Strony

29 listopada 2014

1. I love coming back to you

   -W końcu! - wyczerpana długą podróżą padłam na kanapę warszawskiego hotelu Sheraton, znajdującą się w obszernym holu. Rodzice na cel owej wycieczki już po raz drugi obrali Pekin, na szczęście od Poznania dzielił nas już tylko jeden przystanek. Zatrzymaliśmy się w stolicy pchnięci naturalną nostalgią, chęcią powrotu do przeszłości i czasów mojego dzieciństwa. W tym mieście uczyłam się mówić, stawiałam pierwsze kroki, ukończyłam dwie szkoły i obserwowałam rodziców, rozkręcających własny biznes. Dziś patrzę na nie z perspektywy zakochanej absolwentki liceum, pod kątem nadchodzącego Euro 2012, którym żyje cała Polska. Za miesiąc wszyscy obywatele na kilka tygodni znikną w tajemniczym świecie futbolu, a mój brat po raz kolejny zakręci się w całym tym społeczeństwie jako jego epicentrum. Super.
   Tato w końcu zameldował naszą trójkę i mogliśmy udać się na odpoczynek do apartamentu na dziewiątym piętrze. Po przekroczeniu progu swojego pokoju pchnęłam walizkę w kąt, po czym z laptopem w rękach zatopiłam się w skórzanej sofie. Nie tracąc czasu zalogowałam się na Skype i gdy w oko wpadła mi zielona słuchawka przy zdjęciu Semira, wcisnęłam ją bez wahania. Chwilę później na ekranie ujrzałam jego roześmianą twarz i tak drogi mojemu sercu uśmiech, którego nie zamieniłabym nawet na najpiękniejszą gitarę na świecie.
   -Hej. - przywitał się aksamitnym barytonem, który, docierając do moich uszu, powodował wiotkość kolan. -Cholernie tęskniłem.
   -Ja też, nawet nie wiesz, jak bardzo. Jutro będziemy już razem, w Poznaniu, w Twoim małym królestwie.
   -Wpraszasz się do mojego mieszkania?
   -W nim zawsze czuję się jak u siebie.
   -Oh, zwróć mi tą część mnie, którą zabrałaś ze sobą i która usycha z pragnienia. - zaśmialiśmy się oboje. -Co słychać w Pekinie?
   -Nic się nie zmieniło. - obojętnie wzruszyłam ramionami. -Dużo Chińczyków i Mur Chiński też jeszcze stoi.
   -Nie kręci Cię zwiedzanie.
   -To nie tak, Semir, dobrze wiesz. Chcę coś zmienić w swoim życiu, porzucić koczowniczy tryb, bo mnie męczy. Mam inne pasje, które kolidują z nieustannym lataniem samolotem i pakowaniem walizek. Fajnie, że rodzice zamierzają pokazać mi świat, ale zbyt mocno podkręcają tempo.
   -A Ty nie chcesz ich zranić. - znał mnie jak nikt inny, więc nie fatygował się, by spytać, czy ma rację.
   -Kocham ich, ale obawiam się, że dłużej tego nie wytrzymam. Już jakiś czas temu ułożyłam sobie plany i ciężko mi z nich zrezygnować. Uważam, że najwyższa pora wyfrunąć z gniazda i rozwinąć skrzydła. Mam dwadzieścia lat, jestem dorosła.
   -Rozumiem, że zamierzasz wyjechać z Polski?
   -A Ty pojedziesz ze mną. Sam tak powiedziałeś.
   -Wystarczy, że powiesz, gdzie i kiedy.
   -Kocham Cię. - zapewniłam go z czułością. -Robert dobrze wiedział, po co zabiera mnie na ten mecz. I pomyśleć, że na początku nie miałam takiego zamiaru...
   -Twoja twarz mówiła sama za siebie. W sobotę też wpadniesz? To będzie nasza mała rocznica.
   -Semir... - jęknęłam. -Możemy świętować po meczu, u Ciebie.
   -90 minut raz w sezonie to niedużo. Zrób to dla mnie.
   -Dobrze. Tylko i wyłącznie dla Ciebie, rozumiesz?
   Rozumiał. Połączył swoje kciuki, formując z nich serce i przesłał mi wirtualnego buziaka.


    Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam, lecz gdy się ocknęłam, słońce świeciło po zachodniej stronie horyzontu. Leniwie podniosłam się z sofy i podreptałam do łazienki odświeżyć swój wygląd. Rodziców nie było, bałam się pomyśleć, gdzie się znajdują, doświadczenie nauczyło mnie, że ci ludzie dysponują ogromnymi pokładami energii, co pozwalało mniemać, iż biegają po Warszawie w poszukiwaniu zmian, które niewątpliwie nastąpiły. Szykujemy się do wielkiej imprezy, wybudowano Stadion Narodowy, być może podziwiali go i obchodzili z każdej strony z aparatem w rękach.
   Znów zostałam sama i poczułam pustkę. Moi bliscy czekali w Poznaniu i zobaczę ich dopiero jutro, zatem na podbój terytorium mojego dzieciństwa postanowiłam ruszyć w pojedynkę. Końcówka maja pachniała latem, co skusiło mnie do wyjęcia z dna walizki ulubionych butów na koturnie i założenia bluzeczki bez rękawów. Do torebki wrzuciłam portfel, słuchawki, które zawsze służyły mi w podróży i już po kilku minutach żwawym krokiem podążałam w kierunku Złotych Tarasów na zakupy. Wybacz mi, cudowna stolico, ale mój przemęczony mózg nie potrafił być bardziej oryginalny. Przybijała mnie wisząca w powietrzu atmosfera piłkarskiego święta, wolałam unikać wchodzenia w drogę rozentuzjazmowanym kibicom, wpatrzonym jak w obrazek w nadzieję polskiej reprezentacji - mojego brata. Zazdrosna siostra próbowałaby szybko skleić kilkanaście słów i dwa dni przed meczem otwarcia zaprezentować na YouTube nową piosenkę, ale nie, to nie ja. Nie zmniejszam Robertowi wskaźnika jego szczęścia, a moja twórczość utopiłaby się na tym serwisie wśród litrów filmików ze strzelonymi bramkami. Lena, nie myśl, jak obrażone dziecko, któremu koleżanka wyrwała lalkę, nie tędy droga.


   Drzwi hotelowego mieszkania zamknęłam nogą krótko po 22. Moje przybycie nie umknęło uwadze rodziców, którzy przywitali mnie już w progu, obładowaną siatami. Tato pomógł mi przetransportować zakupy do salonu, za co byłam mu szalenie wdzięczna. Czekając na kąśliwe uwagi na temat rozrzucania oszczędności zauważyłam, że oboje tryskają humorem.
   -Złote Tarasy? - mama skinęła głową na równo ustawione w rzędzie pakunki. -Jak Ty się teraz spakujesz do walizki? W samolocie nie mają miejsc dla takich pasażerów.
   -Dam sobie radę. A Was gdzie wywiało?
   -Chodziliśmy tu i tam... Nie mieszkamy tutaj tylko cztery lata, a tak wiele się zmieniło, tyle nowych i pięknych miejsc! A nasz Narodowy to prawdziwe dzieło sztuki! Z powodzeniem może konkurować z każdym tego typu obiektem w Europie. - mama wyciągnęła się w fotelu, by dosięgnąć aparat, a ja już wiedziałam, co za chwilę powie. -Chodź, kochanie, obejrzyj zdjęcia.
   Pokręciłam głową, uśmiechając się do siebie i ze zrezygnowaniem usiadłam na podłodze przy fotelu. To właśnie moi rodzice - aktywni do bólu i tak bardzo przewidywalni...


   Stawiając stopę na poznańskim lotnisku Ławica nie miałam wątpliwości, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Teoria ta tylko umocniła swą pozycję, kiedy spojrzałam na drzwi swojego pokoju po wejściu do mieszkania. Stanowiły dla mnie symbol powrotu do wielkopolskiej rzeczywistości, którą zdążyłam w pełni zaakceptować. Niecierpliwiłam się już na samą myśl o spotkaniu z Robertem i Semirem, a moim jedynym dylematem było właściwe ułożenie planu dnia. Porządki w domu, obiad z rodzicami, zapewne gdzieś w restauracji, a później? Romantyczna randka czy braterskie pogawędki? Brakowało mi ich obojga, lecz rozłąka z bośniacką miłością coraz bardziej dawała się we znaki, dominowało wypalenie, jakby w układance z puzzli przepadła jej najważniejsza, centralna część. Z kieszeni spodni wygrzebałam więc smartfona i wykręciłam numer do ukochanego.
   -Co się stało? - zapytał na wejściu, przeciągając sylaby.
   -Zgadnij, kto przyjechał do Poznania.
   -Madonna? Britney Spears? Angelina Jolie?
   -Prawie. - prychnęłam z rozbawieniem. -Lena Lewandowska, mówi Ci to coś czy kompletny anonim?
   -Moja ulubiona wokalistka! Gra dziś koncert?
   -Tak, dla pewnego pana w jego prywatnym mieszkaniu. W terminarzu zapisała, że umówili się na 15:00.
   -Mniemam, że będzie wyczekiwał jej przybycia z utęsknieniem i uśmiechem na ustach, a ona zaśpiewa jego ulubione kawałki.
   -Za odpowiednio wysokie wynagrodzenie spełni każdą zachciankę swego zleceniodawcy. Do zobaczenia. - szepnęłam.
   -Pa, kocham Cię.
   Wyrzuciłam z walizki wszystkie ubrania, zrobiłam powierzchowny porządek w pokoju i wzięłam szybki prysznic. Przebrana w szary dres zasiadłam na kanapie z gitarą. Kilkakrotnie szarpnęłam struny, szukając odpowiedniego dźwięku, w głowie próbowałam stworzyć sensowną melodię, lecz myślami byłam już pod drzwiami mojego dzielnego piłkarza i z biciem serca czekałam, aż je otworzy. W naszej rozmowie wspomniał o ulubionych kawałkach... Naprawdę tak bardzo fascynował go mój śpiew? Na jakie piosenki liczył? Na gitarze najchętniej grałam melancholijne kawałki, na fortepianie zresztą też, lecz Semir nie przepadał za przesadnią romantycznością. Owszem, cieszył się, gdy patrząc mu głęboko w oczy, popisywałam się jakąś balladą, lecz jedna była absolutnym maksimum. Wystarczyła, by wprowadzić odpowiedni klimat. Sięgnęłam pamięcią do utworów Beyonce i wybrałam jej genialne 'Halo'. Przećwiczyłam tekst kilka razy i uznałam, że nada się na dzisiejszą okazję. Nuciłam pod nosem, przygrywając sobie od niechcenia, gdy usłyszałam pukanie, a po kilku sekundach zza drzwi wyjrzała mama.
   -Wybieramy się na obiad. Idziesz z nami?


   Nerwowo biegałam po pokoju, szukając pokrowca na instrument. Bezgłośnie cedziłam wiązankę przekleństw, karcąc się jednocześnie za niedopilnowanie etui. Z duszą na ramieniu zajrzałam jeszcze pod łóżko, gdzie nigdy nie zostawiałam sprzętu i, ku ogromnemu zdziwieniu, czarny przedmiot leżał na podłodze, niczym nietykany od wieków. Rozmyślanie nad jego nietypowym położeniem odłożyłam na później. Za dwie minuty siedziałam już w swoim czerwonym Audi i zmierzałam w stronę mieszkania Semira.
   Powitał mnie tak, jak lubiłam najbardziej: z szelmowskim uśmieszkiem ściągnął gitarę z mojego ramienia, objął mnie w pasie i przyciągając do siebie, pocałował namiętnie. Złożyłam dłonie na jego policzkach i wpijałam się w jego usta. Poczułam, że ręka Bośniaka wsunęła się w tylną kieszeń moich jeansów.
   -Proszę wybaczyć. - mruknęłam, odsuwając się od niego dosłownie o kilka milimetrów. -Przy zawieraniu umowy koncertowej nie podjęliśmy tematu scen erotycznych.
   -A ja nie obiecałem, że będę udawał grzecznego chłopca. - odparował błyskawicznie. Zderzyliśmy się czołami i pocałował mnie po raz kolejny. Po chwili pozwolił mi przejść do salonu, a sam zniknął w kuchni, skąd przyniósł zaparzoną kawę i przepyszne, kakaowe ciasteczka. Usiadł obok mnie, a ja oparłam głowę o jego ramię i zamknęłam oczy.
   -Uwielbiam do Ciebie wracać.- wyznałam, przerywając przyjemne milczenie. Musnął ustami moją skroń.
   -A ja uwielbiam, gdy stajesz w moich drzwiach i mogę Cię mocno przytulić. Wtedy wiem, że mam wszystko, czego potrzebuję. Kocham Cię.
   Spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki i ogarnęła mnie fala czułości. Opuszkiem kciuka przesunęłam wzdłuż warg Semira, po czym złożyłam głowę na jego torsie. Czułam, jak gładzi moje włosy i błądzi ustami w ich gęstwinie. Nawet przy rodzicach nie byłam tak pewna swojego bezpieczeństwa. Semir widniał w moich oczach jako chłopak, ochroniarz, obrońca, pocieszyciel, przyjaciel i powiernik, lecz przede wszystkim jako moja pierwsza, poważna miłość. Dziękowałam mu za to każdego dnia.
   Podał mi kawę, ciasteczkiem poczęstowałam się sama. Zdałam mu szczegółową relację z pobytu w Pekinie, a on opowiedział mi, jak wyglądało życie Kolejorza w obliczu ostatniego meczu tego sezonu. Starałam się słuchać jego wypowiedzi, choć Semir od tej strony zbytnio mnie nie interesował. Nie potrafiłam dzielić z nim jego pasji i czasami tego żałowałam. Próbowałam pocieszać go po porażkach i chwaliłam za zwycięstwa, ale nie ciągnęło mnie do zasiadania na trybunach. Nigdy tego nie przyznał, ale z pewnością miał do mnie o to tak samo głęboki żal, jak Robert.
   Wnikliwie oglądałam filiżankę napoju z kofeiną, kiedy położył mi na kolanach gitarę. Z uśmiechem odstawiłam porcelanowe naczynie na stolik i ułożyłam sprzęt w swoich dłoniach. Zagrałam pierwsze nuty i zaśpiewałam pierwsze wyrazy wybranego specjalnie dla niego utworu. Nie spuszczał ze mnie wzroku, lustrując najpierw moja twarz, później przyglądając się ruchom palców na strunach. Wykazywał ogromną cierpliwość, ale po drugiej zwrotce coś w nim pękło. Przytrzymał rękę, którą wybijałam rytm, a ja obdarzyłam go pytającym spojrzeniem. W odpowiedzi delikatnie odłożył instrument na szklaną ławę i pocałował mnie. Z każdą chwilą rosła namiętność, która nim zawładnęła, zdałam sobie sprawę, że jego dłonie znajdują się pod moją bluzką. Nie protestowałam, kiedy ją ściągnął. W rewanżu jego koszulka wylądowała na miękkim dywanie. Popchnął mnie lekko, więc położyłam się na kanapie, obsypywał pocałunkami moją szyję i klatkę piersiową. Wykorzystałam czas, który mi wtedy dał i pożądanie ustąpiło racjonalnemu myśleniu.
   -Semir, ja...
   -Nic nie mów. - wszedł mi w słowo. -Przekazałaś mi już to, co chciałaś.
   -Jesteś pewien, że powinniśmy?
   -Jeden Twój sprzeciw i przestanę.
   Pochylał się nade mną, patrząc mi w oczy i oczekując reakcji. Wahałam się przez chwilę. Mój chłopak nie miał pojęcia, że jestem dziewicą i że za pomocą jednego, magicznego wyrazu może otrzymać wyjątkową szansę. Jednak czy to odpowiedni czas i miejsce?
   W milczeniu uniosłam się lekko i doprowadziłam do połączenia naszych ust. Wodziłam dłońmi po jego nagich plecach, umięśnionych ramionach. Semir stopniowo podnosił moje pragnienie i kiedy schwycił w oba palce zapięcie mojego stanika, zadzwonił telefon. Bośniak zastygł w bezruchu, napotkawszy mój błagalny wzrok i z wyraźnym niezadowoleniem wyraził zgodę na przyjęcie połączenia.
   -Słucham? Mamo?
   -Wróć do domu najszybciej, jak możesz.
   -Czyli teraz?
   -Lena, proszę. Musimy porozmawiać. Robert jest u nas z Anną i chce powiedzieć nam coś ważnego.
   Jej krótkie, pojedyncze zdania przesiąknięte były tajemniczością. Nie potrafiłam powiedzieć, co się stało, ale jeśli mój braciszek złożył nam tak szybką wizytę, coś musiało być na rzeczy.
   -Dobrze. Zaraz przyjadę.
   Słysząc to, Semir wstał w sofy i ceremonialnie założył koszulkę, po czym rzucił w moją stronę część garderoby, której pozbawił mnie kilka minut wcześniej. Kompletnie ubrana podeszłam i przytuliłam się do niego.
   -Przepraszam, nie bądź zły. Nie zadzwoniliby, gdyby ta sprawa nie miała znaczenia, wiedzieli, że jestem z Tobą. - nie doczekałam się żadnej odpowiedzi, żadnego gestu z jego strony. Zraniona jego zachowaniem, pocałowałam go w usta i wyszłam, cicho zamykając za sobą drzwi.


   -Jestem! - krzyknęłam już w holu. Pośpiesznie zajrzałam do pokoju, tylko po to, by zostawić tam swoje rzeczy i popędziłam do salonu, gdzie zastałam moją rodzinę. -Lewy! Ania! - rzuciłam się bliskim na szyję, ściskając ich serdecznie. Po opadnięciu pierwszych emocji zajęłam miejsce przy stole, między rodzicami.
   -Robert od początku trzyma nas w niepewności, więc teraz chyba możemy przejść do sedna. - tato spojrzał na niego wymownie. Anna emanowała spokojem, domyśliłam się zatem, iż ona jako jedyna zna już tajemnicę narzeczonego.
   -Do sedna? Tak od razu? - młody piłkarz nie rozumiał pośpiechu ojca. -Dobrze. Ślub planujemy, nie ustaliliśmy jeszcze daty, Ania nie jest w ciąży i nie zerwaliśmy ze sobą.
   -A poważnie? - rodzice irytowali się, widząc nasze rozbawienie, lecz mój brat, jak na zawodowca przystało, chciał tylko zbudować napięcie. Żartowaliśmy jeszcze chwilę, po czym uśmiech faktycznie zniknął z jego twarzy.
   -Poważnie, to wyprowadzamy się do Niemiec. Podpisałem nowy kontrakt i 1. lipca zostanę zawodnikiem Borussii Dortmund.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Zgodnie z obietnicą - jest rozdział :)
Zgodnie z obietnicą - przedstawiam tożsamość głównej bohaterki.
I zgodnie z obietnicą - uchylam rąbka tajemnicy odnośnie dalszego rozwoju akcji :)
Być może wprowadzenie sceny namiętności już do pierwszego rozdziału jest odważnym posunięciem, ale następnej w najbliższym czasie nie będzie :)
Nie zmuszam do komentowania, ale miło byłoby przeczytać Waszą opinię odnośnie wydarzeń, jeśli już się z nimi zapoznacie. Teraz rozumiem, co czuł każdy autor bloga, kiedy kierował do Was podobną prośbę i gdy mówił, że ocena czytelnika jest motywacją do dalszych działań.
Do usłyszenia za tydzień! Pozdrawiam, Monika :)

26 listopada 2014

Prolog

   Każdy jest kowalem własnego losu. Każdy z nas ma tylko jedno życie i pragnie je przeżyć jak najlepiej, z ukochaną osobą i bliskimi u boku. Człowiek sam walczy o swoją przyszłość, tworzy własną historię, zmienia bieg wydarzeń. Ciągnie go do przygód, miłości, zabawy, chce kumulować i pomnażać szczęście.
   Moją radością od dzieciństwa jest muzyka. Gram i śpiewam, mam obszerne plany co do swojej kariery, ale... Nadal mieszkam z rodzicami. Tak, to jest problem. Mama - właścicielka biura podróży, zapalona turystka, tato - ceniony na kontynencie europejskim projektant i architekt wnętrz. Bardzo ich kocham, ale połączenie zawodów, które wykonują, zmusza mnie do ciągłych wycieczek po świecie, co wypełnia ich codzienność, a burzy moją hierarchię wartości. Wybierając się na wakacje raz, w przypływach nieodpartej chęci dwa razy w miesiącu, nie mam nawet prawa myśleć o rozpoczęciu jakichkolwiek studiów. Rodzice dolewają oliwy do ognia, twierdząc, że mój talent nie wymaga udoskonalenia. Nie próbują w ten sposób ukryć kłopotów finansowych - nigdy ich bowiem nie mieliśmy.
   W Poznaniu mieszkamy już czwarty rok, odkąd mój brat - zawodowy piłkarz - trafił do tutejszego Lecha. Mama przy okazji otworzyła w tym mieście kolejny oddział swojego biura. Wraz z ojcem chcą być blisko nas, gdyż zdają sobie sprawę, że ich pasje uszczuplają rodzinny budżet czasowy. Dość często odczuwam ich nieobecność na własnej skórze, być może dlatego przywiązałam się do Roberta i choć nie widzę w tej jego piłce nożnej nic fascynującego, a on ma cudowną narzeczoną, świetnie się rozumiemy. Ma też wady - odnoszę wrażenie, że jego sława blokuje drogę do rozwoju moich muzycznych umiejętności. Nie potrafię się na nim mścić, ale ukłucie zazdrości, towarzyszące jego sukcesom, potęguje moją irytację. Wszystkie negatywne emocje tracą jednak na wadze, gdy myślę o Semirze. Gdyby Robert siłą nie zaciągnął mnie na stadion w ostatnią kolejkę minionego sezonu, by świętować Mistrzostwo Polski, nie zakochałabym się w tym uroczym Bośniaku. Z dnia na dzień zapukał do mojego serca, wszedł do środka i zapalił lampkę, która świeci mocnym światłem od prawie roku.
   Czuję się szczęśliwa, lecz jednocześnie postawiona pomiędzy bogatymi rodzicami, ciągnącymi mnie za sobą po całym ziemskim globie, a sławnym bratem, któremu, w moim mniemaniu niczego nie brakuje. Jego ukochana Ania, Kaja - moja przyjaciółka jeszcze z gimnazjum i mój chłopak to jednak żywe dowody na to, że w życiu nie można powiedzieć 'nie' i poddać się bez kiwnięcia palcem. Trzeba wykorzystywać każdą sytuację, którą przynosi los, wycisnąć z niej maksimum tego, co chce nam dać. Pragnęłam z całego serca spełnić swoje marzenia, nie przewidziałam tylko, że tak szybko otrzymam szansę.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Kochani!
Nie wiem, od czego zacząć, a chcę, by początek był jasny i krótki, choć zawsze jest trudny :)
To moje pierwsze opowiadanie, które postanowiłam opublikować w Internecie, lecz nie pierwsze, które napisałam. Na pomysł dzielenia się swoimi treściami wpadłam jeszcze w gimnazjum, kiedy to zapragnęłam zestawić piłkarza ukochanej drużyny z własnoręcznie wykreowaną postacią. Lubię spędzać wolny czas na przenoszeniu się do świata wyobraźni, którą od dziś będę się z Wami dzielić.
Niech nie zmyli Was treść prologu - zgodnie ze wskazówką ze zdjęcia - blog będzie dotyczył Marco Reusa. Dlaczego? Bo mam do niego słabość, po prostu :). Już teraz możecie zgadywać, kim jest główna bohaterka, jakim nazwiskiem legitymuje się jej rodzina i jak rozwinie się akcja w kolejnych rozdziałach. Zdradzę jedynie, że pojawienie się blondasa to kwestia krótkiego czasu :)
Posty będę wrzucała raz w tygodniu, najczęściej w weekendy, gdyż od poniedziałku do piątku realizuję swoje marzenia (odsyłam do profilu). Do tej pory napisałam 15 rozdziałów, więc mam nadzieję, że nie wpadnę w większe zaległości.
Jeśli znajdzie się coś, o czym zapomniałam, a o czym powinnam napisać, wtrącę coś od siebie w kolejnym rozdziale, na który zapraszam już w ten weekend! :)
Pozdrawiam, Monika :)