30 grudnia 2014

6. Wow

   Postawienie stopy na nieznanym dotąd terenie obcego państwa to odważne, ale i ekscytujące posunięcie. Wszyscy wokół używają zupełnie innego języka, a Ty, wśród natłoku myśli, jak nawiązać z nimi kontakt, kroczysz dumnie ulicami stolicy, rozglądając się na boki i w przypływie emocji wykrzykując kilka zdań w ojczystej mowie. Spowodowawszy zwrócenie na siebie uwagi ciekawskich, przystajesz i pozujesz do kilku zdjęć, wymieniasz jedno, maksymalnie dwa ciepłe zdania i ruszasz dalej.
   W takiej właśnie sytuacji znajdowała się obecnie Ann-Kathrin Brömmel. Drugi dzień po przylocie do Warszawy z Gdańska spędziłyśmy w centrum miasta, popijając kawę i buszując w Złotych Tarasach. Znałam je tak dobrze, jak żadne inne na świecie, tu się urodziłam, wychowałam i stąd pochodzę. Obserwując, jak tętni życiem na kilka dni przed rozpoczęciem piłkarskiego święta, jaki zachwyt budzi w obcokrajowcach polska gościnność, jak komfortowo czują się tutaj nasi goście, zalewałam się falą wszechogarniającej dumy. Dorzucając do tego nadchodzący występ, śmiało mogłam przyznać, że przeżywam właśnie najpiękniejszy okres swojej dwudziestoletniej egzystencji, aczkolwiek nie wpłynęło to na zmianę mojego nastawienia odnośnie futbolu. Poza obowiązkowym, pierwszym meczem pomiędzy Polską a Grecją, nie planowałam obejrzeć choćby czterdziestu pięciu minut więcej.
   -Ogromnie się cieszę, że jesteś tutaj ze mną. - Ann przytuliła się do mnie, gdy wieczorem oglądałyśmy wiadomości sportowe. -Sama nie dałabym sobie rady, zginęłabym tutaj.
   -Żaden problem. Hej, Mario został nad morzem. - dodałam rozbawiona, gdy Niemka oparła głowę na moim ramieniu.
   -Dlatego szukam godnego zastępstwa. - odgryzła się ze śmiechem. -A co u Ciebie i Semira? - Omal nie wypuściłam z rąk szklanki wypełnionej sokiem jabłkowym. -Nadal nie rozmawialiście?
   -Nie mieliśmy okazji. W wolnej chwili polecę do Wrocławia, żeby spotkać się z nim i ogarnąć tą chorą sytuację.
   Polacy w Warszawie, Niemcy w Gdańsku, a Bośniacy we Wrocławiu. Tak prezentowało się rozmieszczenie reprezentacji, z którymi widzenia z pewnością nie uniknę w przeciągu następnego miesiąca. Po części byłam już przygotowana na długie godziny w samolocie, co jednocześnie stanowiłoby wymówkę w przypadku otrzymania zaproszenia na któreś ze spotkań.
   -Ciężko Ci, prawda?
   -Nie potrzebuję litości, Ann. - wyłączyłam odbiornik telewizyjny. -Na razie nie mam nic więcej do powiedzenia, więc nie mówmy o tym, proszę.
   -Jak uważasz, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
   -Dziękuję. - obdarzyłam ją ciepłym uśmiechem w ramach wdzięczności. -Pójdę wziąć kąpiel i położę się do łóżka. Od jutra czeka nas mnóstwo pracy.


   Zostały dwie doby. Poranki i późne popołudnia spędzałyśmy na Narodowym trenując układ taneczny i dopracowując barwę głosu. Nasza przerwa obiadowa trwała dwie i pół godziny, a po powrocie padałyśmy zmęczone na łóżka. Popularność dużo kosztowała i jeszcze więcej wymagała.
   W dniu ostatecznym próba generalna odbyła się o dziesiątej. W południe wyszłyśmy ze stadionu na skromny obiad, po którym zamknęłyśmy się w hotelowym apartamencie, by choć trochę się odprężyć. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, krążyłam od aneksu kuchennego do balkonu, poprzez salon w kierunku toalety, sporadycznie spoglądając w zawieszone w przedpokoju lustro. Wyszłam w końcu na taras i oparta o barierkę obserwowałam poruszające się na warszawskich chodnikach, kilka pięter niżej, ludzkie sylwetki. Klimat Mistrzostw Europy zawładnął już całym miastem, ba, cała Polska nie żyła niczym innym.
   -Nie denerwuj się. - Ann poklepała mnie po ramieniu. -To wygląda jak piękny, niekończący się sen. Dla niego mogłabym spać cały rok.
   Pokiwałam twierdząco głową i zamknęłam na moment oczy. Spontaniczny dźwięk kibicowskiej trący i dochodzące z dołu okrzyki wyzwoliły we mnie pozytywne myślenie i pozwoliły wierzyć, że nie dam plamy.


   Dwie godziny, które od 15:30 upłynęły na dopasowywaniu fryzury i make-up'u oraz przymierzaniu strojów zniknęły niczym moje obawy, które ustąpiły miejsca narastającemu podnieceniu. Za pięć minut nadejdzie chwila, na której przybycie czekałam od dziecka. Złapałam towarzyszkę z duetu za rękę i wspólnie relaksowałyśmy się przed wielkim wejściem.
   Wypełniony po brzegi, głośny stadion, porażał swoim naturalnym pięknem. Polskie barwy stanowiły zdecydowaną większość, Grecy zajmowali jedynie kilka sektorów za jedną z bramek. Z uśmiechem na ustach przywitałyśmy kibiców, a później wszystko potoczyło się w oka mgnieniu. Wyśpiewany przez trybuny refren, prawie cztery minuty świetnej zabawy i głośne skandowanie "Polska, Polska". Wśród ogłuszających braw odwróciłam się w kierunku Ann i przybiłyśmy sobie zasłużoną "piątkę', po czym machając do kibiców, w podskokach opuściłyśmy scenę.


   Jedyne, co porwało mnie podczas tej batalii, to nieustający doping fanów, którzy byli dzisiejszego dnia niezawodni. Cieszyłam się wraz z nimi, gdy Kuba Błaszczykowski swoją bramką wyprowadził nas na prowadzenie, ciskałam obelgami, kiedy sędzia pokazał Wojtkowi Szczęsnemu czerwoną kartkę i znów szalałam z radości, gdy ledwo rozgrzany Przemek Tytoń wybronił podyktowany rzut karny. Spotkanie otwierające Euro przyniosło wiele emocji, lecz zakończyło się remisem, bo Grecy idealnie wykorzystali słabość naszej obrony.
   Po meczu ucięłam sobie krótka pogawędkę z Bobkiem i rodzicami, którzy specjalnie na tę okazję przyjechali do Warszawy, rezygnując z podróży do Dublina. Obiecałam, że od teraz będę dzwonić znacznie częściej i szybko dołączyłam do Ann-Kathrin, rozmawiającej przez telefon z jednym ze swoich braci. Wsiadłyśmy do taksówki i pojechałyśmy na miejsce zakwaterowania. Dziewczyna od razu włączyła laptopa i po zalogowaniu się na Skype nacisnęła zieloną słuchawkę obok zdjęcia Mario. Nieśmiało usiadłam obok niej.
   -No hej, sexy ladies! - wrzasnął do ekranu Götze, po czym zanucił napisany przez nas hymn, próbując naśladować sceniczne ruchy, które wykorzystałyśmy kilka godzin temu. Zanosiłyśmy się śmiechem jeszcze długo po tym, jak zakończył swoją parodię. -Wybaczcie, powtórzę się, ale tylko to zwróciło moją uwagę dzisiejszego wieczora. Pewnie nie tylko moją.
   -Wrzucę tą wypowiedź do sieci i pół Polski będzie Cię gnębić. - syknęłam, udając obrażenie. -Nasza reprezentacja ma nowego bohatera, a Ty w kółko nawijasz o krótkim epizodzie muzycznym.
   -Racja, Tytoń świetnie opanował nerwy, należą mu się gratulacje, ale i tak wszyscy mówią o Waszym występie.
   -Mario! - zakrzyknęłyśmy obie.
   -Weź swoje hormony w garść i schowaj do kieszeni. - fuknęła Ann, na co jej chłopak roześmiał się jak wypuszczony z psychiatryka psychopata.
   Niemcy grają jutro we Lwowie z Portugalią, dlatego już dziś udali się na Ukrainę. Moja współlokatorka poleci tam wczesnym popołudniem, co ja miałam wykorzystać na wizytę we Wrocławiu. Bośnia dopiero w niedzielę podejmie w Poznaniu zespół z Chorwacji.
   -Za chwilę, czekam, aż Marco wynurzy się z łazienki. - głos Mario postawił mnie na ziemi. -Trener kazał położyć się wcześniej, czyli - zerknął na zegarek na swoim nadgarstku. -O północy wystarczy.
   -Jesteście nienormalni. - skomentowała Niemka. Szukałam dosadnych słów, by poprzeć jej tezę, lecz widok, który ujrzałam w tle, za Mario, odebrał mi mowę.
   Z toalety wyszedł Reus. Owinięty jedynie bawełnianym ręcznikiem, sięgającym do jego kolan, przeciągnął się leniwie nad swoim posłaniem, dumnie prężąc klatę. Umięśnioną, najpiękniejszą klatkę piersiową, jaką kiedykolwiek widziałam u dorosłego mężczyzny. Lewy i jego sześciopak mógł wejść do trumny, zabić ją gwoździami i zakopać trzy metry pod ziemią. Blondyn przeczesał ręką włosy, po czym pochylił się nad walizką i zaczął szukać, jak mniemałam, bokserek. Faceci mają to do siebie, że śpią tylko w bieliźnie.
   -Wow. - wymsknęło mi się z ust. Ann zerknęła na mnie, później na Mario, a ten, podążając za moim wzrokiem, odwrócił się w kierunku kumpla. Napotkawszy go, prawie w negliżu, złapał się za głowę.
   -Marco, na litość Boską! Załóż coś na siebie, bo dziewczyny mi uciekną!
   -Nie wiedziałem, że z kimś rozmawiasz. - odparł obojętnie i do swojego jednoelementowego kompletu dorzucił koszulkę w narodowych barwach. Znów zniknął za drzwiami łazienki i wrócił po kilku sekundach, niekompletnie, ale jednak odziany. Dosiadł się do przyjaciela i gdy zorientował się, z kim konwersuje brunet, pobladł. -Przepraszam. Naprawdę nie miałem pojęcia... - wybąkał zmieszany. -Wiem, że nie powinienem, ale przecież nikt mnie tu nie widzi i...
   -Ja Cię widzę i to wystarczy. - grymasił Götze, na co dostał od kompana po głowie.
   -A ja nie mam nic przeciwko. - uniosłam zalotnie brwi w odpowiedzi na zdezorientowane spojrzenia zakochanych. Reus wybałuszył gały, a ja wybuchnęłam śmiechem. -No, Mario, nie udawaj świętego prawiczka, bo nie uwierzę, że łazisz po mieszkaniu w płaszczu zimowym! - Ann zarumieniła się momentalnie i tym razem blondas zarechotał jak wariat.
   -Pragnę zauważyć, że nie przebywam obecnie u siebie!
   -Na czas trwania turnieju ten pokój jest w połowie Twój.
   -Dobra. - zawodnik grający w BVB z '10' zerwał się z fotela i gorączkowo zaczął przeszukiwać rzeczy, które przydadzą mu się podczas kąpieli. Gdy chwilę później ponownie zasiadł przed ekranem, nie miał już T-shirta. Cała nasza czwórka wybuchnęła spazmatycznym śmiechem. -Widzimy się za moment.
   Gdy zamknął za sobą drzwi, Marco bezradnie wzruszył ramionami, a ja westchnęłam, tłumiąc resztki chichotu. Okej, Mario był uzbrojony w cudowne mięśnie brzucha i przedramion, co niewątpliwie wywoływało wiotkość kolan, aczkolwiek to jego półnagi kumpel z klubu i reprezentacji doprowadził moje serce do eksplozji w ułamku sekundy i automatycznie podniósł mi ciśnienie. A Semir... Cóż, z goryczą przyznałam, sama przed sobą, że może zakopać się w trumnie obok Bobka. Albo nie. Jakieś pół metra wyżej.


<Marco>
   Leżałem w łóżku, usilnie starając się posegregować wydarzenia ostatnich dni. Cieszyłem się, że Lena okazała dobre serce i wybaczyła mi moją głupotę, choć nie mogła nawet przypuszczać, że nie znoszę jej chłopaka. I co z tego, że nie znam gościa? Wiele bym dał, aby znaleźć się na jego miejscu.
   Mało brakowało, a wygadałbym się przed nią już w Gdańsku. Całe szczęście, że w porę ugryzłem się w język. Ann-Kathrin także w pewnym stopniu uratowała mi skórę swoim przybyciem. Miałem u niej dług wdzięczności, o którym nigdy nie odważę się mówić głośno.
   Punkt kulminacyjny nastał dziś, krótko przed osiemnastą. Czekałem na koncert dziewczyn, odkąd usłyszałem ich utwór. Potrzebowałem jakiegoś potwierdzenia i właśnie wtedy je otrzymałem. Patrzyłem na występ Leny po raz pierwszy w życiu, nie potrafiłem jednak pozbyć się wrażenia, że wcześniej słyszałem już jej głos, tamtego pamiętnego dnia. Obraz nie pozwalał mi się do końca skupić: jarałem się tą dziewczyną jak kurczak w rożnie, lustrowałem jej zwinne ruchy, zgrabne nogi, falujące na wietrze włosy i powalający uśmiech. Wiedziałem, że Götze ma to w poważaniu, bo obok Polki wiła się jego partnerka. Zrozumiałem, do kogo skierował swoje 'sexy ladies', do teraz dźwięczące mi w uszach.
   Przyznaję, słyszałem, że z kimś rozmawia, lecz nie planowałem paradowania po pomieszczeniu w samym ręczniku, a głupio było wydzierać się z prośbą o dostarczenie mi do łazienki choćby najzwyklejszej koszulki. I chyba trafiłem w dziesiątkę. Ripostę Leny na komentarz Mario odebrałem jako cholerny komplement, ale nie chciałem zrobić z siebie debila, więc szybko wskoczyłem w ciuchy. Cóż, Reus, i tak zachowałeś się jak idiotyczny narcyz, jak mały chłopiec w przedszkolu, zakochany w koleżance z grupy, ale mało mnie to obchodziło. Czułem, że balansuję na granicy rzeczywistości i absurdu, co zmuszało mnie do podjęcia działań, jednakże siostra Lewego trwała w związku, co nie pozwalało o sobie zapomnieć.
   Mój tymczasowy współlokator zsunął mi słuchawki z głowy, otworzyłem zatem oczy, którym od razu ukazała się jego zagniewana buźka.
   -Ziemia do Marco! - machał mi ręką przed nosem. -Jak długo można do Ciebie mówić? Zgaś tą pieprzoną lampkę, bo Jogi przyleci po nas z kałasznikowem, jeśli się spóźnimy.
   Prychnąłem rozbawiony i wyciągnąłem rękę do wyłącznika.
   -Dobranoc, Mario.


<Lena>
   Godzinę przed południem zmaterializowałam się we Wrocławskim hotelu Bośni i Hercegowiny, rozmyślając, w którą stronę wypada się pokierować. Ostatecznie zadzwoniłam do Semira i po dziesięciu minutach siedzieliśmy w ogrodzie na jednej z ławek pod drzewami. Opierałam się o jego tors, a on gładził moje włosy.
   -Wiesz, że nie mogę poświęcić Ci dużo czasu. Po obiedzie lecimy do Poznania.
   -Rozumiem. Te kilka godzin powinno nam wystarczyć, przecież zdajesz sobie sprawę, co chcę od Ciebie usłyszeć.
   Podniósł się nieznacznie i westchnął ciężko. Zerknęłam na niego podejrzliwie.
   -Przemyślałem to.
   -No i?
   -Kocham Cię, Lena. Pragnę Twojej bliskości i Twojego dotyku, chcę, żebyśmy byli razem. Spróbujmy raz jeszcze, tak jakby od początku, z czystymi kontami.
   -Okej. - złapałam go za podbródek i złożyłam pocałunek na jego ustach. Odwzajemnił go, wplatając palce w moje ciemne blond włosy.
   -Mam jednak prośbę. - uniosłam wzrok i zetknęłam się z poważnym wyrazem jego twarzy, co mnie odrobinę zaniepokoiło. -Zerwij kontakt z Reusem.
   Uczucie silnego zdenerwowania, które potrafiło pchnąć człowieka do ciskania najróżniejszymi przedmiotami gdzie popadnie, nie było mi obce, przecież posiadałam brata, który często działał mi na nerwy. Jednak nic dawno nie rozjuszyło mnie tak, jak wypowiedziane uprzejmym tonem żądanie Štilicia. Odsunęłam się od niego niczym od stołu, na którym postawiono właśnie znienawidzoną przeze mnie potrawę.
   -Widzę, że humor Cię nie opuszcza.
   -To nie jest żart.
   Zacisnęłam dłonie w pięści, by nie wybuchnąć. Wściekłość uderzała we mnie ze zdwojoną siłą, za wszelką cenę próbowałam ją odepchnąć.
   -Dlaczego? - wydusiłam w końcu. Uśmiechnął się pobłażliwie.
   -Bo go nie znoszę.
   -Nawet się nie znacie.
   -Ale nie życzę sobie, żebyś przebywała w jego towarzystwie. Spędziliście razem dwa tygodnie i całe Niemcy już huczą o Waszym romansie! Nie chcę, byś się do niego zbliżyła, nie mogę Cię stracić przez jakiegoś Szwaba.
   -Przestań! Naprawdę nie masz mocniejszych argumentów? Mnie i Marco nie łączy żadne uczucie, jesteśmy zwyczajnymi znajomymi.
   -Nie lubię go. - powtórzył dosadnie.
   -A ja nie lubię Twojej chorej zazdrości.
   -Zrobisz to dla mnie, czy nie?
   -Co, jeśli odmówię? - wstałam i ruszyłam jedną z parkowych alejek. Słyszałam, że Semir podąża w ślad za mną, jednak nie dorównał mi kroku.
   -Nie przemyślałem tego. Wierzyłem, że zgodzisz się bez problemu, jeśli mnie kochasz.
   -Racja, kocham Cię. - zatrzymałam się i odwróciłam na pięcie. Bośniak omal na mnie nie wpadł. -Ale sytuacja staje się komiczna. Kłócimy się o seks, godzimy się, kłócimy o mój wyjazd, znów sielanka, kłótnia o Marco, sielanka, kłótnia, sielanka, kłótnia i tak w kółko. Może mnie też nie odpowiadają twoje koleżanki, ale nie jestem zazdrosna, bo Ci ufam, co? Zarzucałeś mi, że nie zwracam uwagi na Twoje uczucia. A Ty? Wyobraziłeś sobie chociaż, czy nie zaboli mnie zakończenie znajomości z Reusem?
   -Lena...
   -Ogarnij się, Semir, i zacznij patrzeć na świat oczami bliskich, bo Twoje zachowanie staje się nie do wytrzymania. - powiedziawszy to, pocałowałam go delikatnie w usta i biegiem popędziłam do bramy wyjściowej.


   -Poleciałam tam tylko i wyłącznie na spotkanie z nim. - żaliłam się, wyciągając z opakowania kolejną chusteczkę higieniczną. -Do tamtego momentu czułam się cudownie, lecz jemu chyba padło na mózg. Jak on może mnie do tego zmuszać?
   -Nie przejmuj się. - Anna mocno mnie przytuliła. Wystarczył jeden rozpaczliwy telefon, by zrezygnowała z romantycznego wieczoru w ramionach Roberta i przyjechała podnieść mnie na duchu. Nie wiedziałam, jak spłacę ten dług. -Zależy mu na Tobie i faktycznie boi się, że któregoś dnia zostawisz go dla Marco.
   -Czy moje uczucie do niego naprawdę jest tak słabe? - zapytałam z nadzieją, że przyszła szwagierka pokręci przecząco głową. Zamiast tego posłała mi ciepły uśmiech.
   -Sama musisz sobie odpowiedzieć. Zastanów się, co czujesz do Semira i kim jest dla Ciebie Marco. Jeśli oboje stanowią ważny element Twojego życia, daj im jasno do zrozumienia, jakie miejsce w hierarchii zajmują. Mogą się nienawidzić, ale powinni uszanować swoją obecność. Wtedy nie będziesz oszukiwała ani siebie ani ich.
   Stachurska oświadczyła mi szczerą prawdę i co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Niestety, gubiłam się już w labiryncie swoich sympatii i nie potrafiłam wskazać sobie drogi do wyjścia. Po mistrzowsku skomplikowałam nie tylko związek z bośniackim piłkarzem Lecha, lecz także nie do końca jasny kontakt z blondwłosym pomocnikiem BVB.


   Rano odczytałam sms-a od Ann. Niemcy wygrali z Portugalią 1:0, chłopaków nie opuszczał dobry humor, a dziś dostali od trenera dzień na regenerację i czas dla rodzin, w związku z czym zapraszała mnie do Gdańska. Wahałam się przez moment, aczkolwiek ostatecznie zajęłam miejsce w samolocie zmierzającym w północne rejony Polski.
   Stając w holu Dworku Oliwskiego poczułam się jak szympans na planecie małp. Zewsząd do moich uszu dobiegał język niemiecki. Szybkim krokiem przemknęło obok mnie kilku dziennikarzy z kamerami, przy stolikach należących do kafejki bawiła się grupka dzieci, a za drzwiami prowadzącymi do ogrodu zawodnicy świętowali wolne popołudnie w towarzystwie swoich dziewczyn i żon. Wszyscy goście hotelu pochodzili zza zachodniej granicy, co powodowało, że sama dla siebie byłam tam intruzem. Z opresji uratowała mnie Ann-Kathrin, która po krótkim przywitaniu pociągnęła mnie w stronę windy.
   -Gdzie idziemy? - zerknęłam na nią niepewnie, na co parsknęła śmiechem.
   -Jak to gdzie? Do pokoju chłopaków! Nie zaprosiłam Cię po to, żebyśmy siedziały na korytarzu.
   Nim zdążyłam zaprotestować, podążałyśmy do drzwi na samym końcu piętra. Były uchylone, więc Niemka śmiało weszła do środka.
   Mario stał przy lustrze, robiąc głupie miny i co kilka sekund energicznie przeczesywał ręką włosy. Marco natomiast, wyciągnięty na swoim łóżku, przyglądał się przyjacielowi z półsiedzącej pozycji i rzucał w jego stronę kąśliwymi docinkami. Podskoczyli oboje na dźwięk zamykanych drzwi.
   -Zostawiłam Was tylko na moment, a Wy już pajacujecie! - Ann nie kryła zniesmaczenia postępowaniem ukochanego. -Mamy gościa.
   -Lenka! - brunet rzucił się w moim kierunku z rozpostartymi ramionami. Wykrzywiłam się, słysząc zdrobnienie swojego imienia, co nie uszło uwadze napastnika i szybko się poprawił. -Fajnie, że jesteś.
   Reus nie ruszył się z miejsca, poklepał tylko wolną przestrzeń obok siebie. Byłam zmuszona z niej skorzystać, bowiem para niemieckich gołąbków zajęła fotele. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko, aż zmiękło mi serce. Serio, muszę mu powiedzieć, że nie możemy się więcej widywać?
   Śledziłam rozmowę moich towarzyszy na temat wczorajszego meczu, starając się nie wypaść z wątku. Nagle Götze wyjął z torby leżącej przy nim plik czasopism i podał mi je, unosząc wysoko brwi. Wytężyłam wzrok, analizując tekst, aczkolwiek zamknęłam magazyn już po pierwszym akapicie.
   -Odpuść sobie. Nie mam ochoty o tym dyskutować.
   -Dlaczego? - Mario wygiął usta w podkówkę. -Pasujecie do siebie.
   -Skończ.
   -Mój najlepszy przyjaciel miałby w końcu normalną dziewczynę.
   -Mario, błagam.
   -Chodzilibyśmy na podwójne randki i...
   -Dość! - zerwałam się z miejsca, kipiąc złością. Piłkarz skulił się na zajmowanym meblu. -Nie rozumiem, dlaczego tak Cię to bawi. Przez fikcyjny romans, który wymyśliły Wasze media, sypie się mój związek, a Ty uważasz to za świetną zabawę! Myślałam, że jesteś inny, Götze.
   Wepchnęłam mu do ręki kolorowe gazety i opuściłam pomieszczenie, ocierając mokre od łez policzki.


<Marco>
   Wiedziałem, gdzie jej szukać. Opierała się plecami o oparcie sofy, na której rozmawialiśmy w tym hotelu po raz pierwszy, obejmując kolana rękoma. Płakała. Pękało mi serce, kiedy na nią patrzyłem, w końcu najbardziej boli cierpienie osób, na których nam zależy. Mario niepodważalnie zachował się jak zdesperowana swatka i gdyby nie obecność Ann, przywaliłbym mu pięścią w twarz. Taki już był: nierzadko najpierw mówił, potem myślał, a mi przypadał przykry obowiązek przepraszania za jego kretyńskie żarty. Tym razem też tak było.
   -Już dobrze. - usiadłem obok i objąłem ją ramieniem. Wtuliła się we mnie, więc pogładziłem jej włosy. Znów pełniłem rolę brata czule pocieszającego młodszą siostrzyczkę. -On ma nietypowy charakter, nie bierz tego do siebie. Powinnaś olać jego głupie gadanie.
   -Tobie wszystko przychodzi z taką łatwością? - zapytała, unosząc głowę. Roześmiałem się w odpowiedzi.
   -Znam Mario już jakiś czas i nauczyłem się, jak go traktować. A z dziennikarzami gram w te trudną grę jeszcze dłużej. Może nie jestem specem w tych sprawach, ale po części na pewno się uodporniłem.
   -Zazdroszczę Ci.
   -Niedługo też będziesz z tym walczyła. Twoja kariera może teraz nabrać tempa. - dodałem, napotkawszy jej pytające spojrzenie.
   -Nie liczę, że będę miała wybór, jak w katalogu z kosmetykami.
   -I tak powinnaś być z siebie dumna, jak Twoi rodzice, Robert, Semir pewnie też. - błękitne oczy Leny znów zaszły łzami, ująłem więc jej twarz w dłonie i otarłem kciukami spływające krople. -Wybacz, nie chciałem.
   -Nie mam już pojęcia, co robić, Marco. - pozwoliłem, by wypłakiwała się w moje ramię, przecież sam to przechodziłem. -Nasza znajomość to długa kręta droga. Idziesz prosto i wszystko układa się jak w bajce, wchodzisz w zakręt i wpadasz w sam środek koszmaru. To męczące.
   -Chcesz o tym pogadać? - patrzeliśmy sobie w oczy. Ja szukałem u niej odpowiedzi, ona zastanawiała się, co tym razem kombinuję. Puściłem do niej oczko, po czym podniosłem się z kanapy i wyciągnąłem do niej rękę. Ujęła ją po krótkiej chwili wahania.
   -Spróbuję znów Ci zaufać.
   -Zrobię wszystko, żeby nie nawalić.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Woody uciekł do Stanów... Ech, taki to pożyje. Zazdroszczę mu tego Miami najbardziej na świecie, tak samo, jak zeszłorocznego Dubaju.

Komentarz do rozdziału: na razie niemiłosiernie wszystko przeciągam, ale obiecuję, że jeśli przetrawicie jeszcze 'siódemkę', będzie działo się więcej, a stopniowo o wiele, wiele więcej. Przede mną do napisania najtrudnejsze, końcowe rozdziały, lecz paradoksalnie najbardziej jestem dumna z tego, co właśnie powstaje. Geduld muss sein :)

Życzę Wam wszystkiego dobrego w Nowym Roku, spełnienia marzeń i aby był lepszy od mijającego.

Z następnym wpadnę prawdopodobnie w piątek/sobotę. Pozdrawiam :)

25 grudnia 2014

5. Give me some time, please

<Marco>
   Wyjechała. Teraz rzeczywistość prezentowała się zupełnie inaczej. Musiałem na nowo przywyknąć do starego planu dnia i znaleźć sposób na przyzwoite spędzenie urlopu. Te dwa tygodnie dały mi do myślenia. Poznałem cudowną, młodą kobietę i niespodziewanie zaczęło mi zależeć na podtrzymaniu naszej znajomości. Otworzyła się przede mną, rozmawialiśmy niczym dobrzy przyjaciele i czułem, że w przyszłości możemy stworzyć całkiem zgrany duet. W przeciwnym wypadku nie pozwoliłaby mi przytulić się jak kruchą istotkę potrzebującą prywatnego ochroniarza.
   -Stary, nawciągałeś się prochów czy przywaliłeś głową w latarnię? - zgasił mnie któregoś dnia Mario, gdy owinięci ręcznikami wychodziliśmy z pływalni na Westfallenhalle. Roześmiałem się.
   -Nie jestem od niej uzależniony.
   -Twoje zachowanie w ogóle tego nie potwierdza.
   -To fajna dziewczyna.
   -Zdążyłem zauważyć.
   -Mario, kto jak kto, ale sądziłem, że akurat Ty zrozumiesz moje głupie zafascynowanie, przecież masz Ann-Kathrin.
   -Wiem, jak się obecnie czujesz. - poklepał mnie w ramię, wytarł mokre włosy i otworzył szafkę. Patrzyłem na niego, ignorując wpadające mi do oczu krople wody. -Ale nie potrafię pojąć, dlaczego nic nie zrobisz.
   -Bo ona ma chłopaka, który nie docenia jej zaangażowania w ich związek! Koleś nie zasłużył na taką laskę.
   -Skąd wiesz? Nawet go nie widziałeś, nie znasz.
   -Ale trochę poznałem Lenę i widzę, że ten cały Semir o nią nie dba. Facet, który kocha, za wszelką cenę pragnie uszczęśliwiać tą jedyną, prawda?
   -Tak. - Götze przywdział na twarz chytry uśmieszek. -Aczkolwiek Ty stoisz na przegranej pozycji. Chyba powinieneś poszukać w innym miejscu.
   -Dzięki za super radę. - warknąłem urażony i podążyłem w stronę kabiny, by założyć suche ubranie. Mario krzyczał coś do mnie, więc odwróciłem się jeszcze, przypuszczając, że za chwilę tego pożałuję.
   -Pamiętasz, jak to się ostatnio skończyło...
   Nie zamierzałem dłużej odpierać jego wrednych ataków, kilka sekund później zasunąłem więc bez słowa kotarę jednej z przebieralni. Okej, prawdopodobnie miał rację, Polka w związku była dla mnie nieosiągalna, lecz nazywam się Marco Reus, wiem, czego chcę i umiem cierpliwie czekać, by osiągnąć cel.


<Lena>
   Nawet nie dzwoniłam, by zapytać, czy jest w domu. Mój pierwszy krok dzień po powrocie do Poznania wykonałam w kierunku auta i pojechałam prosto pod jeden z nowoczesnych bloków na Grunwaldzie. Miałam do nadrobienia zaległości, te z jednej z centralnych dzielnic stolicy Wielkopolski wzięłam na pierwszy ogień.
   Nie siliłam się na wzruszające powitanie, gdyż wyraz twarzy mojego przyszłego rozmówcy nie wskazywał na to, iż właśnie takiego oczekiwał. Tradycyjnie rozgościłam się zatem na kanapie w salonie i czekałam na jego gotowość.
   -Napijesz się czegoś? - zapytał z rękoma w kieszeniach. Pokręciłam głową.
   -Jestem po śniadaniu. Wpadłam tylko na konkretną i szczerą rozmowę.
   -Ach tak. - wydusił i spoczął naprzeciwko mnie. -Słucham.
   -Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego przez pełne dwa tygodnie unikałeś kontaktu ze mną, a gdy już dzwoniłam, nie gadaliśmy dłużej, niż dwie minuty? To nie jest śmieszne, Semir! - obruszyłam się, zdenerwowana kpiącym prychnięciem chłopaka.
   -Odpowiem, skoro pytasz. Świetnie się bawiłaś z tym wychudzonym blondasem, co?! Jak mu... Ach, Reus! - Bośniak aż kipiał złością. -Pojechałaś tam, żeby podrywać niemieckich palantów?!
   -Nie przesadzaj. - usilnie zachowywałam spokój. -Powiedz mi, proszę, co Ci w nim przeszkadza.
   Po raz kolejny wydobył z siebie sarkastyczny wyszczerz, po czym odpalił laptopa i otworzył kilka niemieckich portali plotkarskich. Odwrócił ekran, abym mogła swobodnie zapoznać sie z jego wyświetlaczem.
   -To mi przeszkadza. - palnął i ceremonialnie wyszedł do kuchni.
   ''Reus z nową dziewczyną!'', ''Marco Reus odnalazł swoją miłość!'', ''Gwiazdor Borussii Dortmund spotyka się z piękną kobietą. Mamy zdjęcia!'' Faktycznie, każdy z tych bezmyślnych artykułów zawierał nasze wspólne zdjęcia, kilka razy podkreślając, że jesteśmy parą, aby wszyscy czytelnicy zrozumieli tego jakże istotnego newsa. Zdałam sobie sprawę, że towarzystwo 23-letniego piłkarza zabrało mi naprawdę mnóstwo czasu, a nasze pożegnanie na lotnisku wyglądało dwuznacznie, choć nie całowaliśmy się nawet raz. Nie miałam pojęcia, że wyssane z palca bzdury tak bardzo zranią Semira. Stał w kuchni, tyłem do mnie opierając się o blat. Bez wahania wyjęłam z kieszeni smartfon i wybrałam odpowiedni numer.
   -Hej! Cieszę się, że dzwonisz. Co słychać?
   -Zrobiłeś to specjalnie? - zapytałam w pretensją w głosie. Marco milczał przez chwilę, zastanawiając się, dlaczego na niego naskoczyłam.
   -Czytałaś... Przepraszam, nie wiedziałem. Mario wysłał mi to wczoraj wieczorem.
   -Nie wierzę Ci! Zobacz, ile tego jest! Przestań ściemniać, naprawdę nie zauważasz, że codziennie obserwują Cię setki dziennikarzy?
   -Lena, nie zwracam na to uwagi.
   -Może powinieneś.
   -Staram się żyć jak normalny człowiek. Chcąc kontrolować każde wyjście, musiałbym opuszczać mieszkanie z dwoma gorylami i workiem foliowym na głowie. Nie mam wpływu na to, kto i kiedy za mną łazi, nie przejmuj się.
   -Zaufałam Ci...
   -Jeszcze raz przepraszam. Strasznie mi przykro z powodu tych fotek.
   -Cierpi przez to mój związek z Semirem. - przelewałam na Reusa coraz większą falę goryczy. Teraz to on łagodził atmosferę.
   -Cena, jaką zapłaciłem za spełnienie swoich marzeń jest wysoka. Paparazzi na karku to dość uciążliwy vat. Powiedz mu, żeby wrzucił na luz, w końcu sam pewnie niejednokrotnie to przeżywa.
   -Nienawidzę Cię. Jesteś takim samym dupkiem, jak każdy Twój kolega z branży. - po tych słowach zakończyłam połączenie i podeszłam do Semira, po czym pogładziłam jego dłoń.
   -To niczego nie zmienia. - oświadczył sucho. -Myślę, że powinniśmy odpocząć, dać sobie na wstrzymanie.
   -Semir, co Ty...
   -Wyjeżdżam na kilkanaście dni do Sarajewa. Pobędę z rodziną, przemyślę to i wrócimy do tematu, gdy przyjadę z kadrą na Euro. - odwrócił się i delikatnie musnął moje czoło. Wykorzystałam to i wtuliłam się w niego.
   -Szanuję Twoją decyzje tylko dlatego, że nie pozostawiasz mi wyboru.
   -Dziękuję. Wiesz, że Cię kocham, ale te zdjęcia zwyczajnie mnie przerosły. Proszę Cię o trochę czasu i obiecuję, że jakoś to poukładamy.
   Do mieszkania wróciłam zdezorientowana, lecz spokojniejsza. Byłam przekonana, że przeprowadzka do Dortmundu nie ma najmniejszego sensu, a decyzja podjęta kilka dni temu to największy błąd, jaki chcę popełnić. Zmęczona natłokiem myśli postanowiłam przeciągnąć jeszcze ogłoszenie ostatecznego wyroku i skupić się na najbliższej przyszłości.


   Rzuciłam się w wir pracy, by nie obciążać się poczuciem winy z powodu wyjazdu Štilicia. W piątek popołudniu oficjalnie zakończyłam pisanie swojej zwrotki piłkarskiego singla i wysłałam projekt do Ann-Kathrin, by w końcu złożyć go w całość. Weekend upłynął w Berlinie na kręceniu teledysku. We wtorek piosenka zadebiutowała w europejskich rozgłośniach radiowych, a na półtora tygodnia przed ceremonią otwarcia mistrzostw wydałyśmy klip. W krótkiej historii mojej osobistej twórczości utwór ten pobił rekord Guinessa w kategorii ''najszybsza produkcja'', jednak w tamtym czasie byłam najszczęśliwszym człowiekiem stąpającym po naszej planecie, a może nawet i galaktyce. Małymi kroczkami spełniałam wreszcie swoje marzenia.
   W błyskawicznym tempie zyskałyśmy rozgłos i uznanie, a dziewczyna Mario Götze stała się osobą, z którą najczęściej rozmawiałam na Skype. Nosiłam identyczne jak mój brat nazwisko, aczkolwiek nie będąc piłkarzem, przed Euro odebrałam więcej telefonów, niż Bobek w ciągu miesiąca. Wspólnie z niemiecką modelką udzieliłyśmy kilkudziesięciu wywiadów dla stacji telewizyjnych w kilku krajach, wzięłyśmy udział w paru audycjach radiowych, a jedno z niemieckich czasopism złożyło nam nawet propozycję sesji zdjęciowej w klimacie nadchodzącej imprezy, na którą naturalnie i z grzeczności przystałyśmy. Pasowałam do piłki nożnej jak obroża do złotej rybki, lecz w gorączce przedmeczowych zmagań nie miało to żadnego znaczenia. Musiałam po prostu sumiennie podchodzić do powierzonych mi obowiązków.
   W mieszkaniu rodziców bywałam jedynie gościem, lecz widząc moje rosnące szczęście, mama i tato trzymali język za zębami, a sukces odbił się szerokim echem także w gronie rodzinnym. Lewy przy każdej okazji podkreślał rozpierającą go dumę, jaką w ostatnim tygodniu napawała go ''utalentowana siostrzyczka'', a ja byłam mu coraz bardziej wdzięczna za okazane serce. Zrozumiałam, że nigdy nie próbował mnie przyćmić, to uprawiany przez niego sport sam w sobie jest szalenie popularny. Podrzucił mi przysłowiowe pięć minut, które już sama musiałam zagospodarować, co niewątpliwie ułatwiały niemilknące telefony. Popularność rzeczywiście męczyła, ale ja pragnęłam zachłysnąć się nią, by zrozumieć, co siedzi w głowie celebryty, topiącego się w łyżce sławy.
   Któregoś upalnego popołudnia zadzwonił do mnie Mario. Zawodnicy spędzali już wtedy czas na zgrupowaniach narodowych reprezentacji, przygotowując się do przyjazdu do Polski czy na Ukrainę, z którą dzieliliśmy Mistrzostwa Europy. Niemcy zabukowali pięciogwiazdkowy hotel w Gdańsku, gdzie zobowiązałam się odwiedzić ich w dniu przylotu. Stamtąd planowałam porwać Ann do Warszawy byśmy w spokoju mogły przeprowadzać próby do występu otwarcia na Stadionie Narodowym.
   -Wiesz, Lena - mówił Götze. -Naprawdę kocham swoją dziewczynę, ale w tym teledysku przeszłaś samą siebie. Nie twierdzę, że ze sobą rywalizujecie, ale wykonałyście świetną pracę. Brawo.
   -Przestań już, bo się zarumienię. - odparowałam ze śmiechem.
   -Przysięgam, to czysty zachwyt! Reus też tak uważa.
   -Marco? Co u niego?
   Po Semirze blondyn był drugą osobą, z którą od tamtej feralnej kłótni nie miałam żadnego kontaktu. W stanie obecnej euforii nie potrafiłam się na niego gniewać, lecz nie znalazłam czasu, by mu o tym powiedzieć, a on najwyraźniej wziął sobie moją nienawiść do serca. I dobrze. Przynajmniej nie będzie myślał, że jest Bradem Pittem czy Johny'm Depp'em lub kimś z gatunku obu tych panów.
   -Nie pytaj. - rozbawiony głos Mario przywrócił mnie do porządku. -Od kilku dni nie mogę odkleić go od tabletu. Zacząłem się nawet obawiać, że wybiegnie z nim na boisko w naszym pierwszym meczu.
   -Dlaczego?
   -Nie zadawaj głupich pytań, Lena. Dobrze wiesz, dlaczego.


<Marco>
   Siedziałem na swoim łóżku w pokoju hotelowym we Frankfurcie nad Menem i po raz dwudziesty tego wieczora zgwałciłem 'replay' przy jednym z filmów na Youtube. Götzlich zabrał mi nawet ładowarkę do tabletu, bym w razie rozładowania baterii dał wymęczonemu urządzeniu spokój, zapomniał przy tym jednak, że zapakowałem do walizki laptop, notebook, a w głębokiej desperacji mogłem skorzystać ze smartfona. Nie rozumiał mojego postępowania i miał do tego pełne prawo. Jedyną osobą, która nie pukałaby się w czoło, widząc, że codziennie kilka razy oglądam ten sam obraz, był Mike Hanke. Tylko jemu ze szczegółami zrelacjonowałem, co przytrafiło mi się tamtego dnia. On jednak pojechał na zasłużone wakacje, bo nie otrzymywał powołań do reprezentacji, więc zostałem z tym wszystkim sam. I czułem, że za nic nie potrafię pozbierać myśli.
   Oberwałem poduszką w głowę, co kompletnie nie zrobiło na mnie wrażenia. Zatrzymałem odtwarzanie i przenosząc wzrok na białą pościel, zacząłem rozmyślać, kiedy nadejdzie moment, by ją o to poprosić. Mogłem zatelefonować, lecz zapewne nie chciała mnie słyszeć. Wiedziałem, że przyjedzie do Gdańska i wtedy nie unikniemy spotkania, ale nie łudziłem się, że zdążę znaleźć ustronne miejsce, w którym poświęciłaby mi jedną chwilę sam na sam. Nie miałem również pewności, czy zdecyduje się na przeprowadzkę do Dortmundu, zresztą, nie wytrzymałbym tak długo w niewiedzy. Jedynym sensownym wyjściem wydawało się spotkanie po zakończeniu turnieju. Ale gdzie? Jak? Kiedy?
   W kość potyliczną uderzyła mnie tym razem butelka wody mineralnej.
   -Götze, do cholery! - wrzasnąłem wściekle, ciskając tym samym przedmiotem w kierunku przyjaciela. -Nie wiesz, że od tego można stracić wzrok?
   -Wybacz. Przynajmniej wróciłeś do świata żywych, zapatrzony w mechaniczne gadżety cyborgu.
   -Czego chcesz? - warknąłem, przecierając oczy i chowając tablet pod poduszkę. Moje tęczówki pewnie odetchnęły z ulgą.
   -Mesut, Andre i Lukas organizują na dole zawody w tenisa stołowego. Idziemy? Zawsze byliśmy dobrzy w te klocki.
   Spojrzałem na niego i zastanowiłem się przez moment. Może faktycznie potrzebowałem odskoczni? Podniosłem się z łóżka.
   -Jak przegrasz, oddajesz mi swoje śniadanie.


<Lena>
   Sterczałam przed wejściem gdańskiego Dworku Oliwskiego już dobrą godzinę, obserwując krzątających się przy bramie fanów i ostatnie poprawki pracowników hotelu, związane z powitaniem gości. Lewy często powtarzał, że prawdziwa gwiazda, chcąc zaliczyć huczny przyjazd, musi się spóźnić, ale by przypisać sobie ten tytuł, Niemiecki Związek Piłki Nożnej powinien najpierw zdobyć Mistrzostwo Europy, a dopiero później kaprysić, wymagać i gwiazdorzyć. Przesuwanie godziny dotarcia na miejsce zakwaterowania było zatem nie na miejscu, nawet w przypadku pewnych swoich umiejętności zachodnich sąsiadów naszego kraju.
   Po kolejnych piętnastu minutach oczekiwania brama wjazdowa otworzyła się i na plac przed hotelem mozolnie wparował oznaczony niemieckimi symbolami futbolowymi autokar. Ochrona poskromiła rozentuzjazmowany tłum, nakazując im zapomnieć o autografach, lecz kibice nie ustępowali, pragnąc choć przez ułamki sekundy ujrzeć swoich idoli. Uznając, że ich rozgoszczenie się w ekskluzywnym pensjonacie zajmie minimum następne sześćdziesiąt minut, weszłam do środka i zajęłam jeden z obszernych foteli w kącie holu, oddalonym od recepcji o kilkaset metrów, na pierwszy rzut oka niedostrzegalnym. Straciłam poczucie czasu, słuchając muzyki, beznamiętnie obserwowałam przewijających się przez korytarz ludzi, nie myśląc zbytnio o tym, którzy z nich posiadają obywatelstwo niemieckie. Playlista mojej MP4 brnęła ku końcowi, kiedy ktoś zaszedł mnie od tyłu i zasłonił oczy dłonią, aż podskoczyłam. Nie rozpoznałabym osobnika, gdyby się nie roześmiał, ale tego charakterystycznego dźwięku nie sposób pomylić.
   -Podolski! - krzyknęłam zaskoczona, a po chwili trwaliśmy w przyjacielskim uścisku. -Nie spodziewałam się,  że chcesz tak szybko wprowadzić mnie do grobu.
   -Mi też miło Cię widzieć. - zrewanżował się. -Wow, Lena. Gdybym minął Cię gdzieś na ulicy, nie miałbym bladego pojęcia, że to Ty.
   Łukasza poznałam dwa lata temu podczas towarzyskiego meczu Polska-Niemcy w Warszawie. Jako dziecko wyprowadził się z rodzicami na zachód i obecnie reprezentuje czarno-czerwono-żółte barwy, ale w środku nadal czuje się Polakiem i z powodzeniem używa naszego języka, podobnie jak jego żona i synek Louis. Już od dłuższego czasu utrzymuje kontakt z Lewym oraz kilkoma innymi ''orzełkami'', otwarcie przyznaje, że tęskni za krajem, w którym przyszedł na świat, a piłkarską karierę chciałby zamknąć w Górniku Zabrze. Bardzo go za to szanowałam.
   -Oto jestem. - ukłoniłam się niczym średniowieczna dama, brakowało mi tylko długiej, wystawnej sukni. Poldi znów parsknął śmiechem.
   -Nie wspominałaś, że kręcisz z Reusem.
   -Bo nie kręci.
   Wspięłam się na palce i za plecami Lukasa ujrzałam podążającego w naszą stronę Marco, za którym dreptał jeszcze zachmurzony Götze.
   -Media wszytko, co widzą, odbierają na swój sposób. - poparłam ''wychudzonego blondasa'', jak określił go Semir i w celu szybkiej zmiany tematu wskazałam na najniższego z tego grona piłkarza. -A jemu co?
   Mario spojrzał na mnie smutno-obrażonym wzrokiem i odwrócił głowę, uśmiechając się pod nosem.
   -Kilka dni temu graliśmy w tenisa stołowego i założyłem się z Reusem o śniadanie. Przegrałem, a teraz głoduję.
   Rozbawiona pogładziłam go po ramieniu i zmierzwiłam jego ciemne włosy.
   -Nie martw się. Jestem przekonana, że tutaj jedzenia będziesz miał pod dostatkiem.
   Podeszło do nas paru innych piłkarzy DFB, z którymi przeprowadziłam krótkie pogawędki. Nie ukrywali, że kojarzą moją postać z teledysku do hymnu na Euro 2012, gratulując jednocześnie dobrze wykonanej pracy. Poznałam przy okazji małą część Borussii Dortmund, która przyjechała do Polski, by wziąć udział w piłkarskiej imprezie. Jeśli reszta składu tego klubu prezentowała się równie przyjemnie dla oka, powinni przemyśleć rozpoczęcie kariery w modelingu.
   W pewnym momencie dostrzegłam lustrującego mnie z kanapy Reusa, a siedzący obok niego Götze wymieniał s kimś sms-y. Dokończyłam rozmowy z zawodnikami, po czym zajęłam miejsce naprzeciwko Borussen.
   -Ann przyjedzie za kilka minut. - poinformował znad smartfona Mario. -Dziewczyny mają zakwaterowanie w innym hotelu i musi tutaj dotrzeć na własną rękę.
   -W porządku, poczekam. - 21-latek pożegnał mnie uśmiechem i zostawił na pastwę losu z Marco.
   -Nie jestem na Ciebie wściekła. - zaczęłam, podkurczając ramiona. -W tamtej chwili nie przebierałam w słowach i zdaję sobie z tego sprawę. Wybacz.
   -Ja też Cię przepraszam. Rzeczywiście zachowałem się wtedy jak dupek, moja odpowiedź nie należała do najmądrzejszych.
   -Teraz to bez znaczenia. Semir wyjechał.
   -Wyjechał? - chłopak nie opanował zdziwienia. -Zerwaliście?
   -Nie. Powiedział, że musi odpocząć, zastanowić się i pogadamy podczas Euro.
   -To przykre.
   -Dla mnie również, ale co mogłam zrobić, Marco? Nie zatrzymam go przy sobie siłą.
   -Ale rozstanie w tym przypadku nie jest rozsądne, uważam, że powinniście razem przez to przejść.
   -Prosił mnie o czas, więc go dostał. Niedługo wszystko będzie jasne.
   Uznał, że tym zdaniem wyczerpałam temat, bo nie odezwał się więcej. W zamian zmienił lokalizację: przysunął się i położył dłoń na moim kolanie.
   -Lena, ja też muszę Cię o coś poprosić.
   -Słucham.
   -Czy Ty... Czy moglibyśmy spotkać się po turnieju?
   -Chcesz, żebym przyjechała do Dortmundu?
   Za wszelką cenę próbował ukryć, że ze sobą walczy, lecz tym razem został zmuszony do kapitulacji. Poddał się po chwili niezręcznej ciszy.
   -Niekoniecznie, ale tak byłoby dobrze. - skwitował, czym mocno mnie zaskoczył, dlatego nie potrafiłam odmówić.
   -Okej. Dogadamy się jak odpadniecie.
   -Ej. - uderzył mnie w ramię. -Wygramy to.
   Krótkim śmiechem rozluźniłam nieco napiętą atmosferę, jednak Marco nie odpuszczał i nadal przyglądał się mojej twarzy w skupieniu. Odległość między nami niebezpiecznie topniała, lecz nie potrafiłam temu zapobiec. A może podświadomie nie chciałam. Piłkarz ujął moją dłoń i zbierał motywację do pójścia o krok dalej, gdy niespodziewanie trzasnęły wejściowe wrota. Odskoczyliśmy od siebie, jakby pchnięci silnym podmuchem wiatru. Ann-Kathrin obracała się wokół własnej osi, namierzając nas po kilku sekundach.
   -Tutaj jesteście! - wyciągnęłam rękę, by do niej pomachać. Zgrabnie przeszła przez hol i uścisnęła mnie serdecznie. -Ale namieszałyśmy, co?
   Skinęłam twierdząco głową i kątem oka dostrzegłam, że Reus automatycznie wykonuje ten sam ruch. Obie wybuchnęłyśmy śmiechem, czym wyrwałyśmy go z transu.
   -Taka prawda. Mnie też się podobało. - mruknął od niechcenia. -Chyba powinienem już iść. Zobaczymy się później.
   Wstał z sofy i dopiero teraz zauważyłam, że miał przy sobie bielutki ręcznik, a na stopach firmowe klapki, jakie sprezentował reprezentacji główny sponsor. Zniknął za drzwiami sauny, jak poprzednio Lukas, Mario i kilku innych graczy. Wraz z Ann wzruszyłam pytająco ramionami.
   -I jak: gotowa na podbój Warszawy i otwarcie imprezy roku?


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Miałam dotrzeć wczesnym popołudniem, jestem późnym rankiem :) Pierwszą niespodziankę świąteczną prezentuję powyżej, natomiast zdecydowałam się zdradzić Wam coś jeszcze.
Dwie informacje:

  1. Mam pomysł na drugą, a nawet i trzecią część tego bloga. Każda dotyczyłaby pewnego etapu życia Leny oraz Marco i uznałam, że podzielenie ich na trzy fazy będzie najlepszym rozwiązaniem. Chciałabym bardzo doprowadzić do realizacji projektu, który na razie zrodził się w mojej głowie, ale nie jestem pewna, jak będą w przyszłości wyglądać moje ograniczenia czasowe. Obecnie pracuję nad końcowymi rozdziałami tej części i głęboko wierzę, że zamknę ją do 7. stycznia :)
  2. Mam także pomysł na bloga o innej tematyce, aczkolwiek również z Marco w roli głównej. Z uwagi na punkt 1., jego powstanie jest jednak prawdopodobnie kwestią dłuuugich miesięcy, ale postaram się zrobić wszystko, by do tego doszło :)




Podsumowując, pragnę wraz ze świątecznym Reusem (na większości blogów napotykam wersję z gitarą, ale ja zdecydowanie wolę tą garniturową i towarzyszący jej wokółchoinkowy bałagan) złożyć wszystkim Czytelnikom życzenia Bożonarodzeniowe: zdrowych, wesołych i spokojnych Świąt. Spędźcie ten czas z najbliższymi: rodziną, znajomymi, odpocznijcie, nabierzcie sił do działania i spełniania swoich marzeń. Fanom Borussii życzę dodatkowo systematycznego pięcia się w górę tabeli i pozostania tego przystojnego pana z nami, w Dortmundzie (na dzień dzisiejszy nie myślę o tym, co będzie się działo latem). 
Do usłyszenia we wtorek :)

19 grudnia 2014

4. Reus is unique

   -Nie możemy zapominać, że na napisanie tego utworu dali nam niecały miesiąc. Proponuję, żebyśmy ułożyły kilka pasujących melodii, wybierzemy odpowiednią i dobierzemy słowa. Co Ty na to? Lena, słuchasz mnie?
   Ann wychodziła z siebie, byśmy mogły się porozumieć, ale nie potrafiłam skupić się na wypowiadanych przez nią słowach. Chcąc nie chcąc, ciągle myślałam o Marco, próbując trafić w sedno jego tajemniczości. Podświadomie mnie to irytowało, więc byłam zdeterminowana i nawet gotowa, by zapytać go o to podczas dzisiejszego spotkania.
   -Przepraszam Cię. - skruszona delikatnie uśmiechnęłam się do Niemki. -Spędziłam tutaj kilkadziesiąt godzin i już mam mętlik w głowie.
   -Co się stało?
   -Męczy mnie zachowanie Marco. - uderzyłam rękoma o tylną ścianę gitary. -Jest dziwny. Nastrój zmienia mu się częściej niż kobiecie w ciąży. To dla mnie niekomfortowa sytuacja, nie mam pojęcia, jak z nim rozmawiać.
   -Przykro mi, ale nie mogę Ci pomóc. - bezradnie wzruszyła ramionami. -Nic nie wiem na ten temat, ale też zauważyłam, że coś go gnębi. Podpytywałam już Mario, ale milczy jak grób, nie powiedział nawet słowa.
   -Marco krzywił się z każdym Waszym pocałunkiem.
   -Pozostaje nam tylko przypuszczać, o co chodzi.
   -Ma dziewczynę, prawda? - zgadywałam niepewnie, na co Ann po raz kolejny odpowiedziała wymijająco.
   -Jest fantastycznym facetem, dlatego fakt, że trwa w związku, o ile trwa, w ogóle mnie nie dziwi. Może przechodzą kryzys, nie orientuję się. A teraz błagam, wróćmy już do pracy. Na pewno ktoś będzie nas kontrolował i zażąda efektów, nie wypada nawalić.


   Kilka godzin później znów siedziałam w salonie Mario nad filiżanką parzonej kawy i obserwowałam jego nagminną gestykulację podczas rozmowy telefonicznej. Przyjechałam do niego z nadzieją, że na miejscu zastanę dziewczynę piłkarza i będziemy kontynuować współpracę nad projektem, jednak ta odbywała w tym czasie sesję zdjęciową. Bobek dyskutował w stadionowych murach z szefostwem BVB o swoim kontrakcie, co skazywało mnie na towarzystwo kapryśnego Götze. Właśnie z władczą obrazą rzucił iPhone'a na szklaną ławę i zajął miejsce obok mnie, krzyżując ręce na piersi.
   -Ciągle coś im nie pasuje. - warczał pod nosem. -Po co mam testować nowe auto? Akurat ja? Akurat, gdy zacząłem posezonowy urlop?
   Jak się wczoraj dowiedziałam, Mario podpisał umowy z kilkoma firmami, co dawało mu prawo do reprezentowania ich swoją twarzą. Rzecz jasna, nie robił tego bezinteresownie, więc nie rozumiałam jego pretensji.
   -To element Twojej pracy. - odparowałam z przekąsem. Zdziwiony odwrócił głowę.
   -I lubię ją, ale nie cierpię, gdy ludzie nie szanują mojego czasu wolnego.
   -Ja też obecnie Ci go zabieram?
   -Dlaczego mi dogryzasz? - uśmiechnął się, zauważając, że chcę wyprowadzić go z równowagi. -To mało przyjemne.
   -Robert nigdy nie narzeka.
   -Może dysponuje większą cierpliwością? Kiedy pokaże w Niemczech dobrą grę, sam nie będzie w stanie odłożyć komórki, ba, kupi drugą, żeby nie blokować linii.
   Biedna Ann. Jak ona wytrzymuje pod jednym dachem z takim gwiazdorem? W momentach, jak te, byłam wdzięczna losowi, że Lewy zamieszkał z Anną.
   -Mario, muszę Cię o coś spytać. - oświadczyłam w końcu, czym wzbudziłam jego niepokój. -Nie oczekuję, że mi to wyjaśnisz, ale chciałabym wiedzieć, o co chodzi.
   -Zobaczymy. Pytaj.
   -Dlaczego Marco jest tak mocno przybity? Potrafi nie odzywać się przez dobre parę minut, a po chwili śmieje się jak wszyscy. Gdzie leży powód?
   Chłopak ponownie uniósł kąciki ust, dzięki czemu dodał sobie niepowtarzalnego uroku. Jakim cudem nie dostałam palpitacji serca, przebywając w towarzystwie przystojnego Niemca, w jego mieszkaniu? Rozwiązanie zagadki było jedno i proste: moja przyjaciółka to jego ukochana, podrywanie bogatego narcyza kolidowało zatem z moimi zasadami.
   -Marco to mój najlepszy kumpel. Jak na przyjaciół poznaliśmy się stosunkowo niedawno, lecz wiemy o sobie wszystko.
   -Dlatego zadałam Ci to pytanie.
   -A ja nie mogę udzielić na nie odpowiedzi. - wyszczerzył się sarkastycznie. -Jego sekret jest moim sekretem, opowiada mi o sobie, ponieważ mi ufa i nie chcę tego nadszarpnąć.
   -Po prostu czuję się nieswojo, kiedy jest w pobliżu.
   -Więc dlaczego przyjęłaś jego propozycję pomocy przy odbiorze narzeczonej Roberta z lotniska?
   -Nie przyjęłam! Ustalili to między sobą, ale nie widzę przeciwwskazań, by Marco ze mną pojechał.
   -Cieszę się.
   -Powinnam zachować dystans w rozmowie z nim? Istnieją dla niego jakieś tematy tabu?
   -Obiecałaś, że nie będziesz naciskać.
   -Nie chcę palnąć głupstwa.
   Westchnął. Zabrał puste naczynia i zaniósł do zmywarki. Bił się z myślami i gdy wrócił na sofę, nie patrząc w moją stronę, dwukrotnie obrócił w palcach drogocenny telefon.
   -Reus jest niepowtarzalny. Stanowczy i pewny siebie, ale wrażliwy. Zdarza się, że bywa narwany. Po derbach w Gelsenkirchen wlazł na dach stadionu Schalke i wywiesił tam naszą flagę. Łatwo go zranić, właśnie wtedy jego zachowanie budzi zastrzeżenia, tak, jak teraz. Wniosek przychodzi sam: nie poruszaj przy nim delikatnych tematów. Wiesz, o czym mówię.
   -Zapomniałeś wspomnieć, że tej akcji pozazdrościł mi nasz wielki Kevin Großkreutz. - usłyszeliśmy za plecami, na co automatycznie odwróciliśmy głowy, a Mario dodatkowo spiął wszystkie mięśnie. Blondyn swobodnie opierał się o garderobę w holu i dopiero teraz zatrzasnął drzwi. -Cześć. Gotowa?


   Zbierałam szczękę z chodnika, widząc, jak Marco zdalnie sterowanym pilotem odblokowuje wejście, po czym otwiera drzwi przy siedzeniu pasażera i gestem ręki zaprasza mnie do wnętrza swojego czarnego jak węgiel Rolls Royce'a. Porażona nieskazitelną elegancją auta, posłusznie wpakowałam się do środka.
   Nie wypowiedział żadnego słowa. Trasę na lotnisko pokonaliśmy w kompletnej ciszy, tępo śledząc widoki za szybą. Dopiero w terminalu spytał, czy mam ochotę coś zjeść. Zawstydzona zaprzeczyłam, ale uśmiechnął się tylko cwaniacko i zaprowadził do kawiarenki przy wyjściu na płytę lotniska, gdzie zamówił szarlotkę i latte macchiato. Usiedliśmy przy oszklonej ścianie z widokiem na pasy startowe.
   -Nie miałem pojęcia, że Mario uważa mnie za popaprańca. - mruknął, wbijając widelczyk w ciasto. -Ani że za piękny uśmiech młodej Polki sprzeda jej skróconą charakterystykę mojej osoby.
   -Będziesz mu to wypominał? - uderzona poczuciem winy przygryzłam wargę, w końcu to ja ciągnęłam tego kulturystę o królewskim mniemaniu za język. Mój rozmówca skwitował to pytanie krótkim, cudownym śmiechem i pokręcił przecząco głową.
   -Jest dla mnie jak brat, którego zawsze chciałem mieć. Może czasami zapominał o korzystaniu z możliwości myślenia, jaką daje mu mózg, ale zdaję sobie sprawę, że próbuje mi pomóc i bardzo to doceniam.
   -Masz jakiś problem?
   -Nie rozmawiajmy o tym. - zadał kolejny cios szarlotce, której jeszcze nie tknął. Chcąc rozładować napięcie, upiłam łyk kawy. -Nie bądź na mnie zła, proszę. Wczoraj wspominałaś, że kłócisz się z chłopakiem, więc powinnaś mnie po części zrozumieć.
   -Oh. W porządku.
   Przeczucie mnie nie zawiodło, Ann-Kathrin także się nie myliła. To niemożliwe, by Marco Reus prowadził samotniczy tryb życia, nie znajdując wsparcia u boku ukochanej kobiety. Wprawdzie przyznał przed chwilą, że faktycznie trwają w kryzysie, lecz intuicja pozwalała mi sądzić, że jego dziewczyna jest prawdziwą szczęściarą. Wierzyłam tylko, że blond włosy piłkarz, naruszywszy wreszcie swoją słodkość, której smak wyraźnie sprawił mu przyjemność, nie popełniał błędów znanych mi z postępowania Semira.


<Marco>
   Siedziała naprzeciwko mnie, speszona, jakbym był pierwszym facetem, który zapłacił za jej posiłek. Dobiłem ją dodatkowo odmową składania zeznań odnośnie moich nieudolnych podbojów miłosnych. W moim przekonaniu, zaprzątanie jej głowy tą sprawą mijało się z celem. A ona i tak nie posłuchała Mario - za wszelką cenę pukała do drzwi tematu, które otwierałem tylko swoim kumplom. Nie zamierzałem figurować w społeczeństwie jako niezbyt idealny chłopak, nie potrafiący zadbać o miłość.
   -Ulżyło mi. - oświadczyłem po nieprzyjemnym okresie ciszy. Lena posłała w moją stronę pytające spojrzenie. -Spodziewałem się, że pomimo sprzeciwu, zasypiesz mnie milionem pytań, zmuszając do wyjaśnień. Że postąpisz jak egoistyczny światek dziennikarzy włażący z butami w prywatność każdego zawodnika Bundesligi.
   -Nie znasz mnie. - wypaliła z kokieteryjnym uśmiechem, na co szerzej otworzyłem oczy. -Przede wszystkim, nie jestem dziennikarką, a początkującą, ambitną wokalistką, gitarzystką i pianistką. I nie jestem jak wszyscy. Staram się kreować własną osobowość, nikogo nie udaję, nie gwiazdorzę, nie upijam się do nieprzytomności. Chcę iść na studia, poszerzać horyzonty, sama na siebie pracować, a później wyjść za mąż, urodzić dzieci, żyć w szczęściu i dostatku, robiąc karierę i doskonaląc swoje umiejętności. Możesz uważać, że to oklepane, ale tak właśnie jest. Jedni wyłącznie marzą, inni zawracają w połowie drogi, a ja pragnę dotrzeć do końca. I nigdy się nie poddam.
   -Lena. - powalony jej monologiem i niemal wbity w ziemię przysunąłem się do niej i położyłem rękę na ramieniu. Znamy się dwadzieścia cztery godziny i już dzieliły nas zaledwie centymetry. -Gdzie Ty byłaś przez całe moje życie?
   Patrzyła na mnie zszokowana, dzięki czemu zdałem sobie sprawę, że muszę się ogarnąć. Odskoczyłem na bezpieczną odległość, a po chwili oboje zanosiliśmy się śmiechem. Parę sekund po tym zajściu zatopiłem wzrok w jej czysto błękitnych tęczówkach. Nie protestowała, nie odwróciła głowy.
   -Marco. - zaskoczyła melodyjną barwą głosu. Mimowolnie przypomniałem sobie apartament numer 611 i piosenkę zasłyszaną zza drzwi. -Przez pierwsze trzy lata Twojego życia dryfowałam w zupełnie innym świecie. W trakcie kolejnych dwudziestu omijałam Dortmund szerokim łukiem, aż w końcu zatoczyłam koło i jestem tutaj z Tobą, oczekując w lotniskowej kawiarence przylotu samolotu z narzeczoną mojego brata na pokładzie. Urocze, prawda?
   Znów zaczęliśmy się śmiać, nie miałem jednak pewności, czy nasza ostatnia wymiana zdań stanowiła dla mnie jedynie dobrą zabawę.


   Anna Stachurska stanowiła uosobienie piękna, ideału i poczucia humoru, jednak w ogóle mnie to nie zaskoczyło. Przecież pochodziła z Polski. Czytałem kiedyś w internecie, że panie zza wschodniej granicy brylują w czołówce najpiękniejszych kobiet na świecie i z każdą poznaną Polką utwierdzałem się w tym przekonaniu. Zaczęło się od Agaty Błaszczykowskiej, następnie przyjechał Piszczu ze swoją Ewą, a w tym roku dołączy do nas Lewy, który niedługo poślubi mistrzynię świata w karate. Żyć nie umierać, ale i tak zostanę w Niemczech.
   No i jeszcze Lena. Siedząc obok mnie w fotelu pasażera, przeglądała wyjęte ze schowka płyty CD. Zerkając na nią kątem oka, dostrzegałem delikatnie rozchylone w uśmiechu usta, loki opadające na jej ramiona, sięgające daleko poza linię piersi, niespokojne ruchy rąk i sporadyczne uderzanie podeszwą buta o samochodową wycieraczkę u jej stóp. Wszystko to budowało ją w moich oczach jako drobną dziewczynkę, zagubioną w życiu i potrzebującą pomocy. W tamtym momencie chciałem być jej wsparciem, podporą, całym światem. Do cholery, Reus, co ty wyprawiasz?
   Grzecznie odstawiłem obie towarzyszki do Mario, skąd odbierze je Lewy, wszedłem na górę, by zamienić z nim kilka słów, po czym wróciłem do mieszkania. Zamknąłem drzwi od środka na klucz i opadłem na kanapę. Wyciągnąłem rękę po pilot do telewizora i przeglądając kanały natrafiłem na retransmisję meczu pomiędzy Arsenalem a Manchesterem City, w którym zwycięstwo Kanonierów dało im wicemistrzostwo Anglii. Nie obejrzałem tego spotkania na żywo, lecz znając jego rezultat nie potrafiłem śledzić go w skupieniu. Przed ekranem mojej wyobraźni wciąż stawała Lena, czułem jej dotyk, słyszałem jej głos. Do tego odbiornika nie miałem pilota, nie umiałem go wyłączyć, był jak niekończąca się telenowela, przez którą popadałem w paranoję.
   -Hanke, chyba znów musisz mi pomóc. - zawyrokowałem sam do siebie i ze spisu kontaktów wybrałem numer będącego w Dortmundzie przejazdem przyjaciela.


<Lena>
   Kolejne dni w Dortmundzie upłynęły głównie na pisaniu hymnu Euro 2012. Długie godziny spędzałam w studio z Ann-Kathrin, co jednocześnie dało nam możliwość nadrobienia zaległości w rozmowach twarzą w twarz. Zauważyłam, że związek z Mario znacząco wpłynął na wygląd oraz zachowanie młodej, pięknej Niemki. Jej poranna toaleta trwała nie krócej niż 45 minut, podniosła poziom aktywności fizycznej, zdrowo się odżywiała i obsesyjnie dbała o swoją nienaganną figurę. Na wspólnych zdjęciach pary, które znalazłam w internecie, twarz Ann coraz rzadziej zdobił uśmiech, przed obiektywem wydawała się być taką, jak jej chłopak w rzeczywistości: arogancką i zapatrzoną w swoje odbicie partnerką przystojnego, bogatego piłkarza. Nie znałam jej od tej strony, lecz miałam nadzieję, że nie zwariowała u boku Götze, choć bardzo go kochała i z pewnością zrobiłaby dla niego wszystko, gdyby ten tylko kiwnął palcem.
   Jak na wokalistki z niewielkim doświadczeniem pod naszym okiem powstawała fantastyczna piosenka. Napisanie właściwej melodii zabrało nam wprawdzie kilka cennych dni, aczkolwiek z ułożeniem tekstu refrenu poradziłyśmy sobie o wiele lepiej. Każda z nas sklei jedną zwrotkę, którą sama zaśpiewa, dorzucimy wstawki i hit tegorocznej imprezy będzie mógł oczekiwać radiowego, a później scenicznego debiutu. Ze względu na jego charakter, zrezygnowałam z gry na gitarze, a fortepian od samego początku nie wchodził w grę. To prestiżowe wydarzenie piłkarskie, nie pogrzeb.
   Z Bobkiem i Anną spędzałam tragicznie małą ilość czasu. Śniadania jedliśmy wspólnie. Robert znikał na całe dnie, zobowiązany do znalezienia mieszkania, jego narzeczona wychodziła na zakupy, gdy wracałam z nagrań późnym popołudniem, a wieczorami oboje wybierali się na romantyczne spacery lub randki. W dodatku w weekend dziewczyna pojechała na zgrupowanie kadry, Dortmund zapisał się więc w mojej głowie jako miasto, w którym mijałam się z bliskimi w drzwiach.
   Semir uparcie milczał. Na Skypie rozmawialiśmy zaledwie dwa razy, lecz bijąca od niego obojętność uderzała w każdą komórkę mojego ciała, niszcząc ją i powodując jej rozpad na milion kawałków. Zbywał moje pytania o kiepski nastrój, nie powtarzał, że tęskni, że kocha, że czeka na nasze spotkanie... Docierało do mnie, że go tracę, nie potrafiłam dzielić z nim swoich radości, nie umiałam opowiadać o niemieckiej codzienności i nowych znajomych. Najbardziej cieszył się, gdy przy pożegnaniu obiecywałam, iż porozmawiamy po moim powrocie. Nie był już moim Bośniakiem, którego poznałam ponad rok temu, co z przerażeniem sobie uświadamiałam.
   Coraz częściej z kolei spotykałam się z Reusem. Pewnego dnia odszukał moje konto na portalu społecznościowym, gdzie wymieniliśmy numery telefonów. Odważyłam się też poprosić go o objęcie posady prywatnego przewodnika po mieście, ponieważ nadal stanowiło dla mnie swego rodzaju zagadkę, pozostawało obce, niedostępne. Próbując wytłumaczyć sobie tą decyzję, mówiłam, że urodzony w Dortmundzie Marco jest najlepszym kandydatem do tej roli, bo z zamkniętymi oczami rozpoznałby każdą jego część, ale brutalna prawda podążała zupełnie inną drogą. Chciałam wiedzieć o nim o wiele więcej, niż mi do tej pory powiedziano.
   Dobrze się rozumieliśmy. Nie czytał mi w myślach, ale bezbłędnie przewidywał, kiedy dopada mnie głód, które miejsca zamierzam zobaczyć i gdzie zrobić zakupy. Z każdym dniem jego towarzystwo stawało się nałogiem, punktem obowiązkowym każdej doby, bez którego nie miałam prawa zasnąć. Nie rozgryzłam go, cierpliwie unikał opowiadania o swoim cierpieniu, nie wiedział jednak, że nie odpuszczę. Nie teraz, to następnym razem.
   -Nie myślałaś o tym, żeby przenieść się tu na stałe? - zapytał spontanicznie, gdy w ostatni czwartek przed moim wylotem do Poznania siedzieliśmy w jego ulubionym Vapiano, zajadając się popisowym daniem tej restauracji. Widziałam, jak bardzo denerwują go podejrzliwe spojrzenia fanów, na które starał się nie zwracać uwagi, lecz w głębi duszy miał ochotę rzucić gotówką na stół i opuścić lokal, trzaskając drzwiami. Zrozumiałam wtedy, że błędnie go oceniłam po pierwszym spotkaniu: nie szukał sławy i pieniędzy, a trzymanie przyzwoitego poziomu traktował jak obowiązek, naturalny element wykonywanego zawodu. Był przeciwieństwem swojego kapryśnego kumpla i chyba  to mnie w nim urzekało.
   -Myślałam. - przyznałam w końcu, opierając plecy o miękką kanapę. -Ale nie wiem, jak postąpić.
   -Dlaczego się wahasz?
   -W Polsce zbudowałam już pozycję, znalazłam przyjaciół, chłopaka, niczego mi nie brakuje. Tutaj musiałabym zacząć od początku.
   -Ale...
   -Czasami warto zaryzykować. Straciłabym to, co zyskałam, aczkolwiek spróbowałabym osiągnąć to samo lub nawet więcej w Dortmundzie. Uwierz, to naprawdę trudny wybór.
   -Rozumiem Cię. Stałem przed podobnym dylematem, gdy zamieniałem Borussię Mönchengladbach na tą z Dortmundu.
   -Nie porównuj tego, miałeś łatwiej. Wracałeś do miasta, które od dzieciństwa było Ci bliskie, kumple błyskawicznie Cię zaakceptowali, a kibice pokochali. Nadal mieszkają tu Twoi rodzice i siostry, które zawsze Ci pomogą. Ja znajduję się w zupełnie innym położeniu.
   -Nie sądzę.
   -Udowodnij. - zaintrygowana jego śmiałym twierdzeniem, położyłam łokcie na blacie stolika i uniosłam brwi. W odpowiedzi Marco przyjął pozycję, w której sama trwałam chwilę wcześniej.
   -Miałem szesnaście lat, kiedy stąd wyjechałem, a cywilizacja na szczęście nie stanęła w miejscu, więc wygląd miasta strasznie się zmienił. Nowy w każdym klubie zawsze może liczyć na uprzejmości, ale na zaufanie i przyjaźń chłopaków ciężko pracowałem. Z kibicami było trudniej, bo oczekują, że dasz z siebie sto procent w każdym meczu, ze spotkania na spotkanie ich wymagania rosną, a szacunek zdobywasz dopiero nienaganną grą i oddaniem. A rodzina, owszem, nie zostawia mnie w potrzebie, ale jestem dorosły i radzę sobie sam, nie obciążam jej zmartwieniami, bo mają swoje problemy. Po powrocie do Dortmundu tylko dwa tygodnie siedziałem rodzicom na głowie, wyprowadziłem się od razu po zakupie mieszkania. Wszystko, co obecnie posiadam i osiągnąłem, to mój wysiłek i moje starania, niczego nie otrzymałem w prezencie. Życie piłkarza jest bajką tylko z zewnątrz, ale nikt nie przywiózł mnie do BVB i nie powiedział: 'ten klub zrobi z Ciebie gwiazdę'. Zawiodłem się, bo uważałem, że mając Roberta za brata, zwyczajnie przyznasz mi rację.
   -Wiesz... Zawsze mu trochę zazdrościłam.
   -Czego?
   -Właśnie tego o czym mówisz. Fanów, popularności, rozgłosu... Wmawiałam sobie, że blokuje mi wejście na estradę, a moje próby zrobienia czegoś na własną rękę sprowadzą się do pytań o jego osobę. Odnosiłam wrażenie, że nie mam szans zaistnieć, bo i tak pozostanę w jego cieniu. To mnie przytłacza.
   -Lena. - Reus po prostu się ze mnie śmiał, jednak nie omieszkał położyć ręki na mojej dłoni. -On chce dla Ciebie jak najlepiej. Byłaś pierwszą osobą, o której pomyślał, gdy Oceana złożyła rezygnację z nagrania hymnu. Organizatorzy mogli wyjść z tą propozycją do każdego artysty w Europie, a Lewy zaklepał ją dla Ciebie. Dostałaś ogromną szansę, nie spieprz tego.
   -Marco. - wyszczerzyłam się, przypomniawszy sobie jego słowa sprzed kilku dni. Pochyliłam się do przodu, zaglądając w zielone tęczówki blondyna. Serca wszystkich dziewczyn, przebywających w Vapiano, zapewne zatrzymały się na ten krótki moment. -Gdzie Ty byłeś przez całe moje życie?
   Odsunął się zdezorientowany, a gdy po paru sekundach ogarnął sytuację, oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.


   -Wszystko spakowaliście? - pytała po raz setny Ann-Kathrin, gdy szliśmy w szóstkę przez terminal dortmundzkiego lotniska. Marco wywrócił teatralnie oczami, na co cicho zachichotałam.
   -Kochanie, odpuść. - Mario pogładził jej ramię. -Ewentualnie hotel wzbogaci się o kilka bezcennych przedmiotów.
   Zerknęłam na Annę, dla której język niemiecki jawił się jeszcze jako czarna magia. Z politowaniem obserwowała tablicę przylotów i odlotów oraz znajdujące się wokół reklamy, z których nie rozumiała nawet słowa. Bobek czule przytulał ją do siebie, z kolei wysoki blondyn, stojący obok mnie, utkwił wzrok w znajdującej się za szybą płycie lotniska. Szturchnęłam go w ramię, dzięki czemu oprzytomniał.
   -Pewnie brakuje Ci teraz Semira.
   -Dużo o nim myślałam podczas weekendu. Czeka nas dość poważna konwersacja i boję się, że nie będzie przyjemna w skutkach.
   -Ale brakuje Ci go.
   -Tak. - bezradnie wzruszyłam ramionami. -Bo w tak romantycznej atmosferze przykrego rozstania z chęcią się do kogoś przytulę.
   Zrozumiał aluzję. Zacisnął usta i objął mnie ramieniem, na co bez wahania oparłam głowę o jego klatkę piersiową, zamykając oczy. Uśmiechałam się sama do siebie, jak podjarana nastolatka, której wszystkie koleżanki zazdrościły starszego chłopaka. W Reusie rozpalało się ognisko ciepła i serdeczności, tak bardzo odczuwalne, że pomimo dwudziestu czterech stopni w połowie czerwca, ciężko było od niego odejść. Zapewniało niepohamowane poczucie bezpieczeństwa, którego szalenie pragnęłam.
   -Sama mnie o to prosiła. - usłyszałam nad głową. Podniosłam jedną powiekę i dotarło do mnie, że Marco broni się przed piorunującym spojrzeniem Roberta. Gdyby był bazyliszkiem, Niemiec padłby martwy na kamienną posadzkę. Po chwili usłyszałam też stłumiony rechot Götze i karcący głos Anki.
   -Co zamierzasz mu powiedzieć? - dociekał mój niedawny przewodnik po Dortmundzie. Zastanawiałam się tylko przez moment.
   -Że prawdopodobnie podjęłam już decyzję, której nie zmienię.
   Zmarszczył brwi, oczekując dokładniejszej odpowiedzi, lecz spiker ogłosił właśnie prośbę o podejście do barierki pasażerów podróżujących do Poznania. Po krótkim, ale treściwym pożegnaniu podążyliśmy w kierunku bramki, a trójka znajomych z Dortmundu zniknęła z naszego pola widzenia.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Na początku chciałabym podziękować za wszystkie wyświetlenia! Nie jest to jakaś oszałamiająca liczba, ale dla mnie jako początkującego bloggera znaczy naprawdę wiele. Kilka razy sprawdzałam nawet, czy przez przypadek nie pokazuję własnych wyświetleń, ale na szczęście nie pomyliłam się :p Zatem DZIĘKUJĘ :)
Zamknęłam dwa tygodnie pobytu Leny w Dortmundzie w jednym rozdziale, aby nie rozdrabniać się nad jej zapoznaniem z Reusem. Ich znajomość będzie się jednak rozwijała w miarę stopniowo, choć czasami z treści wyniknie zupełnie inaczej... Wszystko ma swój czas :)
Co do wczorajszego gorącego newsa odnośnie siedmioletniego prowadzenia przez Marco auta bez prawa jazdy... Bardziej mnie to śmieszy niż przeraża :D Prędzej spodziewałabym się tego po Kevinie lub Aubie, bo blondas to na pierwszy rzut oka ułożony, porządny mężczyzna, ale co się stało, to się nie odstanie :) Klopp udzielił mu wsparcia, fani zapewne także stoją za nim murem, proponuję w prezencie gwiazdkowym kupić mu kurs prawa jazdy, co Wy na to? :p
Planuję zajrzeć z nowym rozdziałem w ramach prezentu świątecznego, przemyślę to jeszcze i zobaczę, czy korzystniejsze będzie opublikowanie go w środę czy już w Boże Narodzenie :) Macie ochotę poczytać sobie w święta? :)
Jeszcze raz zachęcam do wrzucania linków swoich blogów w zakładce 'Werbungen'.
Pozdrawiam, Monika :)

12 grudnia 2014

3. Here without you

   Poirytowana rzuciłam telefonem o przeciwległą ścianę, na której roztrzaskał się i z hukiem spadł na podłogę. Ukryłam twarz w dłoniach, uroniwszy kilka gorzkich łez. Semir ignorował wszystkie próby, jakie podejmowałam, by nawiązać z nim kontakt. Nie sądziłam, że potrafi tak długo chować do mnie urazę. Ostatnio bezustannie walczyłam, jak żołnierze pod Grunwaldem, o poprawność naszych relacji, przy czym on, niczym rozkapryszona księżniczka, doceniał moje starania lub kompletnie mnie zbywał. Być może postąpiłby inaczej, wiedząc, że mój wylot do Dortmundu został przyspieszony, o czym od wczoraj chcę go poinformować, dlatego, zmuszona do radykalnych działań, złożyłam swoją komórkę i napisałam do Bośniaka wiadomość, oświadczając, iż za dwie godziny spotkamy się na lotnisku, jeśli raczy przyjechać. Identycznego sms-a odebrała Kaja, lecz od niej także nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Co się z nimi działo, do cholery?


   -Pamiętaj, trzymaj się blisko Roberta i nigdzie nie wychodź sama. Nie róbcie problemów sobie nawzajem. Moim życzeniem jest, abyście oboje za dwa tygodnie stawili się tutaj, cali i zdrowi, jasne?
   -I odezwijcie się do nas czasami. Będziemy na Was czekali, a gdyby coś się wydarzyło, nie odmówimy pomocy, wiecie o tym.
   -Mamo, tato, kocham Was. - przytuliłam ich, gdy po kilku minutach naprzemiennej wymiany zdań zamknęli usta. Bobek stał kilka kroków za mną i z rękoma na piersiach błagalnie patrzył na rodziców. -Jesteśmy grzecznymi, dorosłymi dziećmi i nie wyjeżdżamy na Antarktydę. Niczego nam nie zabraknie, nie martwcie się niepotrzebnie.
   Uśmiechałam się, gdy obcałowywali moje policzki. Robert w tym samym momencie pakował walizki do auta, po czym zasiadł za jego kierownicą. Zbiegłam szybko po stopniach i zajęłam miejsce pasażera.
   -Jak Ty to wytrzymujesz? - zapytał z niedowierzaniem, kręcąc głową. Nadopiekuńczość rodziców najwyraźniej go bawiła.
   -Odkąd się wyprowadziłeś, cierpię jeszcze za Ciebie, więc przestań się nabijać. - syknęłam.
   -Biedna, mała Lenka. - puścił mój oburzony ton mimo uszu. -Wiesz, może wspólny wyjazd faktycznie dobrze nam zrobi?


   Robert wyrwał mi z ręki czytaną gazetę, kiedy w głośnikach usłyszał prośbę o przygotowanie do odprawy. Podniósł się z krzesła i chciał ruszyć w kierunku bramki, co uniemożliwiła mu grupka fanów, machająca aparatami i karteczkami do autografów. Westchnął zrezygnowany i ze sztucznym uśmiechem zaczął pozować do zdjęć. Rozejrzałam się dookoła. Do ostatniej chwili miałam nadzieję, że się pojawi, przytuli mnie i pocałuje w czoło na 'do widzenia'. Godząc się z porażką i powoli wypełniającą moje wnętrze goryczą zobaczyłam, jak przez obrotowe drzwi wpada do terminalu i szybkim krokiem zmierza w naszą stronę. Minutę później trwaliśmy w namiętnym pocałunku.
   -Przepraszam. - powiedział skruszony. -Zachowuję się jak kretyn. Ciągle wyjeżdżasz, a ja nie umiem się z tym pogodzić, choć sam przez podróże poświęcam Ci niewiele czasu. Wybacz mi.
   Przesunęłam dłonią wzdłuż jego skroni aż do obojczyka, a on ujął moją rękę i pocałował jej wierzch. Nagle u boku Semira zmaterializowała się Kaja, nieco przestraszona, ale szczęśliwa. Patrzyła na nas przez chwilę, wymieniając strach na szeroki uśmiech i rzuciła mi się na szyję.
   -Pisałaś, dzwoniłaś, wiem. Byłam wczoraj na imprezie, dziś miałam to odespać no i... Tak jakoś wyszło... - tłumaczyła się.
   -Na imprezie w poniedziałek? - zdziwiona uniosłam brwi.
   -Jasne... W Poznaniu ciągle coś się dzieje... - przyjaciółka nieudolnie kryła zmieszanie. -Z czego się śmiejesz?! - warknęła do Bośniaka zanoszącego się śmiechem pod osłoną swoich dłoni.
   -Przyznaj lepiej, że za dużo wypiłaś.
   -To normalne, byłam w klubie.
   Na początku mojej znajomości z Semirem Kaja nie przepadała za chłopakiem, lecz z każdym miesiącem nabierała do niego coraz większego przekonania. Dziś, widząc, jak się ze sobą droczą, byłam szczęśliwa, że tak ważne dla mnie osoby znalazły wspólny język.
   -Lena, musimy już iść. - Robert położył mi rękę na ramieniu, po czym przywitał naszych znajomych. Widząc, że kibice, którzy kilka minut temu otaczali mojego brata, teraz zmierzają w kierunku Semira, szybko po raz kolejny uścisnęłam ich oboje i dałam się pociągnąć w przeciwną stronę. Niedługo będę już w Niemczech, zasiądę w hotelowym salonie i szarpiąc gitarowe struny, postaram się stworzyć pierwsze wersy hymnu na Euro. Szanse na wycofanie się zniknęły.


   -Obiecałeś, że wtajemniczysz mnie w całe to przedsięwzięcie. Kiedy zamierzasz to zrobić? - spytałam Lewego, który niczym niewzruszony, zamówił u stewardessy sok pomarańczowy i zabierał się za nałożenie na uszy słuchawek. Zerknął na mnie kątem oka i wyszczerzył się przez zaciśnięte zęby.
   -Nie możesz poczekać, aż dolecimy na miejsce? Twoja współpracowniczka też nic nie wie, więc weź głęboki wdech i wrzuć na luz. Mamy z Mario plan i będę się go trzymał.
   -Jaki znów Mario?! - uparty towarzysz zaczął działać mi na nerwy. -To nie jest zabawne, nawet w najmniejszym stopniu.
   -A kto mówi, że ma być zabawne?
   -Robercie Lewandowski, jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie wyjaśnisz mi, kim jest ten Mario i dziewczyna z duetu, przysięgam, że nie odezwę się do Ciebie do końca lotu. - zagroziłam podburzonym tonem.
   -Załóż się ze mną o czekoladę, że nie dasz rady.
   -Okej.
   Uścisnęliśmy swoje dłonie i wyprostowaliśmy się na siedzeniach. Lewy wyjął z torby podręcznej tablet, podpiął do niego słuchawki i wystukał na ekranie adres strony internetowej, po czym cierpliwie czekał, aż serwis przeniesie go pod żądany link. Gromiłam go złowrogim wzrokiem, zaciskając pięści, co jakiś czas wyglądając przez małe, okrągłe okienko. Nie wytrzymałam, słysząc, jak wybucha śmiechem, gapiąc się w wyświetlacz urządzenia.
   -Bobek no...
   -Ha! Wiedziałem! - wrzasnął tryumfalnie, nie zwracając nawet uwagi na znienawidzony pseudonim, za to przyciągając spojrzenia znacznej części pasażerów. -Może być mleczna lub z nadzieniem wiśniowym, w zasadzie to zjem każdą, poza białą i orzechową, ale mleczna będzie najlepsza.


   Przeciskaliśmy się przez ogromny terminal na sam jego koniec, taszcząc za sobą walizki. Wyszliśmy na zewnątrz i zatrzymaliśmy się przed wejściem. Robert oparł rękę o czoło, chroniąc oczy przed słońcem i lustrował zastawiony samochodami lotniskowy parking. Nie powiedział mi, kogo szuka, więc nie kwapiłam się, by mu pomóc. A może tylko rozglądał się za taksówką?
   -Tam są! - wrzasnął znienacka, na co aż podskoczyłam. Zdążyłam uderzyć go w ramię, bo chwilę później ciągnął mnie za rękaw w kierunku pięknego, czarnego Audi, o które opierało się dwóch mężczyzn. Przyglądając im się z daleka zdałam sobie sprawę, że przez pryzmat pierwszego wrażenia różnią się pod każdym aspektem. Niższy był szatynem o bujnej czuprynie w lekkim nieładzie i dość muskularnej budowie ciała, ręce utopił w kieszeniach swoich jeansowych szortów. Jego kolega, o kilka centymetrów wyższy blondyn z idealnie ułożona fryzurą, nienaturalnie szczupły, aczkolwiek równie mocno umięśniony, krzyżował dłonie na piersi i co kilka sekund spoglądał na wyższej klasy telefon, który z dumą prezentował. Oboje odziani w markowe ubrania, posiadający drogie gadżety i wypasione auto. Im bliżej podchodziliśmy, tym mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, iż są niesamowicie przystojni. Jednocześnie powoli docierało do mnie, że patrzę prawdopodobnie na nowych znajomych klubowych mojego starszego brata.
   Brunet, wyhaczywszy nas wzrokiem, szturchnął blondyna w ramię, na co ten oderwał się od komórki i oboje przyglądali nam się teraz nonszalancko. Na miłość Boską, Bobek, fatalnie dobrałeś sobie kumpli. Ta dwójka chyba myśli, że są władcami świata, których pozycja na wieki wieków pozostanie niezagrożona. Przewróciłam oczami, po czym przywdziałam na twarz serdeczny uśmiech, który niemało mnie kosztował.
   Lewy przywitał ich w typowo męski sposób, wymienili kilka zdań w języku niemieckim, po czym objął mnie ramieniem.
   -Chłopaki, to jest moja siostra, Lena. - oświadczył z dumą, dzięki czemu poczułam się naprawdę ważna. -Inaczej mówiąc, druga połówka naszego polsko-ukraińskiego Euro.
   Wyciągnęli do mnie dłonie, a ja naturalnie odwzajemniłam ten gest. Wyższy nazywał się Marco Reus, natomiast niższy okazał się być owym Mario Götze, który uknuł z moim braciszkiem jakiś misterny plan. Mogłabym o niego zapytać, ale Niemiec zapewne nie miał zamiaru się wyłamywać, więc odpuściłam.
   -Grasz na gitarze? - zagadał mnie Marco, gdy jechaliśmy do mieszkania Mario. Perspektywa goszczenia w jego posiadłości po piętnastu minutach znajomości średnio mnie pociągała, ale miałam przy sobie Roberta, a on najwyraźniej im ufał, więc czułam się bezpieczna.
   -Tak. - odpowiedziałam piłkarzowi z uśmiechem. -Fascynuję się tym instrumentem od dzieciństwa i rzadko się z nim rozstaję. Uznałam, że przyda się w Dortmundzie, skoro przyjechałam tutaj pisać muzykę.
   -Super. Sam czasami grywam, ale to tylko hobby, któremu poświęcam się w wolnej chwili. Piłka jest najważniejsza.
   -Mogę Cię czegoś nauczyć, jeśli chcesz. - rzuciłam i szybko ugryzłam się w język. Reus spojrzał na mnie z uśmiechem, Lewandowski spiorunował mnie wzrokiem, a siedzący za kierownicą Götze tłumił chichot w materiale swojej koszulki.
   -Wybacz. - tłumaczył się. -Marco jest typem człowieka, któremu słoń nadepnął na ucho. Najlepiej śpiewa pod prysznicem, bo nikt nie słyszy, serio.
   Tym razem wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, nawet obrażany w tej sytuacji blondyn.
   -Dlaczego właściwie jedziemy do Ciebie? - odważyłam się spytać. Bariera językowa nie była przeszkodą, rodzice intensywnie uczyli nas obcej mowy, dzięki czemu znamy dziś z Bobkiem angielski, niemiecki, nie najgorzej posługujemy się też hiszpańskim.
   -Dlaczego? - Mario zerknął na mnie przez lusterko. -Dlatego, że czeka tam kobieta, z którą będziesz pracowała nad hymnem.
   -Twoja dziewczyna?
   -Zgadza się. - potwierdził krótko, unosząc kąciki ust ku górze.
   Odwróciłam głowę, by przyjrzeć się Robertowi, który wyglądał przez szybę, by ukryć swój głupawy uśmieszek. Tak więc ich cudowny plan dotyczył mojej koleżanki z duetu, będącej tym samym ukochaną napakowanego Niemca. Postanowiłam nie iść w zaparte, pozostało mi jedynie czekać na dalszy rozwój wydarzeń.


   -Rozgośćcie się. - gospodarz rzucił plik kluczy na stojący nieopodal stolik i zamknął za nami drzwi. Do Reusa nie trzeba najwyraźniej mówić dwa razy: bezceremonialnie wszedł do kuchni, otworzył lodówkę i z trzema puszkami piwa przeszedł do salonu. Spojrzeliśmy po sobie wzruszając ramionami, a Mario poprowadził nas do głównego pomieszczenia w jego wystawnym mieszkaniu.
   Siedziała na kanapie z pilotem w ręku i z wyraźnym znudzeniem przeglądała telewizyjne kanały. Cudowne, sięgające pasa blond włosy wdzięcznie opadały na jej ramiona. Uśmiechem przywitała zajmującego skórzany fotel naprzeciwko Marco, po czym odwróciła głowę i wstała, by chwilę później wpaść w ramiona ukochanego. Z trudem przeniosłam wzrok z uroczej parki na zniesmaczonego obserwowaną sytuacją Marco który na osłodę życia otworzył jedno z przyniesionych piw.
   -Leno, Robercie, poznajcie moją partnerkę, Ann-Kathrin Brömmel.
   Zlustrowałam szczupłą, wysportowaną kobietę od czubka głowy po same stopy, upewniając się, że zakup okularów korygujących nie będzie konieczny, a oczy nie robią sobie ze mnie żartów. Jej usta formowały się w coraz szerszego rogalika, odsłaniając w końcu równy rządek śnieżnobiałych zębów. W odpowiedzi złapałam się za głowę i wykonałam kilka kroków wprzód.
   -Dobry Boże. To nie może być prawda.
   -Mario, uszczypnij mnie, bo chyba zasnęłam i jeszcze nie wróciłam do rzeczywistości.
   Zanim Niemiec zdążył zareagować, długowłosa piękność ściskała mnie mocno w pasie i obie uroniłyśmy łzy wzruszenia i niedowierzania. Götze i Lewy wybuchnęli głośnym śmiechem, natomiast Reus zastygł z puszką napoju alkoholowego przy ustach. Przynajmniej on jeden nie spiskował przeciwko nam.
   -Więc to Ty jesteś tą niespodzianką na Mistrzostwa Europy. - zachwycała się Ann, popijając wodę mineralną. -Dawno nie otrzymałam tak cudownego prezentu.
   -Wielkie dzięki! - Mario wydął dolną wargę, imitując niezadowolenie. Jego dziewczyna zmierzwiła mu włosy i pocałowała czule, na co wysoki blondyn skrzywił się po raz kolejny.
   Piłkarz grający w Borussii z numerem '10' i Ann-Kathrin poznali się na tegorocznej zabawie sylwestrowej i, jak zgodnie twierdzili, zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Chłopak był podstawowym powodem, dla którego modelka przeprowadziła się z Emmerich do Dortmundu. Mieszkają razem od niedawna, lecz świetnie czują się w swoim towarzystwie i wierzą w siłę tego uczucia. Niejednokrotnie zdradzała mi swoje sercowe i życiowe tajemnice, jednak żadna z nas nie spodziewała się, że do spotkania po latach dojdzie w takim gronie, w takiej codziennej, że aż nierealnej atmosferze. Poznałyśmy się jeszcze w gimnazjum na uczniowskiej wymianie szkół. Utrzymywałyśmy kontakt przez internet, a teraz nasze drogi niespodziewanie się skrzyżowały.
   W piątkę spędziliśmy przyjemne popołudnie, rozprawiając o życiu, miłości, pracy i spełnianiu marzeń. Nowi znajomi oraz wieloletnia przyjaciółka nie dali mi odczuć, że znalazłam się w obcym mieście, poza granicami swojej ojczyzny. Po kilku godzinach funkcjonowaliśmy praktycznie jak dobrze znająca się grupa o różnych charakterach, ale wielkich sercach. Zachowanie jednego z jej członków budziło jednak mój niepokój. Marco starał się nie gubić wątku, aczkolwiek nie wspominał o dziewczynie, którą z pewnością miał, swoje uczucia tłumił gdzieś w środku, nie pozwalając im wypłynąć. Podbudowana panującym wśród nas nastrojem zapragnęłam mu pomóc, lecz zabawny klimat nie zmieniał faktu, iż pierwszy raz zobaczyliśmy się kilka godzin temu na lotnisku, co sprawiło, że postanowiłam nie interweniować. Patrząc w jego bladą twarz utożsamiałam się z jego cierpieniem, które nie miało prawa mnie obchodzić, jeśli sobie tego nie życzył.


   -Lena, widzimy się jutro pod tym adresem i zaczynamy działać. - Ann wcisnęła mi w dłoń wypełnioną jej pismem karteczkę. -Zamów taksówkę, a ja odwiozę Cię z powrotem.
   Pożegnaliśmy się z parą zakochanych i wraz z Marco wyszliśmy przed wieżowiec w oczekiwaniu na pojazd, mający zawieźć nas do hotelu. Niemiec zdecydował, iż wróci do domu piechotą, ale obiecał towarzyszyć nam w żmudnym obserwowaniu wskazówek zegara, mających zwiastować godzinę podstawienia taksówki. Zauważyłam, że jego humor uległ poprawie, częściej się uśmiechał, a nawet żartował z moim bratem.
   -Ania przyleci jutro popołudniu. - wtrącił nagle Bobek, odczytując otrzymaną na smartfon wiadomość, po czym spojrzał na mnie wymownie. -Mogę na Ciebie liczyć? Wypożyczę Ci auto, odbierzesz ją z lotniska.
   -Oszalałeś?! Przecież ja nie mam zielonego pojęcia, jak...
   -Pomogę Ci. - zaoferował Marco, na co Robert odetchnął z ulgą. -To chyba Wasza limuzyna.
   Pod blok podjechała właśnie elegancka taksówka, której wnętrze wprost kipiało ekstrawagancją. Blondyn idealnie określił jej ogólny wygląd. No tak, niemieckie standardy. W Polsce z chęcią pojechałabym czymś takim do ślubu.
   -Dzięki, stary. Zadzwonię do Ciebie wieczorem.
   Panowie uścisnęli sobie dłonie, a Reus puścił do mnie oczko. Uśmiechnęłam się do niego i odprowadzając go wzrokiem zajęłam miejsce w samochodzie obok najsławniejszego członka mojej rodziny.


   Z lampką czerwonego wina w ręku oraz gitarą opartą o kanapę siedziałam w hotelowym mieszkaniu, wpatrując się w tańczące w kominku płomyki ognia. Robert dwie godziny wcześniej pojechał na zakupy i zaczęłam nawet myśleć, że nie może znaleźć drogi powrotnej, ale dzięki temu zyskałam trochę czasu tylko dla siebie. Planowałam zadzwonić do rodziców, do Semira, przygotować sprzęt na jutrzejsze spotkanie z Ann-Kathrin, zamiast tego, kompletnie rozbita, wskoczyłam do wanny i wzięłam gorącą kąpiel. Wszystko, co próbowałam ułożyć sobie w głowie, zbiegało się do jednej postaci - do Marco. Kim był ten wysoki przystojniak o blond włosach? Dlaczego opuścił poprzedni klub i jak syn marnotrawny powrócił do macierzystej BVB? Co lub kto stoi za bólem w jego oczach, na widok którego moje serce rozpadało się na kawałki? I w końcu czym się kierował, proponując mi pomoc przy jutrzejszym odbiorze Anny z lotniska?
   Cholera. Wsłuchując się w strumienie biczy wodnych, które uderzały o moje plecy, łapałam samą siebie na tym, że chcąc zająć ogłupiały mózg własnymi sprawami, w każdą z nich wplatałam umęczoną twarz piłkarza. Przedstaw go Semirowi, zabierz go na nagrania do studia, poproś o opiekę podczas zwiedzania miasta. Niby niewiele o sobie wiedzieliśmy, a odnosiłam wrażenie, że jesteśmy najlepszymi kumplami. Pragnęłam go poznać, porozmawiać z nim, podpytać, jak mogę sprawić, że uśmiech przyklei się do jego ust. Ostatnie przejścia z moim Bośniakiem uświadomiły mi, że ja też mam problem. To pretekst do rozpoczęcia jakiejś gadki, nie?
   Dość tego, Lena, Ty naiwna idiotko. Nie komplikuj sobie życia, przyjechałaś tutaj z misją miesiąca, a starasz się dołożyć do niej misję roku. To tylko zadufany w sobie, młody piłkarzyk, jak każdy inny, więc daj mu spokój i wróć na ziemię.
   Wyszłam z wanny i w białym szlafroku udałam się do sypialni w poszukiwaniu ubrań, którymi mogłabym prowizorycznie zastąpić piżamę. Wróciłam na sofę, dopiłam wino i złapałam za mój ukochany instrument. W przypływie emocji zagrałam pierwsze takty kultowego 'Here without you' zespołu 3 Doors Down. Pochłonięta wzruszającą melodią całkowicie oddałam się wykonywanej czynności, wkładając serce w każde wyśpiewane słowo tej piosenki.


<Marco>
   Nie mam pojęcia, co się ze mną stało. Leczyłem rany po ciosie, który zadała mi Carolin i kiedy byłem pewien, że wyszedłem na prostą, pojawiła się ona. Słodka, niewinna, bezbronna dziewczyna, traktująca pobyt w Dortmundzie jak wycieczkę z bratem, który dla rodziny miał tak samo niewiele czasu, jak i ja. Mógłbym ją nawet polubić, może poderwać, ale gdy zdałem sobie z tego sprawę, znów upadłem i nie wiedziałem, czy jeszcze się podniosę. Miała kogoś, też był piłkarzem, często się kłócili, ale przynajmniej rozumie jego pasje i częste wyjazdy, przez które zostaje sama. Na tym właśnie polega miłość - Lena nie patrzyła wyłącznie na siebie, oboje z tym całym Semirem spoglądali w jednym kierunku, tęskniła, gdy go nie było, ale czekała, kiedy wracał. Carolin nie miała do tego cierpliwości.
   Nie zamierzałem wracać do mieszkania, bo wrażliwość nie pozwalała mi spędzać czasu w samotności. W niedzielę do Dortmundu przyleciał z narzeczoną mój bliski przyjaciel i obiecałem, że go odwiedzę. Jeszcze rok temu tworzyliśmy zgrany duet w Mönchengladbach, dziś mieszkamy w dwóch, odległych od siebie o kilka tysięcy kilometrów miastach na kontynencie. Ludzie myślą, że zawodowcy prowadzą bajkowe życie, bo pływają w pieniądzach, ale ciężkie rozstania i zawieranie nowych znajomości potrafią zmienić Twoje życie o 180 stopni. Owszem, miałem Mario, ale Mike'a i jego głupich pomysłów brakowało mi jak snu po nieprzespanej przez rozegrany mecz nocy.
   Wysiadłem z windy i szedłem korytarzem szóstego piętra luksusowego hotelu, zastanawiając się, jak na 'dzień dobry' przygadać staremu kumplowi. Zaśmiałem się, przeglądając w głowie katalog kretyńskich tekstów i wtedy to usłyszałem. Pokój numer 611, gitara, kobiecy głos i moja ukochana piosenka. Po rozstaniu z Carolin słuchałem jej wszędzie: pod prysznicem, podczas biegania, przed meczem, w łóżku, na zakupach, w samochodzie. Teraz, śledząc dokładnie każdy wers i dźwięk wypełnionej żalem barwy, przywoływałem owe wspomnienia, wciąż świeże i żywe, które na długie tygodnie zniszczyły we mnie wiarę w miłość i ludzi. Przesunąłem się do wnęki w drzwiach i zamknąłem oczy. Pewnych obrazów nie da się tak po prostu zapisać, a później wymazać gumką, zakreślić korektorem. Moja psychika ambitnie o to dbała.
   Byłem gotów zapukać do drzwi apartamentu i czekać, aż w progu stanie siostra nowego gracza Borussii, bo właśnie na nią padło moje pierwsze skojarzenie, po czym upaść przed nią na kolana i z przejęciem przedstawić jej swoją historię. Zaraz się jednak opamiętałem, zacisnąłem dłonie w pięści i przeszedłem kilkanaście metrów w głąb holu. Już nikt nie śpiewał, nie słyszałem muzyki. Ująłem kołatkę w dwa palce i zastukałem pod numer 619.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Kolejny długi, wiem :) Wprowadziłam już do laptopa 'czwóreczkę' i objętością jest podobna, 'piątka' będzie za to NIECO krótsza :p
Brak komentarzy w ogóle mnie nie zniechęca. Prowadzę tego bloga dla Was, ale i dla własnej przyjemności, przelewając do internetu to, co do tej pory miałam na papierze i będę to robić nawet, kiedy znikną czytelnicy :)
Mecz BVB z ostatniej kolejki obudził we mnie nową nadzieję, chłopaki zagrali świetne spotkanie! Głęboko wierzę, że od teraz będziemy błyskawicznie piąć się w górę :) Jutro możemy poczynić ku temu kolejny krok! Auf geht's Dortmund, kämpfen und siegen!
Widzimy się za tydzień! ;) Liebe Grüße, Monika :)


PS. Czy tylko mnie tak bardzo rozczula to zdjęcie??? *.*

05 grudnia 2014

2. It's your choice

   -Słucham? - ojciec potrząsnął głową, chcąc upewnić się, że dobrze zrozumiał syna. -Odchodzisz z Lecha?
   -Niemcy zaoferowali całkiem spore pieniądze. Klub się wzbogaci, a ja dostanę szansę rozwinięcia swoich umiejętności, więc postanowiłem skorzystać.
   -A czego Ci tutaj brakuje?
   -Niczego. - Robert odbijał każdą piłeczkę taty. -Ale w Poznaniu zdobyłem już wszystko. Mistrzostwo i Puchar Polski, a w tym sezonie dorzucę jeszcze koronę Króla Strzelców. Teraz chcę spróbować osiągnąć to samo na trochę wyższym poziomie.
   -No dobrze... To Twoje życie i mam nadzieję, że dokonujesz właściwych wyborów. Jak zatem będzie wyglądała Twoja przeprowadzka?
   -Jutro jadę na testy medyczne na dwa dni i przy okazji dopracuję z szefostwem szczegóły kontraktu. Wrócę na sobotni mecz, pożegnam się z kibicami, a jakiś tydzień później znów polecę do Dortmundu na prezentację, poznam miasto. Na końcu przyjadę już do Warszawy na kadrę.
   -Ania jedzie z Tobą? - do rozmowy włączyła się mama.
   -Niestety, nie. - odpowiedziała karateczka, zanim jej narzeczony zdążył otworzyć usta. -Mam wtedy zawody we Wrocławiu.
   -Chcesz mieszkać tam całkiem sam? - w oczach naszej rodzicielki wymalowała się tak często widywana w niej troska.
   -To tylko tydzień. Znam podstawy niemieckiego, więc jakoś sobie poradzę. Kupię mieszkanie i gdy wyprowadzimy się na stałe, nie będę czuł się tam jak kosmita. Rozmawiałem też z trenerem i obiecał pomóc mi w aklimatyzacji. Przecież Kuba i Łukasz grają w Borussii.
   -Kuba i Piszczu? - po raz pierwszy od przekazania przez Roberta nowinki zabrałam głos. Skinął twierdząco głową. -A może... Może pojadę do tych Niemiec z Tobą, co?
   -Po co? Oboje są już po ślubie. - zakpił, na co rzuciłam mu urażone spojrzenie.
   -Nie ze względu na nich, idioto. Muszę zobaczyć, jak się urządzisz.
   -Skoro Ci zależy... Czemu nie? Ale na testy Cię nie zabiorę, to bez sensu.
   -Nie gniewam się. Dzięki, braciszku. - obeszłam stół dookoła i przytulając się do chłopaka, obdarzyłam go całusem w policzek.


   Perspektywa tego wyjazdu szalenie mnie kręciła. Rodzice nie protestowali, kiedy omawiałam z Lewym szczegóły, a ja cieszyłam się, że dali mi wolną rękę. Po raz pierwszy od dawna pozwolili mi wyjechać bez ich towarzystwa, tam, gdzie chciałam i gdzie zaplanuję sobie dzień według własnego uznania. Z zaskoczeniem odkryłam, że myśl o podróży do Dortmundu wzbudza we mnie większą ekscytację, niż spotkanie z Semirem.
   Byłam do tego stopnia szczęśliwa, że pragnęłam podzielić się najbliższą przyszłością z Kają, moją wieloletnią przyjaciółką. Przylgnęłyśmy do siebie w gimnazjum i od tego czasu jesteśmy praktycznie nierozłączne. Dziewczyna zawsze doskonale mnie rozumie, trzeźwo ocenia każdą sprawę i potrafi obiektywnie na nią spojrzeć. Pomimo, iż Kaja nie stroni od imprez, z których co rusz wychodzi z nową, damsko-męską znajomością, kocham ją jak siostrę, bo podobno przeciwieństwa się przyciągają.
   Umówiłyśmy się nazajutrz wieczorem w jednym z popularnych, poznańskich klubów, gdzie zamówiłyśmy po lekkim drinku. Usiadłyśmy w kącie pod dużym oknem, bo jedynie w tamtym miejscu panował szeroko pojęty spokój i możliwość przeprowadzenia normalnej pogawędki. Przyjaciółka kręciła się w ogromnym fotelu, zniecierpliwiona relacjami, jakie zamierzałam jej przekazać.
   -Długo będziesz trzymać mnie w niepewności? - ponaglała. -Od samego rana zachodzę w głowę, co wymyśliłaś!
   -Nic nie wymyśliłam, to Robert wyszedł z inicjatywą, a ja tylko złapałam haczyk, okazję, na którą długo przyszło mi czekać.
   -Czyli..? - Kaja pochyliła się nad stolikiem, popijając drinka. -Oświecisz mnie w końcu?
   -Jadę na tydzień do Dortmundu.
   -Do Niemiec?
   -Jest tylko jeden Dortmund, właśnie w zachodnich Niemczech.
   -To wspaniale! - cieszyła się równie mocno, jak ja. -Ale... Co Ty będziesz tam robić? Może poznasz fajnych chłopców?
   -Mam Semira, kocham go całym sercem i nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby go zdradzić.
   -Ty i ta Twoja miłość...
   -Kaja!
   -Oj, przecież wiesz, że Niemcy są szalenie przystojni! Gdybym miała okazję, związałabym się z jednym z nich.
   To właśnie moja przyjaciółka. Nigdy nie szukała stałego związku, od zawsze zadowala się przygodnymi romansami. Studia to dla niej drugorzędne zmartwienie, bo marzy, by poznać bogatego mężczyznę, poślubić go i żyć w dostatku. Nie rozumiem jej podejścia, które niczego jej nie ułatwia, nie pomagają moje tłumaczenia, a porady są odrzucane. Pomimo to, uwielbiam ją za poczucie humoru i wsparcie, którego udziela mi w każdej chwili.
   -Więc to zrób. - obojętnie wzruszyłam ramionami, na co jej tęczówki rozświetliły się niepokojąco.
   -Zabierzesz mnie ze sobą? - pisnęła.
   -Wyjeżdżam tylko na siedem dni, nie zdążę z nikim się zaprzyjaźnić, niepowiedziane nawet, że kogoś poznam.
   -Jeśli nie Ty, to Twój brat.
   -Podtrzymywanie znajomości przez Internet jest trudne. Z AK spędziłam okrągły miesiąc kilka lat temu i nadal się kontaktujemy. Miesiąc, nie tydzień.
   -W takim razie przeprowadź się tam. - zaproponowała Kaja, jakby to, co właśnie powiedziała, było porównywalnie proste z gotowaniem wody na herbatę.
   -Chyba zwariowałaś.
   -Skąd! Ten plan nie ma żadnych wad, ba, uchodzi za idealny.
   -Nie ma wad? - obruszyłam się. -A przyjaciele? A ojczyzna, w której żyje się łatwiej, bo wszyscy, którzy Cię otaczają, mówią w jednym języku? A mój chłopak? Uschnęłabym tam bez niego jak bez wody.
   -Ale mogłabyś podjąć studia, mieszkałabyś z Robertem, a on nie suszy Ci głowy podróżami co kilka dni. On trenuje, wyjeżdża na mecze, Anna bierze udział w zawodach, co oznacza, że nierzadko będziesz miała wolne mieszkanie i czas dla siebie. Powtarzasz, że długo czekałaś na tą okazję, więc dlaczego jej nie wykorzystasz? Przez jeden tydzień nie znajdziesz dobrej uczelni, nie pójdziesz na studia i nie zrobisz kariery. Przenosząc się do Niemiec na stałe, dużo zyskasz, spełnisz swoje marzenia.
   -To nawet logiczne... - przyznałam spokojniejszym tonem. Kaja może nie odkryła Ameryki, ale uświadomiła mi, że powinnam postawić sprawę wyjazdu w innym świetle. -Nie wiem jednak, czy dobrze wybiorę.
   -Co masz na myśli? - dziewczyna obserwowała mnie, obracając w palcach szklankę z napojem alkoholowym.
   -Podejmując decyzję o przeprowadzce, stracę w pewnym sensie Semira, nasz związek nie będzie już taki sam. Zostając w Poznaniu, wydam na siebie wyrok podróżowania z rodzicami i życia ze świadomością, że zrezygnowałam z dalszej nauki. Czuję się jak pomiędzy młotem a kowadłem, nie potrafię określić, co jest ważniejsze.
   -Przykro mi, ale nie ułatwię Ci zadania, to musi być Twoje postanowienie. Kieruj się tam, gdzie jaśniej świeci światło. Uważam, że w Polsce nigdy nie zapali się zielone, tyle mogę podpowiedzieć.
   -Obiecuję, że to przemyślę, a teraz zmieńmy temat. - rzuciłam, wyciągając z torebki dwie wejściówki na sobotni mecz. -Wybierzesz się ze mną?
   -Oczywiście. Skoro Robert znalazł Ci na stadionie Semira, może i mnie jest pisany jakiś książę na białym koniu.
   Przewróciłam teatralnie oczami i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.


   Rano przy śniadaniu, popołudniu przed telewizorem, wieczorem pod prysznicem. Rano, wstając z łózka, popołudniu, grając na fortepianie smętne, znane wąskiemu gronu ludzi utwory, wieczorem, przekomarzając się ze znajomymi na Skype. O każdej porze dnia, bo w nocy na szczęście grzecznie spałam, wtulona w poduszkę, rozważałam każde możliwe 'za' i 'przeciw' odnośnie zmiany miejsca zamieszkania. Zawsze był remis, nigdy nie wypadł orzeł ani reszka, zamiast A lub B ciągle najlepszą opcją wydawało się C. Kiedy myślałam, że już wiem, czego chcę, minutę później cichy głosik w mojej głowie napominał: ''bierz to drugie, póki możesz się wycofać''. Im więcej czasu mijało, tym ciężej znosiłam swoje niezdecydowanie.
   Ostatecznie postanowiłam dać sobie czas. Idąc z Kają na mecz doszłam do najsłuszniejszego chyba w ostatnich dniach wniosku. Dokonam decydującego wyboru po wizycie w niemieckim mieście, przecież nie mam pojęcia, czy zapragnę związać z nim swoją przyszłość i zamieszkać tam. W międzyczasie będę żyła pełną piersią w Wielkopolsce, jakby tygodniowy wyjazd z bratem w ogóle mnie nie dotyczył. Głęboko wierzyłam, że ten sposób postępowania da odpowiedź na gnębiące mnie pytanie, w przeciwnym wypadku naprawdę rzucę monetą.
   -Czy Ty się wreszcie obudzisz? - Kaja intensywnie szturchała mnie w ramię, podsuwając pod nos popcorn, który jadłam mechanicznie, ona jedna wie, jak długo. -Co się z Tobą dzieje, Lena? Wymykasz się w nocy na potajemne schadzki czy na wampirze polowania do lasu?
   -Zastanawiam się. - zignorowałam jej głupie uwagi. -Co mam zrobić?
   -Daj sobie spokój na jakiś czas, co? Pojedziesz tam, zobaczysz, jak wygląda codzienność, wrócisz i będziesz wiedziała, jaką decyzję podjąć. Przekonasz się.
   -Nie mówiłabyś tak, gdybyś postawiła się w mojej sytuacji.
   -Fakt, Ty za długo się wahasz, a ja pakowałabym już walizki i siedząc jak na szpilkach oczekiwała telefonu od Roberta z informacją, kiedy i o której odlatuje samolot.
   -Za dużo mogę stracić. - wzdychałam bez przerwy.
   -Ryzyk-fizyk. Z życia trzeba czerpać garściami, brać to, co daje. Jeśli odmówisz, śmiertelnie się obrazi i następnym razem wszystko Cię ominie.
   -Tobie wszystko przychodzi z taką łatwością!
   -Nie, kochana. Wychodzę z założenia, że urodziłam się po to, by przeżyć cudowną przygodę, by na łożu śmierci móc powiedzieć: ''było pięknie, nie żałuję, ale czas się pożegnać''. Dokonywane wybory powinny Ci sprzyjać i czynić szczęśliwą. A teraz cicho, bo przegapimy pożegnanie Lewego!
   Wieść o odejściu mojego brata szybko zyskała rozgłos i dziś już wszyscy wiedzieli, że polska liga straci jednego z najlepszych graczy. Po wyjściu na boisko obu drużyn Robert dostał od klubu pamiątkową koszulkę i odebrał wzruszające życzenia dotyczące jego przyszłości. Z uśmiechem na ustach, ale żalem w oczach przez kilka minut machał do kibiców, wiwatujących i oklaskujących swego bohatera.
   Kolejorz wygrał ostatni mecz sezonu 2:0 po bramkach Bartka Bosackiego oraz Dimy Injaca. Jako przeciętny zjadacz chleba nie potrafiłam ocenić, czy był porywający - kwestia mistrzostwa rozwiązała się kilka kolejek wcześniej, a Robert, zgodnie z oczekiwaniami, po rywalizacji wzniósł w górę zaszczytną statuetkę Króla Strzelców. Cieszyłam się jego sukcesem, lecz drogę do pełni szczęścia blokowała nigdy nieustępująca zazdrość. Dlaczego jemu się udało? W czym jest lepszy? Gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę ponoszę winę za to, że postawiłam na muzykę zamiast kariery sportowej? Pytania te już od dłuższego czasu pozostawały bez konkretnej odpowiedzi.


   Kilka godzin później siedziałam między Semirem a Bobkiem (jak pieszczotliwie nazywałam brata jeszcze w podstawówce, czego osobiście nie znosił) w restauracji na Starym Rynku, gdzie cała drużyna wraz z partnerkami świętowała zamknięcie kolejnego roku pracy. Robert pojawił się naturalnie bez Ani, lecz nie mógł czuć się osamotniony, gdyż każdy z kolegów dziękował mu za współpracę i szczerze życzył powodzenia w nowych barwach. Siliłam się na uśmiech, gdy za każdym razem wstawał od stołu, nie zapominając, że z łaski swojej zgodził się zabrać mnie na wycieczkę do Dortmundu. Kiedy wyszedł na zewnątrz, Semir poprosił kelnera o wypełnienie naszych kieliszków winem, po czym podał mi delikatne, szklane naczynie.
   -Za co pijemy? - wymownie uniósł brwi, a ja, nie zastanawiając się nad odpowiedzią, posłałam mu słodki uśmiech.
   -Za naszą rocznicę. - oświadczyłam uroczyście. -Wszystkiego najlepszego.
   -Połączyliśmy brzegi elementów zastawy, co dało charakterystyczny dźwięk i niestety nie uszło uwadze zajmującego miejsce naprzeciwko Sławka Peszki, który poderwał się z krzesła jak oparzony.
   -Uwaga! - wrzasnął, zwracając na siebie uwagę zebranych. -Štilić wznosi toast za swoją dziewczynę i myślał, że ujdzie mu to na sucho! Gorzko, gorzko, gorzko!
   Postawiona w sytuacji bez wyjścia, złożyłam na ustach Bośniaka soczysty pocałunek, czym wywołałam burzę gwizdów i okrzyków. Kątem oka dostrzegłam, że zaalarmowany Lewy wrócił do sali i stanął jak wryty, obserwując obrazek, jaki zastał. Odsunęłam się od ukochanego, który wciąż obejmował mnie w pasie.
   -Kocham Cię. - szepnęłam mu do ucha, na co uśmiechnął się zawadiacko. -I cieszę się, że jestem tutaj dzisiaj z Tobą.
   -Mógłbym się zrewanżować czymś równie romantycznym, ale boję się, że coś spieprzę. Po prostu kochaj mnie tak, jak ja kocham Ciebie.


   Stałam pod drzwiami parę minut, czekając, aż łaskawie je otworzy. Gdy po momencie wydającym się wiecznością pojawił się w progu, bez słowa wpuścił mnie do środka, pokierowałam się więc na miękki fotel w salonie. Przyglądałam się, jak przygotowywał sobie śniadanie i dopiero wtedy zauważyłam, że założył koszulkę, lecz paradował w bokserkach. Pokręciłam głową z rozbawieniem, a po jego powrocie z kuchni pozwoliłam pocałować się w czoło.
   -Co sprowadza Cię do mnie tak wcześnie? - zapytał, rozciągając się na kanapie. Spiorunowałam go wzrokiem.
   -Wcześnie? Semir, jest dwunasta w południe.
   -Poważnie? - leniwie zerknął na zegarek. -Rzeczywiście. Kurczę, nieźle wczoraj pobalowałem.
   -Trudno zaprzeczyć. Dlatego przyjechałam dziś, bo musimy porozmawiać.
   -O czym?
   -Chciałam poinformować Cię już wczoraj, ale nie znalazłam okazji, a po imprezie... Cóż, nie kontaktowałeś, niepotrzebnie bym się produkowała.
   -Przepraszam, obiecuję, że się zregeneruję. Powiedz, z czym przychodzisz.
   -W przyszłym tygodniu jadę z Robertem do Niemiec. Na siedem dni. - dodałam szybko, gdy Semir przerwał spożywanie kanapki i wyprostował się jak struna.
   -Dlaczego? - zapytał, nieco rozczarowany.
   -Chcę zobaczyć, gdzie i jak będzie mieszkał, spędzić z nim trochę czasu. Przecież niedługo stracimy taką możliwość.
   -Powinienem być na Ciebie zły.
   -Przestań. - warknęłam sucho. -Dopiero co przestaliśmy drzeć koty po tym, jak uciekłam z Twojego mieszkania po powrocie z Pekinu. Obraziłeś się, bo odrzuciłam propozycję pójścia z Tobą do łóżka.
   -Nie masz pojęcia, jak się wtedy poczułem. - westchnęłam ciężko, wspominając wyraz jego twarzy. -Okej, nie rozmawiajmy o tym. Oczywiście, nie gniewam się, jedź, Lewy to Twój brat i rozumiem, że jest dla Ciebie ważny.
   -Dzięki.
   -Na pewno tylko tydzień?
   -Tak, ale... - zawahałam się. Zamierzałam mu powiedzieć, kiedyś musiałam, lecz obawiałam się jego reakcji. Teraz jednak ciążyło na mnie pytające spojrzenie Semira, więc musiałam to z siebie wydusić. Wkopałam się, droga powrotna zamknięta. -Długo dyskutowałam o tym z Kają i dzięki niej zaczęłam się zastanawiać, co zyskam, przeprowadzając się tam na stałe.
   -Żartujesz. - chłopak odstawił talerz z niedojedzonym posiłkiem i znieruchomiał na kilka sekund. -Jak Ty sobie wyobrażasz nasz związek z tym przypadku? Wszystko, co zbudowaliśmy przez ten rok, przepadnie. Tego chcesz?
   -Jeszcze nie podjęłam decyzji. - przypomniałam cicho. -Nie skreślaj nas.
   -Przestraszyłaś mnie. Wiem, jak wyglądają Twoje relacje z rodzicami i wiem, że poczujesz się wolna, gdy zamieszkasz we własnym mieszkaniu czy z Lewym.
   -Bo tak będzie.
   -A nie pomyślałaś, że ja też mogę Ci coś zaoferować? Że nie będę zamykał Cię na klucz i potraktuję jak prawdziwą, dorosłą kobietę?
   -Semir, nie tylko w tym leży problem. Nie jestem gotowa na dzielenie z Tobą sypialni, a po drugie, marzę o rozpoczęciu studiów. Jeśli mnie kochasz, musisz wziąć to pod uwagę.
   Odwrócił wzrok. Wstał i podszedł do okna. Położył dłoń na szybie i zastygł w bezruchu. Obserwowałam go, także nie poruszywszy nawet palcem u stopy.
   -Moje uczucia się dla Ciebie nie liczą. - szepnął w końcu. Miałam obowiązek zareagować, wstałam więc o objęłam go w pasie, mocno wtulając się w jego plecy. Jednym sprawnym posunięciem sprawił, że chwilę później słuchałam bicia jego serca.
   -Obiecałeś, że wyjedziemy razem. Zarzekałeś się, że będziesz gotowy, kiedy podam Ci miejsce i czas. Rezygnujesz?
   -Nie, ale chcę zauważyć, że jestem piłkarzem i obecnie pracuję tutaj, w Poznaniu, nie mogę wyłamać się od umowy.
   -Ograniczasz mnie.
   -Nawet nie próbuję.
   -Nie wychodzi Ci. - podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Zatapialiśmy się w swoich chłodnych spojrzeniach, gdy postanowiłam użyć argumentów Kai. -Mam prawo być szczęśliwa, spełniać swoje marzenia i cele. Ten wyjazd może być dla mnie ogromną szansą i nie wybaczyłabym sobie jej zaprzepaszczenia. Może tam odnajdę radość i szczęście, których tutaj ostatnio bardzo mi brakuje.
   -Powinnaś już iść. - przyznałam mu rację, wspięłam się więc na palce, by go pocałować, lecz zacisnął usta. Kolejne upokorzenie, powtórne zranienie.
   -Zadzwonię. - mruknęłam i wyszłam, nie powstrzymując pragnienia trzaśnięcia drzwiami.


   Wybraniem numeru mojej komórki Robert Lewandowski uprzedził budzące mnie każdego ranka promienie słoneczne. Nie mogąc znieść melodii dzwonka, którą zaserwował mi po raz trzeci, mocno zaspana nacisnęłam zieloną słuchawkę.
   -Przepraszam, wiem, że jest wcześnie i prawdopodobnie spałaś, ale nie mogę dłużej czekać. Potrzebuję Twojej zgody.
   -Cześć, braciszku. - przywitałam się sarkastycznie, wytykając mu błąd. -Co słychać? Zapowiada się piękny dzień, prawda?
   -Lena, błagam. Mam dla Ciebie niespodziankę i po prostu musisz ją przyjąć.
   -Daj mi dziesięć sekund. - zamilkł, więc ziewnęłam, przeciągając się i przetarłam powieki, ostatecznie otwierając oczy. -Okej, mów.
   -Oceana wycofała się z napisania hymnu na Euro. Od dziś to Twoje zadanie. Świetnie poradziłabyś sobie sama, ale organizatorzy uznali, że dwie atrakcyjne kobiety to większy sukces. O nic nie pytaj, jutro wylatujemy, wszystko Ci wyjaśnię. To jak, wchodzisz w to?
   -Robert. - powiedziałam, siadając na łóżku i ocierając pojedyncze łzy wzruszenia. -Może rzadko Ci to powtarzam, ale nie oddałabym Cię nikomu i za nic. Kocham Cię, byku, najlepszy, najcudowniejszy bałwanie.
   -Proszę bardzo. - roześmiał się. -Przyjadę jutro o jedenastej, czekaj na mnie. Do zobaczenia.
   Odłożyłam smartfon na poduszkę i złapałam się za głowę. Hymn na Euro. Moje zadanie. Jutro wylatujemy. Boże. Czy mogło wydarzyć się coś piękniejszego?


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Hej :)
Zdaję sobie sprawę, że końcowy wątek jest nieco naciągnięty, lecz musiałam jakoś zachęcić Lenę do pojawienia się w Dortmundzie i tym samym rozpoczęcia jej przygody z tym miastem :) Niniejszym obiecuję, że za tydzień włączę do opowiadania mój ulubiony niemiecki duet piłkarski :)
Wiem też, że rozdziały są na razie nieco dłuższe, niż sama bym sobie tego życzyła, lecz gdy zaczynałam pisać tą historię, wena mnie wręcz nie opuszczała. Zawsze jednak staram się, by nie przekraczały pewnego limitu.
Tymczasem czekam z niecierpliwością na 20:30 i dzisiejszy mecz Borussii... Moje serce rozpada się na coraz mniejsze kawałki z każdą porażką chłopaków, mam zatem nadzieję, że dziś przełamią złą passę i uszczęśliwią kibiców... I przy okazji siebie samych :)
Liczę na wsparcie i do usłyszenia wkrótce :)