Strony

25 kwietnia 2015

29. Happy New Year, my Sweetheart

your touch
got me hoping you'll page me right now
your kiss
got me hoping you'll save me right now
looking so crazy in love's
got me looking, got me looking so crazy in love


  -O czym myślisz? - dociekał Marco, gdy zauważył, że nieco zamyślona wpatrywałam się w samolotowe okienko, obserwując coraz większą odległość dzielącą nas od ziemi. Westchnęłam przeciągle, zdobywając się na półuśmiech.
   -O wszystkich wydarzeniach ostatnich dwóch tygodni. O wejrzeniach Twoich klubowych kolegów, gdy znów zobaczyli nas razem, już jako parę. O trajkotaniu Mario i wyrazie twarzy Bobka, który zapewne spadłby z krzesła, gdyby nie Anka, bo trzymaliśmy się za ręce. O reakcji moich rodziców. O tym, jak gazety ponownie opublikowały nasze zdjęcia, bo "skoro się całują, to są w związku". No i wreszcie o tym, że Marcel nadal jest w stosunku do mnie cholernie uprzedzony.
   -Okej. - podsumował zdumiony, wzruszając ramionami. -Czy któryś punkt z tej listy powinien mnie martwić?
   -Nie. Mama już przegląda katalogi w poszukiwaniu podróży poślubnej, a tato zabiera się za projektowanie mieszkania.
   -Wow. Ambitnie. - roześmialiśmy się oboje. Kątem oka dostrzegłam, iż Fornell, rozmawiając z Giulią, zerka w naszą stronę, kąsając jadowitym wzrokiem. Jęknęłam.
   -Poza niewielkim bólem w nodze wszystko jest okej. - mruknęłam, by pozbyć się pytającego spojrzenia Reusa. Staw skokowy zabliźniał się w coraz szybszym tempie. Na dwa dni przed wylotem zamieniłam but ortopedyczny na zwykły elastyczny bandaż, co i tak przyczyniało się do nadgorliwej opiekuńczości mojego chłopaka. Boże, nazwałam Marco Reusa MOIM CHŁOPAKIEM! Nasza relacja przybrała zupełnie inny obrót, co jak dotąd nie dotarło do mnie ostatecznie. Nieświadomie wracałam jeszcze pamięcią do Semira, lecz jego emigracja do Lwowa i obecność blondasa pozwalały mi czuć się całkowicie bezpiecznie. Z każdym dniem odzyskiwałam wiarę w siłę męskiego uczucia, a jego najcudowniejszy przykład siedział właśnie obok mnie po tym, jak przyjęłam jego zaproszenie na Sylwestra w Dubaju. Już teraz wiedziałam, że przede mną najpiękniejsze powitanie Nowego Roku w przeciągu dwudziestoletniej ziemskiej wędrówki.
   -Ściemniasz. - położył dłoń na moim kolanie, zaglądając głęboko w oczy. -Lena, jeśli coś Cię boli, po prostu mi powiedz. Wiem, że czasami nie popisuję się delikatnością, wybacz.
   -Jest jedna rzecz. Złośliwość Twojego przyjaciela.
   Odwrócił się i napotkał nieprzyjemny wzrok Marcela obejmującego talię swojej ukochanej. Poczułam mocniejszy ucisk na swojej nodze, wraz z którym brunet prychnął nieznacznie i skierował uwagę na jakże fascynującą tylną stronę znajdującego się przed nim fotela. Nie mam pojęcia, co wykombinował Reus, ale musiał w jakiś sposób dopiec kumplowi. Uderzyłam się w czoło z niedowierzaniem.
   -Marcel najwyraźniej ciągle godzi się z faktem, że w moim życiu pojawił się ktoś, kto jest dla mnie ważniejszy niż nasze braterstwo. Rozkapryszony egoista.
   -Marco, daj już spokój. - poleciłam, wtulając się w jego bok i pocierając nosem o naznaczoną Hugo Bossem oraz kilkudniowym zarostem szyję chłopaka. -Przestańcie drzeć koty, jakbyście pokłócili się o zabawkę. Kiedyś zrozumie, że nie chciałam zrobić Ci krzywdy, ale ogarnijcie się, proszę. Mamy spędzić fajny urlop, a nie uczestniczyć w Waszej wojnie.
   -Twoja dziewczyna jest mądrzejsza niż Ty sam, Woody. - podskoczyłam, zaskoczona głosem siedzącego za nami Robina, pochylającego się teraz między fotelami. Zupełnie zapomniałam o jego istnieniu, doznając równocześnie ujmujących dreszczy, gdy określił mnie mianem dziewczyny jego bratniej duszy. -Zachowujecie się jak dzieci w przedszkolu. Znasz Fornella nie od dziś i świetnie zdajesz sobie sprawę, że bywa opryskliwy, ale daj mu trochę czasu, to minie. Im dłużej będziesz go upominał, tym częściej będzie Cię denerwował.
   -Piąteczka. - uniosłam dłoń i złączyłam ją ze skórą Niemca, co dało charakterystyczny dźwięk. -W końcu ktoś mądrze prawi.
   Marco zaklął pod nosem i teatralnie oburzony naciągnął na uszy słuchawki, przysuwając się do mnie chwilę później i lokując rękę na moim biodrze pod materiałem koszulki.


   Po zameldowaniu się w hotelu wraz z Giulią nie miałyśmy zbyt wiele do powiedzenia. Chciałyśmy zostać, by odpocząć i w spokoju rozpakować bagaże, jednakże chłopcy bez wahania pchnęli walizki w kąt, zapowiadając wyjście na plażę. Zerknęłam potępiająco na Reusa - wgapiał się we mnie z tym swoim zacieszem, zacierając dłonie. W samolocie wspomniałam mu, że kupiłam przed świętami nowe bikini i uzupełniłam letnią garderobę, by prezentować się przyzwoicie na ulicach jednego z najpiękniejszych miast na świecie. Teraz żałowałam swego niewyparzonego języka, bo strojem kąpielowym mogłam ściągnąć na siebie większe niebezpieczeństwo z jego strony, niż nago. Woody cenił bowiem naturalność w cielesnym tego słowa znaczeniu i w ogóle tego nie ukrywał.
   -Czy to naprawdę nie może poczekać? - zapytałam, uzyskując pełne poparcie Giulii. Marcel niczym na zawołanie zmarszczył czoło.
   -A musi? - warknął wykrzywiając usta. -Przyjechaliśmy tutaj, żeby się zabawić, nie wylegiwać w apartamencie.
   -Przymknij się, do cholery. - odszczeknął Marco, znów spoglądając w moim kierunku. -Pójdziemy później, jeśli jesteście zmęczone.
   -Jest dwudziesta. - Fornell nie dawał za wygraną. -O której zamierzacie wyjść? Za godzinę znajdziemy czas już tylko na kolację.
   -I co z tego?
   -Nie poznaję Cię, Marco. Jeszcze pół roku temu sam wyszedłbyś z taką propozycją. A teraz? Zniszczyłeś się, stary. - obrzucił mojego chłopaka pogardliwym spojrzeniem. -Ach, róbcie, co chcecie. Idę sam.
   Powiedziawszy to, zamknął się w pokoju, by założyć inny zestaw ciuchów, po czym wyszedł, ceremonialnie trzaskając drzwiami. Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową, na co Marco natychmiast przygarnął mnie do swojej piersi.
   -Zrobiłam mu coś? - zastanawiałam się, gdy gładził moje plecy. Westchnął ciężko.
   -Nie, Maleńka. To ja mu coś zrobię, jeśli się szybko nie uspokoi.
   -Może jednak chodźmy za nim, co? - panna Walter przyglądała się naszej trójce błagalnie. -Nie powinien zostać sam...
   -Masz rację. - przyznałam jako pierwsza. -Musimy trzymać się razem.


   Słońce przyjemnie muskało rozgrzane ciała urlopowiczów, doprowadzając je do cudownej opalenizny. Morskie fale błękitnej głębi z wyjątkową gracja rozbijały się o piaszczysty brzeg, chłodząc stopy i orzeźwiając przyjemnym zapachem bryzy. Delikatny wietrzyk idealnie uzupełniał gorący klimat, kontrastując z umiarkowaną temperaturą wody. Istny raj na ziemi.
   W ciągu ostatniej godziny Reus podnosił się z plażowego fotela przynajmniej sześć razy, poproszony przez fanów o zapozowanie do zdjęcia. Rozumiałam to, dlatego nie prawiłam mu wyrzutów i choć jego znikanie stawało się uciążliwe, cierpliwie je znosiłam. Wiedziałam, ile znaczą dla niego kibice, więc nigdy im nie odmawiał, a ja byłam w stanie to zaakceptować. Ku ogromnemu zdziwieniu Marcela, który nadal uważając mnie za bezczelną i gburowatą lalę, tylko wyczekiwał, aż popełnię błąd. Och, zawiodłam go? Szkoda!
   -Denerwuje Cię to, prawda? - domyślał się piłkarz, ponownie zajmując swoje miejsce. -Nie przejmuj się, mnie też. Czasami żałuję, że męczę się nawet na urlopie, ale już tego nie zmienię.
   -Kochanie, mnie to nie przeszkadza. Cieszę się, że dbasz o sympatyków klubu.
   - Świetnie kłamiesz, serio. - skwitował ze śmiechem, muskając opuszkami palców okolice mojego dekoltu. Och, nienawidzę go, wiedziałam, że nie przepuści okazji, by kokietować nawet na wybrzeżu.
   -Nie kłamię. Przyzwyczaiłam się do faktu, że mój facet rozdaje setki autografów dziennie. Nie musisz się obawiać, że kiedykolwiek mnie to rozdrażni.
   -A kilometrowe kolejki napalonych pasjonatek? - uniósł cwaniacko brwi, na co uderzyłam go w klatkę piersiową.
   -Twoją największą pasjonatką jestem ja.
   -Jesteś fantastyczna. - pochylił się nade mną, a jego usta niespodziewanie znalazły się na moich. Zadrżałam, obejmując dłonią jego policzek, a gdy zamierzał wrócić na swój leżak, złapałam za jego szorty i zmusiłam do pozostania. Usiadł oparty o wezgłowie, a ja ułożyłam się między jego nogami. Czułam, że dyskretnie dotyka mojego uda.
   -Jezu, przestańcie! - jęknął Robin, zsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne. -To okropne! Oszczędźcie mnie.
   -Widzisz tamtą laskę? - Marco wskazał przyjacielowi zgrabną, atrakcyjną brunetkę w dość skąpym kostiumie. -Wyrwij ją. Na moje oko jest naprawdę niezła.
   -Nie bawię się w przelotne romanse.
   -A kto powiedział, że nic z tego nie wyjdzie? Wiesz, gdybym mógł, sam bym ją...
   -Nie zapominaj się, Reus. - syknęłam wbijając łokieć w jego żebro. -Gówno mnie obchodzi, co byś z nią zrobił i czy jest godna uwagi czy nie. Nie drocz się ze mną.
   -Ty mała zazdrośnico! - zarechotał entuzjastycznie, zaciskając ręce wokół mojej talii. Zbliżył twarz do mojego ucha, przygryzając jego płatek. Zamknęłam oczy. -Nie masz żadnego powodu do niepokoju. Jestem cały Twój i tylko Twój. Doskonale wiesz, że wolałbym teraz zamknąć się z Tobą w hotelu i pokazać Ci, na co mnie stać. Jesteś boleśnie ponętna... Cholera jasna.
   -Marco. - powiedziałam stanowczo, orientując się, że jego męskość napiera na moje pośladki. -Weź się w garść, bardzo Cię proszę. Już dawno skontaktowałam, że nie zawsze wszystko z Tobą w porządku, ale bez przesady. Myślę, że morska kąpiel dobrze Ci zrobi.
   -Lena, jedynym, co zrobi mi...
   -Nie mów tego! - podrażniłam nosem jego wargi. -Błagam. Obiecuję, że wieczorem... Jezu, idź już. Weź ze sobą Robina, żebyś się nie utopił.
   -Daj mi parę minut. - mruknął zalotnie. -Muszę dojść do siebie.
   Gdy wreszcie emocje nim targające opadły, pocałował mnie w czoło i wraz z Kaulem podążył w stronę brzegu, moment później przebijając taflę krystalicznie czystej wody. Przyglądając się jego sylwetce ze znacznej odległości wywnioskowałam, że niczego mu nie brakuje. Czegokolwiek by nie założył, wyglądał powalająco. Nawet krótkie niebieskie szorty i mokre włosy nie odbierały mu uroku. Powoli zaczynałam pojmować logikę nachalnych panienek zafascynowanych jego osobą. Każda chciała zdobyć Marco Reusa, a miałam go tylko ja. Sam dokonał tego wyboru. A ja z przyjemnością go przyjęłam.
   -Chcecie lody? - z letargu wyrwała mnie Giulia. Wsunęła klapki na stopy, oczekując odpowiedzi.
   -Chętnie. - potwierdziłam i wyjęłam z torebki portfel, by uregulować należność. Podałam dziewczynie monety i ze zdziwieniem obserwowałam, jak oddala się w kierunku promenady, Marcel bowiem został na miejscu. Świetnie. Oczami wyobraźni już widziałam wypływające z jego mózgu docinki. Zerknęłam w jego stronę, lecz jedynie beznamiętnie wgapiał się w wyświetlacz smartfona. Niemal niedostrzegalnie wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam się na leżaku pozwalając słońcu smagać moją skórę.
   -Jak Ty to robisz? - usłyszałam po chwili, na co przekręciłam głowę w bok. Fornell lustrował moją twarz z nieznacznym bananem na ustach.
   -Co? - dopytywałam podparta na łokciu. Prychnął, wbijając wzrok w piasek przed sobą.
   -Przecież zauważyłem, co się z nim dzieje, kiedy jesteście blisko. Nie znam Twoich metod, ale to na niego działa. Porażająco silnie.
   Byłam przekonana, że na moje policzki wystąpiły rumieńce. Chłopak roześmiał się głośno, krzyżując nogi w kolanach.
   -Nie chcę, żebyś myślała, że Cię nie lubię, po prostu przestałem Ci ufać. Niezależnie od własnej woli stałem się świadkiem tego, co przeżywał Marco, ale sam układa sobie życie, a ja przyjmuję jego wybory na klatę. Niestety, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta sytuacja kiedyś się powtórzy, a tego już Ci nie wybaczę.
   -Marcel, ja nigdy nie chciałam zrobić mu nic złego. - wyznałam, ściszając głos. -On jest fantastycznym facetem i potrzebowałam czasu, żeby to zrozumieć. Semir zranił mnie w najgorszy z możliwych sposobów i długo nie potrafiłam ogarnąć, że Marco jest zupełnie inny. Bałam się, rozumiesz?
   -Tak. - chłopak zmienił pozycję i siedział teraz przodem do mnie. -Ale on doskonale o tym wiedział, dlatego na Ciebie nie naciskał. Żałuję, że nie widziałaś, jak ubolewał nad stratą Carolin, bo wtedy wszystko byłoby jasne. Oboje doświadczyliście podobnego koszmaru i sądzę, że właśnie to Was do siebie przyciągnęło.
   -Nieprawda, nie traktuję go jak pocieszenie po związku, który nie wypalił. Jest dla mnie ważny. Najważniejszy. Ach, dlaczego ja tak wolno myślę?
   -Zapomnijmy już o tym, okej? - zaproponował gładząc swoje tatuaże. Przy nim ramię mojego chłopaka to tylko niewielkie szkice wykłute na skórze po to, by zbuntować się przeciwko rodzicom. -Przynajmniej się postaram. Utrzymywałem dobry kontakt z Caro, dlatego nie będziesz stanowiła wyjątku, tym bardziej, że Woody jest teraz szczęśliwy. Dawno go takiego nie widziałem. Nawet poprzedni związek nie dał mu takiego spełnienia.
   -Kocham go. - szepnęłam sama do siebie, jednak Fornell musiał coś słyszeć, bo pogodnie uniósł kąciki ust ku górze.
   -Wiem, on Ciebie też. Nie umiesz sobie wyobrazić, jak bardzo, uwierz mi. Być może z czasem sama się przekonasz.
   -Wytłumacz mi to. - zaintrygowana usiadłam po turecku okrywając ramiona ręcznikiem. -Nie mogę ciągle pozwalać się zaskakiwać, ponadto...
   -Nieważne, odpuść. - uciął krótko, przekręcając głowę w bok. Reus i Kaul wracali na ląd, ociekając wodą. -Zostaw mu wolną rękę i wyraź zgodę na to, by się wykazał. Nie zawiedziesz się.
   -Szemrasz na temat najlepszego przyjaciela za jego plecami? - do naszych uszu dobiegł kobiecy głos, a po chwili Giulia podała nam zakupione lody, po czym zajęła miejsce obok ukochanego.
   -Czuję się tak pominięty, że aż wyobcowany! - Robin wyraźnie zarzucił nam niesprawiedliwość. -Nam już nic się nie należy?
   -Najpierw zrzuć parę...
   -Ooo, zamilcz wreszcie! - najwyższy osobnik naszego grona wytarł włosy i zaimitował cios poniżej pasa blondyna, na co ten roześmiał się głośno.
   -Przesadzasz. - fuknęłam, z rozbawieniem lustrując twarz oraz sylwetkę Reusa. Przemoczony od stóp do czubka głowy prezentował się niebezpiecznie pociągająco. -Ja bym się skusiła.
   Zmarszczył czoło, zważając zapewne na wcześniejsze zaloty Robina, na co w czwórkę parsknęliśmy śmiechem. Zsunęłam się z fotela, podeszłam do piłkarza i wspiąwszy się na palce, musnęłam jego zaciśnięte w grymasie obrazy wargi.
   -Idź do diabła. - warknął poddańczo, przesuwając palcami wzdłuż moich bioder.
   -Żartowałam. Jesteś jedyną pieprzoną istotą żywą, na której zniecierpliwione dłonie każdego wieczora czeka moje ciało.
   -Idziesz ze mną na te lody czy nie?! - poirytowany niezdecydowaniem kumpla Kaul rozłożył pytająco ręce. Usłyszałam nad głową ciche jęknięcie.
   -Idę! Jakkolwiek to brzmi. - mruknął i jeszcze raz zbliżył twarz do mojej. -Znęcasz się nade mną. Przysięgam na swoje cholerne przyrodzenie, że nie zaśniesz dziś w nocy.
   Uszczypnął skórę mojego pośladka i najzwyczajniej w świecie dołączył do Robina. Przetarłam oczy i napotkałam figlarne spojrzenia niemieckich gołąbków, z którymi po raz kolejny zostałam. Zawstydzona opuściłam wzrok i położyłam się na plecach.
   -Co Ci powiedział? - Marcel sielsko uniósł brwi podpierając się na łokciu.
   -Że jeszcze nigdy nie znał tak wścibskiego człowieka, jak Ty. - odparowałam z przekąsem. Parsknął śmiechem pocierając czoło.
   -Och, Lena. Powodzenia.


   -Pomóż mi w końcu! - krzyknęłam zrezygnowana, kładąc się na łóżku. -Co powinnam założyć?
   -Przecież wspominałaś, że kupiłaś sukienkę, prawda? - niewzruszony moim dylematem Marco popijał drinka na balkonie. -Nie pokazałaś mi jej, ale zakładam, że jest zajebista.
   -Po tym, jak Cię wczoraj poniosło boję się, że będzie za krótka. - bąknęłam, na co przygryzł wargę.
   -Bolało?
   -Marco, za każdym razem pytasz, czy ucierpiałam. Skończ. - podniosłam się, gdy przysiadł na skraju posłania, odstawiając w połowie pełną literatkę na stolik.
   -Martwię się, to źle? Zdaję sobie sprawę, że jesteś nadzwyczaj delikatna, bo dostąpiłem zaszczytu bycia tym pierwszym i nie mogę Cię skrzywdzić. Godziłoby to w moje zasady.
   -Wy faceci po prostu tego nie rozumiecie. To nie jest normalny ból - on jest przyjemny. Musisz trochę bardziej mi zaufać.
   -Nie ufam przede wszystkim sobie. - mruknął uśmiechając się półgębkiem. -Przecież widzisz, jaki staję się przy Tobie. Nie potrafię się opanować, nie pozwalasz mi na to. Czuję się... Obezwładniony. Kocham Cię za to, ale jednocześnie nienawidzę.
   -Popracujemy nad tym, trening czyni mistrza. Może zaczniemy od dzisiaj, co? Założę dres na imprezę sylwestrową albo w ogóle na nią nie pójdę. Co Ty na to? Zgadzasz się?
   -Nie. - pociągnął moją rękę i posadził na swoich kolanach, gdy zamierzałam wstać. -Spróbujemy dopiero w Dortmundzie, okej? Ale nie obiecuję szybkich efektów.
   -Dobrze. Marco... - warknęłam cicho po ataku, jaki jego dłonie przeprowadziły na moje pośladki. -Daj mi się przygotować. Ty też powinieneś o tym pomyśleć. I przestań pić, bo urwie Ci się film.
   Wyswobodziwszy się z jego uścisku podeszłam do szafy i otworzywszy ją, wyjęłam wcześniej zakupioną na dzisiejszy wieczór sukienkę. Przyłożyłam ją do ciała, by po raz kolejny przekonać się, iż dokonałam słusznego wyboru. Nie minęło dużo czasu, kiedy ręce Niemca ponownie spoczęły na moim podbrzuszu. Westchnęłam.
   -Nie interesuje mnie, co wydarzy się na zabawie. Będę cierpliwie czekał, aż wrócimy do hotelu, zamkniemy się w pokoju i zobaczę Cię bez tej sukienki. W łóżku, we wannie, na balkonie... Nieważne. Ważne, że znów usłyszę swoje imię, niedbale wyrzucone z Twoich ust. To będzie najlepszy początek nowego roku.
   Przelotnie musnął moją skroń i pozostawiając w osłupieniu, wszedł do łazienki. Śmiejąc się pod nosem, energicznie pokręciłam głową. Naprawdę tylko on nad sobą nie panował? Nie sądzę. Ja chyba też nie.


   Reus kłócił się z Robinem o ilość minut pozostałych do północy, a ja podziwiałam szalejącego na parkiecie z Giulią Marcela, zastanawiając się jednocześnie, co sprawiło, że tak świetnie tańczy. Wiedziałam jedynie, że pracuje w salonie tatuażu, bo wszystkie dziary Marco wyszły spod jego ręki, ale w takich miejscach nie uczą przecież profesjonalnych kroków tanecznych... Chłopaki uśmiechając się pod nosem, nie zamierzali zdradzić tajemnicy swojego przyjaciela, zachęcając jednocześnie, bym sama o nią zapytała. Uznałam, że to jedyne rozsądne wyjście.
   Gdy Kaul znalazł w końcu towarzyszkę sylwestrowej imprezy, Marco także podniósł się z miejsca i pociągnął mnie na środek sali. Nie był takim tragicznym partnerem, jakim sam się opisywał, miał doskonałe poczucie rytmu i potrafił prowadzić. Mój facet to nie tylko uzdolniony piłkarz, ale i świetny towarzysz parkietowy. Nie wyobrażałam sobie, bym mogła związać się z kimś innym. Nie było innego, lepszego. Woody'ego od początku interesowała moja osoba i nie zrezygnował, gdy go raniłam, odrzucałam i zostawiałam. Wystawiłam na próbę jego cierpliwość, a on przeszedł przez nią celująco, naderwawszy wieloletnią przyjaźń. Nie zasłużył na to, co mu zrobiłam, więc obiecałam sobie, że nigdy więcej go nie skrzywdzę. Nigdy.
   -Marcel jest zawodowym tancerzem. - szepnął mi do ucha przy jednym z wolniejszych kawałków. Rozbawiony wyrazem mojej twarzy, przytulił mnie do siebie, składając usta na czole.
   -To niemożliwe. - upierałam się. -Przecież on...
   -Pasjonował się tym, odkąd pamiętam, wspólnie ze znajomymi prowadzi nawet klub w Dortmundzie. Zabiorę Cię tam kiedyś, jeśli oczywiście będziesz chciała.
   -Jasne, że chcę! Dlaczego w takim razie tatuuje?
   -Bo widział w tym swój sposób na życie. Taniec traktował jak hobby, nigdy nie myślał, żeby na nim zarabiać. Poza tym, moje żądania przyniosły mu naprawdę duży zysk. - roześmiał się, na co uderzyłam go w ramię. -Nie umiał zrezygnować z jednej czynności, więc postanowił spróbować zająć się obiema na raz.
   -Udało się. Naprawdę go podziwiam.
   -Robi to, co kocha, dlatego praca nie sprawia mu żadnego problemu. Jezu, Lena. - jęknął spoglądając na zegarek. -Została ostatnia godzina starego roku, a Fornell stanowi główny temat naszej rozmowy. Zmieńmy to, błagam.
   -Nie chcesz dyskutować o swoim najlepszym przyjacielu? - uniosłam brwi, na co blondas przygryzł wargę, by po sekundzie jego usta złączyły się z moimi. Zacisnęłam dłonie na kołnierzyku jego eleganckiej koszuli, podczas gdy jego palce badały moje nieosłonięte łopatki.
   -Nie dziś. - odpowiedział zadziornie. -Wolałbym pogadać o tym, jak zmysłowo wyglądasz. Po raz kolejny nie potrafię się opamiętać, a moja pewność siebie podlega już poważnej dyskusji. Cholera, dobrze wiem, że Robin przeleciałby Cię nawet tutaj, gdybym zostawił Cię na krótką chwilę. Trochę mu współczuję, lecz jednocześnie zazdroszczę sobie, bo mam najpiękniejszą w całym tym pieprzonym świecie dziewczynę. Miss Universe.
   -Marco, znów to samo. - upomniałam go, zważając na przebieg ostatnich dni. -Przestań, zawstydzasz mnie. I do cholery, przestań być podłym zboczeńcem, bo kiedyś sprzedam ten Twój erotyczny słownik na jakiejś taniej stronie internetowej. Mówię poważnie.
   -Kocham Cię. - rzucił znienacka, hacząc ustami o płatek mojego ucha. DJ chyba wrzucił do odtwarzacza składankę "10 minut dla gruchających gołąbków" - trzecia z rzędu piosenka zmuszała do poruszania się w tempie nieprzekraczającym 5 kilometrów na godzinę. -To był dziwny rok, wiesz? Nawet nie mam pojęcia, jak powinienem go opisać. Wyszedłem z psychicznego dołka po rozstaniu z Carolin, nie zdobyłem tytułu Mistrza Europy, nieznacznie zdeformowałem twarz Twojego ex i doświadczyłem ogromnego bólu związanego z Twoim wyjazdem. Ale przeżyłem, bo zdawałem sobie sprawę, że zawsze jesteś gdzieś blisko. Dziękuję.
   -Marco, to drobiazg. Mnie też dosięgnęło wiele przykrości, ale to już przeszłość. Teraz jesteśmy razem, na Sylwestrze w Dubaju i tylko to się liczy, a nad całą resztą pomyślimy później.
   -Jak sobie życzysz. - zadziornie przygryzł wargę, na co schowałam twarz w jego klatce piersiowej i zaczęłam się zastanawiać, czy jego Hugo Boss kiedyś doprowadzi mnie do zawrotów głowy. Z każdym dniem zbliżał się do celu.
   -Niech Cię szlag, Reus. - rzuciłam szybko, na co odsunął się ode mnie zdziwiony.
   -Hmm?
   -Pierwszym problemem jest zapach Twoich perfum. Sądzę, że są zbyt mocno uwodzicielskie.
   -Może w przyszłości zaproponują mi wydanie własnej linii, wtedy skonsultuję to z Tobą. - mruknął uszczypliwie. -A drugi?
   -Przyciągnęły już pewną kobietę, która za dziesięć sekund poprosi Cię o zdjęcie.
   Odwrócił głowę i oboje patrzyliśmy teraz w tym samym kierunku. Dziewczyna opuściła wzrok zauważywszy, że jest obserwowana, ale nie odpuściła szansy uwiecznienia się na zdjęciu obok gwiazdy niemieckiej Bundesligi. Jęknęłam tylko, na co Marco dosadnie naparł na moje wargi.
   -Idź do stolika, proszę. Zaraz do Ciebie wrócę.
   Uśmiechnął się przepraszająco, na co pogładziłam jego ramię i odeszłam, nim urocza pani zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek słowo. Obiecałam blondasowi, iż będę dzielnie znosiła jego obowiązki, lecz nie przywykłam jeszcze do faktu, że fani atakują go nawet podczas świętowania ostatniego dnia w roku. Semir miał nieco więcej prywatności, ale nie zamierzałam nad tym ubolewać. Przypuszczałam, że związek z Niemcem wyciągnie ze mnie o wiele więcej cierpliwości i nauczy walki z tęsknotą oraz samotnością.
   Wlałam do szklanki wodę mineralną z cytryną i owocami, gdy Marcel poprosił o poświęcenie mu kilku utworów, spełniając tym samym jedno z moich najnowszych marzeń. Jeszcze nie wiedział, że ukochany zdradził mi jego tajemnicę, więc zapewne spodziewał się, iż zaskoczy mnie swoją rytmiką. Dobre poinformowanie nic nie dało - mimo wszystko zachwycał i powalał na kolana, wyraźnie jednak czekając na restart mojego zaciekawienia. W końcu jednak sam nie wytrzymał.
   -Nie zapytasz? - patrzył na mnie wyszczerzony, nienaturalnie poruszając brwiami. Biła od niego przesadna pewność siebie.
   -Nie. - pokazałam mu język, na co szerzej otworzył oczy, przygaszony moją ripostą. Błyskawicznie wymienił goszczące na jego twarzy emocje.
   -Wspominali Tobie?
   -Marco niedawno się wygadał. Nigdy bym się nie domyśliła, ale jesteś naprawdę świetny.
   -Dzięki. - doceniony znów poczuł dumę. -Cholera, głupio mi, że tak strasznie na Ciebie naskakiwałem... Ale poważnie nie potrafiłem odnaleźć się w tej sytuacji, bo Woody na serio bardzo się zmienił, a mnie to bolało. Rzadko się kłócimy, a wtedy... Porażka.
   -Marcel, rozumiem, nie tłumacz się. - zaśmiałam się, gdy zmusił mnie do kilku obrotów z rzędu. -Moje zachowanie wskazywało jedynie na to, że go zostawiłam, ale nie o to mi chodziło. Potrzebowałam czasu na poukładanie tego wszystkiego.
   -Zdaję sobie sprawę, przepraszam. Nie postawiłem się na Twoim miejscu, dlatego tak wyszło.
   -Nie rozmawiajmy o tym. - puściłam do niego oczko. -Róbcie sobie z Reusem, co chcecie, nie będę wchodzić Wam w drogę.
   -Często organizujemy wspólne spotkania. - zapewnił pogodnie. -Będziesz poinformowana o każdym. Słowo honoru.
   -Dzięki. - objęłam chłopaka ramionami, zaciskając dłonie na jego umięśnionych plecach. -To dużo dla mnie znaczy. Nie chcę walczyć z kumplami Marco, to nie w moim stylu.
   -I brak w tym najmniejszego sensu. Woody doprowadziłby do mojej przedwczesnej śmierci. - zerknął w kierunku zajmowanych przez nas miejsc. -Już teraz najchętniej przybiłby mnie gwoździami do ściany.
   -Myślałam, ze tylko mój były objawia chorobliwą zazdrość. - bąknęłam, z niedowierzaniem kręcąc głową. Fornell westchnął przeciągle.
   -Jeszcze nie znasz Reusa, Lena. Nie masz pojęcia, jak wielu rzeczy może się dla Ciebie zrzec. Doceń to, bo spotkałaś naprawdę genialnego faceta.
   Tymczasem zaborcza 'jedenastka' dortmundzkiego klubu, zniecierpliwiona naszymi ciągnącymi się pląsami, wyciągnęła na parkiet Giulię, próbując rozzłościć Marcela. Oboje znów się ze sobą droczyli, doprowadzając nas jednocześnie do niepohamowanego śmiechu. Opuszczony Robin pukał się jedynie w czoło lub bawił z poznaną na imprezie koleżanką. Żadne z nas nie było pewne, czy ich znajomość przetrwa lub czy zapragną ją pogłębiać, aczkolwiek cieszyliśmy się, że Kaul spędza noc w doborowym towarzystwie.
   Wróciłam z powrotem w ramiona Marco, który po dżentelmeńsku nie przesadzał dziś z alkoholem, by nie tracić łączności ze światem. Jakby nie patrzeć, znajdowaliśmy się w jednym z najbogatszych miast na globie, gdzie obowiązywał wysoki poziom kultury, co dotarło nawet do przyjaciół mojego piłkarza - oboje prezentowali się zabójczo trzeźwo, co zadowalało w szczególności Marco. Przyznał później, że po raz pierwszy od dawna nie będzie odpowiadał za to, by bezpiecznie trafili do apartamentu.
   Dopiero dziesięć minut przed północą zorientowaliśmy się, że już najwyższy czas przygotować się na powitanie Nowego Roku. Reus złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą, ze stoiska zabraliśmy po lampce szampana i wyszliśmy na plażę, skąd roztaczał się najlepszy widok na Burj Khalifa, wokół którego zawsze kręciła się główna część przedstawienia. Do naszych uszu już teraz dobiegały przedwcześnie składane życzenia w rozmaitych językach, okrzyki radości, a nawet toasty. Zbliżające się odliczanie ostatnich sekund 2012 roku powodowało wzrost ciśnienia i ekscytacji.
   -Nigdy nie byłaś w Dubaju, prawda? - zapytał Marco, gdy na najwyższej budowli świata pojawił się zegar z dziesiątką. Zaprzeczyłam. Przy podróżniczym trybie życia moich rodziców to co najmniej szokujące. -Zamknij oczy. Kiedy się zacznie, zrozumiesz, dlaczego zabrałem Cię akurat tutaj.
   Spojrzałam mu w oczy, po czym oplótł dłonie wokół mojej talii, a ja zgodnie z prośbą zacisnęłam powieki. Byłam pewna trzech rzeczy: tego, że Marco jest przy mnie, że moje serce bije szybciej, niż powinno oraz tego, że za chwilę zobaczę coś, za co będę blondasowi wdzięczna do końca życia. Poczułam tylko, jak zatapia usta w moich kręconych włosach i wraz z wybuchem pierwszych rac niepewnie zerknęłam przed siebie.
   Krajobraz rozświetlały miliony kolorowych ogni zsynchronizowanych z muzyką. Ich bogactwo i przepych raziły źrenice. Czerwono-zielone komety z chryzantemami, srebrny deszcz, opadające liście, złote korony, snopy iskier, niebieski brokat. Najróżniejsze barwy wznosiły się ku niebu, by iluzjonicznie wylądować na ziemi. Towarzyszące fajerwerkom światła i błyski, dopracowane do milisekund wystrzelenie każdego kolejnego pokazu zapierało dech w piersiach i przenosiło do bajecznego świata magii. To najpiękniejsze zjawisko, jakie przeżyłam, a dostąpienie tego zaszczytu nie równało się z niczym, poza pierwszym stosunkiem seksualnym. W moim przypadku oba te wydarzenia sprawiały nieopisaną przyjemność.
   -Powinienem złożyć Ci życzenia. - szepnął Marco, przypominając o swej obecności. Utraciwszy świadomość zapomniałam, że jego ręce spoczywają na moich biodrach. -Ale jest jeszcze coś, o czym do tej pory Ci nie powiedziałem. Robin ma dziś urodziny, dlatego wieczorem organizujemy małe poprawiny. Nie martw się, nawet jeśli przy zdmuchiwaniu świeczek pomyśli o tym, byś stanowiła jego urodzinowo-noworoczny prezent, wybiję mu to z głowy. Zdaję sobie sprawę, że dużo chciałby mieć, lecz pewne rzeczy nie są mu pisane pod groźbą zetknięcia się z atakiem mojej furii.
   -Nie liczę już, ile razy usłyszałeś te słowa, ale jesteś nienormalny, Marco. - skwitowałam nie odrywając wzroku od błyszczącego Burj Khalifa, delektując się przy tym smakiem drogiego szampana. Im dłużej oglądałam ten spektakl, tym piękniejszy stawał się w mojej opinii. -Rozwiążemy ten problem przy śniadaniu.
   -W porządku. Zatem szczęśliwego Nowego Roku, kochanie. - dotknął wargami mojego policzka, a ja odwróciłam się, by złączyć nasze usta. Napawałam się ciepłem jego oddechu, rozpływając się w pocałunkach, pragnąc z nawiązką oddać to, co ofiarował mi nie tylko dziś, ale przez całe pół roku naszej znajomości. Opuszkami kciuków głaskał wrażliwą skórę mojej szyi, rozpalając ją bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Przygryzłam wargę blondyna czując, że niebezpiecznie mocno przyciska mnie do swojego ciała.
   -Później, Woody. - jęknęłam pocierając nosem o powstałe wraz z szerokim uśmiechem na jego twarzy dołeczki. -Szczęśliwego Nowego Roku. I oby był lepszy, niż poprzedni.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


WY GRY WA MY Z EINTRACHTEM! #feiertag
Mogłabym powiedzieć, że się nudzę, ale tak nie powiem :p Miałam bardzo intensywne przedpołudnie, niedawno skończyłam walkę z angielskim, a za godzinę spontanicznie wybieram się na mecz Lecha ze Śląskiem. Rozdział z kolei wrzucam dlatego, że mam dziś dobry humor :D
Heja BVB, Hej Kolejorz i widzimy się za tydzień. Już w epilogu!

21 kwietnia 2015

28. Here and now. You and me.

   rozdział z dedykacją dla wszystkich czytelniczek mojego bloga; w szczególności dla tych które są ze mną od dłuższego czasu lub nawet od samego początku; bez Was nie byłoby tej historii ❤


   Ze strachem wbiłam wzrok w tarczę zegara, przez kilka długich sekund wpatrując się w nią jak w najcenniejszą rzecz na świecie. Znów straciłam czas na wagę złota. Nie potrafiłam spiąć tyłka, pomimo iż jak najszybciej pragnęłam teleportować się w zupełnie inne miejsce. Gdybym była Hermioną Granger, tego typu błyskawiczny transport nie stanowiłby żadnego problemu.
   -Nie zdążę. - panikowałam szukając ładowarki do smartfona. -Dlaczego zawsze robię wszystko na ostatnią chwilę?
   -Nie spiesz się, polecisz później. - tato ze stoickim spokojem siedział przy stole i popijał kawę. Energicznie pokręciłam głową.
   -Muszę tam dotrzeć najpóźniej w południe! Na wieczór klub zaplanował Wigilię, więc jeśli wsiądę w następny samolot, nie ma sensu, abym w ogóle próbowała.
   -Dziecko, co on z Tobą zrobił... - westchnęła moja niezawodna rodzicielka, na co sparaliżowałam ją jednym spojrzeniem. Znów się myliła.
   -On ze mną? Raczej co ja zrobiłam z nim. Wygląda jak wrak Titanica i czuję się zobowiązana to zmienić. Mój wyjazd był tak głupi, że głupszy pomysł zwyczajnie nie istnieje.
   -Wybaczy Ci. - mama puściła do mnie oczko.
   -Nie mam tej pewności. Wmawiam sobie, że mnie nienawidzi.
   -Skarbie, nie bądź niemądra. Czy Ty przestałaś go kochać, bo nie zabrał Cię na mecz? Zapomnij o tym, co Ci zrobił, a spójrz na to, co dał Ci do tej pory i co jeszcze możesz od niego otrzymać. To dopiero początek tej miłości. Może spaliliście na starcie, ale meta może zaskoczyć Was obojga. Zaufaj mi.
   -Twoja matka dobrze prawi. - wtrącił ojciec, tym razem przegryzając bagietkę czosnkową. Od kiedy cechują się taką troską i nadwrażliwością? -Nikt nie urodził się ideałem. Zaakceptuj jego wady, a wtedy dostrzeżesz także zalety. Cierpliwości.
   -Podrzucicie mnie na lotnisko? - spytałam narzucając na plecy ulubiony zimowy płaszcz. -Błagam. Jakoś Wam to wynagrodzę.
   Rodzice spojrzeli po sobie wzruszając ramionami. Nie musiałam ponawiać prośby. Może nie poświęcali nam zbyt wiele czasu, ale zawsze wraz z Robertem mogliśmy liczyć na ich wsparcie w ekstremalnych sytuacjach.


<Marco>
   -Stary, uspokój się, zostało Ci ładnych parę godzin. - pocieszał mnie Marcel. -Zdążysz jeszcze skoczyć do centrum, jeśli nie znajdziesz odpowiedniej koszuli, ale trzymam za Ciebie kciuki. Pamiętaj, że Twoje włosy będą Cię jeszcze potrzebować. 
   -Nie denerwuj mnie. - warknąłem wynurzając głowę z szafy. -Może jeszcze raz przejrzymy garderobę, co?
   Nie czekając na odpowiedź wparowałem do mojej prywatnej cząstki raju i zacząłem, półka po półce kartkować każdy poziom. Fornell rozsiadł się w ustawionej naprzeciwko lustra sofie, jak zawsze gotowy do pomocy.
   -Odezwała się? - jego gadanie nadszarpnęło moje nerwy już jakąś godzinę temu, ale teraz przesadził. Kurde, pytał o nią przez cały grudzień, jakby nie wiedział, że jest pierwszą osobą (nawet przed Mario!), do której dzwonię z każdym newsem!
   -Nie. - burknąłem, wyciągając z regału na pozór dopiero co zakupione cacko. Jako pierwsza wpadła mi w dłonie po irytującym zapytaniu przyjaciela, więc straciwszy ochotę na dalsze outfitowe podboje zdecydowałem, że po prostu założę coś, czego do tej pory nawet nie rozpakowałem. -Myślę, że ta się nada.
   Marcel obrzucił wzrokiem moją zdobycz i uniósł oba kciuki w górę. Z wielką ulgą zgasiłem światło i opuściłem pomieszczenie.
   -Woody, sądzę, że powinieneś...
   -O niej zapomnieć, wiem. Ale jak, do cholery, kiedy ciągle poruszasz jej temat?! - nienaturalnie podniosłem głos, mrużąc powieki. Chłopak w rewanżu przewrócił nonszalancko oczami.
   -Kurwa, nie wrzeszcz na mnie, debilu. Staram się jakoś Ci pomóc, ale do Ciebie nic nie dociera! Zakochałeś się w puszczalskiej szmacie i teraz przez nią cierpisz! Uważałem, że jest inna, ale teraz, gdybym mógł...
   -Zamilcz. - syknąłem, bez wahania zaciskając pięści na materiale jego koszulki. Z trudem powstrzymałem się od obłożenia nimi jego twarzy. -I nigdy więcej nie waż się obrażać jej w mojej obecności, rozumiesz?
   -Marco, sorry. - jęknął dysząc ciężko po tym, jak pod moim naciskiem zderzył się z najbliższą ścianą. -Ale nie widzisz, co się dzieje? Nasza przyjaźń podupada przez dziewczynę! Przypuszczałem, że to możliwe tylko przy bezczelnym podrywie...
   -Masz dowód, że braterska ugoda to nie wszystko. Ja nie ubliżam Giulii, więc jeśli nie zaakceptujesz Leny, zmusisz mnie do dokonania wyboru. Nie oczekuj, że postawię na Ciebie.
   -Reus, znamy się tyle lat...
   -Nie obchodzi mnie to, Fornell. Być może jestem głupi, ale przez całe życie uczę się na własnych błędach. Lena stała się...
   Dokończenie zdania uniemożliwił mi dzwonek do drzwi. Marcel spojrzał na mnie niepewnie, ale niewzruszony jedynie wypuściłem powietrze z ust.
   -To prawdopodobnie Götze. - oświadczyłem znudzony. -Wyświadczysz mi ogromną przysługę, jeśli z łaski swojej otworzysz i poprosisz, aby poczekał, a ja pójdę wziąć prysznic i nażelować włosy.
   -W porządku. - odpowiedział entuzjastycznie. Obdarzając go lekko kpiącym uśmiechem poszedłem do łazienki w korytarzu, bo czasami jestem zbyt leniwy, by zamknąć się w swojej kilka metrów dalej. Preparaty do swojej czupryny trzymałem zazwyczaj u siebie, więc spodziewałem się, że i tak będę musiał złożyć tam wizytę, łudziłem się jednak, że coś z podręcznego asortymentu przypadnie mi do gustu.
   Zdążyłem ściągnąć koszulkę i rozpiąć pasek spodni, gdy usłyszałem krzyk Marcela, nawołujący mnie do powrotu. Przewróciłem oczami i uchyliłem drzwi.
   -Czy to pilne? - zagadałem, oparty o ścianę. Nadal wierzyłem, że cofnięcie się do salonu nie będzie konieczne.
   -Urwałbyś mi głowę, gdybym powiedział, że nie.
   -W takim razie idę. - zrezygnowany założyłem t-shirt i pokonałem kilka stopni. Przeczesałem jeszcze ręką włosy, pozostawiając je w nieładzie. -Co znów jest tak szalenie... Znaczące.
   Mój najlepszy pobratymiec pogardliwie lustrował wpatrzoną w niego ze zmarszczonymi brwiami Polkę. Nie ukrywał, że przestał darzyć ją sympatią, a ona naturalnie nie rozumiała, co go ugryzło. Po chwili dotarło do niej, że Fornell otrzymywał informacje z pierwszej ręki, dlatego speszona odwróciła głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Widziałem teraz dokładnie wzbierające w jej tęczówkach łzy, lecz nie umiałem zrobić nic, by temu zapobiec. Zdecydowanie nie była osobą, którą zamierzałem dziś zobaczyć, przecież do końca roku został grubo ponad tydzień... Ale jej wizyta uwolniła mnie w końcu z szatańskich kajdan i cieszyła jak niczyja inna. Zdawała sobie z tego sprawę tak dobrze, jak Marcel.
   -Marco, będę się zbierał. - kumpel w odpowiednim momencie sprowadził mnie na ziemię. -Nie chcę... No wiesz. Powinniście pogadać sami. Baw się dobrze dziś wieczorem, zadzwonię w weekend. A... I ogarnij swoje jeansy. - uśmiechnął się cwaniacko i wyszedł, z impetem zamykając drzwi.
   Zerknąłem na Lenę, wyraźnie rozbawioną jego uwagą, więc szybko poprawiłem pasek i zaprosiłem ją do środka. Uderzył mnie fakt, że jej jedyny bagaż stanowiła dość obszerna torebka, którą już kojarzyłem. Nie planowała stałego comeback'u. Ale czy to było teraz ważne?
   -Napijesz się czegoś? - spytałem, gdy zajęła swoje stałe miejsce na kanapie. Jej nogę wciąż zdobił stabilizator, ale wydawała się stać na drodze do pełni zdrowia. Zadała sobie mnóstwo trudu przyjeżdżając tutaj sama, lecz z drugiej strony, w ogóle nie musiała wyjeżdżać.
   -Odpuść sobie. - odparła enigmatycznie, po czym pociągnęła moją rękę dając do zrozumienia, że mam usiąść obok niej. -Musimy poważnie porozmawiać.
   -Wiem. Cieszę się, że doszłaś do takiego wniosku. 
   -Marco, strasznie Cię przepraszam. - wybełkotała przyciskając opuszki palców do wilgotnych policzków. -Nie rozumiem, dlaczego tak podle postąpiłam. Nie mam pojęcia, dlaczego Cię zostawiłam, ale czułam, że nasza platoniczna relacja mnie przerasta.
   -Nawet sobie nie wyobrażasz, ile nocy w ciągu tego miesiąca spędziłem na rozważaniu wycieczki do Polski.
   -Nie tłumacz mi tego, błagam. Mam świadomość konsekwencji tej decyzji, uzmysłowiłam sobie, że cierpiałeś nie tylko przeze mnie, ale i przez Roberta. Zauważyłam, że też oberwałam. - uśmiechnęła się słabo. -Twoi znajomi mnie nienawidzą, prawda? 
   -Skłamię, jeśli powiem, że nie, ale totalnie mnie to nie interesuje. Jestem dorosły, prowadzę własne życie i liczę, że bliscy pogodzą się z moimi wyborami. Marcel wścieka się na Ciebie, bo sądzi, że zmieniłaś zdanie.
   -Nie, Marco. Potrzebowałam tylko czasu, by zorientować się, czego naprawdę chcę. Na początku snułam przypuszczenia, że przeżyję bez Ciebie tydzień, nawet miesiąc. Szybko stało się dla mnie jasne, że nigdy wcześniej tak bardzo się nie pomyliłam. Proszę, nie myśl, że to, co powiedziałam przed Twoim wylotem do Madrytu było szczere. Długo nie mogłam pogodzić się z tym, że mogę Ci zaufać. Semir... Bałam się.
   -Dręczył Cię w Poznaniu?
   -Nie. Mało tego, gdy zadzwoniłam do Karola, dowiedziałam się, że Štilić nie przedłużył kontraktu z Lechem. Przenosi się do Lwowa.
   -Żartujesz? - spojrzałem na nią niemało zaskoczony, lecz rozbawiona zaprzeczyła. Nie ukrywałem, że odetchnąłem z ulgą. -Dał Ci spokój... Teraz nie musisz już uciekać i będziesz bezpieczna we własnym mieście. 
   -Zgadza się. Ale...
   -Ale co?
   -Nie chcę tam zostać. Wielkopolska nie jest moim miejscem na ziemi. Musiało minąć dwadzieścia lat, żeby to wreszcie do mnie dotarło.
   -Co zamierzasz? - żołądek podskoczył mi do gardła na samą myśl, że mogłaby przeprowadzić się jeszcze dalej. Istniało niewiele czynników łamiących moją psychikę, lecz jej nieobecność rozbiłaby mnie jak kula wpadająca w zbiór ułożonych kręgli.
   -Głuptasie. - zachichotała, ostatecznie rozstrajając moją fryzurę. -Mój brat mieszka w Dortmundzie. Rozpoczęłam tutaj studia. Cholera, muszę upewnić się, czy moje nazwisko nadal figuruje na liście studentów... Cóż, załatwię to w nowym roku. Wymieniać dalej? - odmówiłem, czując opadające napięcie. -Ach, zapomniałabym o najważniejszym. O Tobie.
   Wpatrywaliśmy się w siebie od kilku minut, zacząłem nawet wierzyć, iż wszystko wróci do normy, aczkolwiek twarz Leny ponownie spoważniała, po czym dziewczyna wzięła głęboki wdech i westchnęła przeciągle. Ujęła moją dłoń i przeciągając ją na swoje kolano otuliła palcami. Eksplozja moich nerwów nadchodziła wielkimi krokami.
   -Denerwujesz się? - szepnęła zakładając włosy za ucho. Prychnąłem.
   -Dlaczego się dziwisz? - spytałem z wyrzutem. -Nadal nie mam stuprocentowej pewności, co sprowadza Cię do mojego mieszkania i czym mnie za moment zbombardujesz. Jak mogę być opanowany?
   -Spokojnie. - pogładziła moją rękę. -Zastanawiam się... Mogę? - wbiła wzrok w moje uda, bez konkretniejszych wyjaśnień. Rozłożyłem bezradnie ramiona, na co wdrapała się na kolana, umiejętnie unikając ponownego połączenia naszych źrenic.
   -Lena, błagam. Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
   -Przepraszam.
   -O co Ci chodzi? Wyrzuć to z siebie i nie denerwuj mnie rebusami.
   -Ten miesiąc naprawdę sporo mnie nauczył. Sama zaserwowałam sobie ciężką lekcję, próbę przetrwania, ale zdałam ją. Po pierwsze, pojęłam w końcu, że na niektóre sprawy należy patrzeć sercem, nie oczami. Po drugie, najtrudniejsze wybory trzeba brać na własną odpowiedzialność. Po trzecie: istnieją przypadki szczęścia i miłości, które wymagają szczególnej opieki. I nie wpadniesz na to, dopóki nie przyznasz się przed sobą, że po globie chodzi ktoś, bez kogo nie umiesz żyć. Wszystkie te obserwacje sprowadzają się do jasnej, przejrzystej puenty: kocham Cię, Marco. - wyszeptała, niemalże nie poruszając ustami, ale człowiek zawsze słyszy to, co chce usłyszeć. -Rozumiesz, ogarnąłeś? Powiedz coś, do cholery.
   -Powtórz to jeszcze raz. - zażądałem stanowczo, unosząc jej podbródek, domagając się, by obrzuciła wzrokiem moją twarz. Potrzebowałem tego.
   -Jesteś nienormalny. - zadrżała uśmiechając się delikatnie. -Kocham Cię, Marco James'ie Reus. I żałuję, że byłam zbyt głupia...
   -Ciii... To mi wystarczy. - zapewniłem wtulając dłoń w jej rozpalony policzek. Zacisnęła palce wokół mojego nadgarstka.
   -Ale mnie nie. - mruknęła gdzieś nad uchem. -Pragnę Cię, Woody. Tu i teraz. Jeśli masz jakieś...
   -Nie mam. Tu i teraz. Ty i ja.
   Odsunęła mnie od siebie. Zmarszczyłem czoło, jednak po chwili zrozumiałem jej postępowanie. Jej usta zbliżyły się do moich i już po sekundzie stanowiły jedną całość. Niewinny z początku pocałunek natychmiast zamienił się w falę namiętności. Przyciągnąłem ją do siebie, upajając się przy tym smakiem jej warg, które teraz sprawiały mi większą przyjemność, niż kiedykolwiek wcześniej. Miałem świadomość, że już jest tylko moja, że należymy do siebie nawzajem z własnej chęci i to okazało się najskuteczniejszym lekarstwem na ból, niosło najlepsze ukojenie, dawało satysfakcję, pewność siebie i gwarantowało, że możemy być naprawdę szczęśliwi.
   Nie prowokowała, czekała na mój krok, lecz nie zamierzałem się spieszyć. Położyłem dłonie na jej talii i wsunąwszy je pod koszulkę, pozbawiłem dziewczynę delikatnego materiału. Pieściłem ustami jej szyję, jednocześnie docierając do zapięcia jej jeansów. Gdy znalazły swoje miejsce gdzieś za kanapą, niespodziewanie zacisnęła pięści na moim t-shircie, jednym pewnym ruchem rozrywając go na połowy. Zszokowany spojrzałem jej w oczy.
   -Wybacz. - syknęła, flegmatycznie drażniąc palcami każdy pojedynczy mięsień mojego torsu. -Nie chciałam.
   -Później się zrewanżuję. - odparowałem łapiąc ją za pośladki i przeniosłem do sypialni, kiedy oplotła nogami moje biodra. Wplotła mi dłoń we włosy, drugą sprawnie rozpinając spodnie, jakby jeszcze nigdy w życiu nie robiła nic prostszego. Wbijając paznokcie w moje ramiona usiłowała przekonać mnie, iż zaraz stracę kontrolę. Pewnie miała rację, bo po krótkim momencie resztki naszej garderoby w istnym nieładzie spoczywały poza granicami łóżka. Była idealna, może nie dla każdego i nie w każdym calu, lecz w moich źrenicach rysowała się jako uosobienie najdoskonalszego piękna, bez cienia skazy i jakiegokolwiek błędu. Bo była po prostu moja.
   -Marco, błagam... Przestań. - jęknęła, gdy od niechcenia wytyczałem sobie krętą ścieżkę po jej napiętym udzie. -Zrób to w końcu, do cholery. Nie oszczędzaj się, proszę.
   Zniecierpliwiona nieznacznie wygięła ciało odchylając głowę do tyłu, gdy wszedłem w nią ostrożnym, ale zdecydowanym ruchem. Zamknęła oczy, na co pochyliłem się, podparty na rękach na wysokości jej szyi, by czule musnąć jej usta.
   -Nie oszczędzam siebie, tylko Ciebie. - powiedziałem, wykonując filigranowe pchnięcie. -Nie jesteś na to gotowa, zaufaj mi. Poza tym, musisz uważać na stopę.
   -Kocham Cię. - rzuciła niedbale, bez opamiętania wpijając się w moje wargi. Jej ciepły oddech na podniebieniu, wprowadzający mnie w stan obłędu, dawał więcej rozkoszy niż wszystkie bramki tego sezonu razem wzięte.
   -Wiem, Mała. - szepnąłem rozluźniając jej zaciśnięty na pościeli nadgarstek. -Jesteś tutaj, widzę Cię, czuję i słyszę. Może zwariowałem, ale jesteś najdroższą i najcenniejszą używką, jaką zdobyłem. I nie mam zamiaru leczyć się z tego uzależnienia.
   Wydała z siebie cichy pomruk, na co roześmiałem się nad jej uchem. Wypowiedziane przez nią w miłosnym upojeniu moje imię przeszyło całe moje ciało, wywołując dzikie dreszcze. Myślałem, że nie mogę mieć jej jeszcze bliżej, że złamaliśmy już wszystkie granice namiętności i partnerstwa, aczkolwiek to jedno jedyne słowo, które padło z jej ust uświadomiło mi, że nasza miłość nigdy nie osiągnie najwyższego poziomu, nigdy nie sprawi, że będziemy mieli dość, bo Lena stanowiła wyzwanie. Nawet, jeśli dostanę od niej wszystko, nie przestanę oczekiwać więcej. I właśnie to tak gorączkowo mnie podniecało.


   -Maleńka, powinniśmy się zbierać. - oświadczyłem leniwie, napawając się jej dotykiem w okolicy lewego biodra. -Naprawdę muszę jechać na to spotkanie.
   -Pojadę z Tobą.
   -Poważnie?
   -Oczywiście. - podniosła się opierając łokieć na moim brzuchu. -Dlaczego nie? Chyba, że to typowo męskie posiedzenie.
   -Skąd, chłopaki wpadają z partnerkami.
   -Więc w czym widzisz problem? - poruszyła brwiami, a w odpowiedzi zaśmiałem się, kręcąc głową.
   -Nie boisz się Lewego?
   -Marco! - krzyknęła, zanosząc się śmiechem. -Powinnam trząść się ze strachu na myśl o własnym bracie? Nie osłabiaj mnie.
   -Po prostu spytałem. - burknąłem uszczypliwie, wywróciwszy aktorsko oczami. Przesunęła się wyżej i złożyła wargi na mojej skroni.
   -Robert nie ma nic do tego, co robię ze swoim życiem. Bardziej martwi mnie teraz osoba Mario i Marcela. Wątpię, aby nadal tak entuzjastycznie podchodzili do kwestii naszego związku.
   -Ja to załatwię. - zadeklarowałem, pokrzepiająco obejmując ją ramieniem. Jednym demonicznym spojrzeniem skrytykowała ten pomysł.
   -Nie możesz za mnie walczyć o zaufanie Marcela. Ja nawaliłam i ja sama to odkręcę, nie wtrącaj się.
   -W porządku, mam inną propozycję. Pogadam dziś z Mario. Sądzę, że będzie zadowolony, bo swatał mnie z Tobą już w maju. - pokazała mi język, po raz kolejny powodując bałagan w moich włosach. -A Fornell... Cóż, tydzień chyba Ci wystarczy na doprowadzenie go do porządku, prawda?
   -Nie rozumiem, o czym mówisz. - zmarszczyła czoło, na co paradnie poruszyłem brwiami. Wlepiała we mnie błękitne tęczówki, doszukując się ukrytego podtekstu.
   -Widzisz, na święta ewentualnie Cię wypuszczę, ale w drugi dzień Bożego Narodzenia musisz tutaj wrócić już popołudniu. Wieczorem wylatujemy na wakacje w ramach Sylwestra. Do Dubaju.
   -Co?! Jakie ewentualnie? - odniosłem wrażenie, że zakrztusi się własnymi słowami. -Na wakacje? Do Dubaju..? Cholera... Reus!
   -To znaczy, że się zgadzasz? W zasadzie... Nie pozostało Ci nic innego. Marcel jedzie z Giulią, a ja zabieram Ciebie. Robin jakoś to zniesie, może poderwie jakąś atrakcyjną...
   -Och zamknij się, nie mów już więcej. - przerwała, wtulając się w mój obojczyk. -Jesteś popieprzony, ale to chyba jedna z cech, za którą Cię kocham.
   -Spróbuj sobie wyobrazić, co czuję, kiedy to słyszę. - zatopiłem usta w blond lokach i zakręciłem je na palcach. -I błagam, nie zostawiaj mnie już nigdy, nie chcę znów żyć poza własnym ciałem.
   -Obiecuję. - pocałowała mnie z taką czułością, iż momentalnie jej uwierzyłem. -Zdążyłeś się przekonać, że dotrzymuję obietnic. A teraz naprawdę musimy wziąć się w garść, bo wybiła siedemnasta, a my nadal leżymy w łóżku. I po raz kolejny się spóźnimy. Przez Ciebie!


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Zgodnie z obietnicą :) Dziękuję za każdy komentarz ♡
Cóż... Dłużej już nie potrafiłam! :) Miałam w planach napisanie jeszcze jednego rozdziału tego 'niebycia' razem, aby mieć równe 30 części, ale nie znalazłam na niego dobrego pomysłu... A wciskanie czegoś na siłę mijało się z celem.
8 komentarzy = następny. Będzie w całości dotyczył pobytu bohaterów w Dubaju. Przygotowuję się też powoli do rozpoczęcia publikacji drugiej odsłony opowiadania, co do którego podam informację po epilogu. Więc cierpliwości :)
Do usłyszenia!

17 kwietnia 2015

27. Here without you II

narracja trzecioosobowa

<Marco>

"Jesteśmy i nie jesteśmy zarazem - życie jest ciągłą zmianą, jest ciągłym rodzeniem się i śmiercią"

   Nie zatrzymywał jej. Istniało inne wyjście? Kochał ją i nadal zamierzał robić wszystko, by była szczęśliwa. Jeśli nie z nim, to sama lub z kimś innym. Wierzył tylko, że nie wróci do Semira. Nie zniósłby tego nawet, gdyby ponownie się przy nim uśmiechała, a on nauczyłby się dawać jej radość i w normalny sposób okazywać uczucia. Egoistyczny Bośniak nadal widniał w jego oczach jako największy rywal o serce Leny i pomimo, iż zyskał pewność, że poniekąd wygrał wyścig, teraz po raz kolejny drżał o bezpieczeństwo ukochanej. On i ona przebywali zdecydowanie zbyt blisko siebie.
   Czuł wzbierające w nim mdłości. Nie z powodu litrów wypitego alkoholu, z powodu życiowej huśtawki wydarzeń, z której nijak nie mógł zejść. Funkcjonował pochłonięty związkiem z Carolin. Upadł załamany ich rozstaniem. Podniósł się niesiony miłością do siostry Roberta i spadł przyduszony jej wyjazdem. Żaden zwyczajny osobnik nie wytrzymałby tak intensywnego kołysania w górę i w dół. Sensowną, aczkolwiek niebezpieczną opcją wydawał się zeskok na pewny, niechwiejny grunt, którego jednak nie mógł znaleźć pod stopami. Obecnie został naprawdę całkiem sam i silnie to odczuwał. Balansował na granicy rzeczywistości i absurdu, co zmuszało go do podjęcia działań, ale był bezsilny. Jej ucieczka odebrała mu rozum i nadzieję.
   Gdzieś w oddali słyszał warczącego na niego jak wściekły pies Marcela każącego przestać wlewać w siebie kolejne trunki, lecz nie obchodziły go jego polecenia. Kretynie, życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi.

"Życie nie jest gorsze ani lepsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne"

   Marco uważał, że Marcel i Mario niczego nie rozumieją. Nie pojmowali, dlaczego przez trzy dni z rzędu upijał się do nieprzytomności, dlaczego nie przekraczał granicy swojego łóżka, dlaczego spóźniał się na treningi, nie wspominając już o fakcie, że docierał do szatni ledwo żywy. Nie przyjmował pomocy, bo nie czuł się gorszy. Był tylko jednym z tysięcy mężczyzn, poległym w związku, którego nawet nie doświadczył, bo czekał na nią, bez rezultatów prawie pół roku. Dopiero teraz opuścił swoje trzy metry nad niebem, kierując się z powrotem do piekła. I nie uważał, że to złe. Przyjął, iż cena za posiadanie marzeń jest bardzo wysoka i musi ją zapłacić. Pieprzony romantyk.
   Jak sobie to wyobrażał? On kocha ją, ona kocha jego. Zatraceni w wyjątkowym uczuciu, nie widzą świata poza sobą. Ona budzi go pocałunkiem każdego ranka, czeka na jego powrót z treningu, oglądają jakikolwiek film wtuleni w swoje ciała, a wieczorem wychodzą na romantyczną kolację. Ona siedzi na trybunach, przyodziana w koszulkę z jego nazwiskiem na plecach, on strzela dla niej bramki unosząc ręce ku miejscu, w którym siedzi, pokazując całemu światu, że walczy właśnie dla niej. Po meczu wsiadają do jego Astona Martina trzymając się za ręce i jadą do domu, by odpocząć. Lub nie. Nieważne, co robią. Ważne, że razem.
   A jak rysuje się rzeczywistość? On w Dortmundzie, ona w Poznaniu. Bez najmniejszego znaku wymienionego drogą elektroniczną, bez najdrobniejszego wyrazu wypowiedzianego w słuchawkę iPhone'a. Ona bezwiednie snuje się po pomieszczeniach mieszkania Roberta wylewając morze łez, on stoi na balkonie, pozwalając mroźnemu powietrzu wyziębiać swoją skórę, bo liczy się dla niego tylko to, że zostawiła po sobie ich wspólne zdjęcia i wspomnienia. Trzyma je w dłoniach i znów próbuje zebrać się na odwagę, by porwać je na strzępy, ale wycofuje się. Fotografie zniszczy w mgnieniu oka. A pamięć? Pieprzony romantyk.
   W życiu nie można powiedzieć 'nie' i poddać się bez kiwnięcia palcem. Dlaczego to tak strasznie boli? Dlaczego zapominanie jest tak trudne? To nie cierpienie, to miłość, Marco.

"W miłości jest zawsze trochę szaleństwa. Ale zawsze też w szaleństwie jest trochę rozumu"

   Na ostatnim treningu przed przerwą świąteczną postanowił zaskoczyć wszystkich i wejść w swoje poprzednie wcielenie. Ot tak, by nie psuć chłopakom wigilijnego nastroju oraz udowodnić im, że sam potrafi wziąć się w garść. Przyjechał punktualnie, po znalezieniu się w szatni każdemu z osobna podał rękę na powitanie, po czym potarł naznaczone mrozem policzki i przebrał się w parę minut, zgłaszając gotowość do zajęć. Zażartował nawet, że święta jeszcze nie nadeszły, więc póki co nie próżnuje. Budził niepokój, ale i zdumienie, nie usłyszał jednak żadnego kąśliwego komentarza. Uwierzyli w jego przekręt. Uwierzyli, że wraca stary, dobry Reus.
   Opuszczając niedługo potem Signal Iduna Park rozmyślał o tym, że jutro musi stawić się w murach pobliskiej restauracji na spotkaniu opłatkowym. Zamierzał zaprosić na nie najlepszą koleżankę swojej siostry Melanie. Szedł do samochodu i obiecał sobie, że zadzwoni do niej zaraz po zajęciu miejsca za kółkiem. Chwilę później wiedział jednak doskonale, że tego nie zrobi. Dostrzegł Schmelle całującego się z Jennifer, jego nową dziewczyną, którą kochał chyba mocniej, niż Anikę. Usłyszał pisk i krzyk Cathy, bo Mats wziął ją na ręce, po czym z gracją posadził na fotelu pasażera, musnąwszy jej dłoń, zanim przeszedł na drugą stronę. Zobaczył uczepioną do ramienia Götze Ann-Kathrin, której dłoń błądziła pod kurtką jego przyjaciela, ożywiając w nim pragnienia erotyczne. W mroku rozpoznał także Roberta. Podążał do wozu zaparkowanego po przeciwległej stronie. Towarzyszyła mu narzeczona, którą zaledwie kilka dni temu paparazzi przyłapali w Poznaniu na zakupach z Leną. Teraz wróciła, by być z nim na klubowej wigilii.
   I wtedy zrozumiał, że woli pójść sam niż z kobietą, której nie kocha. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.

<Lena>

"Kiedy widzę, jak inni cierpią jest to tak, jakby cierpieli oni za mnie"

   Jadąc na lotnisko, czekając na lot i nawet siedząc już w szybowcu wciąż oglądała ten sam obraz, który rozbijał jej filigranowe serduszko niczym o chłodną posadzkę, krusząc jednocześnie w drobny mak. Ogłupiały wyraz twarzy Reusa, skamieniałego pod wpływem jej monologu, próbującego przyjąć do wiadomości słowa, które wraz z nożem wbiła w jego plecy, nie mając odwagi podnieść głowy, by spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że raniła go niemalże śmiertelnie i właśnie ta świadomość dotknęła ją najbardziej. Nie chciała tego robić. Wolałaby, żeby ktoś ją wyręczył. Mogła przecież zostawić list, ale musiała się upewnić, że jej uwierzy. Zobaczyć ból, który przeszyje jego ciało, by poczuć to samo. Wyobrażała sobie, że jest każdą cenną komórką jego organizmu sypiącego się jak domek z kart, jak wieże World Trade Center po zamachu z jedenastego września. Przez ten jeden krótki moment weszła w skórę Marco Reusa i patrzyła na samą siebie jego pustymi tęczówkami. Była nim. Cholerna masochistka.
   Nie wiedziała, dlaczego to robi. Tłumaczyła sobie podjętą decyzję podczas całej podróży, przed zapadnięciem w sen, już w stolicy Wielkopolski także. Pragnęła zostać sama, jak on, dlatego postanowiła zatrzymać się w mieszkaniu Roberta, a o swoim przybyciu poinformować rodziców jutro. Świetnie zdawała sobie sprawę, że nie wykrztusi ani słowa wyjaśnienia, nie w tym stanie. Potrzebuje czasu wyłącznie dla swoich myśli, zgodnie z prawdą oświadczoną blondasowi. I zamierza go przyzwoicie wykorzystać.
   Krzyczała, płakała, rzucała się na łóżku nie mogąc zmrużyć oka. Tak bardzo przeżywała ilość odrzuconych od niego połączeń i odczytanie sms-ów, po złożeniu których napisałaby piękną książkę o miłości. Bo to, czego się dopuszczał, aby ją zdobyć, było niczym oszlifowany diament - bezcenne i trudne do zyskania na własność. A ona bez wątpienia posiadła to kilka miesięcy temu, wystarczyło wyciągnąć rękę i przyjąć ten wyjątkowy prezent. Oddała go, raniąc uczucia mężczyzny, który dokonał w jej życiu całkowitej rewolucji. Poorała jego psychikę bez głębszego zastanowienia, narażając na wielodniową gehennę również siebie. Cholerna masochistka.
   Idiotko, dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

"Na najważniejszych skrzyżowaniach życiowych nie stoją żadne drogowskazy"

   Robert był gotów opuścić klub symulując kontuzję i przylecieć do Poznania, by z nią porozmawiać, obijając wcześniej mordę dwudziestotrzylatka. Boże, jaką naiwnością zabłysnął sądząc, że Marco zrobił jej krzywdę. Czuła obowiązek uratowania jego bladych policzków, więc zadzwoniła z poprawną wersją wydarzeń, co Lewy przyjął z dystansem. Nie ufał jej. Poprosiła, by jedynie spojrzał na swojego kolegę podczas najbliższego treningu, dzięki czemu zrozumie, że podmiotem winy jest jego podobno nieskalana grzechem siostrzyczka, w rzeczywistości niezdecydowana dewiantka. Sama zdążyła już wpaść w internecie na kilka zdjęć z przygotowań Borussii do kolejnych meczy. Na każdym z nich Reus był cieniem samego siebie. Czy widmo potrafi torturować?
   Rodzice nie umieli jej pomóc. Być może przyczyny należało upatrywać w zachowaniu Leny - profesjonalnie ściemniała udając, że wszystko jest pod kontrolą. Nauczyła się tego od Štilicia. Zaczynała każdy dzień z myślą, iż uda się dokonać czegoś pozytywnego, dzięki czemu powie, że poczyniła choć mały krok w stronę światła. Tymczasem wraz z postępującymi godzinami czuła się coraz bardziej podle. Mario błagał ją o jakikolwiek kontakt, o zwykłe potwierdzenie, że jakoś się trzyma, bo Lewandowskiemu nawet nie przeszło przez głowę, by z nimi porozmawiać. Odkąd opuściła Dortmund, odciął się od duetu Götzeus, jakby znalazł się na drugim końcu świata. Marcel z kolei bombardował jej skrzynkę zarówno mailową, facebookową jak i telefoniczną, bluzgając, ciskając obelgami, nazywając ją wredną suką i kłamliwą dziwką. Pewnie miał trochę racji, bo tak właśnie wyglądało jej postępowanie w jego oczach. Dała jego kumplowi ogromną nadzieję, po czym wystawiła do wiatru. Jedynie Robin zdawał się udzielać jej wsparcia, co nie przychodziło mu łatwo, lecz naprawdę się starał. Napisał do dziewczyny skromną wiadomość, że polega na jej działaniu uznając, iż jest rozsądna i wie, co robi. To najbardziej pokrzepiające zdanie, jakie ujrzała w przeciągu ostatnich dwóch tygodni.
   Każdy z nas ma tylko jedno życie i chce je przeżyć jak najlepiej, z ukochaną osobą i bliskimi u boku. Pragnie kumulować i pomnażać szczęście. Dlaczego za najtrudniejsze wybory trzeba wziąć się na własną odpowiedzialność? Dlaczego wtedy wszyscy się odsuwają? Radź sobie sama. Ta znajomość to długa, kręta droga. Idziesz prosto i wszystko układa się jak w bajce, wchodzisz w zakręt i wpadasz w sam środek koszmaru. To nie droga, to życie, Lena.

"Kto unika miłości jest chory"

   W połowie grudnia zdecydowała się wreszcie wyjść z domu w celu zaopatrzenia się w prezenty świąteczne. Nadal stacjonowała w starym mieszkaniu Bobka, często jednak wpadała do rodziców na bożonarodzeniowe porządki. Stanowiły jedną z niewielu czynności odciągających ją od potwornej rzeczywistości.
   Przemierzała ze Stachurską galerię w centrum miasta, znosząc jej uprzejmy ton, jasno objaśniający, że przyszła szwagierka za wszelką cenę unika bolesnego tematu. Najchętniej dorwałaby się do Lenowej aorty wysysając wszystkie informacje, których łaknęła. Pewnie wraz z narzeczonym ustaliła, że stanie się to ich bożonarodzeniową misją, lecz nie umiała. Dostrzegając na ustach siostry swego ukochanego pierwsze słabe uśmiechy wolała dać jej święty spokój. Rozumiała ją. Sama w podobnej sytuacji nie pragnęłaby niczego innego.
   Młoda Lewandowska z zazdrością obserwowała Annę, śmiejącą się do głośnika w smartfonie. Stały w kolejce do kasy, a ta nie kryła się z uczuciami do Roberta, wymieniając z chłopakiem czułe słówka, zwroty, wyrażenia. Przecież wszyscy powinni wiedzieć, że mistrzyni świata w karate jest po uszy zakochana w najlepszym polskim piłkarzu. I nic im do tego. Miłość to śmieszny ewenement, bo w jednej chwili, niezależnie od własnej woli, zaczynasz tracić kontakt z otoczeniem, skupiając się na konkretnym człowieku. Nie interesuje cię nic innego. Cały świat należy tylko do was.
   Kilka metrów przed kobietami pewien pan obejmuje swą żonę w pasie szepcząc do jej ucha, na co ta uśmiecha się i składa czuły pocałunek na jego skroni. Za sklepową witryną matka prowadzi kilkuletnie, stawiające pierwsze kroki dzieciątko w stronę ojca, który minutę później bierze je w ramiona i przytula do swej piersi, jak największy skarb, owoc miłości do stojącej obok wybranki, gładzącej jego ramię. W kafejce naprzeciwko dziewczyna nie szczędzi czułości swojemu chłopakowi, wsuwając w jego usta łyżeczkę z drobnym kawałkiem ciasta, które zamówili. Widzi, że ci ludzie nie mogą bez siebie żyć. Tak, jak ona nie może żyć bez Reusa.
   I wtedy zrozumiała. Nic, naprawdę nic nie pomoże, jeśli ty nie pomożesz dziś miłości.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------



KOCHAM CZYTAĆ WASZE KOMENTARZE ♡
Dlatego ponawiam wyzwanie - wraz z dziesiątym wrzucę kolejny rozdział :)

Chciałabym coś jeszcze dodać, ale nie mogę się otrząsnąć po środowym oświadczeniu Jürgena i muszę to po prostu przeżyć. Więc do następnego :)

10 kwietnia 2015

26. I can't give up on you

   Ulokowana na obszernym parapecie pochylałam się, obserwując swoje stopy. Lewa wyglądała całkiem normalnie - pokryta jasnym materiałem jeansów, pospolita noga zwykłego człowieka. Prawa - identyczna od uda do łydki, niżej zaś chroniona szarym butem ortopedycznym, mającym za zadanie w dalszym ciągu chronić mój staw skokowy. O ile kość śródstopia zyskała już na sile, o tyle kostka pozostaje jeszcze pod opieką specjalisty. Po raz pierwszy przeklęłam dzień, w którym Nicklas staranował mnie doprowadzając do tej kontuzji.
   -Nawet nie zdążyłem podpisać się na gipsie. - marudził Reus, wycierając ręcznikiem mokre włosy. Niech go szlag za łażenie po mieszkaniu bez koszulki!
   -Ale pasował do większości ubrań, które zakładałam. A teraz? Ten stabilizator nie jest nawet modny.
   -Lena! - wgapiał się we mnie pobłażliwie, roześmiany od ucha do ucha. -Ma być bezpieczny, a nie urodziwy. Poza tym, spójrz na to z innej strony: z takim przyrządem możesz poruszać się bez kul.
   -To jedyny plus tej zmiany. Twoja nadopiekuńczość doprowadzała mnie już do szewskiej pasji.
   -I dzięki niej stajesz w końcu na nogi. - trafne spostrzeżenie. -Powinnaś mi dziękować, a Ty i tak wolisz narzekać.
   -Będę Ci dozgonnie wdzięczna. Pomyślę nad jakimś zadośćuczynieniem.
   -Wstąpienie w związek małżeński nadaje się doskonale. - znów wybuchnął śmiechem, gdy sparaliżowałam go wzrokiem. -Cierpliwości, niedługo też mogą wsadzić mnie w coś takiego na kilka tygodni. Futbol to tylko sport i zawsze trzeba brać pod uwagę tego typu urazy.
   -Nawet tak nie mów. - fuknęłam grożąc mu palcem.
   -Zaufaj mi. Pewnie niejednokrotnie przekonasz się, że miałem rację. - puścił oczko i wskazał na trzymany ręcznik. -Pójdę go odłożyć i rozważymy kilka opcji na spędzenie wieczoru. Mario zarzucił mi dziś na treningu, że przestałem go odwiedzać, a jego konsola aż prosi się o wspólny meczyk. Musimy temu zaradzić.
   Tylko nie zapomnij się ubrać, szanowny panie "mam fajny sześciopak, więc wszystko mi wolno i nic nie stoi na przeszkodzie, abym biegał po domu półnago".


   Jedno trzaśnięcie drzwiami i już orientujesz się, że coś poszło nie tak. Wychodząc zza rogu, omal nie wpadłam na Reusa. Nie budził grozy, ale prezentował jeden ze swych wyrazów twarzy z kolekcji mrożących krew w żyłach.
   -Wszystko w porządku? - spytałam mechanicznie, wchodząc za nim do jego sypialni. Podniósł leżącą pod łóżkiem butelkę wody i opróżnił ją do połowy, po czym pokręcił przecząco głową.
   -Nie wykorzystasz biletu na spotkanie w Amsterdamie. Dostałem go, ale jestem zmuszony wycofać rezerwację.
   -Żartujesz sobie, prawda?
   -Lena, dwudziestego listopada masz umówiony pierwszy zabieg rehabilitacyjny. Jesteś zobligowana do stawienia się w klinice. - wycedził, usilnie walcząc o zachowanie spokoju. -Nie zabiorę Cię nawet, jeśli wyrwiesz mi wszystkie włosy. Po prostu nie mogę. Przepraszam.
   Patrzyłam na niego powtarzając w duchu, że to nienajlepszy moment na płacz i histeryzowanie. Jednocześnie próbowałam przyjąć do wiadomości, że jego cholerne obowiązki i moja pieprzona kontuzja po raz kolejny rozdzielą nas na jakieś siedemdziesiąt dwie godziny. Teraz, gdy po dwudziestu latach zaczęłam w jakimś stopniu interesować się piłką nożną i poznałam nawet cały wachlarz piłkarskiego slangu, nadeszło coś, co obracało w pył moje plany. Nie ma opcji, żebym odpuściła. Nie ma.
   -Przełożymy tą wizytę. - stwierdziłam uroczyście, jakby jedno pstryknięcie palca mogło sprawić, iż moje życzenie zostanie spełnione. Nikły uśmiech przemknął przez usta blondasa.
   -Dobrze wiesz, jak ciężko znaleźć wolny termin w tym szpitalu. Szybciej UEFA wyznaczyłaby nową datę meczu z Ajaxem.
   -Więc odmówię i poczekam albo zadzwonię do innego specjalisty. 
   -Zapomnij. - zaoponował głosem nieznoszącym sprzeciwu. -Trafiłaś do jednego z najlepszych lekarzy w Niemczech, bo chcę, żebyś szybko wyleczyła ten staw i wróciła do pełnej sprawności fizycznej.
   -Raczej chcesz, żebym nie pojechała na te zawody. - zacisnęłam dłonie w pięści, by rozładować złość. Odrzucił pojemnik z cieczą i podszedł do mnie.
   -Zależy mi na tym i nie udawaj, że nie miałaś pojęcia, ale Twoje zdrowie jest dla mnie ważniejsze niż kolejny z rzędu rutynowy wyjazd. Dziwię się, że nie podzielasz mojej opinii.
   -Bo moim priorytetem było wspieranie Cię z trybun, nie z kanapy przed telewizorem! Mam dość takiego dopingu, chcę przeżyć coś innego. Nie pozwolisz mi na pierwszy mecz na obcym stadionie, bo skręciłam kostkę? Błagam, wszystko wróci do normy.
   -Rozumiem Twoje rozczarowanie, Mała. - z serdecznym uśmiechem usunął włosy z mojej twarzy i czule musnął okolice czoła. -Ale nie można lekceważyć żadnego uszkodzenia ciała. Jeśli włożyli Ci stopę w stabilizator oznacza to, że Twoje kości i więzadła nie są jeszcze w najlepszym stanie. Daj im odpocząć i następny obiekt podbijamy razem. Okej?
   -Ale Marco...
   -Nie, Lena. Podjąłem już ostateczną decyzję i nie dokonam zmian. Przykro mi.
   -Kurwa, nienawidzę Cię. - warknęłam, z trudem hamując chęć podniesienia na niego ręki. -Spieprzaj do tej Holandii i najlepiej w ogóle z niej nie wracaj.
   Zszokowany złapał mnie za nadgarstek, lecz uwolniłam go jednym szarpnięciem i opuściwszy pomieszczenie, zamknęłam się w swoim pokoju.


<Marco>
   Zapukałem do drzwi, ale nie wyraziła nawet znaku życia. Mając niewiele czasu w zapasie, klarownie nacisnąłem klamkę i przekroczyłem próg jej lokalu.
   Zwrócona w kierunku ściany, ze słuchawkami na uszach oglądała jakiś smętny melodramat w laptopie. Ostrożnie zacisnąłem rękę na jej ramieniu, aczkolwiek nie wywarło to na niej większego wrażenia. Prawdopodobnie spostrzegła mój cień na jasnej ścianie lub po prostu słyszała, że wpadłem bez zaproszenia.
   -Wychodzę. - oznajmiłem zsuwając sprzęt, który miała na głowie na jej kark. -Zobaczymy się za parę dni. Jak zawsze.
   -Może.
   -Lena, przestań się dąsać, do cholery. - niekontrolowanie uniosłem głos, ale młoda Polka i ten czynnik miała w poważaniu. -To moja praca, rozmawialiśmy już na ten temat i nie prowokuj kolejnej wojny. Proszę.
   -Wiesz - jęknęła nonszalancko, spoglądając mi prosto w oczy. -Czasami sądzę, że byłoby lepiej dla nas obojga, gdybyśmy w ogóle się nie poznali. Oszczędzilibyśmy bliskim oraz sobie niepotrzebnego cierpienia. Przyznaj, nie mam racji?
   Wpatrywaliśmy się w siebie, szukając własnych słabości. Przymknęła powieki i zmarszczyła czoło, lecz nie zamierzałem odpuścić, nie umiejąc uwierzyć, że powiedziała coś takiego. Dzieląc z nią mieszkanie utwierdzałem się w przekonaniu, że do siebie pasujemy. Od tej chwili nie byłem pewien niczego. Poza jednym.
   -Może jest w tym trochę prawdy. - przyznałem z goryczą. -Ale nie żałuję, bo mimo to nie potrafię z Ciebie zrezygnować.
   Zamknęła usta, nie spodziewając się tego typu riposty. Objąłem jej głowę i dotknąłem wargami chłodnej skroni, po czym wyszedłem, zostawiając ją samą.


   Nie potrafiłem się skupić. Mecz z Ajaxem nie wypadł najgorzej ani w moim wykonaniu, gdyż strzeliłem jedną z czterech bramek ani w wykonaniu całej drużyny, ponieważ zapewniliśmy sobie awans do dalszej fazy Ligi Mistrzów. Sam siebie pytałem, dlaczego nie opuszcza mnie dobry humor, ale odpowiedź miałem niczym wypisaną na dłoni: trzy punkty jechały do Dortmundu wraz z miejscem w szesnastce najlepszych zespołów Europy.
   Racząc się gadką Mario o jakiejś tam bieliźnianej sesji Ann-Kathrin rozmyślałem nad tym, czy Lena grzecznie udała się na rehabilitację z ukochaną Götze, która obiecała podrzucić ją do kliniki. Wciąż bolały mnie jej ostatnie słowa, wierzyłem jednak, że wyjaśnimy to zaraz po moim powrocie. Przez kilka sekund męczyła mnie myśl, że znów sięgnie po alkohol, ale nie miałem podstaw, by nie darzyć jej zaufaniem. Przysięgała, a ja to zaakceptowałem.
   Gorączkowałem się zbyt ślamazarną jazdą taksówkarza, przeklinając pod nosem rezygnację z pozostawienia Astona na lotnisku. Przywykłem do tego, że gdy najbardziej zależy mi na upływających minutach dokonuję błędnych wyborów, doprowadzających mnie potem do szaleństwa. Do jasnej cholery, Reus, naucz się w końcu funkcjonować jak pełnoletni obywatel. Wiek nie czyni z ciebie dorosłego ważniaka.
   Uderzyła mnie już od progu zalegająca w całym mieszkaniu ciemność. Rozświetlał ją wyłącznie jaskrawy ekran odbiornika telewizyjnego, emitujący teledyski na bliżej nieokreślonym kanale muzycznym. Mniemałem, że blondwłosa ofiara moich uczuć zasnęła na sofie lub wyszła w pośpiechu, zapominając o moim ściennym sześćdziesięciocalowcu. Poirytowany ograniczoną widocznością zapaliłem światło i przestałem na chwilę oddychać.
   Opierała się o boczną część kanapy, strzelając roztrzęsionym spojrzeniem centralnie w moje źrenice. Ja natomiast, robiąc jeszcze jeden krok w przód, potknąłbym się o jej walizkę, postawioną przy stoliku na klucze. Spakowaną walizkę. Scena niczym z horroru, brakowało jedynie krwi i trupów. Czułem jednak, jak ta wypełnia całe moje ciało, pragnąc wydostać się na zewnątrz, niczym po ugodzeniu nożem. All Inclusive. Gdzie jest reżyser?
   -Czy... Możesz mi to... Wyjaśnić? - wydusiłem, trącając stopą bagaż. W obliczu paniki zdecydowałem się nie wypowiadać choćby jednego wyrazu więcej.
   -Naturalnie, masz do tego prawo. - odetchnęła głęboko, ocierając samotną łzę wędrującą po jej policzku. -Wracam do Polski, Marco. Postanowiłam o tym wczoraj wieczorem. Nie myśl, że na moim planie zaważyła nasza kłótnia - ona ma w całym tym chaosie najmniejsze znaczenie. Bardzo Cię przepraszam za to, co powiedziałam, nie powinnam w ogóle użyć tych słów, bo były najbardziej ekstremalną ściemą ostatnich miesięcy. Jesteś najistotniejszym przełomem w moim życiu i nie jestem w stanie mu podołać. Nie wiem, czy mnie rozumiesz, ale wprost pogubiłam się w swoich uczuciach. Potrzebuję czasu, odpoczynku, mocnej głowy i silnego rozumu. Błagam, uszanuj to. Nie żegnam się w Tobą, nie mówię, że widzimy się po raz ostatni. Obiecuję, że skontaktuję się z Tobą jeszcze w tym roku. Większości obietnic dotrzymałam, więc uwierz mi jeszcze raz, a gwarantuję, że się nie zawiedziesz. Będę o Tobie pamiętała każdego dnia. Do widzenia, Marco.
   Wspięła się na palce, by rozpieścić moje usta swoimi wargami, po czym ujęła rączkę walizki i wyszła. Po prostu wyszła.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Muszę Wam przyznać, że kocham ten rozdział! Może dlatego, że tylko ja jedna wiem, co się ostatecznie wydarzy :)
W związku z następnym: będzie to rozdział nieco inny, niż wszystkie dotychczasowe, m.in. dlatego, że został napisany w narracji trzecioosobowej: pierwsza część z perspektywy Marco, druga - z punktu widzenia Leny. Moje pytanie do Was: czy życzycie sobie, abym rozbiła go na dwie połowy czy wrzuciła w całości (tj. najpierw Marco, kilka dni później Lena)? Zaznaczam, że będą wtedy bardzo króciutkie i daję Wam wybór, bo sama nie wiem, co zrobić :)
I na koniec refleksja: czy nawet w Pucharze Niemiec Borussia musi w decydującej fazie rozgrywek mierzyć się z zespołem, z którym nie da się grać na zasadach fair play...?

Do usłyszenia :)

04 kwietnia 2015

25. Always wherever you are

   -Skręcenie i naderwanie stawu skokowego oraz stłuczenie kości śródstopia. Jesteś mistrzynią. Kiedy wysiądziemy z auta, oddam Ci cześć i chwałę.
   -Przestań mi dokuczać, Woody! - zastanawiałam się, jak długo będzie bawiła mnie jego ksywa, co blondynowi w ogóle nie przeszkadzało. Ubóstwiał ją. Nie zrozumiem tego do niechybnej śmierci, chyba że jakimś cudem przeniknę do jego mózgu i przekonam się, czym zafascynował go Woody Woodpeacker - postać dzięcioła z kreskówki, stworzona w latach 40. ubiegłego wieku. Ciekawiło mnie, czy Marcel i Robin odgrywają role jego przyjaciół. Być może jeden to mors Wally, a drugi myszołów Buzz? Przy ich nielogicznym myśleniu to całkiem trafne przypuszczenie.
   -On ma rację, Lena. - prowadzący swe Audi Bobek zerknął na mnie przez lusterko. -Ostatnio bez przerwy pakujesz się w kłopoty. Nie chcemy któregoś pięknego dnia odebrać Cię ze szpitala w czarnym, plastikowym worku i patrzeć, jak przewożą Twoje ciało do zimnej kostnicy. Nie przyszedłbym na Twój pogrzeb, bo wylądowałbym w psychiatryku z zaburzeniami i depresją.
   -Wielkie dzięki za podniesienie na duchu. - warknęłam oschle, odwracając się twarzą do szyby. -I wiesz co? Już dawno powinni Cię tam zamknąć.
   Moją drwinę skwitowali oczywiście gromkim śmiechem, więc postanowiłam nie brać udziału w ich przesłuchaniu, dopóki nie znajdziemy się w domu. Znów zdecydowałam o pozostaniu w mieszkaniu Marco, nie ulegając namowom na przeprowadzenie się do Roberta, a już tym bardziej na powrót do Polski. Czułam się bezpieczna w tych czterech ścianach i nie zamierzałam zamieniać ich na żadne inne.
   Lewy zjadł u nas obiad, po czym wrócił do siebie, powierzając mnie opiece Reusa. Pomógł mi dostać się do kanapy, gdyż odmówiłam, kiedy nalegał, abym położyła się do łóżka, a sam rozsiadł się obok i odpalił konsolę. Marszcząc nos obserwowałam, jak po raz kolejny z zamiłowaniem rozważa ustawienie Barcelony, by zastosować je w potyczce, którą za chwilę rozegra. Miałam ochotę walnąć go gipsem prosto w tą cholernie idealną klatkę piersiową, ukrytą pod zbędną koszulką, lecz moje dobre serce nie odważyło się na tak brutalny krok.
   -Myślałam, że będziesz trajkotał o wczorajszym meczu. W wywiadzie powiedziałeś, że jesteś zadowolony z występu.
   -Znów oglądałaś? - zerknął na mnie przelotnie. -Może Ty jesteś chora? Nie masz przypadkiem gorączki?
   -Tak, białą, bo wciąż się ze mnie naigrywasz. - gdyby moja noga była dysponowana, zapewne wędrowałabym już do swojego pokoju. Pozostawało mi jedynie wbicie wzroku we własne kolana.
   -Źle to odbierasz.
   -Nie istnieje inna wersja. Grasz mi w ten sposób na nerwach.
   -Doceniam Twoje zaangażowanie. - ujął mój podbródek, zmuszając do wymieszania naszych spojrzeń. -Lubię, kiedy śledzisz rozgrywki Borussii i chwalisz moje akcje. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo mnie podbudowujesz. Nie nabijam się, jestem zwyczajnie zaskoczony, że kobieta, która całe życie broni się przed futbolem nagle przyjmuje bilety na każdy pojedynek, a wyjazdowe podpatruje w telewizji. I pokrzepia mnie fakt, że to wyłącznie moja wina. Sama przyznałaś.
   -Wiesz... Jeśli nie mogę mieć Cię w domu, wspieram Twoją pasję. To podstawowy błąd, który popełniałam przy Semirze i nie chcę Cię stracić dlatego, że go powieliłam. Żałuję, że nie mogę iść w tą sobotę na Signal Iduna Park.
   -Och, Mała. - wziął mnie w ramiona i pocałował w czoło. -Sezon nie osiągnął jeszcze półmetka, a Ty z gipsem pomęczysz się zaledwie dwa tygodnie. Dasz radę. Szczęście, że nie doszło do złamania.
   -Nie wspominaj o tym. - dźgnęłam go w żebro, przez co jęknął przeciągle.
   -Jak sobie życzysz. Zagrasz ze mną? - z uniesionymi brwiami wskazał leżącego nieopodal pada. Popatrzyłam na niego chwiejnie, przygryzając wargę.
   -I tak przegram.
   -Pamiętasz, co mi niedawno powiedziałaś? Że bardzo krytycznie się oceniam, bo nie można wiecznie funkcjonować na najwyższych obrotach. Może to mój kolejny słabszy dzień?
   -Okej. - zgodziłam się z cwanym uśmiechem. -Spróbujemy.


   Rozbierałam się w przedpokoju po powrocie z badań kontrolnych, Marco natomiast w tempie błyskawicy pomknął do kuchni przygotować kolację. Bardziej niż kontuzjowana noga bolało mnie to, że nie jestem w stanie mu pomóc. Pracował teraz za nas oboje, dodatkowo stawiając się na treningach. Wyręczał mnie w prostych czynnościach domowych, które do tej pory wykonywałam sama, towarzyszył mi na diagnozach i cierpliwie znosił narzekanie. Apodyktycznie zabraniał poruszania się bez konieczności, pretensjonalnie zarzucając nadwyrężanie kostki. Doprowadzał mnie do rozstroju, ale zdawałam sobie sprawę, że chce jedynie zadbać o moje zdrowie. Nie miałam prawa się przeciwstawiać.
   -Jutro muszę zostawić Cię z Marcelem. - oświadczył podając mi szklankę soku jabłkowego. -Mecz sam się nie rozegra. Szczęśliwie bijemy się o trzy punkty w Dortmundzie, więc będę z powrotem po kilku godzinach.
   -Marcel zabije mnie śmiechem. - mruknęłam, na co Woody sam zachichotał. -Zaproś go z Giulią, wtedy się opanuje.
   -Okej. - automatycznie zaczął wklepywać treść wiadomości do przyjaciela. -Oszczędzę Ci towarzystwa Robina. W ostatnich czasach staje się niebezpieczny, gdy o Tobie wspominam.
   -Powinnam go unikać?
   -Nie bój się, nie skrzywdzi Cię. Odbija mu, kiedy się zadurzy w dziewczynie. Jemu też kilka razy nie wyszło i strasznie to przeżywa.
   -Może z nim porozmawiam, co? Nie chcę Was poróżnić.
   -Odpuść sobie, przejdzie mu. Wie, że straciłem dla Ciebie głowę i przestrzega żelaznej zasady naszej przyjaźni: nie pożądaj żony bliźniego swego.
   -Marco, błagam. - objęłam rękoma brzuch, wybuchając śmiechem. -Tak daleko nie zabrnęliśmy.
   -To tylko prowizoryczne stwierdzenie. - szczerząc się od ucha do ucha, sprostował swoją wypowiedź. -Ale potrafię to sobie wyobrazić, wiesz?
   Świdrował mnie wzrokiem, na co oblałam się rumieńcem. Ech, Marco James'ie Reus, idź do diabła z tą swoją nieskazitelną urodą.


   -Widzimy się w środę popołudniu. - braterskim uściskiem pożegnał dwójkę przyjaciół, po czym podszedł do mnie i zatopił usta w moich włosach. -Wiesz, że w tym samym dniu zamienią Ci gips na stabilizator?
   -Nie mogę się doczekać. - odparłam entuzjastycznie, ponownie zaciągając się Reusowym Hugo Bossem. Najlepszym na świecie.
   Drugi mecz z rzędu w Lidze Mistrzów BVB rozgrywała poza obszarem kraju, tym razem w Manchesterze. Marco przydzielił mi na ten czas dwóch aniołów stróżów - Fornella z Robinem, któremu ten epizod szalenie odpowiadał. Marcel był jednak doskonale zorientowany w jego uczuciach, więc zyskałam stuprocentową pewność, że nie spotkają nas żadne przykrości. Jednocześnie nosiłam się z odrzuceniem rady piłkarza i przeprowadzenia z Kaulem szczerej, otwartej rozmowy, nawet w obecności chłopaka Giulii, w końcu emocje, jakimi żyli nie były dla żadnego z nich tajemnicą.
   Oglądaliśmy końcową część powtórki półfinałowego meczu Euro 2012. Robin po ostatnim gwizdku natychmiast wyłączył odbiornik, kładąc pilota na stole. Zwęszyłam swoją szansę, bo Marcel wyszedł na balkon zadzwonić do ukochanej. Nie było zatem chwili do stracenia.
   -Nienawidzę tego spotkania. - bąknął brunet, wygładzając ciemne jeansy. -Niemcy uchodzili za jednego z faworytów, a Włosi nas skompromitowali. To straszne.
   -Uwierz, przyglądanie się temu z wysokości trybun stanowiło większą udrękę.
   -Skąd miałaś bilet? Od brata?
   -Nie, dostałam od Marco. Zadzwonił do mnie dzień wcześniej i powiedział, że muszę obowiązkowo stawić się w Warszawie. - westchnęłam na wspomnienie jego wycia niszczącego moje uszy.
   -Niemożliwe! - roześmiał się Robin, idąc do kuchni po świeże owoce. Zauważyłam, iż chyba przewyższa Reusa o kilka centymetrów. Boże, ratuj. -Olał najlepszych kumpli, żeby zyskać sympatię dziewczyny, w której się zakochał. Będę wypominał mu to do końca życia.
   -Prawdę mówiąc, chciałabym z Tobą pogadać na jego temat. - zaczęłam z wahaniem, zachęcając go, by usiadł. -Prosił, żebym odpuściła, ale jest głupi, jeśli myślał, że go posłucham.
   -Wygadał się w mojej sprawie, tak? - znacznie ułatwił mi zadanie, w zasadzie wykonał je za mnie. -Przepraszam Cię Lena, nie wybierałem. Jesteś naprawdę... Atrakcyjną i pociągającą kobietą, nie da się ukryć, ale Marco mnie wyprzedził i uszanuję to. Nie zawracaj sobie głowy. Być może Cię nie uświadomił, ale...
   -Cholera, czuję się jak przedmiot dobijania targu. - zażartowałam. Zmarszczył czoło nie spuszczając ze mnie wzroku.
   -Dlaczego?
   -W miłości nie obowiązuje coś takiego jak pierwszeństwo, Robin. Gdybym pokochała Ciebie, Reus nie miałby nic do powiedzenia. Tak, jak wspomniałeś - to nie my wybieramy, to serce przypisuje nam partnera.
   -Nie odwzajemniłbym Twoich uczuć nawet, gdybym pragnął tego najbardziej na świecie. Nie poderwałbym Cię wiedząc, co on do Ciebie czuje.
   -No tak, Wasz dziki pakt. - przypomniałam sobie. -To jak błędne koło. Poświęcasz się dla kogoś, kto nie może dać Ci nic w zamian.
   -Nie zostałem z Tobą za karę. - wytknął chłopak, przygryzając soczyste jabłko. -Polubiłem Cię, Marcel także. Woody to cholerny szczęściarz z dobrym gustem. Kochasz go, prawda?
   -Widzisz... - odetchnęłam, by choć trochę uspokoić szalejący w mojej piersi mięsień. Sama już jakiś okres zadaję sobie to pytanie. -Nie potrafię Ci odpowiedzieć. Jestem przekonana, że przyjaźń nas nie usatysfakcjonuje, bo ta znajomość niemal od początku zmierza w innym kierunku. Nie mam natomiast pewności, że mogę naprawdę mu zaufać. Mój ex bardzo mnie zranił i przezornie obawiam się, że Marco prędzej czy później postąpi tak samo. Przecież jest tyle lasek, które...
   -Ale jego nie interesuje żadna inna poza Tobą, rozumiesz? - Fornell stał w przejściu łączącym salon z tarasem i od nie wiadomo jak długiej chwili przysłuchiwał się naszej rozmowie. -Lena, drugiego takiego nie znajdziesz. Osobiście zazdroszczę mu każdej pozytywnej cechy charakteru, bo podziwiam go za to, że będąc rozpoznawalnym piłkarzem dochował wierności Caro. Ja bym tak nie umiał.
   -Jesteś okropny! - syknęłam w jadowitym półuśmiechu. -Co na to Twoja dziewczyna?
   -Spokojnie, nie zdradzam jej. Woody mógłby pieprzyć się z każdą, którą sobie wybierze, bo popularność i twarz to dla osoby z zewnątrz jego dwa największe atuty. A on chce Ciebie. Tylko Ciebie. - położył akcent na pierwsze słowo. -Znam go znacznie dłużej, słyszę, z jaką pasją opowiada o Tobie każdego dnia i nie mam wątpliwości, że kocha Cię tak, jak chciałby kochać każdy facet. Żałuję, że nie potrafię darzyć taką miłością mojej kobiety. Zrzekłbym się wiele, gdyby istniał sposób na nauczenie się tej trudnej sztuki.
   -Nie jestem w stanie złożyć Wam żadnej obietnicy. - szepnęłam, zawstydzona wykładem najlepszego przyjaciela blondasa. Po raz kolejny czułam się winna temu, że trzymam rzeczywiste odzwierciedlenie kreskówkowego bohatera w niepewności. -Ale zapewniam... Przysięgam, że nie wyrządzę mu krzywdy. Nie zasłużył na to.
   -Uszczęśliwiasz go non stop, do cholery. - warknął Marcel, marszcząc czoło. -Cierpliwie znosi fakt, że każesz mu czekać, lecz wszyscy widzimy, jak strasznie go to męczy, więc zgódź się w końcu na ten przeklęty związek! Przecież oboje o tym myślicie.
   -Stary, wyluzuj. - Robin wstał i poklepał kumpla po ramieniu. Przy nim Fornell wyglądał jak uczniowie Hogwartu przy Hagridzie.
   -Sorry. - bąknął niedbale, lokując się na parapecie. -Ale błagam, zróbcie coś z tym, bo chcę mieć normalnego Reusa z powrotem. Takiego, z którym można wyjść na piwo, wyśmiać puste dziewuchy, siłować się na rękę i przejrzeć katalog z propozycjami nowych tatuaży. Kurwa, brakuje mi tego.
   Zlustrowałam ich beznamiętnie, wolno wypuszczając powietrze z ust. Ten niewiele ode mnie wyższy brunet nie mylił się. Koniec z eksperymentami i odkładaniem podjęcia decyzji na później. Później już nadeszło. Czas zacząć działać.


   Wino wypite w samotności traci smak. Cisza wypełniająca mieszkanie boleśnie kłuje małżowinę uszną. Melodie wygrywane na jakimkolwiek instrumencie wydają się głuche, gdy nie ma kogoś, kto je skomentuje. Człowiek to gatunek niestworzony do życia w pojedynkę. Potrzebuje rodziny lub chociaż drugiej żywej duszy obok siebie. To wystarczy.
   Marco leżał na podłodze, gdy szarpałam struny swojej gitary, delektując się krwisto czerwonym alkoholem. Co kilka sekund przerywał moje brzdąkanie głupią docinką dotyczącą talentu muzycznego, którego rzekomo nie posiadałam. W kontekście ciągłych podróży służbowych nawet drwiny padające z jego ust stawały się swoistą przyjemnością.
   -Sam coś zagraj! - prychnęłam aktorsko zbulwersowana, gdy oświadczył, że kupi dla mnie śpiewnik z nutami, bym przynajmniej przyswoiła chwyty. -Właśnie, to nie jest taki głupi pomysł. Pochwalisz się swoimi opanowanymi podstawami.
   -W porządku. - ku mojemu zdziwieniu bez zbędnych wykrętów udał się po swój sprzęt. No tak, leworęczni wymagają specjalnie wyprofilowanego ustrojstwa. Ponownie zasiadł na dywanie, układając gitarę w dłoniach. -Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ją trzymałem!
   -Dasz radę. Tylko proszę, nie wyskakuj mi tutaj z "Here without you", bo nie mam ochoty na seks z ranną kostką. Zabiłabym Cię, gdybyś o niej zapomniał.
   Reus wybuchnął śmiechem, po czym skupił się na moment i zaproponował pierwsze takty jakiejś piosenki. Zamknęłam oczy wsłuchując się w płynną melodię. Cholera, skurczybyk grał całkiem dobrze jak na 'hobby w wolnej chwili', mocniej frustrowało mnie jednak to, że nie rozpoznałam owego kawałka. Tak sądziłam. Zacisnęłam bowiem silnie powieki i tytuł sam wpadł mi do głowy. Popatrzyłam na Niemca, najpierw przerażona, później mile zaskoczona. Zatrzymał rękę nad górną struną, rezygnując z kolejnego ruchu.
   -Coś mi nie wyszło, prawda? To polska piosenka, więc... - zamilkł, gdy przytknęłam palec do ust i poprosiłam, by kontynuował.
   Obserwowałam go teraz dokładnie. Był mi tak cholernie potrzebny... Nie musiał nic mówić, nawet kiedy jedynie siedział i grał napawałam się jego obecnością. Bo przecież to było najważniejsze. Przed oczami wyświetlała mi się teraz historia naszej relacji. Pierwsze spotkanie na lotnisku, Gdańsk, Mistrzostwa Europy. Ibiza, pierwszy pocałunek, upojna noc w jego mieszkaniu i spowodowane tym incydentem zerwanie kontaktów. Wyswobodzenie mnie z bośniackiego piekła i erotyczne podteksty na bankiecie. Wsparcie udzielone mi po wyjściu na jaw zdrady Semira. Seks w samochodzie i pomoc w walce z zagipsowaną nogą. Już wiedziałam. Zakochałam się w urodzonym trzydziestego pierwszego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku w Dortmundzie, perwersyjnym, bezczelnym, brutalnym, zboczonym i niepoprawnym blondynie, legitymującym się jako Marco James Reus. Ale... Nie potrafiłam mu tego wyznać.
   -Marco. - wymamrotałam cicho, wyciągając do niego rękę. Gdy usiadł obok, wdrapałam się na jego kolana i przytuliłam wargi do wytatuowanego przedramienia. -Chcę jechać z Tobą na następny mecz. Nie mam zamiaru dłużej czekać na Ciebie tutaj, to mnie przerasta. Chcę być zawsze tam, gdzie Ty. Jak w tej piosence.
   -Maleńka, teraz wypada na Dortmund. - szepnął kojąco, skręcając moje włosy na palcach. -Ale zobaczę, co da się zrobić. Obiecuję.
   Przycisnął mnie do siebie, składając przelotny pocałunek w okolicy łopatki i z niemal niedosłyszalnym westchnieniem oparł brodę o czubek mojej głowy. To już był MÓJ Reus, lecz jeszcze nie miał o tym pojęcia.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Jak pewnie widać, zbliżamy się powoli do decydującej akcji/punktu kulminacyjnego. Do końca zostały 4 rozdziały oraz epilog. Tylko :)

Gramy dziś z B. Na ten mecz czeka się cały sezon ♡

Z racji zbliżających się świąt i mojej planowanej nieobecności na blogu, życzę Wam Wesołego Alleluja, smacznego jajka, radości i odpoczynku. Wszystkim fankom BVB natomiast zakwalifikowania się do europejskich pucharów!!
Schwarzgelbe Grüße ❤