję pójścia z Tobą do łóżka.
   -Nie masz pojęcia, jak się wtedy poczułem. - westchnęłam ciężko, wspominając wyraz jego twarzy. -Okej, nie rozmawiajmy o tym. Oczywiście, nie gniewam się, jedź, Lewy to Twój brat i rozumiem, że jest dla Ciebie ważny.
   -Dzięki.
   -Na pewno tylko tydzień?
   -Tak, ale... - zawahałam się. Zamierzałam mu powiedzieć, kiedyś musiałam, lecz obawiałam się jego reakcji. Teraz jednak ciążyło na mnie pytające spojrzenie Semira, więc musiałam to z siebie wydusić. Wkopałam się, droga powrotna zamknięta. -Długo dyskutowałam o tym z Kają i dzięki niej zaczęłam się zastanawiać, co zyskam, przeprowadzając się tam na stałe.
   -Żartujesz. - chłopak odstawił talerz z niedojedzonym posiłkiem i znieruchomiał na kilka sekund. -Jak Ty sobie wyobrażasz nasz związek z tym przypadku? Wszystko, co zbudowaliśmy przez ten rok, przepadnie. Tego chcesz?
   -Jeszcze nie podjęłam decyzji. - przypomniałam cicho. -Nie skreślaj nas.
   -Przestraszyłaś mnie. Wiem, jak wyglądają Twoje relacje z rodzicami i wiem, że poczujesz się wolna, gdy zamieszkasz we własnym mieszkaniu czy z Lewym.
   -Bo tak będzie.
   -A nie pomyślałaś, że ja też mogę Ci coś zaoferować? Że nie będę zamykał Cię na klucz i potraktuję jak prawdziwą, dorosłą kobietę?
   -Semir, nie tylko w tym leży problem. Nie jestem gotowa na dzielenie z Tobą sypialni, a po drugie, marzę o rozpoczęciu studiów. Jeśli mnie kochasz, musisz wziąć to pod uwagę.
   Odwrócił wzrok. Wstał i podszedł do okna. Położył dłoń na szybie i zastygł w bezruchu. Obserwowałam go, także nie poruszywszy nawet palcem u stopy.
   -Moje uczucia się dla Ciebie nie liczą. - szepnął w końcu. Miałam obowiązek zareagować, wstałam więc o objęłam go w pasie, mocno wtulając się w jego plecy. Jednym sprawnym posunięciem sprawił, że chwilę później słuchałam bicia jego serca.
   -Obiecałeś, że wyjedziemy razem. Zarzekałeś się, że będziesz gotowy, kiedy podam Ci miejsce i czas. Rezygnujesz?
   -Nie, ale chcę zauważyć, że jestem piłkarzem i obecnie pracuję tutaj, w Poznaniu, nie mogę wyłamać się od umowy.
   -Ograniczasz mnie.
   -Nawet nie próbuję.
   -Nie wychodzi Ci. - podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Zatapialiśmy się w swoich chłodnych spojrzeniach, gdy postanowiłam użyć argumentów Kai. -Mam prawo być szczęśliwa, spełniać swoje marzenia i cele. Ten wyjazd może być dla mnie ogromną szansą i nie wybaczyłabym sobie jej zaprzepaszczenia. Może tam odnajdę radość i szczęście, których tutaj ostatnio bardzo mi brakuje.
   -Powinnaś już iść. - przyznałam mu rację, wspięłam się więc na palce, by go pocałować, lecz zacisnął usta. Kolejne upokorzenie, powtórne zranienie.
   -Zadzwonię. - mruknęłam i wyszłam, nie powstrzymując pragnienia trzaśnięcia drzwiami.


   Wybraniem numeru mojej komórki Robert Lewandowski uprzedził budzące mnie każdego ranka promienie słoneczne. Nie mogąc znieść melodii dzwonka, którą zaserwował mi po raz trzeci, mocno zaspana nacisnęłam zieloną słuchawkę.
   -Przepraszam, wiem, że jest wcześnie i prawdopodobnie spałaś, ale nie mogę dłużej czekać. Potrzebuję Twojej zgody.
   -Cześć, braciszku. - przywitałam się sarkastycznie, wytykając mu błąd. -Co słychać? Zapowiada się piękny dzień, prawda?
   -Lena, błagam. Mam dla Ciebie niespodziankę i po prostu musisz ją przyjąć.
   -Daj mi dziesięć sekund. - zamilkł, więc ziewnęłam, przeciągając się i przetarłam powieki, ostatecznie otwierając oczy. -Okej, mów.
   -Oceana wycofała się z napisania hymnu na Euro. Od dziś to Twoje zadanie. Świetnie poradziłabyś sobie sama, ale organizatorzy uznali, że dwie atrakcyjne kobiety to większy sukces. O nic nie pytaj, jutro wylatujemy, wszystko Ci wyjaśnię. To jak, wchodzisz w to?
   -Robert. - powiedziałam, siadając na łóżku i ocierając pojedyncze łzy wzruszenia. -Może rzadko Ci to powtarzam, ale nie oddałabym Cię nikomu i za nic. Kocham Cię, byku, najlepszy, najcudowniejszy bałwanie.
   -Proszę bardzo. - roześmiał się. -Przyjadę jutro o jedenastej, czekaj na mnie. Do zobaczenia.
   Odłożyłam smartfon na poduszkę i złapałam się za głowę. Hymn na Euro. Moje zadanie. Jutro wylatujemy. Boże. Czy mogło wydarzyć się coś piękniejszego?


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Hej :)
Zdaję sobie sprawę, że końcowy wątek jest nieco naciągnięty, lecz musiałam jakoś zachęcić Lenę do pojawienia się w Dortmundzie i tym samym rozpoczęcia jej przygody z tym miastem :) Niniejszym obiecuję, że za tydzień włączę do opowiadania mój ulubiony niemiecki duet piłkarski :)
Wiem też, że rozdziały są na razie nieco dłuższe, niż sama bym sobie tego życzyła, lecz gdy zaczynałam pisać tą historię, wena mnie wręcz nie opuszczała. Zawsze jednak staram się, by nie przekraczały pewnego limitu.
Tymczasem czekam z niecierpliwością na 20:30 i dzisiejszy mecz Borussii... Moje serce rozpada się na coraz mniejsze kawałki z każdą porażką chłopaków, mam zatem nadzieję, że dziś przełamią złą passę i uszczęśliwią kibiców... I przy okazji siebie samych :)
Liczę na wsparcie i do usłyszenia wkrótce :)

2 komentarze:

  1. Alez dlugosc rozdziałów jest zaleta, nie wadą. Dla czytelnika im dluzsze tym lepsze pod warunkiem, ze ciekawe, a Twoje takie są. Pisz wiec dalej dlugie i ciekawe. Robi się coraz ciekawiej. Nie moge się doczekac wydarzen w Dortmundzie, bo na pewno cos sie zdarzy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację - jeśli są ciekawe, mogłyby być nieskończenie długie, jako nałogowy czytelnik blogów z opowiadaniami wiem o tym doskonale, lecz kiedy rozdział się przeciąga, może to być męczące dla oczu. Drugą sprawą jest fakt, iż nie jestem do końca przekonana, czy moje treści trafią do odbiorców, czym im się spodobają i zostaną zaakceptowane, aczkolwiek zawsze, kiedy próbuję skrócić rozdział, dochodzę do wniosku, że żadnego fragmentu po prostu nie można wyrzucić, dlatego są, jakie są :p

      Usuń